0:000:00

0:00

Prawa autorskie: DARIO PIGNATELLIDARIO PIGNATELLI

"W najbliższą środę o godz. 12.00 telefonicznie przedyskutuję sytuację w Białorusi z członkami Rady Europejskiej. Białorusini mają prawo zadecydować o przyszłości i wybrać swojego lidera. Przemoc przeciwko protestującym jest niedopuszczalna, nie możemy na nią pozwolić” - napisał na Twitterze w poniedziałek 17 sierpnia 2020 szef Rady Europejskiej Charles Michel.

View post on Twitter

Jeszcze poprzedniego wieczora szef unijnej dyplomacji Josep Borrell, również na Twitterze, komentował masowe demonstracje zwolenników białoruskiej opozycji. „Setki tysięcy Białorusinów demonstrowały dziś pokojowo, domagając się uwolnienia więźniów politycznych, procesów dla odpowiedzialnych za policyjną przemoc i prawdziwych wyborów. UE wspiera obywateli Białorusi” - napisał.

Jak opisywaliśmy w OKO.press, niedzielna (16 sierpnia) manifestacja była największą w historii 9,5-milionowego kraju. Udział wziąć miało ponad 220 tys. ludzi.

Przeczytaj także:

Wszystko wskazuje na to, że tym razem opozycja już się nie cofnie, a reżim Aleksandra Łukaszenki chyli się ku upadkowi.

Sam dyktator stwierdził, że nie zamierza poddać się ulicznej presji. Rozważa natomiast możliwość "podzielenia się" obowiązkami prezydenta.

„Przeprowadziliśmy wybory. Dopóki mnie nie zabijecie, nie będzie innych wyborów” - powiedział podczas spotkania w Mińskiej Fabryce Ciągników Kołowych (MZKT) 17 sierpnia rano. Robotnicy strajkującego zakładu powitali go okrzykami „Odejdź!". Łukaszenka miał sugerować, że kolejne wybory skończyłyby się dla MZKT upadkiem i zwolnieniem całego personelu.

Szybko postępująca polityczna zmiana na wschodniej granicy UE to geopolityczne wyzwanie dla całej wspólnoty, która w sprawach zagranicznych działa na zasadzie jednomyślności. Tymczasem interesy „zewnętrzne” poszczególnych członków Unii są często rozbieżne, a nie wszystkim krajom jednakowo leży na sercu los Białorusinów.

Do jednoznacznego wsparcia protestujących nawoływał unijnych decydentów Parlament Europejski.

W opublikowanym 17 sierpnia oświadczeniu szefowie największych frakcji politycznych PE (w tym eurodeputowany PiS Ryszard Legutko) wezwali Unię do szybszego wdrażania sankcji dla reżimu Łukaszenki.

Niewykluczone, że środowa telekonferencja przyniesie kolejny przełom.

Polski sukces?

Głowy państw UE zamierzały rozmawiać na temat Białorusi dopiero pod koniec września. To na wtedy zaplanowano szczyt Rady Europejskiej poświęcony sytuacji międzynarodowej.

Początkowo głuchym milczeniem zbyto apele polskiego premiera, który 10 sierpnia zaapelował o nadzwyczajne spotkanie o białoruskich wyborach. Unia 12 sierpnia wydała natomiast wspólne oświadczenie, w którym jednoznacznie potępiła przemoc wobec protestujących, a same wybory uznała za nieuczciwe.

Czy dzisiejsza decyzja Charlesa Michela oznacza ostateczny sukces Morawieckiego? Z pewnością strona rządowa przedstawi to opinii publicznej w ten sposób, a sam premier będzie mógł powiedzieć „a nie mówiłem".

Bardziej prawdopodobne jednak, że Unia nie spodziewała się, że temat tak szybko urośnie do dużych rozmiarów i pod wrażeniem skali protestów postanowiła porozumieć się wcześniej.

Jak pisaliśmy w OKO.press, dyplomatyczna ofensywa Polski w sprawie Białorusi dawała wrażenie chaosu i braku koordynacji. Z całą pewnością rząd PiS chciał jak najszybciej nadrobić wieloletnie braki w dyplomacji wobec wschodniego sąsiada i zostać najważniejszym głosem w białoruskiej sprawie.

Najpierw w umiarkowanym tonie wypowiedział się prezydent Andrzej Duda (więcej na ten temat poniżej), wkrótce delikatną narrację zburzył apel Morawieckiego. Sytuację próbował ratować szef MSZ Jacek Czaputowicz, który namówił na spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw UE. Josep Borrell zwołał je w piątek 14 sierpnia.

W międzyczasie zupełnie inne stanowisko przedstawił publicznie Zbigniew Ziobro. Minister sprawiedliwości pouczył własny rząd, by „bardzo mocno widział kontekst rosyjski w tym, co się dzieje na Białorusi".

Litwa głównym aktorem

Jak dotąd to jednak Litwini wiodą prym w reakcjach na wydarzenia w Białorusi.

Jeszcze 9 sierpnia, w dniu wyborów prezydenckich litewski prezydent Gitanas Nausėda wespół z Andrzejem Dudą zaapelował do władz w Mińsku o „pełne uznanie i przestrzeganie podstawowych standardów demokratycznych".

„Wzywamy do powstrzymania się od przemocy i do respektowania podstawowych wolności, praw człowieka i obywatela, w tym praw mniejszości narodowych i wolności słowa. [...] Jesteśmy przekonani, że bliższa współpraca z Unią Europejską leży w interesie Białorusi. Chcemy, aby drzwi dla tej współpracy pozostały otwarte" - czytamy we wspólnym oświadczeniu.

Według źródeł Onetu inicjatorami powstania listu miała być strona litewska, czemu żywo zaprzeczał w środę 12 sierpnia, szef gabinetu Dudy Krzysztof Szczerski.

Ale nawet jeśli treść była uzgadniana wspólnie, to Litwa, a nie Polska, stała się porte-parole Zachodu w sprawie Białorusi. Główna kontrkandydatka Aleksandra Łukaszenki Swiatłana Cichanouska została wywieziona z Białorusi właśnie na Litwę, na co musiały zgodzić się służby specjalne po obu stronach granicy.

12 sierpnia litewski minister spraw zagranicznych Linas Linkievicius poinformował na Twitterze, że Litwa jest gotowa przyjąć na swoim terytorium białoruskich uchodźców, którzy padli ofiarą przemocy ze strony służb specjalnych.

Litwa z jednej strony zajmuje ostrożne stanowisko, z drugiej oferuje Białorusinom konkretną pomoc. Jednocześnie konsekwentnie nie alienuje białoruskiego reżimu, pozostając z nim w kontakcie. 4 sierpnia, jeszcze przed wyborami prezydenckimi szefowie dyplomacji Białorusi i Litwy odbyli oficjalną rozmowę.

Francja i Niemcy bardziej zdecydowanie

Decyzja o zwołaniu unijnego szczytu w środę ma związek z coraz bardziej klarownym obrazem sytuacji w największych europejskich stolicach.

Francuski prezydent Emmanuel Macron w niedzielę 16 sierpnia wieczorem napisał na Twitterze, że „Unia Europejska powinna stanąć po stronie setek tysięcy Białorusinów, którzy pokojowo domagają się szacunku dla ich praw, wolności i suwerenności".

Tego samego dnia niemiecki minister spraw zagranicznych po raz kolejny ogłosił, że Unia mówi w białoruskiej sprawie jednym głosem i nie uznaje oficjalnych wyników wyborów (wg. Centralnej Komisji Wyborczej Łukaszenka zdobył 80 proc. głosów, jego główna konkurentka Swiatłana Cichanouska 10 proc.).

„Wszystkie państwa członkowskie zgodziły się nałożyć [na Białoruś - red.] nowe sankcje. Bronimy naszych wartości także poza granicami [Unii - red.]” - napisał Heiko Maas.

Macron i Merkel mają jeszcze w tym tygodniu (dokładnie w czwartek 20 sierpnia) spotkać się twarzą w twarz. Francuski prezydent zaprosił Merkel do swojej letniej rezydencji, by przedyskutować m.in. białoruskie protesty.

Unia przemówi jednym głosem?

Czy UE udało się zakopać podziały pomiędzy stolicami i rzeczywiście będzie mówić o Białorusi jednym głosem? Niewykluczone, bo konkretów jest coraz więcej.

Z wypowiedzi m.in. litewskiego MSZ wynika, że Unia zaczęła już „techniczne przygotowania" do wprowadzenia sankcji. Zajmuje się tym Europejska Służba Działań Zewnętrznych, czyli urząd, który koordynuje politykę zagraniczną UE. Nie wiadomo jednak, jak długo potrwają przygotowania. Być może sprawę przyspieszy wideokonferencja zapowiadana na środę 19 sierpnia.

UE ma w najbliższych dniach także zastanowić się, jak wesprzeć protestujących. Rozważa pomoc finansową, wsparcie dla niezależnych mediów i więcej możliwości podróżowania do Unii dla studentów.

Wśród najbardziej przychylnych sankcjom krajów oprócz Niemiec znalazły się Szwecja i Austria. W piątek 14 sierpnia do apelu o ich ustanowienie przyłączyła się szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.

Premier Czech Andrzej Babiš nawoływał natomiast do powtórzenia głosowania w Białorusi pod okiem międzynarodowych obserwatorów. A prezydenci Polski, Litwy, Łotwy i Estonii we wspólnym apelu zaproponowali władzom w Mińsku zwołanie obrad okrągłego stołu.

Państwa członkowskie, którym mniej zależy na Białorusi, jak np. Hiszpania czy Włochy jak na razie wydają się milcząco akceptować inicjatywy pozostałych i UE. Na środowej wideokonferencji okaże się, czy nie będą sabotowały kolejnych kroków wspólnoty.

Rosja pod znakiem zapytania

Wielką niewiadomą pozostaje strategia Rosji.

Prezydent Władimir Putin jeszcze w niedzielę 9 sierpnia wysłał do Aleksandra Łukaszenki oficjalne gratulacje zwycięstwa w wyborach. W oświadczeniu z niedzieli 16 sierpnia po rozmowie telefonicznej z Łukaszenką, zadeklarował, że jest gotów przyjść białoruskiemu przywódcy z „niezbędnym wsparciem dla rozwiązania problemów, które się pojawiły". Protesty powiązał z ingerencją zagranicy.

Niemiecki minister finansów i wicekanclerz Olaf Scholz w niedzielę publicznie ostrzegał władze Rosji przed ingerencją w sprawy Białorusi.

"Ingerencja wojskowa w innych państwach jest w ogóle niedopuszczalna i łamie wszystkie zasady, które ustanowiliśmy w prawie międzynarodowym” - stwierdził Scholz. Łukaszenkę nazwał dyktatorem, który stracił poparcie obywateli.

Rosja rzecz jasna ma świadomość, że wysłanie do Białorusi wojska to ostateczność, za którą groziłyby jej kolejne unijne sankcje. Ściągnęłaby też na siebie gniew białoruskiego społeczeństwa, co długofalowo byłoby dla niej przeciwskuteczne.

Z drugiej strony kraj ten ma dla Putina kluczowe znaczenie strategiczne.

Rosyjski przywódca będzie próbował zachować kontrolę nad Mińskiem bez względu na to, kto ostatecznie będzie sprawował tam władzę.

Na ten moment Moskwa będzie starała się tworzyć wrażenie, że szykuje się do inwazji, by zniechęcić protestujących do wychodzenia na ulice. Jednocześnie bada swoje możliwości, szukając ew. zastępcy dla Łukaszenki, którego mogłaby poprzeć, gdyby reżim jednak upadł.

Informatorzy Onetu sugerują, że to Stany Zjednoczone, którym zależy dziś na stabilności i niealienowaniu Rosji, wybrały przewidywalną Litwę na głównego aktora w białoruskiej sprawie. Donald Trump w niedzielę 16 sierpnia ogłosił, że w nadchodzących tygodniach będzie chciał spotkać się Władimirem Putinem.

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze