0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Żuchowicz...

Marzyliśmy wszyscy i wszystkie o wielkim proteście społecznym, bo ta władza zasłużyła na protest, w którym 40 milionów ludzi maszerowałyby non stop aż do dnia wyborów w trójkącie urząd rady ministrów – pałac prezydencki – żoliborska willa Kaczyńskiego.

Tymczasem od kiedy wygasła energia obrony sądów, w klimacie migoczących świeczek i zasmuconych twarzy pooranych przez czas i kiedy wyczerpał się płomień buntu kobiet, szalonego, cudownie niegrzecznego i pełnego fantazji, ulice opustoszały. Zagraniczne stacje nie miały czego pokazywać, spokój panował w Warszawie.

Podziękowanie dla pani Dagmary i pana Donalda

Marzył nam się powrót demonstracji jako głosu niezgody, który jak każdy protest przeciwko złej władzy, odwoła się do zawsze tych samych dwóch wartości, które napędzają dzieje emancypacji – godności i wolności.

Pisaliśmy przed marszem, że "Morawiecki, Kaczyński i Duda, odpalając lex Tusk, dokonali niemożliwego. Tchnęli życie w mit 4 czerwca, którego (życia) w tej rocznicy było tyle, ile kultury osobistej w ministrze Czarnku" i że "życie w cieple mitu jest wspaniałe. Na warszawskim marszu przeżyjemy uniesienie, idąc w tłumie kilkuset tysięcy ludzi, poczujemy, jaką siłę mają wielkie wartości. Dajmy sobie tę frajdę".

Przeczytaj także:

I dostaliśmy tę frajdę. Odetchnęliśmy z ulgą i nadzieją, wzruszaliśmy się wielokrotnie (zwłaszcza ja łatwo płaczę), poczuliśmy wspólnotę.

Za to trzeba podziękować Dagmarze [Adamiak] ze Szczecina, ale i Donaldowi [Tuskowi] z Gdańska, który – bardzo to w nim lubię – przypomniał, że jest Kaszebą i cytował święte kaszubskie słowa (przy tym fragmencie też płakałem). Lubisz Tuska czy nie lubisz, wkurza cię czy budzi entuzjazm, musisz mu to oddać – dał chłop radę. A baba pomogła.

Jaki to był mit? Mit wspaniałego narodu

Oczywiście z mitem jest jak z miłością, przeżywasz go nie stale, zwykle z dużymi przerwami, dopada cię czasem, a potem niknie w prozie życia. Kiedy staliśmy już półtorej godziny w ścisku na Placu na Rozdrożu, plac zaczynał zmieniać nazwę na Rozdrażu. Tłum robił się niecierpliwy, przyszliśmy na marsz, a tu tylko słyszymy, że czoło marszu dochodzi już do Pałacu Prezydenckiego... Skandowaliśmy nawet "I-dzie-my!", wciskając to między hasło podniesione przez Rafała Trzaskowskiego (świetna, krótka mowa na początek) "Pol-ska wol-na eu-ro-pej-ska" a także "Chodź-cie z na-mi".

Jednocześnie gdzieś w środku czuliśmy, że razem przeżywamy coś ważnego i dlatego wszyscy byli dla siebie bardzo, naprawdę bardzo mili.

A pewna dziewczyna żartowała, że jak tak dalej pójdzie, to nie zdążymy na wybory.

Spodziewaliśmy się "mitu wolności" w nawiązaniu do 4 czerwca 1989 – żądania ludu przeciwko złej władzy, ale stało się trochę inaczej. Mit 4 czerwca 2023 nabrał biało-czerwonych barw, zamienił się w wartość Polski, którą trzeba odzyskać, a może nawet Polski, która trzeba wyzwolić z rąk złej władzy.

Podobno działacze Platformy dostali zalecenie, że ma być morze biało-czerwonych flag. I było, chorągiewki wszędzie można było kupić za "co łaska". Kiedy o 15:30 dotarliśmy wreszcie do Krakowskiego Przedmieścia (nie będę ściemniał – trochę omijając korki, np. skrótem przez Łazienki), Borys Budka (nadspodziewanie dobry) zaproponował hymn. Wszyscy stanęli, także ludzie odpoczywający po kawiarniach, mazurek poniósł się po Warszawie (oczywiście wiele osób płakało).

Ta Polska była precyzyjnie zdefiniowana, bo nasz patriotyzm ma być – jak go nazwał Tusk – "głęboki, nowoczesny, odważny i uczciwy". I słusznie, bo nacjonalistyczny bękart miłości ojczyzny w wersji PiS jest płytki (jak szkolna akademia), zacofany (patrzy tylko wstecz na przypadki heroizmu wojennego, a zwłaszcza bohaterskie klęski, jakby patriotyzm równał się machaniu szablą), tchórzliwy (bo boi się tematów trudnych, woli laurki) i nieuczciwy (zaprzecza błędom i grzechom przeszłości, a historykom, którzy je opisują, zamyka usta i odbiera pieniądze na badania).

Mit polskiej wolności, polskiego narodu... Tusk rysował tę miłość ojczyzny, o jakiej mówią mu ludzie, i słuchając go nie bałem się, że grozi to nadużyciem. Konkluzja tej lekcji miłości ojczyzny ma się wyrażać naszą wspólną pracą na rzecz Polski szczęśliwej, "dla waszych Aguś, dla waszych Michałków, dla mojej Lilki, Marysi, Mateuszka, Mikołaja, dla waszych dzieci, dla waszych wnuków, dla was wszystkich" zabrzmiała autentycznie i tak wzruszająco, że... itd.

W ten ton uderzył już na początku marszu Trzaskowski: "Obudź się Polsko!", a cały nasz marsz śmiało wkroczył na teren, który dla liberałów i lewicy jest na ogół trudny do zagospodarowania. Niosła nas definicja Polski otwartej, demokratycznej, w której żadna władza świecka czy kościelna nie będzie nam mówiła, jak mamy żyć. Polski dla kobiet i dla mniejszości LGBT. Która nie dzieli uchodźców na lepszych i gorszych.

Fala mądrej dumy narodowej zalała tereny uprawiane zazwyczaj przez PiS, aż padła mordercza puenta: "Jak to jest możliwe, że tak wspaniały naród ma taką władzę?".

Platforma fajnie obywatelska, ale bardzo partyjna

Wzruszenie nie przesłania mi jednak wątpliwości. Organizacja trochę zawiodła, za mało było komunikatów (czemu stoimy, kiedy ruszymy, gdzie się można napić wody, prosimy przepuścić karetkę – widziałem dwie interwencje po zasłabnięciach), a za dużo wykrzykiwanego patosu, a nie każdy ma odpowiedni talent.

Sprawdził się pomysł, żeby przemawiali tzw. zwykli ludzie, którzy okazywali się niezwykli. Spojrzenia na marsz młodej kobiety, wojskowego na emeryturze, zaniepokojonego rolnika, właścicielki zakładu fryzjerskiego, którą dopadł hejt po spotkaniu z Tuskiem, aktywistki "Naszego bociana" (od in vitro).

Mocno zabrzmiały głosy samorządowców prezydentki Gdańska, burmistrzyni Hrubieszowa, marszałkini Lubuskiego, która mówiła o Odrze (zadbano o parytet!), prezydentów Sopotu, Mielca, Wałbrzycha, Poznania... Platforma wyszła poza krąg działaczy, mieliśmy poczucie, że PiS-u mają dość wszyscy, nawet jeśli słowo "społeczeństwo" ustąpiło tym razem przed "narodem". To może zachęcić do głosowania niezdecydowanych.

Udało się też szeroko zakorzenić marsz w przestrzeni ideowej – od tradycji "Solidarności" z jej żywym symbolem, czyli Lechem Wałęsą w koszulce z "konstytucją", która przemawiała może nawet lepiej niż słynny lider (ale jemu potrafię wybaczyć wszystko!), i uderzeń w narodowy patos (utwór "Wolności oddać nie umiem" przypominał o ofierze, jaką ze swego życia złożył Piotr Szczęsny), aż po odważny feminizm i lewicowy zestaw Akcji Demokracja.

Jako polityczny romantyk mam jednak żal do Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej za skrajnie partyjne podejście.

Przyszło dużo ludzi, którzy niekoniecznie będą głosować na KO, a także takich, którzy na pewno nie zagłosują na Tuska. Przesądzanie sprawy, że zgromadzenie popiera KO, nachalne tytułowanie Donalda Tuska "panem premierem", mówiąc pompatycznie, naruszało prawdę o marszu, a mówiąc pragmatycznie – mogło zniechęcić ludzi spoza bańki KO.

Jedną drogą do zwycięstwa? A czemu nie?

Głos zabrali dwaj przedstawiciele Lewicy (dobre i to), Hołownia, podobno, odmówił (jeśli to prawda, to wielka szkoda), ale także Donald Tusk nie zdobył się na najmniejszą nawet życzliwą uwagę pod adresem pozostałych sił opozycyjnych, nie dał nawet do zrozumienia, że plan pokonania PiS oznacza wspólne rządy.

Korona by mu z głowy nie spadła, wręcz przeciwnie, wielki sukces jaki odniósł, stałby się jeszcze większy, gdyby wyciągnął rękę do zgody i współpracy.

Podkreślam, że nie wpisuję się w chór biadolenia, że nie ma jednej listy, zwłaszcza, że ta narracja były używana przez KO jako pałka na inne partie opozycyjne. Skoro tyle mówimy, i słusznie, o nadziei i o wierze w zwycięstwo, to zapowiedź wspólnych rządów i sygnał, że rywalizacja w opozycji jest przyjazna i w najmniejszym stopniu nie utrudni koalicyjnych rządów, byłby tej nadziei konkretyzacją. Sam okrzyk "zwy-cię-ży-my", to trochę za mało, zwłaszcza, gdy okazuje się, że to "my", to my Platforma (nawet bardziej niż Koalicja), to my Tusk.

Ślad takiego podejścia pojawił się w haśle Trzaskowskiego, że ma on nadzieję, że "pójdziemy jedną drogą do zwycięstwa". Właśnie o taki przekaz chodzi, zwłaszcza gdyby dodać, kto tą drogą pójdzie.

Zapewne jacyś mądrale od słupków poparcia kombinują, że izolując się (z wzajemnością) od Trzeciej Drogi, Platforma przeciągnie na swoją stronę trochę zwolenników Polski 2050 i PSL, ale jest to myślenie niebezpieczne ze względu na wynik wyborczy. Bo bez silnej Lewicy i Polski 2050+PSL odebranie rządów PiS może być trudne. I triumf Marszu 4 czerwca nie powinien tego przesłaniać, bo mimo moich zachwytów marszem nie wierzę, by KO pokonała PiS w bitwie jeden na jednego, a Konfederacja jakoś nie chce osłabnąć.

Dobrze przynajmniej, że Tusk nie grillował Kosiniaka-Kamysza i Hołowni za "trzecią drogę".

Młodzi i starzy w jednym stali marszu, ale nie do końca

Przed marszem pisaliśmy z nadzieją, że "nie będzie to Radość Trzeciego Wieku". I nie była: na Placu na Rozdrożu stojąc długo w jednym miejscu, szacowałem dość precyzyjnie, że osób w wieku 50+ było minimalnie mniej niż młodszych, co dawałoby proporcje takie jak w całej populacji osób dorosłych (55 proc. do 45 proc.). Gdy liczyłem osoby maszerujące Nowym Światem w kierunku Placu Zamkowego, marsz się zestarzał: ludzi przed 50. było już tylko góra 30 proc.

Stało się tak dlatego, że – jak sam widziałem – młodzi szybciej rezygnowali, zwłaszcza gdy byli z dziećmi. Całkiem sporo rodzin zostało w parku obok Placu na Rozdrożu, zamieniając marsz w piknik i słuchając relacji na smartfonach. Od 13:00 sznureczek ludzi wychodził z Placu.

Tak czy inaczej, to, co wyprawiają władze, na czele z lex Tusk i krętactwami prezydenta (budził więcej oburzenia niż Kaczyński!), poruszyło także w młodszych ludziach strunę wolności. Udział młodych w marszu może być sygnałem, że ich mobilizacja wyborcza może być większa, niż wynikałoby z sondaży i zobaczymy ich przy urnach.

;
Na zdjęciu Piotr Pacewicz
Piotr Pacewicz

Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze