0:000:00

0:00

Od tygodnia trwa najgłębszy kryzys polityczny w historii Zjednoczonej Prawicy. Pretekstem podsuniętym opinii publicznej była ustawa o prawach zwierząt. Ale dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego to był przede wszystkim test na to, kto w jego własnej partii może się przeciwko niemu zbuntować. Realnym problemem w koalicji był za to spór PiS z Solidarną Polską w sprawie tzw. ustawy o bezkarności.

Jednak prawdziwą osią sporu jest walka na śmierć i życie Zbigniewa Ziobro i premiera Mateusza Morawieckiego. Jej stawką nie jest wcale bieżący układ sił.

Ci dwaj politycy walczą teraz o wszystko, właśnie rozstrzyga się, kto z nich będzie miał większe szanse na przejęcie schedy po prezesie PiS w 2023 roku, ostatnim, w którym Jarosław Kaczyński będzie w stanie poprowadzić swoją partię w wyborach. OKO.press przedstawia kulisy wojny i tłumaczy, o co chodzi w tej grze.

[restrict_content paragrafy="3"]

Samowola Ziobry w sprawie Smoleńska

Według naszych źródeł kroplą, która wyczerpała cierpliwość Jarosława Kaczyńskiego wobec kolejnych szarż Ziobry i jego ludzi, była jedna z ostatnich decyzji prokuratury kontrolowanej w pełni przez Ziobrę. Chodzi o informację przekazaną PAP w środę 16 września wieczorem. Rzeczniczka Prokuratury Krajowej ogłosiła, że śledczy skierowali akt oskarżenia przeciwko trzem kontrolerom, którzy naprowadzali do lądowania prezydenckiego tupolewa 10 kwietnia 2010 roku.

„Sprawa Smoleńska i skierowanie aktu oskarżenia do sądu to dla nas sygnał, że śledztwo będzie wkrótce zamknięte. Ziobro nie może o tym decydować jednoosobowo, a prezes Jarosław Kaczyński, który stracił w Smoleńsku brata został postawiony przed faktem dokonanym”

– mówi nasz rozmówca z PiS.

Nasi rozmówcy ze Zjednoczonej Prawicy zwracają uwagę, że decyzja została uznana jako czytelny sygnał, że Ziobro nawet nie próbuje udawać, że da się kontrolować jako Prokurator Generalny. Podsyciło to obawy, że może skierować działania prokuratury przeciwko ludziom Zjednoczonej Prawicy, z premierem Mateuszem Morawieckim włącznie.

Decyzja, którą odebrano jako samowolę Ziobry, była zaskoczeniem nie dlatego, że prezes wierzy w zamach. Od momentu zakończenia miesięcznic smoleńskich, budowy pomnika na pl. Piłsudskiego i stałego utrwalania mitu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, stopniowo stawało się jasne, że prezes PiS pogodził się z faktami. Doszło do niego, że albo zamachu nie było, albo nigdy nie znajdą się na niego żadne dowody.

W proces odejścia od „smoleńskiej religii” wpisała się systematyczna marginalizacja Antoniego Macierewicza, szefa nic nie znaczącej podkomisji smoleńskiej. Jak pisaliśmy w OKO.press, po ostatnich wyborach były szef MON jest pod presją partii, by zamknąć sprawę.

Przeczytaj także:

Ziobro, którego prokuratura kwestionowała teorie Macierewicza, ten ważny wątek dla historii Zjednoczonej Prawicy realnie zamknął tydzień temu. To przesądziło o tym, że z Solidarną Polską należy zagrać ostro jak nigdy.

„Prezes nie żyje w internecie. Nie śledzi wszystkich zdarzeń, którymi media żyją po kilka dni, a potem o nich zapominają. Wielu burz w ogóle nie zauważa, albo uznaje je za nieistotne. Skupia się na kluczowych wydarzeniach, a nie ma dla niego ważniejszych spraw niż śmierć jego brata, prezydenta Lecha Kaczyńskiego”

– mówi nam jedna z osób z bliskiego otoczenia prezesa na Nowogrodzkiej.

Szarżę Ziobry przyjęto jak zapowiedź, że przy pomocy podległych mu śledczych szef Solidarnej Polski będzie realizować własne polityczne cele. Po ostatnich tygodniach nikt z obserwujących scenę polityczną nie może mieć złudzeń, że celem numer jeden jest dla Ziobry eliminacja premiera Morawieckiego, konkurenta do schedy po Kaczyńskim.

Stało się to jasne po wyborach prezydenckich, które napisały puentę do pięcioletniej historii wszczepiania Morawieckiego do obcej mu i scementowanej latami wspólnych walk partii. Wstępem do tego było zastąpienie przez Morawieckiego Beaty Szydło na funkcji premiera. Obecnie szeregowa eurodeputowana jest jednocześnie popularną w swoich szeregach wiceprezes partii. Nigdy nie zapomniała upokorzenia, jakim było nie tyle usunięcie jej z funkcji premiera, ale zmuszenie do ustąpienia Morawieckiemu. To podstawa jej sojuszu ze Zbigniewem Ziobro.

Determinacja Szydło, by odzyskać wpływy, narasta. Wokół niej skupiają się ci członkowie PiS, którzy dużo chętniej na czele prawicy widzą Ziobrę niż obecnego premiera. Jednak niechętnych Morawieckiemu w PiS jest więcej. Prezes Kaczyński, widząc opór przeciwko narzucaniu w partii nowego lidera, postanowił przeprowadzić test na lojalność. Stała się nim ustawa o prawach zwierząt i wydarzenia z ostatniego czwartku (17 września) w Sejmie.

Buntownicy stracą wszystkie funkcje

Przypomnijmy kilka faktów z gier wokół ustawy.

Kaczyński od początku mógł liczyć, że za ustawą zagłosuje także opozycja. Znane słowa, w których mówi, że żaden dobry człowiek nie może zagłosować przeciwko nowemu prawu, były jednak skierowane głównie do członków PiS. Jednak wrzucając niespodziewanie przygotowaną wcześniej ustawę, prezes miał dwa cele:

przeprowadził test lojalności w partii, a przy okazji postawił w trudnej pozycji Solidarną Polskę.

Sojusz tej partii z ojcem Rydzykiem (w poprzedniej kadencji ramię w ramię skutecznie utrącili podobną ustawę mającą skończyć hodowle norek w Polsce) powodował, że Ziobro nie miał wyboru i musiał zagłosować przeciw. Kaczyński z góry to założył. Ważniejsze było rozegranie członków PiS.

Dyskusja trwała, ale dopiero dzień po ogłoszeniu aktu oskarżenia w sprawie smoleńskiej prezes zdecydował postawić sprawę na ostrzu noża.

Po raz pierwszy w historii Zjednoczonej Prawicy Ryszard Terlecki zarządził posiedzenie klubu PiS bez członków partii koalicyjnych. Wprowadzono partyjną dyscyplinę, a po klubie Terlecki zapowiedział, że jeśli ktoś się sprzeciwi, straci wszystkie funkcje - nie tylko w rządzie, ale też w Sejmie i strukturach partyjnych w regionach.

Szczególnie to ostatnie zastrzeżenie tłumaczy według naszych rozmówców, że prezes chciał wiedzieć, na kogo może liczyć w momencie próby. Takim będzie dla niego planowany w listopadzie kongres partii, którą Kaczyński musi ułożyć na nowo, aby mieć pewność, że jego decyzje nie będą podważane. Najważniejszą decyzją na Kongresie PiS ma być wybór Mateusza Morawieckiego na pierwszego wiceprezesa partii.

Kaczyński wie, że Morawiecki w roli oficjalnego delfina prezesa nie cieszy się powszechnym poparciem w partii. Ma też pełną świadomość, że Ziobro spiskuje z członkami PiS niechętnymi premierowi.

„Nazywają go banksterem i byliby skłonni wesprzeć akcję ministra sprawiedliwości, która udowodniłaby, że prezes stawiając na byłego bankowca, robi błąd. Po eliminacji Morawieckiego, Ziobro mógł mieć nadzieję, że w PiS pojawią się naciski na przyjęcie Solidarnej Polski i zjednoczenie. Dodatkowo szanse ministra sprawiedliwości zwiększa sympatia TVP i Jacka Kurskiego, która daje mu wpływ na opinię publiczną i prawicowy elektorat”

– mówi nam polityk Solidarnej Polski.

Ziobro atakuje z autu

Tak jak pisaliśmy w sierpniu, w maju 2020 prezes Jarosław Kaczyński odrzucił propozycję wejścia Solidarnej Polski do PiS i zjednoczenia obu partii. Celem Ziobry było zapewnienie sobie tym aliansem uzyskania funkcji wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości. Wiadomo już wtedy było, że jesienią odbędzie się kongres partii, na którym Jarosław Kaczyński na nowo poukłada prawicowe puzzle. Pełna sterowność i lojalność struktur PiS miała wynieść Morawieckiego na pozycję wiceprezesa. By doprowadzić do tej nominacji prezes musiał pokonać wiele przeszkód.

Przez 4 lata rządów wiele się pozmieniało w partyjnej układance. Poszczególni ministrowie zbudowali sobie zaplecze i poszerzyli wpływy, pozycję zbudowała sobie Beata Szydło, pierwszy raz ministrem został Joachim Brudziński, dotąd trzymający partię za twarz jako sekretarz.

Do głosu zaczęli też powoli dochodzić politycy średniego pokolenia, zastępując tzw. „zakon PC”, czyli ludzi, z którymi Kaczyński szedł ramię w ramię od lat 90. Kaczyński wiedział, że stara frakcyjna układanka jest już nieaktualna i że musi wprowadzić zmiany, by mieć nad partią pełną kontrolę.

Układ sił zburzył „obcy”, czyli Mateusz Morawiecki, wieloletni prezes banku, który z salonów uznawanych w PiS za „platformersko-lewicowe”, przyszedł do prawicy i szybko podbił serce prezesa.

„Prezes nie może wyjść z podziwu dla poświęcenia Morawieckiego. Odrzucił wielkie pieniądze i salonowy splendor, żeby przyjść i pracować dla prawicy i Polski” – mówi nasze źródło w kierownictwie PiS.

Jednak wieloletni działacze średniego pokolenia do dziś zachodzą w głowę, jak to możliwe, że „naczelnik” postawił na człowieka, który nie dość, że jest banksterem, to jeszcze flirtował z Platformą, a nawet znalazł się gronie doradców Tuska. Mimo że Morawiecki od 4 lat nigdy nie pokazał nielojalności, a każdą decyzję Kaczyńskiego wdrażał w 100 procentach, wciąż wśród członków partii nie może liczyć nawet na spójną znaczącą frakcję.

Nie udało mu się też stworzyć własnej, a cała jego pozycja bazuje na poparciu Kaczyńskiego.

Głosu prezesa nikt otwarcie w PiS nie zakwestionuje, a ci którzy próbowali - jak choćby wiceprezesi Ujazdowski, Zalewski i Dorn, były marszałek sejmu Marek Jurek, czy Joanna Kluzik- Rostkowska - zostali wyrzuceni z partii bez prawa powrotu. Jedynymi, którzy wrócili z banicji byli Zbigniew Ziobro i Adam Bielan, ale nawet oni nie dostąpili zaszczytu powrotu do PiS.

Politycy, którzy kiedyś zdradzili, funkcjonują jedynie w aliansie, jako - cytując ostatnie słowa Ryszarda Terleckiego - przedstawiciele „małych partyjek koalicyjnych”.

Ustawa o bezkarności przeszkodą dla Ziobry

Jak pisaliśmy jednak w piątek 18 września, największe obawy wobec posłów Ziobry, związane były z ustawą covidową, czyli tzw. ustawą o bezkarności. Bez ludzi Ziobry zdobycie większości było nierealne. Widząc to, Kaczyński odłożył jej procedowanie po raz drugi. Od kilku dni media informują, że opór Ziobry wobec ustawy ma być znakiem, że rozważa ewentualne postawienie zarzutów b. ministrowi zdrowia Łukaszowi Szumowskiemu i jego zastępcy Januszowi Cieszyńskiemu, a nawet wszczęcie śledztwa w sprawie organizowania wyborów, za co odpowiadali Mateusz Morawiecki i Jacek Sasin.

Uwagę zwraca fakt, że jeszcze w piątek, dzień po głosowaniu nad ustawą o prawach zwierząt, politycy PiS atakowali Ziobrę, wracając do słów o tym, że dobry człowiek nie może zagłosować przeciwko niej. Jednak w drugim zdaniu dodawali, że „taki człowiek nie może być Prokuratorem Generalnym”.

Ustawa o bezkarności miała wiązać ręce podległym Ziobrze śledczym, którym zadania rozdziela najbliższy współpracownik ministra Prokurator Krajowy Bogdan Święczkowski, w przeszłości również szef ABW. Po tym, jak we wtorek rano RMF informował, że jednym z warunków zgody w koalicji miało być usunięcie z funkcji Święczkowskiego, Solidarna Polska kategorycznie zaprzeczała, że temat jego działań w prokuraturze był punktem spornym. Współpracujący z ministrem portal braci Karnowskich wpolityce.pl szybko to dementował.

Wykluczające się doniesienia potwierdzają jednak, że problemem jest ustawa o bezkarności, bo przecież Prokurator Krajowy w sprawie awantury o hodowlę zwierząt futerkowych nie miał nic do powiedzenia i nie odgrywał żadnej roli.

Nie ma jednak wątpliwości, że jeśli miałoby dojść do działań przeciwko politykom prawicy, to on będzie rozdawał karty, formalizował zarzuty i organizował całą operację. To, że nagle akurat wokół jego osoby koncentruje się uwaga mediów jest znamienne.

Ciepły maj początkiem zimnej wojny

„Obaj panowie nie szczędzili sobie afrontów przez całą poprzednią kadencję. Prawdziwy początek zimnej wojny między Ziobrą a Morawieckim to wydarzenia w maju i próba usunięcia premiera tuż przed pierwszym terminem wyborów prezydenckich w sobotę 9 maja” – tłumaczą nasze źródła w PiS.

Zwracają uwagę na wydarzenia, które rozegrały się wtedy na Nowogrodzkiej. Ziobro i część polityków PiS miała domagać się wymiany Morawieckiego. Do mediów wyciekały już nazwiska ewentualnych następców, którymi mieliby być m.in. Ziobro, a nawet Jacek Kurski. TVP szykowała się już do wyemitowania orędzia marszałek Sejmu Elżbiety Witek, która miała ogłosić ostateczny termin wyborów. Zgodę na to, by wybory się nie odbyły, wynegocjowali prezes Kaczyński z Jarosławem Gowinem. Obaj też stanęli murem za Morawieckim.

„To Solidarna Polska lansowała tezę, że jeśli teraz wybory się nie odbędą, to Andrzej Duda poniesie porażkę. Gdy termin odłożono, przestali pomagać w kampanii, tak, by pełna odpowiedzialność za ewentualną klęskę spadła na Morawieckiego”

– mówił nam jeden z członków sztabu wyborczego prezydenta.

Jednocześnie w Pałacu Prezydenckim dominuje przekonanie, że to Ziobro stał za wyciekiem do mediów informacji o skróceniu przez Dudę kary skazanego za czyny pedofilskie mężczyzny. A ryzykowne wprowadzenie wątków wojny z fikcyjną "ideologią LGBT" i brak w kampanii jakichkolwiek ukłonów w stronę liberalnego centrum, Ziobryści próbują pokazać jako triumf swojej koncepcji.

"To nasz przekaz doprowadził do zwycięstwa. Trzeba grać twardo, a nie lawirować i robić gesty do wyborców opozycji. Oni nas nienawidzą, ale to my wygrywamy kolejne wybory" - powtarzają.

Kiedy po wygranej Dudy wydawało się, że emocje wygasną, już dzień po wyborach stało się inaczej. Zamiast spokoju Solidarna Polska wypuściła pierwsze salwy przeciwko Morawieckiemu. OKO.press ujawniło, że na biurko prezesa Kaczyńskiego trafiły dwa raporty o zaangażowaniu premiera w kampanię. Pierwszy przygotowali ludzie premiera i wskazywali w nim na liczbę spotkań, które Morawiecki odbył po Polsce oraz wyniki w tych okręgach korzystne dla Dudy. Drugi dotyczył zaangażowania KPRM w finansowanie „niemieckich mediów” poprzez zamieszczanie reklam m.in. w portalu Onet, którego Ziobro ma podobno szczerze nie znosić.

O sprawie finansowania wrogich tytułów informowały też propagandowe „Wiadomości” TVP. Przekazem steruje współpracujący z Ziobro Kurski. Ataki na swoich zdarzają się TVP bardzo rzadko, a fakt, że działo się to dzień po wyborach był znamienny i wywołał poruszenie. Kosztował też potem Kurskiego wiele nerwów, bo pojawiać się zaczęły pogłoski o tym, że może nawet ostatecznie zostać wycofany z TVP. Wszystko opisaliśmy w OKO.press, wskazując, że Ziobro zdecydował się na samodzielną grę.

Co na to Kaczyński? Podczas obecnego kryzysu najpierw groził, a ostatecznie wygląda na to, że się cofa.

"Prezes mógł poczuć się zaskoczony, że przy ustawie futerkowej aż tylu posłów zdecydowało mu się postawić. W kulisach nie brak też plotek o tym, jakie haki mógł zebrać na Morawieckiego i jego ludzi Ziobro" - mówi nam jeden z bardziej doświadczonych posłów Zjednoczonej Prawicy.

Z kolei od stojących z boku sporu polityków Porozumienia słyszymy, że Ziobro przejmuje inicjatywę i postanowił ze swoimi ludźmi być bardziej PiS-owski od samego PiS.

W swojej narracji wykorzystuje tematy trafiające do najtwardszego elektoratu i niewygodne dla premiera Morawieckiego, który od ideologicznych wojen starał się stronić.

Frontalne ataki i podszczypywania Morawieckiego trwają już od 3 miesięcy, a ich finałem są rozmowy koalicyjne i lansowanie autorskiego rządu obecnego premiera. Ostatnie dni to ciągłe wypominanie ludziom Ziobry, że chcą za dużo, domagają się władzy i pieniędzy. Jednak z dnia na dzień napięcie zdaje się słabnąć. Z rozmów z politykami Zjednoczonej Prawicy wynika, że koalicja będzie trwać, a jedynym znakiem zapytania jest to, na jakich warunkach.

Jednocześnie PiS ma przypieczętować los tych polityków z własnych szeregów, którzy złamali dyscyplinę partyjną przy czwartkowym głosowaniu w Sejmie nad ustawą chroniącą zwierzęta. Jak nieoficjalnie słyszymy z naszych źródeł, trwają już dyskusje o ostatecznym jej kształcie.

„Mimo że to sprawa trzeciorzędna, uzyskanie jakiegoś konsensu przy zmianach ma pomóc w przekonaniu opinii publicznej, że to ona była zarzewiem sporu. Prawda jest jednak inna, co z pewnością pokażą kolejne tygodnie. Szykujmy się na lata wojny”

– kończy nasz informator ze Zjednoczonej Prawicy.

;

Udostępnij:

Radosław Gruca

Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.

Komentarze