Jeden tygrys już nie żyje, a 9 kolejnych w złym stanie jedzie do schronień. Nie wiadomo, czy wszystkie przeżyją. „Ścigamy się z czasem o ich życie” – napisało na swojej stronie internetowej poznańskie ZOO. A Fundacja Viva! przypomina, że do takiej niebezpiecznej i nerwowej sytuacji by nie doszło, gdyby Polska miała państwowy azyl dla dzikich zwierząt
Trwa akcja ratowania dziewięciu tygrysów, których transport zatrzymano na polsko-białoruskiej granicy w Koroszczynie (woj. lubelskie). Przywiezione z Włoch dzikie koty są w bardzo złym stanie, jeden z nich już nie żyje. W ostatniej chwili, dzięki determinacji poznańskiego ZOO, udało się znaleźć dla nich schronienie.
Siedem jedzie właśnie do Poznania (dwa z nich, najbardziej wycieńczone, mają tam już pozostać). Dwa kolejne mają jeszcze dziś trafić na czas potrzebny na poratowanie ich zdrowia do ZOO w Człuchowie. Reszta, po leczeniu, ostateczne trafi do rezerwatu w Hiszpanii. "Ścigamy się z czasem o ich życie" - napisało na swojej stronie internetowej poznańskie ZOO.
"Nie doszłoby do obecnej sytuacji, w której na gwałt szukano schronienia dla tych tygrysów, gdyby w Polsce istniał państwowy azyl dla tego rodzaju zwierząt. Od lat jego utworzenia domagają się nie tylko organizacja prozwierzęce, ale też Służba Celna" - mówi OKO.press Anna Plaszczyk z Fundacji Viva!
Transport z 10 tygrysami wyruszył 22 października z okolic Rzymu do Dagestanu w Rosji, gdzie miały trafić do ZOO. Wydaje się to jednak wątpliwe, ponieważ żadna placówka tego typu nie przyjęłaby takiej liczby tych zwierząt. Możliwe więc, że miały zasilić cyrki i/lub prywatne hodowle.
Ciężarówka przekroczyła granicę polsko-białoruską w Koroszczynie (woj. lubelskie) w sobotę 26 października. Jednak już za granicą okazało się, że dwójka Włochów jadących w transporcie nie miała wiz, a na dodatek tygrysy nie miały stosownych dokumentów weterynaryjnych, które powinny zostać wystawione jeszcze we Włoszech. Transport został cofnięty do Polski.
Już po polskiej stronie granicy jeden z kotów umarł. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną była niedrożność żołądka. Wynikało to najpewniej z tego, że przez kilka dni zwierzę nie było karmione - nagle podano mu większą ilość pożywienia, z którą jego organizm sobie już nie poradził.
Jarosław Nestorowicz, graniczny lekarz weterynarii w Koroszczynie, kondycję reszty zwierząt oceniał jako dobrą. Ale innego zdania byli weterynarze z poznańskiego ZOO.
"Nasi pracownicy na miejscu zastali koszmar. Tygrysy oblepione własnymi odchodami, wyniszczone, wygłodzone, nasz lekarz weterynarii określa ich stan jako tragiczny" - napisało ZOO na Facebooku.
Zapadła decyzja, że zwierzęta trzeba w trybie pilnym zabrać. Zwierzęta wyjechały z Koroszczyna dziś, 30 października.
Początkowo władze ZOO w Poznaniu chciały wziąć tylko dwójkę zwierząt, ale ostatecznie zdecydowało się wziąć odpowiedzialność za wszystkie. Pomoc zaoferowało też ZOO w Człuchowie.
Poznańskie ZOO uruchomiło też publiczną zbiórkę na przystosowanie wybiegów dla nowych lokatorów (wpłaty na konto nr 98 1020 4027 0000 1602 1441 7713 - z dopiskiem: „Cisna i jej przyjaciele”). ZOO we Wrocławiu wpłaciło 20 tys. zł, WWF 200 tys. zł, są też datki od firm i osób prywatnych.
Prokuratura Okręgowa w Lublinie wszczęła już dochodzenie w sprawie fatalnego transportu.
Wciąż nie wiadomo, czy wszystkim zwierzętom uda się przeżyć.
Zgodnie z polskim prawem, tygrys jest zwierzęciem niebezpiecznym dla ludzi. Ustawa o ochronie przyrody zakłada, że takie zwierzęta mogą być przetrzymywane tylko przez ogrody zoologiczne, cyrki i placówki naukowe prowadzące badania nad takimi gatunkami. I gdyby nie dobra wola poznańskiego ZOO, mogłoby się okazać, że nie byłoby komu tych tygrysów przyjąć.
Bo żaden prokurator nie zgodzi się na przekazanie ich do cyrku. Nie mamy w Polsce instytucji badawczych, które prowadziłyby badania nad tymi dzikimi kotami i - w związku z tym - byłyby przystosowane do ich przetrzymywania. ZOO i ośrodki rehabilitacji nie dysponują takimi przestrzeniami, by móc sobie pozwolić na przejęcie w tej sytuacji wszystkich zwierząt.
"Czyli stanęliśmy w obliczu systemowej niewydolności państwa. Ten problem rozwiązałby profesjonalny azyl finansowany z budżetu państwa" - mówi OKO.press Anna Plaszczyk z Fundacji Viva!
Ale jego powołanie wymaga zmian w ustawie o ochronie przyrody. Bo w chwili obecnej w ogóle nie przewiduje ona istnienia takiej instytucji.
"W mojej ocenie taki azyl powinien działać pod egidą Ministerstwa Środowiska i być przez nie finansowany" - mówi Plaszczyk. Samo jego wybudowanie będzie drogie. Koszt tylko jednego wybiegu dla takiego zwierzęcia jak tygrys, czy inny drapieżnik - wraz z kotnikiem, czyli pomieszczeniem wewnętrznym - to kilkaset tysięcy złotych. No i taki azyl powinien być w stanie ciągłej gotowości na przyjęcie zwierząt - mieć kadrę na etatach i zakontraktowanego lekarza weterynarii.
"Finansowanie i odpowiedzialność państwa za taki azyl uniemożliwiłaby sytuację, w której za jego prowadzenie chcieliby się zabrać pseudohodowcy, którzy - pod przykrywką pomocy zwierzętom w awaryjnych sytuacjach - czerpaliby faktycznie profity. Na przykład z pokazywania takich tygrysów chętnej publice za pieniądze" - przekonuje Plaszczyk
Aktywistka zaznacza również, że zmiany prawa i utworzenia takiego azylu od lat domaga się również Służba Celna. "Bo ona coraz częściej spotyka się z sytuacjami, w których musi dokonać konfiskaty zwierząt, ale nie ma komu ich przekazać na przechowanie. A przecież one muszą gdzieś mieszkać do momentu, gdy sąd orzeknie ich przepadek, czyli do prawomocnego wyroku" - wyjaśnia Plaszczyk.
Jeszcze większy problem niż obecnie zaistniał latem 2017 roku, gdy odebrano zwierzęta właścicielowi hodowli egzotycznych zwierząt w Pyszącej koło Śremu (woj. wielkopolskie).
Było ich tam blisko 300. W tym tygrysy i antylopy.
Zwierzęta udało się rozmieścić w polskich ogrodach zoologicznych. Część ewakuowanych z hodowli zwierząt trafiła do polskich ogrodów zoologicznych w Poznaniu, Warszawie, Bydgoszczy i Chorzowie. Resztę - w tym trzy tygrysy i lampart - przyjęły europejskie azyle dla dzikich zwierząt w Europie.
Wtedy również Viva! apelowała, by polskie władze przemyślały utworzenie polskiego azylu, który byłby zabezpieczeniem w kryzysowych sytuacjach tego rodzaju.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze