0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Wladyslaw Czulak / Agencja GazetaWladyslaw Czulak / A...

Łukasz Mejza wciąż jest wiceministrem sportu – i to mimo ujawnienia przez dziennikarzy Wirtualnej Polski kolejnych faktów na temat jego niedawnej biznesowej przeszłości, polegającej na oferowaniu nieuleczalnie chorym dzieciom i ich rodzinom niesprawdzonej „terapii”, która grozi śmiertelnie groźnymi powikłaniami.

Choć sprawa Mejzy budzi skrajnie niechętne emocje - od oburzenia po obrzydzenie - również wśród polityków Prawa i Sprawiedliwości, wciąż jest mało prawdopodobne, by wiceministra spotkały jakiekolwiek poważniejsze konsekwencje. Październikowy transfer Mejzy do wchodzącej w skład Zjednoczonej Prawicy Partii Republikańskiej Adama Bielana ratował parlamentarną większość rządzącej koalicji. Mejza doskonale zdaje sobie z tego sprawę i przypomina o tym koalicjantom w każdej publicznej wypowiedzi. W ten sposób PiS chcąc utrzymać władzę musi jednocześnie godzić się na trwanie w stanie wizerunkowej katastrofy, jaką dla rządu Mateusza Morawieckiego i całego obozu władzy jest pozostawanie Mejzy na stanowisku.

29 listopada ukazał się trzeci materiał o Mejzie opublikowany w ramach dziennikarskiego śledztwa Szymona Jadczaka i Mateusza Ratajczaka z WP.pl. Dowiadujemy się z niego, że:

  • Na przełomie 2020 i 2021 roku firma Mejzy Vinci NeoClinic skierowała do kilkudziesięciu rodzin poważnie chorych dzieci (porażenie mózgowe, choroby genetyczne) oferty „terapii” mającej opierać się o wykorzystanie pluripotencjalnych komórek macierzystych. W rzeczywistości takie terapie wciąż są na etapie bardzo wczesnych badań i żaden odpowiedzialny lekarz nie próbuje ordynować ich pacjentom.
  • Cena za taką „terapię” miała wynosić nie mniej niż 8o tysięcy dolarów.
  • Nagabywane rodziny opisywały swoje doświadczenia z firmą Mejzy jako oparte na „kłamstwie” i „nękaniu”.

W opublikowanym 24 listopada materiale „Jak Łukasz Mejza postanowił zarobić na cierpieniu”, dziennikarze WP.pl Szymon Jadczak i Mateusz Ratajczak opisali, jak miała działać należąca do Mejzy firmy Vinci NeoClinic:

  • Reklamowała się ona hasłem „leczymy nieuleczalne” i oferowała chorym na nowotwory, stwardnienie rozsiane, autyzm, chorobę Parkinsona i inne bardzo poważne nieuleczalne choroby „cudowną terapię” za pomocą „pluripotencjalnych komórek macierzystych”.
  • Takiej terapii nie ma. Choć pluripotencjalne komórki macierzyste rzeczywiście są bardzo obiecującym obiektem badań w różnych gałęziach medycyny, do dziś nie prowadzi się żadnych zarejestrowanych procedur medycznych w oparciu o ich wykorzystanie. Nie pozwala na to zarówno brak ukończonych badań klinicznych, jak i fakt, że na obecnym etapie rozwoju medycyny stosowanie w terapii pluripotencjalnych komórek macierzystych grozi śmiertelnie niebezpiecznymi powikłaniami – w tym powstawaniem złośliwych guzów, tzw. potworaków.
  • Koszt „leczenia” oferowanego przez firmę Mejzy miał zaczynać się od 80 tysięcy dolarów. Choć w folderach reklamowych Vinci NeoClinic była mowa o prowadzeniu terapii w Stanach Zjednoczonych, firma szykowała się raczej do wykorzystania kliniki w Meksyku.
  • Firma Mejzy miała aktywnie poszukiwać klientów wśród osób dotkniętych ciężkimi chorobami lub ich rodziców i bliskich. Pacjentów wyszukiwano przede wszystkim w mediach społecznościowych. Służyła do tego sieć kilkunastu różnych stowarzyszeń zarejestrowanych w ciągu niespełna trzech miesięcy przez Mejzę i jego współpracowników. W tekście wp.pl wypowiada się m.in. mama 6-letniej chorej na dystrofię mięśniową dziewczynki, która miała z pomocą internetowych zrzutek uzbierać 1,2 mln złotych na jej „leczenie”.

Poprzednie dwa artykuły opowiadały szczegółowo o biznesowej przeszłości Mejzy pełnej kontrowersyjnych przedsięwzięć, długów i oszukanych wspólników oraz o całym procederze działalności Vinci NeoClinic. Wizerunkowy wymiar całej sprawy jest katastrofalny i dla Mejzy, i dla jego politycznych mocodawców.

W szeregach obozu władzy ta świadomość jest dość powszechna. Jednak jak dotąd tylko bardzo nieliczni politycy PiS wyrazili publicznie swoje zdanie o Mejzie i jego przeszłości. Pozwolili sobie na to jedynie relatywnie młodzi posłowie bez szerszego zaplecza w partii. Jeden z nich to Sylwester Tułajew, były wiceminister spraw wewnętrznych i poseł PiS z pokolenia czterdziestolatków.

„Standardy, jakie muszą obowiązywać w polskiej polityce, są jasne i przejrzyste. 6 lat temu zadeklarowaliśmy inną od naszych poprzedników jakość. Obywatele nam zaufali i zagłosowali na nas. Od dwóch dni wyczekuję stanowczych decyzji, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy” – napisał Tułajew na Twitterze po pierwszej publikacji Wp.pl na temat paramedycznych biznesów Mejzy.

Zapytaliśmy Tułajewa, czy jego apel odniósł jakiś skutek. "Moja opinia i oczekiwania są jasne i czytelne. Podtrzymuję je z całych sił. A pytanie o efekty, to pytanie już nie do mnie" – odpowiada poseł PiS.

Drugim posłem Prawa i Sprawiedliwości, który zajął publicznie stanowisko w sprawie Mejzy jest Paweł Lisiecki, były burmistrz warszawskiej Pragi: „Standardy, jakie muszą obowiązywać w polskiej polityce, w moim przekonaniu powinny spowodować dymisję wiceministra, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sprawy przez odpowiednie organy” - napisał Lisiecki na Twitterze (w odpowiedzi na tweeta internauty o barwnym pseudonimie „Jacek Gnój”). Dziś Lisiecki nie znalazł już jednak czasu albo ochoty, by odpowiedzieć na pytanie o ewentualne skutki swojego wezwania.

Za to do grona jawnych krytyków Mejzy w PiS dołączył jeszcze poseł Kacper Płażyński, były kandydat partii na prezydenta Gdańska: „Rządy PiS to wiarygodność, która wygrywała i mam nadzieję, dalej będzie wygrywać kolejne wybory. Niestety, treść wydanego przez wiceministra Mejzę oświadczenia - wiarygodna dla mnie nie jest. W tej sprawie liczę na konkretną decyzję Premiera”. Proszony przez Onet o komentarz Płażyński stwierdził, że nie ma już nic więcej do dodania.

Tymczasem ważniejsi i najważniejsi gracze w PiS w sprawie Mejzy nabrali wody w usta. Już kilka dni temu z informacji OKO.press wynikało, że mimo niesmaku, jaki w PiS wywołała sprawa Mejzy, na dymisję się nie zanosi.

Wszystko dlatego, że to między innymi na głosie Mejzy trzyma się w tej chwili krucha sejmowa większość.

Sprawa Mejzy. PiS chce grać na wyciszenie tematu

Pytamy liczącego się polityka PiS, co jego partia zamierza zrobić z wiceministrem sportu. I czy zostanie on zdymisjonowany. "Czego pan właściwie ode mnie oczekuje? Nie znajdzie pan w PiS nikogo, kto chciałby bronić Mejzy czy go usprawiedliwiać. Nikt nie poda mu pomocnej dłoni, a myślę, że może być problem ze zwykłym podawaniem ręki" – tyle słyszymy w odpowiedzi.

Jeśli więc czytać to dosłownie, to PiS zostawi Mejzę na stanowisku, ale otoczy go czymś w rodzaju politycznego kordonu sanitarnego. Rzecz w tym, że nikogo w obozie władzy nie będzie to wiele kosztowało. Posłom PiS jest bardzo łatwo trzymać się z dala od Mejzy, bo jeszcze przed rokiem niemal żaden z nich o nim nawet nie słyszał.

Przeczytaj także:

Mejza wszedł do Sejmu z drugiego miejsca na zielonogórskich listach PSL po śmierci posłanki Jolanty Fedak. Choć błyskawicznie porzucił ludowców i przylgnął do obozu władzy, to nie trafił do PiS, tylko pod skrzydła Adama Bielana, który wtedy walczył z Jarosławem Gowinem o władzę nad Porozumieniem. Bielan jednocześnie gromadził też swoją własną grupę posłów w celu podtrzymania większości Zjednoczonej Prawicy po wypchnięciu z niej Gowina. Mejza był tu jak znalazł. Bielan ostatecznie przyjął go w październiku do swojej Partii Republikańskiej, a chwilę później, na mocy nowej umowy koalicyjnej z PiS, dał mu stanowisko wiceministra sportu. Najprawdopodobniej taka właśnie była cena za dołączenie na stałe do klubu PiS.

Dziś Bielan, polityczny protektor rządowej kariery Mejzy, bez żenady ceduje odpowiedzialność za wiceministra na innego z dawnych rozłamowców w Porozumieniu – Kamila Bortniczuka, szefa resortu sportu i tym samym bezpośredniego przełożonego Mejzy. "Decyzja, czy Łukasz Mejza pozostanie w rządzie, należy do ministra sportu oraz premiera, decyzji w tej sprawie nie ma" – mówił Bielan w TVP Info. Zarazem podkreślił, że Mejza nadal jest członkiem Partii Republikańskiej.

"Doniesienia medialne oceniam w kategoriach bardzo wyraźnego ataku na tego polityka. Poprosiłem o wyjaśnienia. Jego wyjaśnienia oceniam jako wiarygodne. Tu nie możemy mówić o złamaniu prawa. Tylko być może o jakiejś odpowiedzialności moralnej. Być może część tych chorych ludzi uzyskała nieuzasadnioną nadzieję na leczenie, ale z tego co wiem, to minister Mejza jest świadomy tego, że popełnił błąd" - mówił z kolei w TVN 24 adresat wypowiedzi Bielana, czyli Kamil Bortniczuk.

Bardzo możliwe, że PiS wobec groźby utraty sejmowej większości zastosuje wobec Mejzy strategię stopniowego "wygaszania" tematu. Zdaje się to sugerować również wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego, który mówił o sprawie Mejzy tak, jakby widział w niej wiele wątków wartych analizy i dzielenia włosa na czworo: "Sytuacja na pewno będzie teraz przedmiotem bardzo szczegółowych wyjaśnień związanych z weryfikacją tego, co zostało podane, i sprawdzeniem tego po prostu, czy są to fakty, czy są to manipulacje" - mówił Morawiecki. O ewentualnej dymisji Mejzy opinia publiczna nie usłyszała ani słowa.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze