Nie dotrwaliśmy nawet do połowy zapowiadanej przez Trumpa 90-dniowej przerwy. Prezydent USA uważa, że rozmowy z UE prowadzą donikąd i zapowiada 50-procentowe cła na towary z UE od 1 czerwca. Wiele wskazuje na to, że przez jakiś czas UE będzie musiała grać w grę Trumpa
Pauza w wojnie handlowej między USA i Europą właśnie się skończyła. Trump sam tę wojnę wywołał, sam też decyduje, kiedy ją wznowić.
Dziś 23 maja rano, o 07:43 czasu waszyngtońskiego, amerykański prezydent napisał w swojej sieci społecznościowej Truth Social:
„Unia Europejska, która została utworzona głównie w celu wykorzystywania Stanów Zjednoczonych w handlu, jest bardzo trudnym partnerem do współpracy. Ich potężne bariery handlowe, podatki VAT, absurdalne kary dla korporacji, niemonetarne bariery handlowe, manipulacje walutowe, niesprawiedliwe i nieuzasadnione pozwy przeciwko amerykańskim firmom oraz inne działania doprowadziły do deficytu handlowego z USA przekraczającego 250 miliardów dolarów rocznie, co jest liczbą całkowicie nieakceptowalną. Nasze rozmowy z nimi nie przynoszą żadnych rezultatów! Dlatego rekomenduję wprowadzenie jednolitego cła w wysokości 50 proc. na Unię Europejską, począwszy od 1 czerwca 2025 roku. Cło nie będzie stosowane, jeśli produkt jest wytwarzany lub produkowany w Stanach Zjednoczonych. Dziękuję za uwagę w tej sprawie!”.
Twierdzenie, że UE powstała po to, by wykorzystywać USA, trudno traktować poważnie. Trump mówi to kolejny raz. I podobnie wypowiada się, gdy mówi o innych krajach i akurat jest w fazie ataku.
Przypomnijmy pokrótce przebieg wydarzeń.
Najpierw Trump wziął na cel Meksyk i Kanadę, w międzyczasie podnosił stawki celne dla Chin. 2 kwietnia ogłosił Dniem Wyzwolenia i przedstawił swój plan na stawki celne dla całego świata. UE przypadło 20 proc.
Cła weszły w życie 9 kwietnia, a po kilku godzinach Trump obniżył je wszystkim krajom poza Chinami – w tym Unii Europejskiej – do 10 proc. I ogłosił 90-dniową pauzę, podczas której chciał, by z wszystkimi spośród tych krajów wynegocjować osobne umowy handlowe.
W rozmowie z OKO.press amerykański ekonomista Brad Setser na pytanie, czy możliwe są skuteczne negocjacje z tyloma krajami w takim czasie, odpowiedział:
„Oczywiście, że nie. Takie umowy będą bardzo powierzchowne, będą to raczej deklaracje o konieczności dalszych negocjacji. Inne kraje będą niechętne do dużych zmian w swojej polityce. Rząd USA nie jest zaprojektowany tak, by prowadzić poważne negocjacji z 20 krajami jednocześnie, a co dopiero z więcej niż setką. A gdy już dwie strony siadają do stołu, okazuje się, że Amerykanie są nieprzygotowani, że USA nie ma konkretnych żądań wobec większości tych krajów”.
Od 9 kwietnia do 23 maja minęły 44 dni, więc jesteśmy dokładnie w połowie okresu, jaki Donald Trump wyznaczył na negocjacje. Amerykański prezydent uznał jednak dziś rano, że rozmowy prowadzą donikąd, więc nie warto marnować kolejnych 46 dni i czas na odważne kroki.
To oznacza, że jeśli nie zmieni zdania przez najbliższe 9 dni, to od 1 czerwca amerykańscy importerzy będą musieli płacić 50 proc. więcej za towary sprowadzane z UE.
Amerykański deficyt handlowy z UE w handlu towarami, wbrew temu, co mówi Donald Trump, nigdy nie przekroczył 250 mld dolarów. W 2024 roku wyniósł 235,6 mld dolarów. W ostatnich 7 latach rzeczywiście urósł, od poziomu około 150 mld dolarów w latach 2015-2017. Czyli między 2017 a 2024 rokiem wzrósł o 63 proc. W tym samym czasie nominalny wzrost PKB (używamy wartości nominalnej, bez uwzględnienia inflacji, by porównać to z nominalnymi danymi o deficycie handlowym) wyniósł 47 proc.
Różnica nie jest więc kolosalna, a za dużą część tego wzrostu odpowiada wzrost gospodarczy.
Jeszcze inaczej rzecz wygląda, gdy doliczymy do tego usługi. W handlu usługami Amerykanie notują bowiem co roku nadwyżkę w handlu z UE. W 2023 roku w wysokości 108 mld dolarów, w 2024 – 75 mld dolarów.
Gdyby zastosować tutaj logikę Trumpa, USA oszukuje UE w handlu usługami. Ale Trump za każdym razem, gdy mówił o deficytach handlowych, uwzględnia tylko towary. I mieliśmy tutaj nawet pozór spójności w myśleniu amerykańskiego prezydenta. Ale dzisiejszy post z Truth Social – który zacytowaliśmy na początku – burzy te pozory logiki.
Zacznijmy od pytania: jakie usługi sprzedają Amerykanie w Europie? To usługi finansowe, konsulting, usługi transportowe czy cyfrowe. Gdy europejskie firmy kupują przestrzeń do przechowywania danych w chmurze w Amazon Web Services lub oprogramowanie Microsoft albo Apple, wówczas mamy do czynienia z eksportem usług z USA do UE. Dużo częściej dzieje się to w tę stronę, dlatego USA ma z UE nadwyżkę w handlu usługami.
Trump pisze, że jednym z elementów, które doprowadziły do tak wysokiego deficytu, są „nieuzasadnione pozwy przeciwko amerykańskim firmom”. Jakie amerykańskie firmy były w ostatnich latach pozywane przez UE? To przede wszystkim amerykańscy giganci cyfrowi, dostarczyciele usług w UE.
Przykładowo: we wrześniu 2023 roku Komisja Europejska ukarała Intel grzywną o wartości 384 mln dolarów za ograniczenia dotyczące sprzedaży komputerów z procesorami x86. W 2024 roku Meta (m.in. właściciel Facebooka, WhatsAppa i Instagrama) została ukarana grzywną w wysokości 817 mln dolarów za powiązanie Facebooka z Facebook Marketplace. Również w 2024 roku Apple zostało ukarane grzywną w wysokości 1,84 mld dolarów za uniemożliwianie twórcom aplikacji do strumieniowania muzyki informowania użytkowników iPhone'ów o tańszych usługach strumieniowania w App Store.
To tylko kilka przykładów. UE próbuje chronić europejskich konsumentów przed nieuczciwą konkurencją. Trump przekonuje, że to nieuzasadnione pozwy i nieuczciwa konkurencja. Używa tego argumentu jako dowód na to, że Europa okrada USA. Rzecz w tym, że – powtórzmy – pozwy dotyczą usług. A liczby, które podaje Trump, dotyczą wyłącznie towarów.
Widzimy więc, że duża część decyzji Trumpa jest arbitralna i oparta na wybiórczym rozumieniu handlu. Chęć wyrównania bilansu handlowego z każdym krajem do zera jest absurdalna i niemożliwa do utrzymania.
Nieco ponad tydzień może jednak nie wystarczyć, by wytłumaczyć to Donaldowi Trumpowi.
Teoretycznie głównym przeciwnikiem handlowym USA są Chiny. Jak mówił OKO.press Brad Setser, dla USA ogromny deficyt handlowy z Chinami jest poważnym problemem:
„Deficyt handlowy z Chinami odzwierciedla zależność od Chin w niektórych kluczowych towarach. Deficyt wynika też z ogromnej globalnej nadwyżki handlowej Chin. A to wskazuje na niezrównoważoną gospodarkę chińską, zbyt mocno opartą na eksporcie. Równie niezrównoważona jest gospodarka USA, ale w drugą stronę – importuje zbyt dużo”.
12 maja USA i Chiny ogłosiły jednak, że po narzuceniu sobie ogromnych ceł (145 proc. USA na Chiny, 125 proc. Chin na USA), zarządzają 90-dniową pauzę i obniżają poziom ceł do 30 proc. na Chiny i 10 proc. na USA.
Jeśli w życie wejdą 50-procentowe cła na UE, wówczas poziom amerykańskich ceł na jednego z kluczowych partnerów politycznych i handlowych będzie wyższy niż wobec Chin – kluczowego rywala.
Można oczywiście powiedzieć, że rywalizacja handlowa z Chinami i UE jest w innej fazie. A Trump z pewnością w końcu cła na UE obniży. Trudno jednak przyjmować to za pewnik – amerykański prezydent jest nieprzewidywalny, a to już kolejna faza eskalacji.
Trump ma racje, że dotychczasowe rozmowy prowadziły donikąd. Europejski komisarz do spraw handlu Maroš Šefčovič na pytanie w wywiadzie dla Euronews, czy zaakceptowałby częściową umowę podobną do tej, jaką USA podpisało ostatnio z Wielką Brytanią (Brytyjczycy otrzymali nieco ustępstw, ale 10-procentowe cła na część towarów zostały utrzymane, a umowa jest fragmentaryczna), odpowiedział:
„Bardzo wyraźny komunikat, który otrzymałem od naszych ministrów handlu, informuje, że nalegają na zrównoważoną umowę z USA. Już teraz płacimy 25 proc. cła na stal, 25 proc. na samochody i naprawdę uważamy, że to po prostu nie jest sprawiedliwe. Dlatego chcemy rozwiązać to poprzez negocjowane rozwiązania”.
Jak widać, poważne negocjacje nie spodobały się Trumpowi. Co teraz?
Cytowany przez nas Brad Setser komentuje na gorąco w mediach społecznościowych:
„Trump prawdopodobnie postawił Europę w sytuacji, w której Komisja (oraz kluczowe państwa członkowskie) dojdzie do wniosku, że muszą teraz eskalować, by mogło dojść do deeskalacji. Jeśli Trump nie zostanie przekonany, by wycofać się i poczekać na nową europejską ofertę w ciągu najbliższych dziesięciu dni, UE prawdopodobnie rozpocznie proces odwetowy – cła na stal i aluminium są gotowe do natychmiastowego wprowadzenia, a inne pakiety są w przygotowaniu”.
8 maja Komisja zaprezentowała wstępny plan na oclenie amerykańskich towarów wartych 105 mld dolarów – to między innymi soja, mięso, części samochodowe i samolotowe.
Według wyliczeń Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej tak wysokie cła na UE mogą znacząco podnieść ceny w USA i nieco spowolnić gospodarki po obu stronach Oceanu Atlantyckiego. Takie symulacje trzeba traktować ostrożnie. Znając Trumpa szansa na to, że 50 proc. utrzyma się np. przez rok, jest niska. Dobrze jednak wiedzieć, z czym potencjalnie mogą się mierzyć obie gospodarki. Dla Amerykanów mogłoby to oznaczać wzrost inflacji nawet o 6,5 proc. Mało możliwe, by Trump tego właśnie chciał dla swoich wyborców.
Prezes Volvo Hakan Samuelsson w odpowiedzi na dzisiejsze ogłoszenie Trumpa powiedział, że 50-procentowe cła oznaczają, że sprowadzenie tańszych modeli produkowanych przez firmę w Belgii stanie się praktycznie niemożliwe. A cenę za wyższe cła będą musieli zapłacić amerykańscy konsumenci.
Chyba że następnego dnia Trump się obudzi i zmieni zdanie o 180 stopni. Na razie wojna handlowa po krótkiej przerwie z hukiem wróciła do Europy.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Dziennikarz OKO.press od 2018 roku. Publikował też m.in. w Res Publice Nowej, Miesięczniku ZNAK i magazynie „Kontakt”. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu, arabistyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autor reportażu historycznego "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022) o powojennych rozliczeniach wewnątrz polskiej społeczności żydowskiej. W OKO.press pisze głównie o gospodarce i polityce międzynarodowej oraz Bliskim Wschodzie.
Komentarze