0:000:00

0:00

„Tweetował tak dużo, że może za to iść do więzienia. Nie siedzi, bo represje w Rosji są selektywne, żeby było straszniej, żeby nie było algorytmu, jak się zachowywać, by tam nie trafić ”ー mówi Nastia Podorożnia o swoim chłopaku Armenie Aramianie, który rok przebywał w areszcie domowym w Rosji z powodów politycznych. Od początku inwazji Anastazja aktywnie pomaga Ukrainie, stworzyła m.in. „Martynkę"ー kanał na Instagramie i Telegramie, gdzie Ukrainki ratujące się przed wojną mogą uzyskać pomoc.

Przeczytaj także:

Krystyna Garbicz: Mieszkasz w Polsce od ośmiu lat, ale w dniu inwazji byłaś we Lwowie i musiałaś ratować się przed wojną jak miliony Ukrainek i Ukraińców.

Nastia Podorożnia: Mniej więcej tydzień przed wojną moja starsza siostra Lera i ja rozmawiałyśmy o tym, że wiadomości nie brzmią optymistycznie. Lera i jej rodzina mieszkają w Kijowie w pobliżu lotniska Żulany, a taka bliskość podczas wojny jest niebezpieczna. Pomyślałyśmy, może warto pojechać z dziećmi na wakacje do Lwowa. Jeśli nic się nie stanie, to OK. A jeśli będzie źle, to zachodnia Ukraina może być bezpieczniejsza niż Kijów.

Próbowałyśmy organizować spotkania rodzinne, narady, co zrobimy, gdy wybuchnie wojna, ale nasza rodzina nie traktowała tego zbyt poważnie.

Tobie i Lerze, jej mężowi i trójce dzieci udało się wyjechać do Krakowa. Rodzice zostali w Kijowie?

Do niedawna w Kijowie mieszkała moja najbliższa rodzina: rodzice i 85-letnia babcia, która ma demencję, przeżyła udar. Potrzebuje stałej opieki, ledwo wstaje z łóżka, nikogo nie woła po imieniu. Gdy wybuchła wojna, rodzice pobiegli do mieszkania babci, gdzie zajmuje się nią opiekunką. Baliśmy się, że nie zgodzi się przeprowadzić do domu rodziców. Mama powiedziała: „Czas iść." Babcia na to, nie otwierając oczu: „Nie czas." Mama: „Putin zaatakował. Nagle babcia otworzyła oczy i powiedziała: “Ot skotyna” (pol. bydlak). I dała się zabrać z łóżkiem do rodziców.

Rozpoczęła się okupacja obwodu kijowskiego. W pobliskiej wiosce byli rosyjscy żołnierze. Wojska Putina zaatakowały Trojeszczynę, dzielnicę Kijowa graniczącą z wioską, w której mieszkają rodzice. Przez pierwsze trzy tygodnie wojny cała nasza kijowska rodzina mieszkała ich w domu: siostra mamy z trójką dzieci i mężem, babcia i jej opiekunka, która bała się wrócić do domu. Nocowali w piwnicy, w dzień wychodzili przygotować jedzenie. Łowili ryby i zamrażali je.

Jak rozmawiałyśmy przez telefon mama zawsze była wesoła, a może tylko udawała. Opowiadała, że już mogą odróżnić, kiedy strzelają nasi, a kiedy nie nasi.

„Wierzymy w Siły Zbrojne Ukrainy”ー mówiła.

Babcię zaczęły nawiedzać wspomnienia z dzieciństwa. Była świadkiem II wojny światowej na Białorusi, miała wtedy cztery lata.

Mimo demencji rozumiała, że ​jest wojna. Mówiła: “Wy nie rozumiecie, co to jest wojna, jaka jest straszna”. Pewnej nocy gdzieś się zaczęła zbierać. Powiedziała, że ​​chce schować się w szafie.

Twoja rodzina nadal tam jest?

W trzecim tygodniu wójt napisał, że jeśli ktoś planuje ewakuację, może to zrobić jutro rano. Rodzice postanowili zaryzykować. Mama mówi, że zabrali mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, zostawiając wartościowe. Chwyciła na przykład paczkę z belgijską czekoladą, bo uwielbia piec ciasta. Najpierw pojechali do rodziny w obwodzie kijowskim, tam stało się jasne, że babcia dalej nie pojedzie, fizycznie nie wytrzyma. Została u krewnych. A my namówiliśmy rodziców, żeby pojechali do Krakowa.

Czyli nareszcie razem?

Nie. Rodzice byli w Krakowie tylko kilka tygodni i postanowili pojechać do znajomych we Francji. Kiedy moja siostra miała dziewięć lat, wyjechała na wymianę do Francji. Przyjęli ją para Francuzów: on jest strażakiem, ona pielęgniarką, odwiedzali nas w Kijowie, potem znajomość się urwała. W 2021 roku ich córka znalazła Lerę przez Facebooka. Rodzice zaprosili Francuzów do Kijowa na wiosnę. Planowali pokazać im, jak Ukraina od lat 90-tych wypiękniała.

Siostra z Jurą i dziećmi wyjechała nagle do Luksemburga, bo Jura dostał tam pracę. A ciocia i jej dzieci są w Niemczech.

I tak rodzina, która mieszkała w Kijowie i miała jedną krewną za granicą, czyli mnie, rozjechała się po całej Europie.

Na szczęście odległości między nami nie są duże, kilkaset kilometrów.

Wiem, że masz też krewnych w Mariupolu.

Jura, mąż mojej siostry Lery, urodził się w Mariupolu, o ile wiem, w tym słynnym na cały świat zbombardowanym szpitalu położniczym. Dziadkowie Jury mieszkali w Mariupolu, jego babcia została zabita przez Rosjan, ale wciąż nie znamy szczegółów. Rodzina Jury dowiedziała się o śmierci babci dziewięć dni po tym, jak to się stało, bo nie było żadnego kontaktu z miastem. Dziadek zadręcza się, że nie mógł uratować żony.

Siostra Jury niedawno napisała na Facebooku, że utworzy charytatywną fundację na rzecz Ukrainy „Forever Lida” na cześć swojej babci. Nie wiemy, jakie są losy dziadka. Mógł zostać siłą wywieziony do Rosji. Jura i jego krewni próbują się dowiedzieć.

Byłaś redaktorką i dziennikarką rosyjskiego magazynu studenckiego „Doxa”, który nadal aktywnie walczy z putinowską polityką. Założył go twój chłopak Armen Aramian. Co wasi znajomi w Rosji mówią o wojnie w Ukrainie?

Z politycznego punktu widzenia jestem rozczarowana i nie chcę mieć kontaktów z Rosją. Bojkotuję rosyjskie towary. W Polsce jest to proste. W Armenii, gdzie teraz jestem, trudniej, bo kraj ten znajduje się pod wielkim wpływem Rosji. Wyemigrowało tu w ostatnim czasie wielu Rosjan. Jest dużo rosyjskich towarów, reklamy po rosyjsku i mi się to nie podoba. Armenia nie wspiera Ukrainy. Mało jest ukraińskich flag czy napisów typu StandWithUkraine, jak w Polsce.

W Erewaniu jedyną rzeczą, która przypomina o niestabilnej sytuacji na świecie, są flagi Arcachu [Górski Karabach ー terytorium znajdujące się pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem, funkcjonuje jako niezależne państwo, jednak nie jest uznawane przez żaden kraj na świecie. Formalnie należy do Azerbejdżanu. Spór o nie toczy się od początku XX wieku ー red.]. Ten konflikt się zaostrzył. Ale idąc główną ulicą Erewania trudno uwierzyć, że na Ukrainie trwa rosyjska agresja na ogromną skalę.

Mój chłopak Armen walczy z rosyjskim reżimem. Zapłacił za to wolnością, zdrowiem psychicznym i fizycznym oraz - jak to nazwać - rozwojem romantycznych związków. Nie bał się nazwać wojny wojną, co jest w Rosji zakazane, mimo tego, że po wyroku z kwietnia 2021 nosi na na nodze elektroniczną bransoletkę. Wojna tylko wzmocniła nasze opinie na temat Putina.

Jestem dumna z Armena. Wiem, czym jest bohaterstwo w Rosji. Odczułam to jako jego partnerka.

Jako Ukrainka myślę, że każdy w Rosji powinien postępować jak Armen, robić wszystko, by zatrzymać wojnę. A jako jego dziewczyna bardzo się o niego boję.

W kwietniu 2021 roku redaktorzy Doxy zostali zatrzymani za rzekome podżeganie nieletnich do protestów. Byli w areszcie domowym przez rok.

Kiedy Nawalny wracał do Rosji, Armen i trzech kolegów nakręcili wideo. Informowali, że do redakcji pisali ​​uczniowie i studenci, którzy chcieli wychodzić na protesty, żeby wspierać lidera opozycji, ale bali się, że grozi im wydalenie z uczelni i szkół. Dziennikarze wyjaśnili, że nikt nie ma prawa ich wydalić za aktywizm. Trzy miesiące później, w dniu, w którym Armen miał przyjechać do Polski, został zatrzymany.

Funkcjonariusze włamali się do biura, w którym wtedy nocował. Skonfiskowali wszystkie komputery, sprzęt, telefony i zabrali go na przesłuchanie. To samo zrobili z trzema innymi osobami, które występowały w tym filmie oraz z rodzicami tych osób. Komputery zostały również skonfiskowane matce Armena i trójce jego młodszego rodzeństwa.

Przyszli do nich tego samego dnia o 6. rano, prawie wyłamali drzwi, szukali zakazanej literatury. Gdy weszli do pokoju Armena zapytali: “Po co tyle książek?”.

Doxa powstała jako medium studenckie, ale wyrosła na jedno z największych opozycyjnych.

Początkowo było to czasopismo jednego z wydziałów humanistycznych Wyższej Szkoły Ekonomicznej. To prestiżowa uczelnia, do niedawna uważana za liberalną. Doxa opisywała jej upadek: jak przykręcali śrubę, zwalniali wykładowców z powodów politycznych. Pisała o tym, że edukacja na rosyjskich uniwersytetach została upolityczniona, stała się bardziej proputinowska. Doxa miała od uczelni lokal, jakieś fundusze. W pewnym momencie władze uniwersytetu po prostu ich wyrzuciły.

Pismo wyszło więc za bramy uczelni. Gdy wybuchła wojna, stało się jednym z najważniejszych antywojennych mediów w Rosji. Jej redaktorzy nie boją się używać słowa wojna i piszą prawdę o wydarzeniach w Ukrainie.

Rozprawa odbyła się 1 kwietnia 2022 roku. Wszyscy oskarżeni zostali skazani na dwa lata "prac społecznych". Mimo to Doxa nadal pisze prawdę o wojnie.

Portal Meduza opublikował wypowiedź Armena na sali sądowej. Zaczął tak: "Mam 24 lata, niedawno skończyłem studia licencjackie, potem magisterskie, znam rosyjskie uniwersytety, znam tę atmosferę strachu i autocenzury, która na nich panuje. Nawet na najodważniejszych, najwolniejszych uniwersytetach młodzi ludzie uczą się tego sposobu myślenia – jesteś jeszcze młody, nie wystawiaj głowy, nie ryzykuj życia, wyrzucimy cię, zrujnujemy ci życie. Widziałem, jak te często przesadzone i absurdalne groźby wpływają na młodych ludzi. Zabierają nam wolność i poczucie, że możemy coś zmienić. Strach i autocenzura są podstawą tego reżimu."

Przygotowali apelację do wyroku. Szczerze mówiąc, nikt nie wierzy, że ostanie zmieniony, ale planują przejść przez wszystkie etapy apelacji i skierować skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka [na razie ETPCz zawiesił wszystkie skargi przeciw Rosji, bo po agresji na Ukrainę została ona zawieszona w prawach członka Rady Europy - red.].

Dla Armena ważne jest, aby jego magazyn dalej pisał prawdę o wojnie. Na logo w Instagramie mają niebiesko-żółtą flagę.

Roskomnadzor [Federalna Służba ds. Nadzoru w Sferze Łączności, Technologii Informacyjnych i Komunikacji Masowej ー red.] zablokował stronę Doxy w Rosji za artykuł o tym, jak rozmawiać z krewnymi o wojnie w Ukrainie. Przedstawili odpowiedzi na najpopularniejsze tezy rosyjskiej propagandy. Tekst miał kilkaset tysięcy wjeść. Oczywiście działały też boty i trolle, zadający pytania w stylu „gdzie byliście przez ostatnie osiem lat, kiedy ginęły dzieci z Donbasu?".

W jakim stopniu ludzie w Rosji rozumieją, co się naprawdę dzieje?

Protesty zostały zdławione ー wychodzi mało osób, bo represje wobec najaktywniejszych są silne. Dlatego ludzie zeszli do podziemia. Jak Sasza Skoczilenko, która wymieniła metki z cenami w sklepie spożywczym. Jak było napisane 1604 rubli, to zamiast rubli wstawiała "rosyjskich żołnierzy zginęło w [jakimś] regionie Ukrainy. Natychmiast zatrzymujcie wojnę". Została aresztowana; jakaś emerytka wezwała administratora i policję.

Akcja z metkami nie jest jej wynalazkiem. Takie twórcze formy protestu wymyśla ​​Feministyczny ruch antywojenny ー zjednoczenie rosyjskich feministek, które zostało założone w pierwszych dniach inwazji, żeby koordynować protesty przeciwko wojnie. Na Wielkanoc w Rosji osoby 40+ wymieniają się kartkami z życzeniami w messengerach. Dziewczyny robiły kartki, w tym samym stylu, ale zamiast pozdrowień były hasła antywojenne. Szanuję takich ludzi. Myślę, że gdybym urodziła się w Rosji, zajmowałabym się czymś podobnym.

Od początku wojny aktywnie działasz jako wolontariuszka. W marcu założyłaś projekt „Martynka”ー infolinię pomagającą kobietom, które ratują się przed wojną w Ukrainie.

Coraz bardziej angażuję się w pomoc humanitarną. “Martynka” wprowadziła mnie w świat ludzi nieobojętnych. Ostatnio znajomi aktywiści pytali, komu warto dać 50 000 prezerwatyw. Szukałam organizacji w Ukrainie, które mogłyby je dostarczyć tam, gdzie mogą się przydać.

Tak trafiłam do szpitala w Kamieńskiem w obwodzie dniepropetrowskim. Od rana do nocy operują rannych, ratują cywili i żołnierzy. Ten szpital z małego miasteczka nie był przygotowany na taką skalę działań. Prezerwatyw używa się podczas ginekologicznego USG. Ale zapytali, czy moglibyśmy pomóc w czymkolwiek innym.

Lekarstwa?

Pisali, że brakuje antybiotyków, probiotyków, leków przeciwzapalnych. Po prostu w tym szpitalu brakuje wszystkiego. Skontaktowałam się ze znajomymi z Norwegii. Poprosili, żeby szpital napisał oficjalny list z prośbą.

Jestem w kontakcie ze Swietłaną ze szpitala. Za każdym razem pisze, że się za nas modli: “Na świecie jest jednak więcej dobrych ludzi niż złych" - dodaje. Sama napisałam im ten list z prośbą o leki po angielsku, prosząc o pieczątkę i podpis. Swietłana tłumaczy: “Przepraszam, dziś ordynator nie zdążył podpisać: operował od rana do wieczora”. Takie małe historie przybliżają nas do rzeczywistości. Kiedyś życzyłam Swietłanie dobrego wieczoru. “Dzięki, Nastia, ale jestem w schronie” ーodpisała. Głupio życzyć miłego wieczoru człowiekowi podczas wojny.

Tak, żyjemy w innej rzeczywistości.

Zdałam sobie sprawę, że pomimo tego, że aktywnie pomagam, oddalam się od tej wojny. To wielki przywilej nie musieć pracować w schronie. Mogę też przerwać pracę, gdy jestem zmęczona.. A ludzie na wojnie nie mogą odkładać problemów do jutra.

Ale i ty możesz się szybko wypalić, jeśli nie zadbasz o siebie. Myślałaś o przerwie?

Zmusiło mnie do niej zdrowie. Miesiąc temu zaczęłam czuć, że moje ciało pracuje znacznie gorzej. Nie byłam w stanie wykonać prostego zadania, zapominałam prostych czynności. Do “Martynki” piszą ludzie w bardzo trudnej sytuacji. Usłyszałam wiele bolesnych, przerażających historii. Jestem wrażliwą osobą, nigdy nie oglądam horrorów.

Kiedy wybuchła wojna, powiedziałam sobie, że moja wrażliwość powinna być moją siłą. Pracowałam 24/7, w weekendy i wypalałam się. A byłam psychicznie zmęczona jeszcze przed wojną ze względu na historię z aresztem Armena. W drugim miesiącu wojny moja psychika zaczęła zawodzić. Schudłam, miałam problemy z koncentracją.

Poszłam do psychiatry. Teraz trochę zmuszam się do odpoczynku. Nie mogę pozwolić sobie na wakacje, ale przynajmniej nie pracuję już 24/7.

Czy kiedykolwiek otrzymywałaś groźby ze względu na swoją działalność?

Pierwszy hejt ze strony Rosjan pojawił się, gdy na początku wojny w Doxie ukazał się mój artykuł o tym, jak ratowałam się przed wojną. Byli ludzie, którzy wyrażali poparcie. Byli też tacy, którzy mieli poglądy antyputinowskie, ale agresywnie reagowali na moją tezę, że Rosjanie powinni zaakceptować swoją winę, za to, co się dzieje, bo zaakceptowanie winy oznacza wzięcie odpowiedzialności i zastanowienie się, co można zrobić przeciwko wojnie.

W komentarzach zaczęły się gniewne teksty: “Nie głosowałem na Putina. Mam 18 lat. Kiedy były wybory, nie miałem prawa głosować. Jak możesz mówić, że wszyscy Rosjanie są odpowiedzialni za wojnę? Niczemu nie jestem winna”. Były teksty, że to obwinianie ofiar (Rosjan).

Pojawiły się boty, dziwne wiadomości od osób bez zdjęć, które pisały: „Byłaś w Donbasie?” Albo: „Łatwo ci pisać, kiedy mieszkasz w Polsce od ośmiu lat”.

Działo się to w czasie, gdy uciekałam przed wojną na Zakarpacie, a potem z kraju z dziećmi siostry. W moim życiu pojawiło się bezpośrednie niebezpieczeństwo, a musiałam się zmierzyć z falą hejterów.

To byli tylko obcy?

Wśród nich była też znajoma Rosjanka z Warszawy. Wspierała mnie podczas aresztowania Aremena. Nie popiera Putina. Ale należy do ludzi, którzy uważają, że nie są odpowiedzialni za wojnę Rosji w Ukrainie. Agresywnie mnie przekonywała, że jest wolontariuszką w Polsce, pomaga uchodźcom, więc nie mogę mówić, że ona też jest winna. Uciekam przed ostrzałem, a ona przesyła mi filmiki z politologami, którzy twierdzą, że zbiorowa odpowiedzialność nie istnieje.

Boisz się o siebie?

Jestem zbyt zła, żeby się bać. Jestem zła na rosyjskich żołnierzy, na gwałty na Ukrainkach, na tych mężczyzn agresywnych wobec “Martynki”.

Jednym z motywów powstania “Martynki” była pomoc kobietom, które były napastowane seksualnie. Przeżyłaś próbę gwałtu na krakowskich Błoniach. Poszłaś na policję. Jak to wyglądało?

Pewnego wieczoru, kiedy wracałam do domu od koleżanki, mężczyzna zapytał mnie, jak dojechać na dworzec. Usłyszałam akcent i odpowiedziałam po rosyjsku. Przyspieszyłam kroku, zapytał, czy się śpieszę i powalił mnie na ziemię. Krzyczałam i podrapałam mu twarz. Przestraszył się i uciekł.

W domu zobaczyłam, że mam zęby we krwi. Przyjechała policja i od razu udało nam się go znaleźć. Puścili go i powiedzieli: „On przecież pani nie zgwałcił”. Później się okazało, że jego nazwisko zostało spisane z błędem. Funkcjonariusze, którzy wieźli mnie do domu, żartowali: “Ukrainiec znalazł Ukrainkę. Znalazł bratnią duszę”. Odwodzili mnie od zgłoszenia sprawy, mówili: “to panią psychicznie wykończy”.

Jednak zgłosiłam sprawę. Sprawca otrzymał zakaz zbliżania się i nieduży mandat. Został ukarany tylko za naruszenie nietykalności cielesnej. Funkcjonariuszy w żaden sposób nie ukarano. To, co się mi przydarzyło, prokurator nazwał “szarpaniną”. Przy okazji dowiedziałam się, że ten mężczyzna ma troje dzieci!

Przez sześć miesięcy wychodziłam na ulicę z gazem pieprzowym w kieszeni.

Na studiach badałaś edukację seksualną w Polsce, w Ukrainie i w Rosji. Twoja praca magisterska nosi tytuł: „Seksprawiet, czyli wiedza o seksualności w rosyjskojęzycznym segmencie internetu". Czym się różni w tej kwestii rosyjskojęzyczny internet od polskiego?

W Ukrainie, Rosji i na Białorusi rozwijają się blogi o seksie. Dorastając, wielu rzeczy nauczyłam się z internetu. Jestem pewna, że wielu polskich nastolatków również uczy się takich rzeczy w sieci.

Rosyjskojęzyczny internet ma więcej reklamodawców, którzy chcą karmić seksblogerów. Reklamodawcy nie wstydzą się, że osoba, która mówi o wibratorach, sprzedaje ich skarpetki. Polska jest pod tym względem mniej postępowa, więc blogerów mówiących o seksie jest mniej. W Ukrainie wielu z nich ma ponad 700 tys. subskrybentów. Oczywiście nie wszyscy przekazują rzetelną wiedzę, ale jeśli państwo – zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie - nie zajmuje się edukacją seksualną, to ludzie biorą sprawy w swoje ręce. Ostatecznie przynosi to więcej dobrego niż złego.

Czy są szanse na na poprawę sytuacji?

Teraz to wygląda źle - i w Ukrainie, i w Polsce. Ale musimy “kruszyć skałę”, jak pisał Iwan Franko (znany ukraiński pisarz i poetaーred.].

„Uderzcie w skały pierś! Ni chłód, ni żar spiekoty

Niech nie wstrzymają was! Na trud! na krwawe poty!

Wam przeznaczone jest przewiercić pierś opoki."

[„Kamieniarze", tłum Sydir Twerdochlib - red.].

Byłam wśród tych, którzy kruszą. Teraz mam trochę inne priorytety, ale “Martynka” będzie również edukować seksualnie. Przecież to nie tylko sprawy medyczne, to także kwestia kompetencji psychologicznych. Na przykład, umiejętność powiedzenia “nie”. Ważne jest również, aby podczas seksu powiedzieć, że boli, jest nieprzyjemnie. Dla uchodźczyni ważne jest z kolei, by umieć odmówić pomocy, która wydaje się jej podejrzana. Po polsku nazywa się to „asertywnością”.

Co jeszcze warto powiedzieć kobietom, które ratują się przed wojną?

Uchodźczynie mają duże poczucie winy. Czują się winne, ponieważ wszyscy im pomagają, a one są obciążeniem.

To prowadzi do niezdrowych sytuacji - kobiety wstydzą się być nieuprzejme, niegrzeczne, odmawiać pomocy, która mogłaby im zaszkodzić.

O czym marzysz poza tym, żeby wojna się skończyła?

Żeby w Ukrainie była wysokiej jakości edukacja seksualna i żeby ludzie mieli dostęp do rzetelnych informacji. Kobiety tak mało wiedzą o swoim ciele. Popularne pytanie do “Martynki” dotyczy aborcji farmakologicznej. Tu ważne jest, aby ściśle przestrzegać instrukcji, przyjmować określoną dawkę leku, a kobiety pytają, czy można wziąć mniej. Tymczasem możesz zrobić sobie krzywdę, jeśli nie zażyjesz tych leków prawidłowo. Potrzeba więcej zaufania do nauki. Mam nadzieję, że dołożę się do rozpowszechniania tej wiedzy.

Fot. Nastia Podorożnia
Fot. z archiwum Nastii Podorożni. Nastia pokazuje ulotkę infolinii Martynka dla kobiet, która wspiera kobiety ratujące się przed wojną.

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze