W historii Gowina nie ma nic bohaterskiego. Kiedy dziś atakuje Kaczyńskiego, przypomina hazardzistę krytykującego kasyno po tym, jak wyrzucono go za drzwi, bo przegrał wszystkie pieniądze - pisze Łukasz Pawłowski
„Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Niektóre krytyczne wobec obecnego rządu media zdają się wynosić to powiedzenie do rangi zasady przewodniej. Co przejawia się nieznośną tendencją do normalizacji rozmaitych postaci związanych z obozem Zjednoczonej Prawicy. Jeśli tylko gotowi są na kilka słów krytyki pod adresem rządzących lub siebie samych, drzwi redakcji i studiów nagraniowych stają przed nimi otworem.
W ostatnim czasie obok przyłapanych na zdradzie (zdradzie ideałów oczywiście) członków Ordo Iuris, czy żony ministra, która marzy o karierze modelki i polityczki, największym beneficjentem tego rodzaju polityki redakcyjnej jest Jarosław Gowin.
Po dwumiesięcznej przerwie z powodu pobytu w szpitalu i leczenia depresji wywołanej – jak twierdzi sam chory – bezsennością spowodowaną covidem oraz atakami PiS, były wicepremier ruszył w kolejne medialne tournée. Dokładnie tak samo jak w sierpniu 2021, gdy został wyrzucony z rządu Zjednoczonej Prawicy. I tak jak wówczas, próbuje sprzedawać odbiorcom opowieści niewiele mające wspólnego z prawdą.
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak”. W jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Przede wszystkim do znudzenia przekonuje, że między pierwszą i drugą kadencją PiS istnieje jakaś zasadnicza różnica. I że dopiero po roku 2019 Jarosław Kaczyński stał się zagrożeniem dla polskiej demokracji. To bujda. Proces demontażu polskiego sądownictwa zaczął się już w 2015 roku od ataku na Trybunał Konstytucyjny i nominacji trójki „nadliczbowych” sędziów.
Wywołany „deformami” sądownictwa konflikt z instytucjami Unii Europejskiej także trwa w najlepsze od samego początku rządów PiS. Upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa to pierwsza połowa roku 2018. Podobnie jak przyjęcie ustawy tworzącej Izbę Dyscyplinarną, za istnienie której płacimy dziś milion euro kary dziennie.
Nowelizacja ustawy o IPN, która wywołała potężny kryzys w relacjach z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi? Styczeń 2018 roku. Gowin głosował za.
Po wyborach w 2019 roku zmieniło się jedno. Porozumienie za bardzo urosło w siłę. Bez poparcia jego 18 posłów Kaczyński nie miał większości i kwestią czasu było, kiedy spróbuje swojego koalicjanta osłabić.
Gowin próbował uprzedzić prezesa PiS i wykorzystał do tego spór o organizację wyborów prezydenckich w formie „kopertowej”. O budowaniu nowej większość parlamentarnej z Gowinem mówili wtedy politycy opozycji, a i on sam miał się do takich planów przyznać swoim współpracownikom. Przegrał jednak, a Kaczyński sukcesywnie rozmontowywał mu partię, po czym wyrzucił z rządu, gdy Gowin przestał być potrzebny.
W międzyczasie wicepremier zdołał się jeszcze podpisać przed kamerami pod Polskim Ładem, który dziś – podobnie zresztą jak Zbigniew Ziobro – krytykuje.
W historii Gowina nie ma więc nic bohaterskiego. Kiedy dziś atakuje Kaczyńskiego, to przypomina hazardzistę krytykującego kasyno po tym, jak wyrzucono go za drzwi, bo przegrał wszystkie pieniądze. Słuchając opowieści o próbach zastraszania polityków Porozumienia utratą pracy lub o atakach ze strony mediów rządowych, warto zadać sobie pytanie, czy Gowin nie dostrzegał tych działań, zanim nie dotknęły go osobiście? I nie dajmy się nabrać na opowieści, że w pierwszej kadencji wszystko wyglądało inaczej. Spółki Skarbu Państwa Zjednoczona Prawica przejęła natychmiast po objęciu władzy, a Jacek Kurski prezesem TVP został 8 stycznia 2016 roku.
Niektórzy próbują bronić Gowina, malując obraz pełnego dobrych intencji intelektualisty, którego pokonała brutalna polityka. Dziennikarz tygodnika „Polityka”, Rafał Kalukin – którego skądinąd cenię – pisał, że Gowin po wejściu w koalicję z Kaczyńskim „opowiadał z nieukrywanym zachwytem o wielogodzinnych rozmowach z prezesem PiS. Było w tym coś z uwiedzenia, gdyż latem 2015 roku Gowin naprawdę był święcie przekonany, że zbliżające się drugie rządy PiS okażą się na wskroś pragmatyczne, zorientowane na czynienie dobra wspólnego. Co może oznaczać, że późniejsze problemy z kręgosłupem wcale nie musiały być wyłącznie przejawem oportunizmu. Być może po prostu Gowin sam się okłamywał, do czego ludzie z formacji inteligenckiej miewają skłonność nadzwyczajną”.
Nie wiem, czy tym fragmentem Kalukin chciał wzbudzić sympatię dla byłego wicepremiera, ale jeśli tak, to wyświadczył mu niedźwiedzią przysługę. Pokazał go bowiem jako człowieka albo skrajnie naiwnego, który nie rozumie, co się wokół niego dzieje, albo oportunistę dla własnych korzyści zakłamującego rzeczywistość.
Dorabianie do tej historii opowieści o rzekomych trudnościach inteligenta w polityce zdaje mi się niczym innym jak kreśleniem obrazu Gowina takim, jakim on sam chce się widzieć.
Doświadczenie uczy, że znakomite wykształcenie nie musi przeszkadzać w polityce (nie musi też pomagać). A to, jak ktoś w życiu publicznym postępuje, jest przede wszystkim wypadkową jego charakteru, nie grupy społecznej, do jakiej aspiruje.
Dlaczego jednak z uporem godnym lepszej sprawy media wynoszą na sztandary lidera kadłubkowej partii o praktycznie zerowym poparciu?
Liczą zapewne, że zgorzkniały polityk uraczy odbiorców kompromitującymi opowieściami zza kulis władzy. Nic takiego jednak się nie dzieje.
Gowin mówi nam o rzeczach nieistotnych (Kaczyński przez moment rozważający kandydaturę Morawieckiego na prezydenta), powszechnie znanych (niechęć na linii Kaczyński-Duda) lub stawia oczywiste diagnozy:
„To, o czym marzy prezes PiS, to nie jest stabilne państwo kierujące się procedurami i wartościami liberalnej demokracji. W jego państwie to on decyduje” – powiada w wywiadzie dla „Newsweeka”.
Jeśli Gowin potrzebował pięciu lat w rządzie Kaczyńskiego, by się o tym przekonać, to nie najlepiej świadczy o jego zdolnościach analitycznych.
Ale były wicepremier nie jest głupcem. Po prostu starannie waży słowa, korzysta z zainteresowania mediów, ale mówi im tylko to, co chce powiedzieć.
Żadnych sensacji nie będzie, bo publiczne ujawnianie sekretów Zjednoczonej Prawicy w tej chwili się Gowinowi nie opłaca.
Istnieje jeszcze jeden możliwy powód, dla którego krytyczne wobec Kaczyńskiego media chcą u siebie widzieć Gowina. W tym wypadku odpowiedź ma charakter polityczny. Życzliwe zainteresowanie ma być kładką, po której przejdą do opozycji inni uciekinierzy z chybotliwego statku, jakim stał się obóz rządzący. Jest w tym pewien sens. Skazywanie każdego posła czy współpracownika Kaczyńskiego i Ziobry na wieczną banicję, wpychałoby ich jeszcze bardziej w ramiona Zjednoczonej Prawicy. Istnieje jednak różnica między przyjmowaniem uciekinierów a celebrowaniem takich transferów.
Tym bardziej jeśli – jak w przypadku Gowina – nie stoi za nimi żaden potencjał polityczny. On sam we wspomnianym wywiadzie dla „Newsweeka” ocenia poparcie dla swojego ugrupowania na 1-2 procent. Utrzymuje jednak, że gdyby został dopuszczony do większej prawicowej koalicji, to jest w stanie na tę listę dodać nawet 4-5 procent”.
Warunkiem wstępnym jest jednak „normalizacja” Gowina, przemianowanie go z „byłego koalicjanta PiS” na członka „demokratycznej opozycji”.
Obecność w niezależnych mediach właśnie temu służy, o czym zresztą Gowin otwarcie mówi.
„Nie ma pan wrażenia, że w koalicji z PiS zaprzedał pan swoje wartości dla władzy?” - pytała Renata Grochal w „Newsweeku”. „Mam wrażenie, że nawet pani nie ma takiego poczucia, skoro normalnie rozmawiamy” odpowiada Gowin. I w tym akurat trudno się z nim nie zgodzić.
Oczywiście, wolne media mają prawo rozmawiać z kim chcą, ale wolni obywatele mają prawo krytykować ich wybory. Dziennikarz Cezary Łazarewicz napisał na Twitterze:
„Można Jarosławowi Gowinowi współczuć, życzyć mu zdrowia i powodzenia, ale nie można mu ufać i poważnie traktować”. Jeśli ktoś nie chce tego zrozumieć, niech się nie dziwi, że wyrachowane postawy mediów i polityków przekładają się potem na cynizm wyborców.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Komentarze