Przez ten rok platforma zmieniła nazwę, straciła reklamodawców, zwolniła tysiące osób, straciła rzesze użytkowniczek i użytkowników. Są też zmiany dla debaty publicznej ważniejsze: to miejsce znacznie bardziej przyjazne dezinformacji i znacznie bardziej toksyczne
Niemal dokładnie rok temu rozkapryszony miliarder przejął Twittera, popularną usługę społecznościową, traktowaną szeroko (w tym przez media i polityków) jako ważną przestrzeń publicznej debaty, czy wręcz w pewnym sensie publiczną infrastrukturę.
Przez te 12 miesięcy portal dawniej zwany Twitterem (dziś „X”) przeszedł widoczne zmiany i te mniej rzucające się w oczy: stał się miejscem znacznie bardziej przyjaznym dezinformacji i znacznie bardziej toksycznym.
Jedną z większych zmian, wprowadzonych przez Elona Muska po przejęciu firmy, była – jak sam twierdził – „demokratyzacja” dostępu do weryfikacji kont. Zmiana ta i inne z nią powiązane, rozmontowały zaufanie do portalu dawniej znanym jako Twitter, i doprowadziły do sytuacji, w której jest zalany dezinformacją.
Mimo że platforma straciła miliony aktywnych kont (szacunki oscylują w okolicach 15 proc. spadku rok do roku), nadal korzystają z niej setki milionów osób. Ile dokładnie trudno powiedzieć, bo firma zaczęła majstrować przy statystykach. Jakby jednak nie liczyć, wciąż jest bardzo popularna.
Jednym ze skuteczniejszych narzędzi walki z celowo rozpowszechnianą dezinformacją na Twitterze była weryfikacja kont.
Przed przejęciem przez Muska, weryfikacja kont na Twitterze zwykła była potwierdzać, że dane konto kontrolowane jest przez osobę lub instytucję, którą wydaje się reprezentować.
Było to sprawdzane przez osoby pracujące dla Twittera zgodnie z wewnętrznymi procedurami firmy. Przy zweryfikowanym koncie pojawiał się niebieski „ptaszek”, a my mogliśmy być pewni, że np. zweryfikowane konto „The New York Times” faktycznie kontrolowane jest przez tę gazetę, a konto Taylor Swift opatrzone niebieskim znaczkiem faktycznie kontrolowane jest przez piosenkarkę (lub osoby dla niej pracujące).
Taka weryfikacja kont wprowadzona została w 2009 roku, po kilku głośnych przypadkach kont podszywających się pod znane osoby. Oczywiście sieć nie zaimplementowała tej zmiany z dobroci serca: jak niemal każda funkcjonalność zwiększająca bezpieczeństwo i zaufanie na tej platformie, weryfikacja kont wprowadzona została w odpowiedzi na coraz głośniejszą krytykę związaną z fałszywymi kontami.
Nie zmienia to faktu, że weryfikacja była kluczowa dla mediów, instytucji czy osób publicznych – oraz dla osób polegających na informacjach z takich kont.
Weryfikacja była jednak dostępna tylko dla kont, które Twitter uznał za wystarczająco ważne.
Szybko więc zaczęła być widziana jako swego rodzaju symbol statusu. Weryfikację konta można też było stracić za naruszenie zasad sieci społecznościowej. Dla wielu osób stała się kością niezgody – czemu moje konto nie jest zweryfikowane, mimo że mam więcej osób śledzących, niż niektóre konta zweryfikowane? Czemu Twitter odbiera mi weryfikację za „sianie dezinformacji”, przecież mamy wolność wypowiedzi!
Takie głosy zdawały się podnosić zwłaszcza po prawej stronie sceny politycznej, z którą nowy właściciel sieci od dawna ma po drodze. Nic więc dziwnego, że po przejęciu Twittera, szybko zdecydował się na zmiany dotyczące weryfikacji kont.
Plan brzmiał: wystarczy płacić parę dolarów miesięcznie, by nasze konto otrzymało niebieski znaczek. Każdy może być zweryfikowany!
Dla Muska wyglądało to na możliwość szybkiego zarobku: z jednej strony krytycy starego systemu powinni chętnie płacić za weryfikację; z drugiej – konta zweryfikowane w starym systemie zapłacą, bo będą się bały weryfikację stracić.
Ekspertki i eksperci – zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz firmy – ostrzegali, że umożliwi to podszywanie się pod znane konta: czymże jest te parę dolarów w porównaniu z możliwością udawania konta międzynarodowej korporacji lub znanej polityczki!
Mimo ostrzeżeń płatna weryfikacja została wdrożona dziewiątego listopada, niecałe dwa tygodnie po przejęciu. I… natychmiast ruszyła lawina fałszywych kont, udających m.in. konta znanych sportowców, polityków, czy dużych firm.
„Zweryfikowane” konto udające Pepsi przyznało, że Coca-Cola jest lepsza. „Zweryfikowane” konto udające dużą firmę farmaceutyczną ogłosiło, że znacznie obniża koszt insuliny – powodując nagły spadek wartości prawdziwej firmy o 15 miliardów dolarów.
Po pojawieniu się kont podszywających się pod Teslę i SpaceX, firmy również kontrolowane przez miliardera, 11 listopada 2022 (a więc dwa dni po jej wprowadzeniu) Elon Musk zdecydował czasowo zawiesić płatną weryfikację kont.
Ostatecznie weryfikacja wróciła w nowej formie dwa tygodnie później. Pojawiły się osobne oznaczenia dla zweryfikowanych kont instytucji publicznych, osobne (kosztujące znacznie więcej) dla kont firm i organizacji, i osobne dla płatnych kont osób prywatnych za kilka dolarów miesięcznie.
Pomogło to uspokoić instytucje czy firmy, które mają zasoby i możliwości prawne, by poważnie Twitterowi zagrozić w razie, gdyby ktoś podszywał się na tej platformie pod ich konta.
Szerszego problemu to jednak nie rozwiązało. A kolejne zmiany wprowadzane przez Muska tylko go pogłębiają.
Media społecznościowe i ogólnodostępne w Internecie źródła danych i materiałów (np. publicznie dostępne zdjęcia satelitarne i mapy) umożliwiły powstanie społeczności OSINT (skrót od ang. „open-source intelligence”, „rozpoznanie z ogólnodostępnych źródeł”, zwany też „białym wywiadem”). To osoby i organizacje, które weryfikują informacje dotyczące gorących tematów na podstawie publicznie dostępnych materiałów źródłowych.
Najbardziej bodaj znaną organizacją zajmującą się białym wywiadem jest Bellingcat. To Bellingcat udowodnił, że rosyjska artyleria wspierała „zielonych ludzików” na początku wojny w Donbasie w 2014 roku.
To również Bellingcat wykazał, że samolot pasażerski linii Malaysia Airlines z Amsterdamu do Kuala Lumpur (lot MH17), zestrzelony został w lipcu 2014 z rosyjskiego systemu przeciwlotniczego Buk. Wszystko to na podstawie informacji dostępnych publicznie, często w mediach społecznościowych.
Społeczność OSINT i organizacje takie, jak Bellingcat, stały się przez lata bezcennym źródłem sprawdzonych informacji, ponieważ wraz z wynikami swoich śledztw publikują w pełni dane i źródła, na których bazują. To pozwala innym osobom i organizacjom niezależnie je weryfikować.
W ten sposób budowane jest zaufanie, tak cenne w sytuacji, w której mierzymy się z powodzią błędnych informacji i celową dezinformacją.
Niestety, w wyniku decyzji Muska platforma X jest dziś wręcz zalana dezinformacją dotyczącą konfliktu w strefie Gazy.
Co gorsza, znaczna część takich dezinformacyjnych treści jest rozpowszechniana przez konta płatne, a więc „zweryfikowane”: 74 proc. najpopularniejszych postów zawierających dezinformację opublikowane zostało właśnie przez nie.
W tym… „zweryfikowane” konta udające część społeczności OSINT-owej, a szerzące dezinformację – które czasem są nawet bezpośrednio promowane przez Elona.
Dezinformacja i szerzenie błędnych informacji w mediach społecznościowych nie jest rzecz jasna problemem nowym. Relatywnie godny zaufania system weryfikacji na Twitterze przez lata pozwalał osobom z niego korzystającym radzić sobie z tym problemem nieźle – dopóki nie został bezmyślnie rozmontowany przez nowego właściciela.
Paliwa do ognia dolały kolejne dwie zmiany.
Po pierwsze, od lipca 2023 roku portal wynagradza finansowo osoby, które płacą za „zweryfikowane” konto prywatne, a których wpisy na platformie wygenerowały dużo interakcji.
Po drugie, wpisy płatnych kont są mocniej podbijane przez algorytm, docierając do większej liczby użytkowniczek i użytkowników platformy.
Ta jednak nie weryfikuje w żaden sposób treści tych postów. W dodatku zmieniły się też zasady moderacji: na przykład, pod koniec listopada 2022 roku Twitter przestał egzekwować swoją politykę dotycząca dezinformacji w kontekście COVID-19.
Platforma nie widzi też najwyraźniej problemu np. z pornograficznymi deepfake'ami przedstawiającymi polskie polityczki. A więc nawet posty, które zostaną zgłoszone do moderacji, a które dawniej byłyby uznane za niezgodne z zasadami tam panującymi, dziś nie spotka żadna sankcja.
Innymi słowy, na sianiu dezinformacji na portalu można dziś dobrze zarobić – zwłaszcza takiej, która oburzy jak najwięcej ludzi, będzie często podawana dalej, dużo osób będzie na nią odpowiadać. Wystarczy zapłacić za konto, które umożliwi zarabianie na popularnych wpisach, a przy okazji przełoży się też na dodatkowe zasięgi.
Przy czym wcale nie trzeba tu zakładać złej woli ex-Twittera. To promowanie i płacenie za dezinformację nie musi być celowe. Problem w tym, że tworzenie dezinformacji jest prostsze i szybsze, niż mozolna weryfikacja rozpowszechnianych informacji, czy rzetelne dziennikarstwo.
Ot, bierzemy stare zdjęcie z podobnego obszaru, dodajemy grający na emocjach opis, i gotowe. Jeśli promowane i opłacane wpisy nie są w żaden sposób weryfikowane, a nierzetelne informacje nie są moderowane, koniec końców taki system promuje i płaci za dezinformację.
Musk bezpośrednio atakuje też duże organizacje medialne. Na jego polecenie konto amerykańskiej medialnej organizacji non-profit NPR (ang. „National Public Radio”, „Narodowe Radio Publiczne”) zostało oznaczone jako „kontrolowane przez rząd” (ang. „state-affiliated media”, oznaczenie wcześniej używane wobec mediów reżymowych), a konto „The New York Times” utraciło status „zweryfikowanego”.
Trudno przecenić wagę tego problemu w kontekście pandemii, wyborów, czy konfliktów zbrojnych. Zwłaszcza konfliktów – w Ukrainie, w Izraelu i Gazie – które mogą rozlać się szerzej, a jednocześnie dotykają trudnych, generujących ogromne emocje kwestii historycznych i społecznych. Łatwych do wykorzystania w kampaniach dezinformacyjnych.
Twórcom dezinformacji często nie chodzi wcale o to, by narzucić jakąś konkretną narrację. Wystarczy stworzyć na tyle dużo szumu, na tyle dużo treści fałszywych (ale takich, w które łatwo uwierzyć), by treści rzetelne były trudne do wychwycenia.
By prawda była nieodróżnialna od fałszu.
Jeśli nic nie jest wiarygodne, dezinformacja staje się nie mniej wiarygodna, niż fakty. Celem jest zniszczenie zaufania do wszelkich źródeł, przekonanie nas, że prawda jest niemożliwa do ustalenia, a „wszystko zależy od punktu widzenia”.
Na Elonie Musku – jako właścicielu tej sieci społecznościowej, a zarazem bardzo często pomysłodawcy nieprzemyślanych zmian, które ten problem pogłębiają – spoczywa znaczna część odpowiedzialności. Nie tylko za samą dezinformację na jego platformie, ale też za jej skutki.
Zdecydowanie problem zauważyła Unia Europejska. Z opublikowanego niedawno unijnego raportu wynika, że platforma ma najwyższy odsetek dezinformacji spośród wszystkich dużych sieci społecznościowych. Unijna komisarz Věra Jourová ostrzegła firmę, że na bazie niedawno przyjętych regulacji, będzie musiała się z tym problemem zmierzyć – albo spodziewać się unijnych kar.
W odpowiedzi pojawiły się doniesienia, że Musk rozważa wycofanie swojej społecznościówki z Europy.
Jednocześnie platforma wprowadziła kolejną zmianę, która zdaniem ekspertów i ekspertek może utrudnić walkę z dezinformacją – linki publikowane we wpisach nie są już opatrywane tytułem i opisem. Wyświetlane są wyłącznie jako obrazki.
Ex-Twitter jest dziś przestrzenią wrogą wyważonej debacie publicznej, pełną dezinformacji, zarządzaną przez kapitalistę o wrażliwym ego, mającego autorytarne ciągoty i chętnie wykorzystującego swoją władzę.
Czas zadać sobie pytanie: czy mając tam konto, nie legitymizujemy działań Muska i obecnego w jego sieci społecznościowej rasizmu, ksenofobii, seksizmu oraz antysemityzmu?
Czy nasza obecność na X (jak dziś nazywa się Twitter) nie utrudnia innym użytkowniczkom i użytkownikom opuszczenia tej sieci? Czy promowanie tej platformy – przez linkowanie do niej lub osadzanie wpisów bezpośrednio w artykułach – nie dokłada się w jakimś stopniu do przyciągania nowych osób do tej sieci, a więc pośrednio do wystawiania ich na toksyczne treści?
Niemiecka agencja do walki z dyskryminacją zamknęła swoje konto na X, wskazując, że ze względu na wzrost treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich, nie jest to „odpowiednie środowisko dla instytucji publicznej”.
Wspomniane wcześniej NPR również usunęło swoje konto. Inne organizacje celowo ograniczają swoją obecność na tej społecznościówce jak na przykład kanadyjska CBC. Co istotne, wydaje się to nie przekładać na zauważalny spadek odwiedzin.
Inne instytucje i media (w tym OKO.press) wciąż jednak na X/Twitterze pozostają. Na jak długo?
Trzeba też uczciwie powiedzieć, że problem nie wynika tylko z faktu, że Elon Musk kupił Twittera, a z tego, że odbywaliśmy znaczną część debaty publicznej w prywatnej przestrzeni, która w ogóle mogła być wystawiona na sprzedaż. Przestrzeni wygodnej i użytecznej… ale tylko do czasu.
Przez ponad dekadę traktowaliśmy prywatną usługę jakiejś firmy jak publiczną infrastrukturę. Przenieśliśmy – my, media; my, osoby publiczne; my, użytkowniczki i użytkownicy – debatę publiczną do cyfrowego odpowiednika centrum handlowego.
Dziś dziwimy się i oburzamy, że nowy właściciel zaprowadza nowe porządki; że wykorzystuje naszą zależność od tej usługi (wyrażoną w czasie zainwestowanym w budowanie kont, w liczbie osób śledzących, w oparciu o nią naszych strategii dotarcia do odbiorców) do maksymalizacji zysku.
Bellingcat dalej ma konto na X, ale jest też bardzo aktywny w Fediwersie: zdecentralizowanej sieci społecznościowej, działającej w oparciu o tysiące niezależnych, ale komunikujących się instancji. Sieci, której nie da się więc po prostu kupić.
Niemiecki rząd federalny prowadzi swoją fediwersową instancję na użytek niemieckich instytucji publicznych. Swoje instancje uruchomiły też rządy Holandii i Szwajcarii. Istnieje oficjalna instancja Unii Europejskiej. Na Fediwersie pojawia się coraz więcej organizacji medialnych. Niektóre – jak BBC – również uruchamiają własne instancje.
Są więc zaczątki nowej cyfrowej przestrzeni debaty publicznej, która nie opiera się na jednej usłudze jednego usługodawcy, nie jest kontrolowana przez jedną firmę, nie jest podporządkowana interesom finansowym jej akcjonariuszy.
Mamy szansę wyciągnąć wnioski z poprzednich błędów, by współtworzyć niezależną, zdecentralizowaną infrastrukturę publicznej debaty – albo możemy dać się zamknąć w kolejnym cyfrowym centrum handlowym.
Próbowałem skontaktować się z Twitterem na potrzeby tego tekstu. Na mojego maila dostałem standardową automatyczną odpowiedź firmy: „Busy now, please check back later” („jesteśmy zajęci, spróbuj później”).
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Komentarze