Wyrok sądu o niedopuszczalności deportacji jest od dziś prawomocny. Walczyli o niego aktywiści, dziennikarze, posłowie i pani Kamila z Łodzi, która wpłaciła zaporową kaucję. „Wpłacam, mam pozwolić, żeby zginął?”. Tak zakończyła się walka o Maksyma Demidowa, ukraińskiego dziennikarza śledczego, który uciekł do Polski przed mafijną zemstą
O historii Maksyma Demidowa, ukraińskiego dziennikarza i działacza automajdanu, który uciekł z Ukrainy przed zemstą lokalnej mafii i skorumpowanego prokuratora, pisaliśmy już w OKO.press w zeszłym roku:
Do ostatniej chwili groziła mu deportacja na Ukrainę, a tam groziły mu tortury i mafijna zemsta. Urząd ds. Cudzoziemców zwlekał z rozpatrzeniem wniosku o status uchodźcy. Chociaż sąd jeszcze w listopadzie zdecydował, że ekstradycja jest niedopuszczalna, prokuratura złożyła zażalenie i domagała się zmiany decyzji.
Dzień przed rozprawą w Sądzie Apelacyjnym do Maksyma, z ponad tygodniowym opóźnieniem, dotarła decyzja Urzędu ds. Cudzoziemców. Okazało się, że 30 maja przyznano mu ochronę międzynarodową, potwierdzając tym samym, że dziennikarza nie można deportować (sąd o decyzji Urzędu dowiedział się jako ostatni).
Podczas rozprawy 7 czerwca 2019 prokurator sama zrezygnowała z wcześniejszego zażalenia.
Na Ukrainie był katowany, porywany, grożono jego rodzinie. Pobicia zostawiły trwały uraz neurologiczny. Jednym z jego oprawców miał być prokurator Kriwenka, którego układy korupcyjne ujawniał dziennikarz. Przeszkadzał lokalnej mafii także jako działacz automajdanu.
„Tam nie ma dla mnie życia. Tylko strach” - mówił Maksym, który w Polsce legalnie mieszkał od maja 2017 roku. W ucieczce do Polski miało mu pomagać Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy, z którym współpracował przy śledztwach.
„Nie będziemy w stanie cię ochronić” - mieli go ostrzec. „Prędzej czy później coś na ciebie znajdą, wsadzą do aresztu i zapłacą komuś, żeby cię załatwił”.
Życie w Polsce jakoś się układało, uczył się języka, znalazł pracę jako sprzątacz na UKSW. Chciał zacząć pracować jako taksówkarz. O liście gończym i wniosku o ekstradycję na podstawie sfingowanego zarzutu (więcej przeczytasz tutaj) dowiedział się dopiero od urzędniczki, do której przyszedł w sprawie wyrabiania polskiego prawa jazdy. Nie ucieka, ale i tak zostaje aresztowany. W polskim areszcie spędza prawie 7 miesięcy. I siedziałby dłużej, ale pojawiła się pani anioł.
O jego historii dowiedziała się grupa działaczy, opisał ją tygodnik „Nie”, później także "Gazeta Wyborcza". Starają się wyciągnąć go z aresztu. Działaczka społeczna Marta Bogdanowicz organizuje zbiórkę pieniędzy na kaucję. Jest późno, nadzieje są małe. Facebookowy post trafia jednak w końcu do pani Kamili Nierubliszewskiej z Łodzi. Czyta go w piątek 7 września 2018 - w dniu, w którym mijał termin wpłaty.
„Może nie wspominajmy, ile to było" - mówi OKO.press pani Kamila. Rodzinie też nie mówi, jaka to dokładnie kwota, wspomina o wiele mniejszej. Rodzina na to: chyba zwariowałaś! Obcy człowiek i jeszcze mafia go ściga? W co ty się pakujesz. I jeszcze: jak masz za dużo pieniędzy, to daj rodzinie.
Te pieniądze pani Kamila zbierała od lat. „Człowiek jest na emeryturze, ale całe życie przecież coś tam odkładał". Miało być na przeprowadzkę do Warszawy, żeby być bliżej rodziny. „Ale jak tu przejść obok takiego dramatu obojętnie?”.
Kiedy przeczytała post o zbiórce, zaczęła drążyć. „Przeraziła mnie ta historia. Zaraz sobie przypomniałam tego Czeczena [Azamata Bajdujewa]. Deportowano go z Polski i już następnego dnia ślad po nim zaginął. Czytam, patrzę na zegarek, mój Boże, sądy przecież zaraz zamykają. Pisze do Kajetana Wróblewskiego, działacza społecznego, który zorganizował całe przedsięwzięcie pomocy Maksymowi.
- Ja wpłacę!
- Serio? - nie wierzy.
- A mam pozwolić, żeby zginął?
Potem idzie już szybko. Pani mecenas łapie sędziego w ostatniej chwili, przedłużają termin do poniedziałku. Nagle okazuje się, że pani Kamila musi się w poniedziałek stawić w Warszawie, żeby potwierdzić, że wpłaca pieniądze świadomie i z własnej woli. Do Warszawy wiozą ją prosto z zabiegu w szpitalu.
Na miejscu pani Kamila musi podpisać, że odpowiada swoim mieniem za to, że ten nieznajomy dziennikarz będzie się stawiał co tydzień na policji, że będzie we wskazanym miejscu zamieszkania... „Trochę się przeraziłam".
A potem poznaje tego nieznajomego, bardzo zdziwionego dziennikarza, który nie wiedział nawet, co to za ludzie na niego czekają pod aresztem. Nie mógł uwierzyć. „Takiego anioła spotkać?". „I od razu zaczyna planować” - wspomina Kamila.
„Dzwoni do dzieci, myśli jak je tu kiedyś ściągnąć, jaką pracę znaleźć. Przez tych kilka godzin przekonałam się, że to wspaniały człowiek” - i już się nie obawiała.
Kontakt do dziś mają świetny. Rozmawiają, odwiedzają się. „Kiedy byłam potem w szpitalu, to nie rodzina, tylko właśnie on do mnie przyjeżdżał” - wspomina. Sąd oddał jej nawet kaucję, kiedy zdecydował w listopadzie, że ekstradycja jest niedopuszczalna.
„Trochę to trwało, ale pieniądze zwrócono” - mówi Kamila. „Najważniejsze, że Maksyma udało się uratować. Jestem bardzo szczęśliwa z tego, jak to się wszystko skończyło, Maksym jest dla mnie jak syn".
„Jeszcze trochę w to wszystko nie wierzę” - mówi OKO.press Maksym. Ale plany już ma. „Pani prokurator napisała w apelacji, że z życiowego doświadczenia wynika, że nieprawdopodobne jest, by jednocześnie pomagać na wojnie, prowadzić biznes, być aktywistą społecznym i jeszcze prowadzić życie osobiste, więc moja historia jest mało wiarygodna. Tak? No to ja jej udowodnię, że można".
Maksym chce rozkręcać jednocześnie działalność gospodarczą, charytatywną i być dziennikarzem.
Chce m.in. pomagać osobom siedzącym w areszcie oraz więźniom. „Trochę czasu tam spędziłem, więc wiem, że Unia Europejska kończy się tam, gdzie zaczynają się mury polskiego więzienia. Pół biedy, jeśli ktoś ma rodzinę, która o niego dba, ale jeśli jesteś sam?".
Kiedy Maksym zemdlał w celi i walnął głową w metalową ramę łóżka, leżał tak godzinę, zanim strażnik w końcu zdecydował się interweniować. Leki na grypę czy przeziębienia załatwiali koledzy z celi.
Teraz planuje akcję zbierania książek. „W bibliotece książki są jeszcze z PRL. Więźniowie czytają książki z czasów Stalina, bo nie ma nic innego. A na książki z zewnątrz trzeba mieć przydział! Można mieć np. 3 na celę, jak chcesz inną, to musisz znowu się dopraszać i nie zawsze pozwolenie dostajesz” - mówi.
Przede wszystkim chce kontynuować pracę dziennikarską. Współpracuje już z „Wyborczą” i kolejne śledztwo, dotyczące handlu fałszowanymi dokumentami, ma już skończone. „Nie wiem, jak działa wasza policja, ale ja do wszystkiego dotarłem w ciągu czterech, pięciu miesięcy. Znalazłem ludzi, którzy nielegalnie handlują wszystkim, od narkotyków po fałszywe dokumenty".
Maksym, dzięki, że jesteś z nami.
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze