0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata Grzybowska / Agencja GazetaAgata Grzybowska / A...

Nie tylko pielęgniarki protestują i domagają się wyjaśnień bulwersującej sprawy "ubezpieczeń widmo" dla personelu medycznego, który ucierpiał od COVID-19. Jak się dowiaduje OKO.press, interweniowało także Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych oraz konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych prof. Andrzej Horban. Reakcją ministerstwa zdrowia było milczenie albo stwierdzenie, że trwają negocjacje z PZU.

Ale opowiedzmy po kolei.

Wirus nie wie, który szpital jest jednoimienny

W drugiej połowie marca 2020 minister Łukasz Szumowski ogłosił podczas konferencji prasowej, że walczący z epidemią personel medyczny zostanie objęty specjalnym ubezpieczeniem. Umowa miała być zawarta z narodowym ubezpieczycielem – PZU (głównym jego akcjonariuszem jest skarb państwa). Koszt całego przedsięwzięcia miało pokryć Ministerstwo Zdrowia.

Minister dodał, że ubezpieczenie obejmie cały personel tzw. szpitali jednoimiennych. Chodzi tu o placówki, które wcześniej były zwykłymi szpitalami, ale z racji epidemii przekształcono je w zakaźne.

Takie podejście natychmiast wzbudziło poczucie niesprawiedliwości wśród personelu medycznego.

Dlaczego wyróżniać tylko szpitale jednoimienne? Fakt, że musiały się one nagle przestawić na przyjmowanie wyłącznie pacjentów zakażonych wirusem, innymi słowy zmierzyć z zupełnie nowym niebezpieczeństwem.

Ale z drugiej strony to na tego typu niebezpieczeństwa narażone są stale tzw. statutowe szpitale i oddziały zakaźne. To do nich właśnie trafiają osoby zakażone m.in. HIV, wirusami zapalenia wątroby czy grypą. Dla nich też COVID-19 – mimo obycia z groźnymi wirusami, bakteriami, pasożytami – był nowym, nieznanym wcześniej zagrożeniem.

A co z pozostałymi placówkami medycznymi w Polsce? Co z ratownikami medycznymi czy pracownikami pogotowia, którzy często jako pierwsi mają kontakt z zakażonymi? Co z pracownikami SOR-ów w zwykłych szpitalach, do których trafiają osoby zmuszone skorzystać z opieki medycznej, a które mogą nie wiedzieć, czy zakaziły się wirusem, bo nikt im jeszcze nie wykonał testu? Co z pracownikami opiekującymi się pensjonariuszami domów opieki społecznej? Co z tymi lekarzami rodzinnymi, którzy nadal przyjmują pacjentów, a nie tylko są na telefon?

Przeczytaj także:

„Wirus nie wie który szpital jest jednoimienny, a który nie” - mówił OKO.press dr Bartosz Fiałek, przewodniczący kujawsko-pomorskiego regionu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy - Zakazić się można w każdej placówce ochrony zdrowia. Dlatego to absolutnie nie w porządku, żeby ubezpieczać wyłącznie pracowników szpitali jednoimiennych.”

Siedem pism do ministerstwa

Sprawą natychmiast zajął się Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych. Począwszy od 26 marca śle w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia pismo za pismem. Dokumentów wysłano już 7 – 26 marca, 30 marca, 3 kwietnia, 8 kwietnia, 29 kwietnia i dwa kolejne 13 maja.

Niektóre z nich cytowaliśmy w teście na OKO.press w sobotę, 16 maja.

Oto fragment jednego z nich:

„Nie akceptujemy objęcia tym dobrowolnym grupowym ubezpieczeniem tylko pracowników medycznych pracujących w sieci szpitali zakaźnych jednoimiennych (...)

Jeżeli Ministerstwo Zdrowia nawołuje do walki z COVID-19 wszystkich pracowników medycznych w Polsce, wciela do walki studentów i personel, który nie uzyskał jeszcze nawet prawa do wykonywania zawodu, ściąga do pracy osoby przebywające już na emeryturach, nawołuje do powrotu do wykonywania zawodu osoby, które mimo wykształcenia pracy tej nie wykonywały, jako OZZPiP oczekujemy rozszerzenia tego ubezpieczenia na wszystkich pracowników medycznych w Polsce oraz wszystkie osoby dodatkowo skierowane do pracy przy walce z COVID-19 niezależnie od formy zawartej umowy oraz niezależnie od miejsca świadczenia pracy (wszystkie podmioty lecznicze, zatem nie tylko szpitale, ale także system Podstawowej Opieki Zdrowotnej, Ambulatoryjnej Opieki Szpitalnej, szpitale psychiatryczne, Regionalne Centra Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa, medycyna pracy, DPS i inne)”.

Jedyna odpowiedź z 20 kwietnia: odpowiemy do 8 czerwca

Pielęgniarki w miarę upływu czasu mają coraz większą wątpliwość, czy umowa z PZU w ogóle istnieje. Dlatego od blisko dwóch miesięcy domagają się, by ministerstwo udostępniło jej odpis. Na próżno.

Urzędnicy odpowiedzieli im tylko raz i to w kuriozalny sposób. Pismo nosi datę 20 kwietnia.

„Z uwagi na konieczność analizy posiadanych dokumentów, zgodnie z art. 13 ustawy o dostępie do informacji publicznej, odpowiedź zostanie przekazana w terminie do 8 czerwca 2020” – napisał zastępca dyrektora ministerstwa zdrowia Piotr Węcławik.

„Nie wiedzieliśmy, czy śmiać się, czy płakać” – mówiła nam Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. „Umowa teoretycznie zawarta pod koniec marca, a będzie można ją zobaczyć …8 czerwca!”.

Pielęgniarki w swojej korespondencji z ministerstwem występowały także w imieniu rodzin zmarłych na COVID-19 pielęgniarek, członkiń swojego Związku.

Do tej pory z powodu zakażenia koronawirusem zmarło pięciu pracowników ochrony zdrowia - fizjoterapeuta, ratownik medyczny i trzy pielęgniarki.

Umowa z PZU - o ile w ogóle powstała - nie objęła żadnej z tych trzech ofiar śmiertelnych, ponieważ żadna nie pracowała w szpitalu jednoimiennym.

Wybrano tani wariant

Zastanawialiśmy się w redakcji, jak wyjaśnić takie zachowanie urzędników.

Ministerstwo początkowo najwyraźniej chciało zrobić jakiś gest w kierunku lekarzy, pielęgniarek. Objęcie narażających swoje życie i zdrowie medyków wydawało się właściwą obietnicą.

Ale najwyraźniej nie zastanowiono się, jak to ma wyglądać, by można byłoby takie ubezpieczenie traktować jako rzeczywiste wsparcie ze strony państwa, a nie kość niezgody i w efekcie wyraz lekceważenia przeważającej grupy pracowników ochrony zdrowia w Polsce.

Tajemnicza umowa nigdy nie ujrzała światła dziennego, ale z informacji, do jakich dotarło OKO.press wynika, że:

  • miała ona opiewać na okres od 16 marca 2020 na rok;
  • miała obejmować nie tylko zakażonego medyka, ale także osoby bliskie ubezpieczonych „pozostające z nimi na wspólnym gospodarstwie albo nie pozostające na wspólnym gospodarstwie, ale z nimi mieszkające”. Brzmi to dość zagmatwanie, ale cytujemy dosłownie;
  • odszkodowanie z racji utraty życia miało wynosić 100 tys. zł, z racji zakażenia 5 tys. zł.

Kwoty mogą budzić wątpliwości. Zgodnie z ugodą z 2011 roku rodziny żołnierzy poległych na misjach w Iraku i Afganistanie, dostały po 100 tys. zł zadośćuczynienia oraz do 150 tys. zł odszkodowania.

Jak ustaliła w OKO.press w listopadzie 2019 roku Bianka Mikołajewska, rodzinom 96 ofiar katastrofy smoleńskiej z 2010 roku państwo wypłaciło już 94,5 mln zł rekompensat, czyli prawie milion złotych (984 tys.) na osobę.

Wydaje się, że ministerstwo na początku epidemii obawiało się objąć ubezpieczeniem wszystkich pracowników ochrony zdrowia i ich rodziny z uwagi na koszty.

Czy dlatego zdecydowano się na wariant tylko szpitali jednoimiennych, gdzie - jak można było oczekiwać - ofiar będzie mniej, z uwagi na lepsze zabezpieczenia personelu?

Zorganizowano ich w Polsce kilkadziesiąt. Trudno wyliczyć, ile dokładnie osób w nich pracuje. Załóżmy, że średnio po 60 (są dużo większe placówki takie jak Centralny Szpital Kliniczny MSWiA w Warszawie, zatrudniające znacznie więcej personelu). Jeśli przemnożymy to przez 60 szpitali jednoimiennych otrzymujemy 3600 osób ubezpieczonych. Załóżmy, że każda z nich mieszka średnio z dwiema innymi osobami - daje to łącznie 10 tys. 800 ubezpieczonych.

A teraz wyobraźmy sobie, że ubezpieczenia mają objąć cały personel medyczny w Polsce, który styka się z wirusem.

Z kalkulacji Miłady Jędrysik w OKO.press, która liczyła ile osób należałoby objąć testami przesiewowymi, wynikało, że personelu bezpośrednio stykającego się z potencjalnie zakażonymi jest 280 tys.

Razem z bliskimi dałoby to 840 tys. ubezpieczonych.

Na początku nie wiadomo było ilu lekarzy, pielęgniarek, ratowników się zakazi, ilu umrze. Jeśli same zakażenia personelu i ich rodzin szłyby w dziesiątki czy setki tysięcy - cała operacja byłaby kosztowna. I prawdopodobnie dlatego, robiąc tylko pobieżne szacunki, wybrano wersję ze szpitalami jednoimiennymi.

Bardzo opłacalne ubezpieczenie

Ktoś z doradców powinien jednak ostrzec ministra, że lepiej nie oferować nic, niż oferować tak bardzo wybrakowany produkt.

Można to tłumaczyć zamieszaniem związanym z początkiem epidemii, choć akurat nasz kraj miał stosunkowo dużo czasu, by przygotować się do walki z wirusem.

Ale nawet jeśli pierwszą decyzję podjęto bezrefleksyjnie, to można ją przecież dość szybko zmienić. Tymczasem ministerstwo z niezrozumiałych względów trzyma się kurczowo początkowej wersji i... analizuje.

„Analizujemy możliwości rozszerzenia ubezpieczenia o oddziały zakaźne i szpitale zakaźne oraz osoby skierowane do walki z koronawirusem” - odpisało ministerstwo zdrowia na pytanie OKO.press o losy umowy z PZU. Odpowiedź tę otrzymałem 14 maja.

„To analizowanie trwa już prawie dwa miesiące” - mówi prof. Flisiak.

„A wie pan, co jest w tym absurdalne? Że gdyby urzędnicy faktycznie to analizowali, od razu doszliby do wniosku, że przynajmniej w tych oddziałach statutowo zakaźnych, nie dość, że nikt z powodu COVID-19 nie umiera, to nawet nikt nie uległ zakażeniu.

Więc gdyby ktoś w ministerstwie albo w PZU robił takie analizy, uznałby, że to bardzo opłacalne ubezpieczenie”.

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze