Tymczasem w Puszczy w tym roku zginęła jedna osoba - pilarz pracujący przy wycince. I nie spadło na niego zabite przez kornika drzewo, ale zdrowa brzoza. Ta manipulacja śmiercią ma uzasadnić wycinkę Puszczy mimo zakazu Trybunału Sprawiedliwości - bo trzeba chronić ludzi. Nikt w to nie uwierzy. A każdy dzień łamania zakazu będzie sporo kosztować. Nas!
Ministerstwo Środowiska i Państwowe Gospodarstwo Leśne "Lasy Państwowe" (LP) twierdzą, że masowe wycinanie drzew w Puszczy Białowieskiej ma na celu tylko i wyłącznie zapewnienie bezpieczeństwa publicznego. A taki wyjątek dopuszcza postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE z 27 lipca 2017 nakazujące natychmiastowe wstrzymanie wycinki. Dlatego - zdaniem resortu środowiska i LP - Polska nie łamie prawa UE.
Ale resort środowiska i Lasy Państwowe zaznaczają też, że między nimi a Komisją Europejską jest rozbieżność w rozumieniu terminu "zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego".
Jak to zagrożenie rozumie strona polska? Można powiedzieć - maksymalistycznie. Według Dyrektora Generalnego LP Konrada Tomaszewskiego mamy do czynienia z zagrożeniem bezpieczeństwa publicznego w zasadzie na obszarze całej Puszczy Białowieskiej. Wszędzie tam, gdzie znajdują się świerki, uschnięte w wyniku żerowania kornika drukarza. A więc nie tylko przy drogach, czy trasach turystycznych. Również w głębi lasu, gdzie np. chodzą grzybiarze, na których mogłoby spaść suche drzewo, we fragmencie lub w całości.
Niestety, nawet tak szerokie ujęcie nie wyjaśnia dlaczego drzewa są wycinane również w tych strefach ochronnych UNESCO, gdzie ciąć nie wolno.
Wizja bezpieczeństwa publicznego w ujęciu Lasów Państwowych i ministerstwa środowiska jest absurdalna. Stosując bowiem taką logikę, w zasadzie należałoby np. wypompować wodę z Zalewu Zegrzyńskiego pod Warszawą, bo ludzie mogą się w nim utopić. Albo wyrównywać Tatry, ponieważ ludzie z nich spadają. A przynajmniej zamknąć do tych wszystkich obiektów przyrodniczych dostęp turystom, amatorom sportów wodnych i innym.
14 września 2017, podczas konferencji prasowej, dyrektora Lasów Konrada Tomaszewskiego zapytano, co się stanie, jeśli Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzeknie, że obecna wycinka jednak wykracza poza zakres zapewnienia bezpieczeństwa publicznego. "Będę musiał poprosić nadleśniczych, by zakazali wstępu do lasu" - odpowiedział pan dyrektor. Bo "nie może się zgodzić na odpowiedzialność nadleśniczych od upadających drzew".
Po czym dodał:
W tym roku mieliśmy już co najmniej kilkanaście przypadków śmierci ludzkiej od przypadkowo upadających drzew, bez silnego wiatru, w tym jeden przypadek, mówi się, że to był silny wiatr.
Wcześniej, 11 września, po wysłuchaniu przez Trybunał Sprawiedliwości przedstawicieli Polski i skarżącej ją Komisji Europejskiej, powiedział bardziej precyzjnie, że "mieliśmy już dwanaście przypadków śmiertelnych od upadających drzew".
OKO.press zwróciło się z zapytaniem do Lasów Państwowych, ile wypadków śmiertelnych wydarzyło się w Puszczy Białowieskiej podczas obecnej gradacji kornika drukarza. Rzeczniczka prasowa Lasów Anna Malinowska odpisała, że
"dyrektorowi chodziło o ogólną ilość wypadków od upadających drzew w Polsce". I że "odnosił się do argumentu, że nikt nigdy nie zginął od upadku drzewa".
Powyższa odpowiedź jest manipulacją co najmniej z dwóch powodów:
Fakty, które Pan dyrektor dobrze zna, są takie, że w Puszczy Białowieskiej doszło do jednego wypadku śmiertelnego w tym roku.
Stało się to pod koniec lutego 2017. Zginął pilarz pracujący przy wycince. I nie spadło na niego suche, zabite przez kornika drzewo, ale zdrowa brzoza. Lasy Państwowe potrzebowały aż 10 dni, by wymyślić przekaz dotyczący tego tragicznego wydarzenia. Tłumaczenie jest - delikatnie rzecz ujmując - mocno wątpliwe. Przytaczamy je w całości:
„Klęska kornika w Puszczy Białowieskiej doprowadziła do poważnego zagrożenia bezpieczeństwa ludzi. […] Ponad 30-metrowa brzoza była zdrowa i nie miała żadnych oznak chorobowych wskazujących na potrzebę jej usunięcia. Wcześniej rosła osłonięta od wiatru przez otaczające ją świerki, niestety, z powodu ataku kornika drzewa uschły i straciły igły, zmniejszając tę osłonę” – napisano w komunikacie.
Ale nie zająknięto się ani słowem, że tego dnia panowały fatalne warunki pogodowe. Wiatr był tak silny, że turystom zabroniono wstępu do Puszczy. Ale nie odwołano pracujących w lesie drwali. Pilarz nie zginął więc przez kornika, ale przez brak przezorności osoby, która go wysłała do lasu.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze