Prezydenci Rosji i Stanów Zjednoczonych wstępnie zgodzili się na rozmowę ws. Ukrainy po tym, jak spotkają się szefowie ich dyplomacji. Joe Biden spotka się jednak z Putinem tylko wtedy, jeśli "Rosja powstrzyma się od agresji". Rosjanie wciąż stoją u granic Ukrainy
W niedzielę, 20 lutego 2022, minął kolejny z możliwych granicznych terminów rozpoczęcia przez Rosję działań wojennych przeciwko Ukrainie, sugerowanych przez znawców polityki Kremla – zakończyły się zimowe igrzyska w Pekinie. Ich trwanie mogło powstrzymywać Władimira Putina przed rozpoczęciem inwazji – zarówno ze względu na relacje Rosji z będącymi gospodarzem igrzysk Chinami, jak i skrajnie niekorzystny dla Kremla wizerunkowy wymiar międzynarodowy agresji w tym czasie. Mimo jednak, że napięcie osiągnęło naprawdę wysoki poziom, najbliższy czas może jednak wciąż należeć bardziej do dyplomatów niż wojskowych. Oto nasz przegląd aktualnej sytuacji na linii Rosja-Ukraina-NATO.
W tym tygodniu ma dojść do spotkania między amerykańskim sekretarzem stanu Antonym Blinkenem a rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem poświęconego sytuacji na Ukrainie. Co jeszcze ważniejsze – wydaje się, że mogła zadziałać propozycja Emmanuela Macrona skierowana do prezydentów Rosji i Stanów Zjednoczonych – by obaj spotkali się w cztery oczy. Wstępnie zaaprobowali ją zarówno Władimir Putin, jak i Joe Biden. Do spotkania może dojść po rozmowach Blinken-Ławrow – poinformowała w nocy z niedzieli na poniedziałek (polskiego czasu) rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki. Zaznaczyła jednak, że już spotkanie sekretarza stanu z szefem MSZ jest możliwe tylko, „jeśli Rosja nie zdecyduje się na działania militarne”.
To samo dotyczy spotkania prezydentów – które Biden „wstępnie zaakceptował”, ale które musi zostać poprzedzone spotkaniem szefów dyplomacji obu państw – kolejnym warunkiem jest oczywiście powstrzymanie się Rosji od inwazji. Oznacza to najprawdopodobniej, że świat może wstrzymywać oddech jeszcze przez kilka dni – przynajmniej do momentu ogłoszenia konkluzji ze spotkania prezydentów obu mocarstw. Może to też potwierdzać tezę, którą w rozmowie z OKO.Press formułował Piotr Żochowski z Ośrodka Studiów Wschodnich, że Putin wciąż liczy na zmuszenie Ukrainy do ustępstw - także terytorialnych - drogą presji dyplomatycznej. Nie można jednak wykluczyć i takiego scenariusza, w którym Kreml, zgadzając się na oba spotkania, po prostu mydli oczy Zachodowi - w rzeczywistości szykując się do rozpoczęcia inwazji.
Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow oświadczył dziś rano, że "Przedwcześnie jest mówić o jakichkolwiek konkretnych planach organizacji wszelkiego rodzaju szczytów".
Treść oświadczenia Białego Domu ws. spotkania Biden-Putin – tutaj.
Podobnie jak w zeszłym tygodniu, Stany Zjednoczone nieodmiennie podają do publicznej wiadomości – zarówno kanałami oficjalnymi jak i nieoficjalnymi — ustalenia wywiadu dotyczące rosyjskich zamiarów wobec Ukrainy. Ogólne wnioski z nich sprowadzają się do tego, że:
Tym razem CNN, powołując się na źródła wywiadowcze i w amerykańskiej administracji, podaje, że wywiad USA ustalił, że Rosjanie mają już gotową listę ukraińskich polityków, którzy mieliby zostać „usunięci” na początku inwazji. „Wielu z nich zostanie uwięzionych lub zabitych. W wypadku większości z nich będzie to zależeć od tego, jak chętni będą do współpracy” – mówił rozmówca CNN. Równolegle z listami proskrypcyjnymi Rosjanie mają szykować też spisy prorosyjskich (lub wystarczająco "elastycznych") działaczy i polityków, którzy mieliby pod rosyjskie dyktando stworzyć w Kijowie marionetkowy rząd działający według wytycznych Kremla.
Z kolei prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zwołał w niedzielę posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA poświęcone sytuacji na Ukrainie. „Prezydent Biden cały czas monitoruje rozwój sytuacji w Ukrainie oraz na bieżąco i regularnie jest informowany o tamtejszych wydarzeniach przez swój zespół doradców ds. bezpieczeństwa narodowego. Potwierdzili oni, że Rosja w każdej chwili może rozpocząć atak na Ukrainę” – napisał Biały Dom w oficjalnym komunikacie dotyczącym posiedzenia Rady.
Z aktualnych informacji wywiadowczych wynika, że wokół granic Ukrainy, na terytorium Federacji Rosyjskiej i Białorusi oraz samozwańczych republik (tzw. Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej), które stworzyli wspierani przez Kreml separatyści na wschodzie Ukrainy, Rosja zgromadziła łącznie około 190 tysięcy ludzi. Te szacunki uwzględniają nie tylko regularną rosyjską armię i najemników, m.in. z „grupy Wagnera”, lecz także „armie” separatystów oraz ok. 30 tysięcy rosyjskich żołnierzy, rozmieszczonych na Białorusi (tuż przy północnej granicy Ukrainy) pod pretekstem wspólnych ćwiczeń wojskowych z armią białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki.
Nie zmienia to faktu, że rosyjskie siły regularne można w tej chwili szacować na około 120 batalionowych grup bojowych, co jednak nadal nie daje Rosji nominalnej przewagi liczebnej nad około 240-tysięczną armią Ukrainy. Rosjanie mają natomiast znaczną przewagę jakościową w ofensywnym sprzęcie wojskowym – nad granicami z Ukrainą zgromadzili zarówno nowoczesne lotnictwo (znacznie silniejsze od sił powietrznych Ukrainy), jak i ofensywne systemy rakietowe i artyleryjskie – od pocisków balistycznych krótkiego zasięgu Iskander poprzez potężną artylerię rakietową w rodzaju systemów TOS-1M i Uragan aż po liczne, raczej prymitywne, lecz wciąż groźne wyrzutnie pocisków Grad.
Bardzo niepokojące jest zaostrzenie kursu ws. Ukrainy przez rosyjską machinę propagandową i dezinformacyjną – wykorzystującą także samozwańcze, podporządkowane Kremlowi separatystyczne władze „republik” w obwodach donieckim i Ługańskim. Aktualne wysiłki propagandy Kremla skupiają się na „wykazywaniu” rzekomych aktów ukraińskiej agresji wobec separatystów. To z kolei może być wstęp do przedstawienia ewentualnej inwazji jako „bratniego wsparcia” Rosji wobec separatystów – czyli technika manipulacyjna, stosowana przez Rosję dosłownie od wieków do uzasadniania prowadzonej przez nią ekspansji.
Już w ubiegłym tygodniu separatyści kilkakrotnie oskarżali Ukrainę o rzekome ostrzeliwanie ich pozycji – armia ukraińska wykazała, że było na odwrót i że separatyści posunęli się nawet do ostrzelania miejscowości pozostających pod ich kontrolą, by następnie oskarżyć o to Ukrainę.
Teraz separatyści – przy wsparciu machiny propagandowej Kremla – twierdzą, że armia ukraińska sformowała przy „linii rozgraniczenia” między terytoriami kontrolowanymi przez wojska rządowe i separatystów „grupy uderzeniowe”, gotowe do ataku na doniecką i ługańską „republiki ludowe”.
„To jest najbardziej potworne - ani słowa o prawdziwej sytuacji ludności cywilnej w Donbasie. Żadnych ludzi, żadnych problemów?” – tak z kolei skomentowała na Twitterze Marija Zacharowa, rzeczniczka MSZ Rosji czwartkowe wystąpienie Joego Bidena. Prezydent USA oświadczył wtedy, że rosyjska armia jest gotowa do inwazji i że nastąpi ona w ciągu kilku najbliższych dni.
W sobotę prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wystąpił na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa – w której brało udział ok. 30 szefów rządów różnych państw. Po raz pierwszy w Monachium nie było delegacji rosyjskiej. Tymczasem poruszające przemówienie Zełenskiego może trafić do podręczników historii – choć niekoniecznie musiało być miłe dla uszu przynajmniej części przywódców Zachodu.
„Do czego prowadzą próby appeasementu? Do sytuacji, w której pytanie »Dlaczego umrzeć za Gdańsk?« przekształciło się w potrzebę śmierci za Dunkierkę i za dziesiątki innych miast w Europie i na świecie. Kosztem dziesiątek milionów istnień ludzkich” - dramatycznie pytał w Monachium Zełenski.
Jego pytanie wybrzmiało tym mocniej, ze względu na miejsce, w którym zostało zadane. To przecież w Monachium we wrześniu 1938 roku odbyła się konferencja międzynarodowa, podczas której europejskie mocarstwa faktycznie autoryzowały aneksję Czechosłowacji przez III Rzeszę.
Teraz w Monachium prezydent Zełenski przypomniał, że wojna na wschodzie Ukrainy trwa już dłużej niż II wojna światowa (to prawda, 20 lutego właśnie minęło osiem lat od pierwszych rosyjskich działań militarnych, prowadzących do aneksji Krymu, która tę wojnę zapoczątkowała – przyp. red). I zadeklarował, że Ukraina jest gotowa – przynajmniej mentalnie – do obrony.
„Będziemy bronić naszej ziemi przy wsparciu naszych partnerów lub bez niego - niezależnie od tego, czy dadzą nam setki typów nowoczesnych broni, czy pięć tysięcy hełmów” - mówił Zełenski.
„Doceniamy każdą pomoc, ale to nie datki charytatywne (…), nie szlachetne gesty, za które Ukraina powinna się kłaniać. To wasz wkład w bezpieczeństwo Europy i świata, dla którego Ukraina od ośmiu lat jest niezawodną tarczą i od ośmiu lat odpiera”.
Zełenski przypomniał też o Memorandum Budapesztańskim. To układ z 1994 roku, w którym Stany Zjednoczone, Rosja i Wielka Brytania wspólnie zadeklarowały respektowanie niezależności, suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. Ta ostatnia zrzekła się natomiast na rzecz Rosji broni jądrowej, która pozostała na jej terytorium po rozpadzie ZSRR. Po inwazji na Krym stało się jasne, że treść Memorandum Budapesztańskiego, jeśli chodzi o gwarancje dla Ukrainy, ma moc jedynie na papierze. I o tym przypomniał Zełenski.
„Od 2014 roku Ukraina trzykrotnie próbowała zwołać konsultacje z państwami gwarantami Memorandum Budapesztańskiego. Trzy razy bez powodzenia. Dziś Ukraina zrobi to po raz czwarty. Ja, jako Prezydent, zrobię to po raz pierwszy. Ale zarówno Ukraina, jak i ja robimy to po raz ostatni” – mówił w Monachium Zełenski.
Na końcu Zełenski przedstawił listę postulatów Ukrainy wobec Zachodu, które według niego mogłyby zapewnić jego krajowi realne wsparcie. Oto one:
Wystąpienie Zełenskiego dość jasno pokazuje, jak bardzo od czasu inwazji na Krym zmieniło się podejście Ukrainy zarówno do konfliktu z Rosją, jak i do współpracy z Zachodem. Ukraina pozycjonuje się już nie w roli paraneutralnego kraju zaatakowanego przez Rosję i proszącego Zachód o pomoc, lecz w roli frontowego państwa Zachodu – które broni całej Europy przed rosyjską ekspansją.
Świat
Joe Biden
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
NATO
Inwazja Rosji na Ukrainę
Piotr Żochowski
Sytuacja na froncie
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze