Polska musi płacić pół miliona euro dziennie za działanie kopalni Turów. "Nie dostaniecie ani centa" - napisał wiceminister sprawiedliwości. Rząd mówi o zapewnieniu bezpieczeństwa energetycznego, związki o blokadach ulic, a eksperci o porażce Polski w negocjacjach z Czechami
"Polski rząd nie zamknie kopalni KWB Turów. Od początku stoimy na stanowisku, że wstrzymanie prac kopalni w Turowie zagrozi stabilności polskiego systemu elektroenergetycznego" - czytamy w oświadczeniu rzecznika rządu Piotra Müllera. To odpowiedź na decyzję TSUE z 20 września 2021.
Wiceprzewodnicząca Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w maju zdecydowała o zastosowaniu tzw. środka tymczasowego w postaci zawieszenia działalności kopalni Turów na trójstyku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej. Przychyliła się tym samym do wniosku Czechów, oskarżających polską odkrywkę o osuszanie terenu i lokalne problemy z dostępem do wody. W lutym Czesi, po latach nieudanych negocjacji, pozwali Polskę do TSUE, apelując jednocześnie o zatrzymacie wydobycia do końca procesu.
Polska nie zastosowała środka tymczasowego, a należąca do spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna kopalnia działa bez przeszkód. 20 września TSUE wydało więc kolejną decyzję: nałożenie dziennej kary 500 tys. euro na rzecz Komisji Europejskiej. Kara obowiązuje od momentu otwarcia postanowienia TSUE w specjalnym systemie internetowym e-curia. Jak donosi RMF FM, Polska już otrzymała i otworzyła decyzję.
"To nawet nie jest szantaż, to jest sędziowski rozbój i kradzież w biały dzień. Nie dostaniecie ani centa" -napisał na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski.
Premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej mówił z kolei: "To, czy ostatecznie Polska będzie musiała zapłacić te środki, czy nie, to zobaczymy w związku z tym, że przedsięweźmiemy wszelkie możliwe środki prawne, aby wykazać ich ogromną nieproporcjonalność".
Komisja Europejska ma na ten temat inne zdanie. Rzecznik KE Eric Mamer pytany o to przez dziennikarzy, odpowiedział: "Muszą zapłacić. To jest ich prawny obowiązek".
Profesor Sławomir Dudzik, Kierownik Katedry Prawa Europejskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z OKO.press tłumaczy, że nie ma możliwości, aby Polska uniknęła zapłacenia kary.
„Rozliczenia między Unią Europejską a Polską są codziennością. Nie mam więc wątpliwości, że w razie niechęci rządu do płacenia kary, Komisja Europejska będzie mogła np. zmniejszyć jakieś wpłaty dokonywane na rzecz Polski. Może zmniejszyć je o tę kwotę, jaka powinna zostać wpłacona po decyzji TSUE. Dojdzie zatem do potrącenia zasądzonych kwot z należnościami z budżetu UE na rzecz naszego państwa” – ocenia.
To byłby jednak precedens.
„Nie przypominam sobie oficjalnych stanowisk rządowych innych państw członkowskich, które odmawiałyby płacenia kar nałożonych przez Trybunał. Na pewno pojawiały się takie opinie w dyskusjach politycznych, ale nigdy w oficjalnym stanowisku rządu” – podkreśla prof. Dudzik.
Piotr Müller w oświadczeniu opublikowanym na stronie Kancelarii Premiera podkreśla również, że kopalnia Turów jest istotna dla bezpieczeństwa energetycznego. "Żadne decyzje Trybunału Sprawiedliwości UE nie mogą naruszać obszarów związanych z podstawowym bezpieczeństwem krajów członkowskich. Bezpieczeństwo energetyczne należy właśnie do tego obszaru" - pisze rzecznik.
Wiceprezes TSUE Rosario Silva de Lapuerta zaznaczała w swojej decyzji, że Polska chciała wykazać, jak wyłączenie kopalni doprowadzi do przerw w dostawie energii cieplnej i wody pitnej w rejonie Zgorzelca oraz Bogatyni. Jednak w jej ocenie przedstawione argumenty były „powtórzeniem lub rozwinięciem” tych, które Polska podnosiła podczas wcześniejszych etapów sprawy.
„Z treści postanowienia Wiceprezes Trybunału wynika, że Polska nie wykazała odpowiednimi dowodami w jaki sposób zawieszenie wydobycia w kopalni Turów negatywnie wpłynie na bezpieczeństwo energetyczne” – tłumaczy prof. Dudzik. „Jak rozumiem z treści uzasadnienia, Trybunał był na taką argumentację otwarty, ale polski rząd nie sprostał ciężarowi przedstawienia odpowiednich dowodów” – dodaje. Dlatego – tłumaczy ekspert – próby odwołania się do względów bezpieczeństwa energetycznego na tym etapie są już spóźnione.
Część oficjalnego stanowiska rzecznika rządu dotyczy również tego, jaką rolę w całym systemie elektroenergetycznym pełni Elektrownia Turów. To właśnie do niej dostarczany jest węgiel ze spornej odkrywki. Nie można go przetransportować z innych odkrywek - nie istnieje odpowiednia infrastruktura, a na dodatek węgiel brunatny podczas transportu się zbryla. Dlatego zazwyczaj wydobycie jest prowadzone w pobliżu elektrowni.
Jeżeli kopalnia Turów zostanie zamknięta, będzie trzeba wyłączyć także bloki elektrowni w Bogatyni.
Elektrownia Turów odpowiada za nawet 7 proc. krajowej produkcji energii. Jest gwarantem bezpieczeństwa energetycznego dla milionów osób.
To argument, który bardzo często pojawia się w wystąpieniach członków rządu. W maju, zaraz po decyzji TSUE dotyczącej zastosowania środka tymczasowego, minister aktywów państwowych Jacek Sasin mówił o 8 proc. energii produkowanej w Turowie. Mateusz Morawiecki trzymał się najbliżej faktów, mówiąc, że jest to od 4 do 7 proc.
Produkcję energii na bieżąco śledzi Fundacja Instrat. Z ich danych wynika, że w 2020 roku Turów produkował średnio 3,3 proc. energii. W 2021 roku udział bogatyńskiej elektrowni wzrósł.
Przyczyn jest kilka. Jedną z nich jest otwarcie nowego bloku. Ma moc 496 MW, budowało go konsorcjum trzech firm (Mitsubishi Hitachi, Tecnicas Reunidas i Budimex) i kosztował ponad 4 mld zł netto.
Drugi powód to zamknięcie nowego bloku energetycznego w Jaworznie o mocy 910 MW. Oddano go do użytku w listopadzie 2020, jednak już w czerwcu kolejnego roku trzeba było go wyłączyć ze względu na usterkę. Naprawa bloku ma potrwać nawet do lutego 2022.
"Celem prac jest trwałe usunięcie wad w rejonie komory paleniskowej bloku, co zapewni bezawaryjną pracę w perspektywie wielu lat" – mówił Sebastian Gola, prezes spółki Nowe Jaworzno Grupa Tauron.
Wpływ tych dwóch czynników widać w statystykach.
W styczniu 2021, kiedy jeszcze nie działał nowy blok Turowa, a wciąż działał ten w Jaworznie, elektrownia w Bogatyni produkowała średnio 4 proc. energii w Polsce. W lutym, marcu, kwietniu i maju było to 5-5,6 proc. Czerwiec był rekordowy - wtedy elektrownia Turów wyprodukowała najwięcej, bo 6,7 proc. Tak więc średnia dla pierwszego półrocza 2021 to 5,3 proc.
Czy w takim razie elektrownia Turów jest konieczna dla bezpieczeństwa energetycznego kraju?
Na pewno jest istotna, mówi Paweł Czyżak, analityk z Instratu. "W maju, po pierwszej decyzji TSUE, liczyłem, czy groziłyby nam przerwy w dostawie prądu. Wtedy, według moich szacunków, nie było takiego zagrożenia. Teraz jednak sytuacja się zmieniła na gorsze. Przede wszystkim w zimie zapotrzebowanie na energię jest większe niż latem. Musielibyśmy kupować energię za granicą, a ceny na rynku europejskim są obecnie bardzo wysokie. To oznaczałoby kolejne wydatki. Dodatkowo dochodzi kwestia zamkniętego bloku w Jaworznie, który czymś trzeba zastąpić. Krótkoterminowo, w przypadku ewentualnej awarii Turowa, moglibyśmy uniknąć przerw w dostawie prądu. W dłuższej perspektywie wyłączenie Turowa pogorszyłoby już i tak napiętą sytuację polskiej energetyki i wiązałoby się ze wzrostem cen energii, a nawet ryzykiem jej niedoborów" - tłumaczy Czyżak.
Problemem są również dostawy ciepła dla Bogatyni, które obecnie zapewnia elektrownia Turów. Co więcej, Polskie Sieci Elektroenergetyczne zwracają uwagę na to, że elektrownia Turów jest podłączona do stacji w Mikułowej. To tam wyprowadza się energię wyprodukowaną w Turowie do domów. Jak argumentował w maju prezes PSE Eryk Kłossowski, wyłączenie elektrowni spowodowałoby niestabilność pracy węzła w Mikułowej.
"Mam na myśli nie tylko bezpośrednią utratę wolumenu wytwarzanego przez Turów, ale konieczność liczenia się z kolejnymi ograniczeniami wprowadzanymi tylko z tego powodu, że zaczynają nam się przeciążać sieci albo mamy do czynienia z niestabilnością napięciową w liniach wychodzących z węzła Mikułowa" - mówił.
„To argumenty, z którymi trudno polemizować, bo jedynie PSE wie, jakie parametry mają konkretne komponenty sieci przesyłowych w kraju i tymi informacjami się nie dzieli. Nie da się jednak ukryć, że Polska miała dużo czasu na rozwiązanie tego problemu. Od złożenia pozwu przez Czechów minęło siedem miesięcy, mogliśmy w tym czasie wypracować scenariusze awaryjne lub po prostu dojść do porozumienia” – mówi Paweł Czyżak.
Nałożenie na Polskę kary w związku z bezczynnością w sprawie Turowa nie może dziwić. Choć w maju premier Morawiecki ogłaszał, że żadnych kar finansowych nie będzie, a porozumienie z Czechami jest na wyciągnięcie ręki, od tamtej pory nie udało się opracować takich warunków umowy międzynarodowej, która zadowoliłaby obie strony sporu.
Czesi przedstawili szczegółowe wymagania: Polska ma dokończyć budowę specjalnego ekranu, który ograniczy odpływ wód podziemnych oraz dołożyć się do budowy wodociągów w regionach Frýdlant i Hrádek. Nasi sąsiedzi domagają się również kontroli działania kopalni, przeglądu istniejących procesów wydawania zezwoleń zgodnie z prawem europejskim oraz przekazania wszelkich dostępnych informacji o skutkach wydobycia. W czerwcu złożyli również wniosek o ukaranie Polski za niezastosowanie środka tymczasowego. Chcieli, by kara wyniosła 5 mln euro za każdy dzień. Do tego wniosku przychylił się Trybunał, choć wyznaczył niższą kwotę.
Czy można było uniknąć sporu przed TSUE i wizji płacenia miliardowych kar? „Długo starałem się rozwiązać ten spór bez walki prawnej. Wynik jest dla nas ważny, czyli pomoc dziesiątkom tysięcy Czechów na granicy” – mówił na początku 2021 roku czeski minister spraw zagranicznych Tomáš Petříček. 12 lutego członek praskiego rządu spotkał się w Warszawie z polskim ministrem spraw zagranicznych Zbigniewem Rau. Miało to być spotkanie ostatniej szansy.
„Niestety, negocjacje nie potoczyły się zgodnie z naszymi pomysłami. Dlatego złożymy pozew” – wyjaśniał wtedy minister Petříček.
Doktor Andrzej Kassenberg z Instytutu na rzecz Ekorozwoju i Koalicji Klimatycznej zaznacza, że od lat było wiadomo, jakie skutki będzie miała rozbudowa kopalni Turów. "Wpłynie niekorzystanie na lokalne stosunki wodne i zwiększy zasięg występowania leja depresyjnego, a przez to wywierać będzie negatywny wpływ na zaopatrzenie w wodę, produkcję rolną oraz leśnictwo. Mimo tych negatywnych opinii, jak i obaw strony czeskiej co do zagrożenia dla wód pitnych, które nie zostały potraktowane poważnie, władze polskie, niezgodnie z prawem, udzieliły koncesji na kontynuowanie wydobycia do 2026 roku. Ponadto w kwietniu br. polski minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka przedłużył koncesję aż do 2044 roku" - komentuje Kassenberg.
Rozmowy z Czechami rozpoczęły się dopiero, gdy nad Polską pojawiło się widmo płacenia kar lub konieczności wyłączenia kopalni. Negocjacje odbywają się jednak za zamkniętymi drzwiami i trwają już ponad 100 dni.
"Nasi polscy koledzy nie mają motywacji, aby szybko je zakończyć. Ustaliliśmy dotąd, że strona polska rozszerzy monitoring wód podziemnych wokół kopalni i będzie przekazywać nam informacje" - mówił na początku września 2021 czeski wiceminister spraw zagranicznych Martin Smolek.
Polska strona utrzymuje, że Czesi toczą polityczną walkę związaną z wyborami parlamentarnymi w październiku. "Jesteśmy w specyficznym momencie politycznym, za chwilę, na początku października, mamy wybory parlamentarne w Czechach. Sprawy ekologii są w kampanii wyborczej w Czechach niezwykle gorąco dyskutowane. W związku z tym nie spodziewam się, by przed tymi wyborami jakaś ostateczna decyzja mogła zapaść" - mówił w lipcu Jacek Sasin.
Swoje oświadczenie po najnowszym postanowieniu TSUE opublikował również przewodniczący Komisji Międzyzakładowej KWB "Turów" Wojciech Ilnicki.
Domaga się odrzucenia decyzji i stanowczej reakcji rządu. "Przede wszystkim niepłacenia kar finansowych, a w razie potrzeby wstrzymania wszelkich płatności na rzecz UE, w tym takich jak składki członkowskie. Warto przy tej okazji również rozpocząć dyskusję w naszym kraju nad kosztami i korzyściami płynącymi z obecności Polski w Unii" - czytamy w stanowisku, opublikowanym na portalu "Tygodnika Solidarność".
Związkowcy zapowiadają również akcję protestacyjną "o zasięgu międzynarodowym". W rozmowie z Radiem Maryja Ilnicki mówił o "wycieczce do Luksemburga" i "zburzeniu spokoju". Jeśli to nie zadziała, a Polska nadal będzie musiała płacić kary, związkowcy zablokują drogi. Na razie nie jest jasne, które trasy wybiorą. "Zablokujemy dojazdówkę do Niemiec. Żeby po prostu Niemcy, Czesi, Holendrzy i wszyscy inni odczuli, co to znaczy zamknąć Kopalnię Węgla Brunatnego Turów" - zapowiedział Ilnicki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze