0:000:00

0:00

"W tej chwili ludzi, z których mózgów wymyto te podstawowe wartości, że kobieta to kobieta, mężczyzna to mężczyzna, że nie warto kochać się z kozą, dlatego że z tego dzieci nie będzie, a więc gdy już jest przygotowane podłoże mózgowe, to wtedy można się posiłkować pewnymi instrumentami, które służą zarządzeniem wszystkimi i wszystkim bez użycia środków przymusu bezpośredniego"

- tak Dyrektor Generalny Lasów Państwowych Konrad Tomaszewski mówił o obrońcach Puszczy Białowieskiej.

Tomaszewski stoi na czele jednego z największych przedsiębiorstw w Polsce, które zatrudnia 26 tys. leśników i zarządza blisko 30 proc. powierzchni kraju. W programie "Kwadrans polityczny" 23 czerwca 2017 r. w TVP mówił o sytuacji w Puszczy Białowieskiej. Przyrównywał gradację kornika drukarza do nowotworu, który toczy ten las.

Podkreślał też - po raz n-ty - że prowadzona przez niego wycinka zarażonych drzew to jedyne skuteczne narzędzie walki z tym owadem. "Po prostu innej metody reakcji na zjawiska gradacyjne, które mogą grozić zniszczeniem różnorodności biologicznej, zniszczeniem obszarów Natura 2000, nie ma" - powiedział.

"To jest normalna działalność, która my wysysamy z mlekiem pokoleń leśnych i z najlepszą sztuką i wiedzą".

Nie dodał jednak, że większość naukowców jest dziś zdania, że walka z kornikiem za pomocą tzw. cięć sanitarnych w lesie naturalnym, jakim jest Puszcza Białowieska, zasadniczo nie ma sensu. „Jeśli gradacja kornika ma miejsce na całym obszarze, na którym tereny chronione i niechronione – czyli te, gdzie stosuje się cięcia sanitarne – stanowią mozaikę, to mało jest prawdopodobne, że usuwając zaatakowane drzewa, zwalczymy kornika” – mówił prof. Martin Schroeder ze Szwedzkiego Uniwersytetu Rolniczego w Uppsali, którego uznaje się za jednego z najlepszych w Europie badaczy kornika drukarza.

A co z przeciwnymi wycince Polakami? W opinii Tomaszewskiego ich motywacje są przypuszczalnie tylko i wyłącznie polityczne. "Nawet ci naukowcy z wielkimi tytułami prawdopodobnie w dużej części nie wierzą w to, co mówią" - dodał.

W odpowiedzi na pytanie prowadzącego program o co chodzi "w tym całym zamieszaniu" z Puszczą Białowieską, skoro to leśnicy mają rację, Tomaszewski odpowiedział inwektywami antygenderowymi i porównaniem do seksu z kozą.

I dodał, że takimi "instrumentami, które służą zarządzeniem wszystkimi i wszystkim bez użycia środków przymusu bezpośredniego" jest dziś "różnorodność biologiczna i jej rzekome naruszanie metodami gospodarki leśnej". Zasugerował w ten sposób, że środowiskom ekologicznym chodzi po prostu o władzę.

W ten sposób - świadomie lub nie - obraził m.in. uczestników II Międzynarodowej Konferencji Lasów w Neuschönau w Niemczech. To oni napisali alarmujący list do ministra środowiska Jana Szyszki, w którym zaznaczyli, że "usuwanie uszkodzonych [przez kornika] i obumarłych drzew jest szkodliwe dla bioróżnorodności".

Przeczytaj także:

Zieloni naziści, stronnicy szatana

Konrad Tomaszewski przyzwyczaja opinię publiczną do swoich coraz bardziej drastycznych wypowiedzi. Na konferencji "Jeszcze Polska nie zginęła - wieś" 13 maja 2017 r. w Toruniu współorganizowanej z uczelnią Rydzyka, nazwał obrońców przyrody "zielonym nazizmem". Na ceremonii odsłonięcia pomnika Danuty Siedzikówny "Inki" 11 czerwca w Puszczy Białowieskiej zakomunikował zebranym, że ekolodzy są stronnikami szatana.

Tym razem wkroczył na pole genderowo-zoofilne mówiąc o "wymyciu podstawowych wartości, że kobieta to kobieta, a mężczyzna to mężczyzna" i o stosunku z kozą.

Skąd u Tomaszewskiego pomysł na seks z kozą?

Prawdopodobnie, by odpowiedzieć na powyższe pytanie, trzeba wrócić pamięcią do wspomnianej konferencji w Toruniu "Jeszcze Polska nie zginęła - wieś". Jedną z prelegentek - obok Tomaszewskiego - była tam również krytyczka teatralna "Naszego Dziennika" Temida Stankiewicz-Podhorecka.

To właśnie ona w referacie "Kościół i przyroda – Wolność artystyczna czy działania z premedytacją" snuła teorię, że środowiska ekologiczne wspólnie z artystami, którzy działają na ich zlecenie, dążą do przejęcia władzy nad światem. „Chodzi przebudowę świata i człowieka wbrew prawu naturalnemu" - mówiła. "Według wzoru nowego, ateistycznego porządku, gdzie nie obowiązują zakazy moralne, a człowiek jest sam sobie Bogiem”.

Skrytykowała sztukę pt. "Koza, albo kim jest Sylwia?" graną w Och-Teatrze Krystyny Jandy w latach 2010-2014. "W tej sztuce mąż zdradza ze zwierzęciem, to znaczy z kozą o imieniu Sylwia" - mówiła. "Aktor tak gra rolę, że widza nie razi dewiacyjna, zboczona skłonność mężczyzny".

Zdaniem krytyczki jest to przykład tego, w jaki sposób teatr dziś "uprzedmiotawia i uzwierzęca człowieka". Stankiewicz-Podhorecka dodała też, że warto wiedzieć o tym, że jedna z reżyserek - Katarzyna Adamik - jest lesbijką.

Wystąpienie krytyczki widocznie zapadło w pamięć dyrektorowi generalnemu Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe, skoro przejął jej spostrzeżenia i twórczo zastosował do oceny środowisk ekologicznych.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze