0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Damien SIMONART / AFPFot. Damien SIMONART...

Ukraińskie media o planowanym proteście polskich firm transportowych donosiły jeszcze pod koniec października. Wtedy też ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Zwarycz w komentarzu agencji „Ukrinform” mówił, że Ukraina wysłała notę dyplomatyczną do Polski z prośbą o zapobieżenie blokadzie wspólnej granicy. Ambasador zaznaczył, że zablokowanie przewozu towarów zaszkodzi interesom Ukrainy i Polski. Niestety, wówczas prośba nie została zauważona przez polskich polityków. Pojawiały się też zarzuty, że polskie media opisywały sprawę niemrawo.

6 listopada rozpoczęła się blokada największych przejść granicznych: Korczowa-Krakowiec, Hrebenne -Ruska oraz Dorohusk-Jahodyn. Od 23 listopada zablokowane jest również przejście w Medyce-Szehyni (ostatnie, przez które mógł przejeżdżać duży transport towarowy; do przewoźników dołączyli rolnicy). Komplikacje w ruchu drogowym są zarówno przy wjeździe do Polski, jak i przy wyjeździe.

Protest wywołała niekorzystna dla polskich przewoźników sytuacja po liberalizacji transportu międzynarodowego między Ukrainą a Unią Europejską. Usługi ukraińskich firm kosztują taniej, co niesie ryzyko dla polskich.

  • przywrócenia systemu zezwoleń dla ukraińskich przewoźników;
  • zaostrzenie zasad transportu według międzyrządowej organizacji transportowej ECMT dla przewoźników zagranicznych;
  • zakazania rejestracji firm w Polsce, jeśli kapitał firmy nie znajduje się w UE;
  • ustanowienie oddzielnej kolejki w e-kolejce dla samochodów z unijnymi tablicami rejestracyjnymi oraz oddzielnej kolejki na wszystkich granicach dla pustych ciężarówek;
  • uzyskanie dostępu do systemu „Szliach”, który pozwala na wyjazd zagranicę obywatelom Ukrainy w wieku poborowym.

Dokładniej tę sytuację w OKO.press opisywał Marcel Wandas:

Przeczytaj także:

W kolejkach stało ponad 3500 ciężarówek

W kilkukilometrowych kolejkach (padają liczby: 40, 50 km) zablokowane są tysiące ciężarówek. Protestujący przepuszczają jedną ciężarówkę na godzinę. Ukraińscy kierowcy tygodniami stoją wśród pól, bez dostępu do najbardziej podstawowych rzeczy jak jedzenie czy woda. Z powodu ogrzewania kabiny w ciężarówkach kończy się paliwo, kończy się też gaz w butlach do gotowania gorących potraw.

Kierowców wspierają polscy i ukraińscy wolontariusze. Ukraińskie władze zorganizowały wydawanie obiadów, ciepłej odzieży i medykamentów oraz innych niezbędnych rzeczy. Na granicy doszło już jednak do dwóch zgonów. Kierowcy tracą nerwy, niektóre towary się psują. Firmy zmieniają logistykę (która drożeje), zwiększa się liczba ciężarówek na przejściach granicznych ze Słowacją i Węgrami. Na Słowacji, gdzie przejście jest znacznie mniejsze niż zablokowane polskie, w zeszłym tygodniu także dochodziło już do prób blokady granicy. Od 1 grudnia tam również powinien rozpocząć się protest solidarnościowy słowackich przewoźników.

Na początku blokady ukraińskie władze mówiły, że ewakuacja kierowców do domu jest skomplikowana, ponieważ w systemie „Szliach" są przypisani do swoich ciężarówek. Jednak po drugiej śmierci na granicy Ministerstwo infrastruktury zaplanowało ewakuację. Zgłosiło się około 20 osób. Niektórym kierowcom kończy się dozwolony termin przebywania za granicą.

Co wiozą do Ukrainy?

Na przykład styropian („który jest potrzebny na wschodzie, bo idzie zima”, tłumaczy ukraińskiej telewizji kierowca, który ponad 15 dni stał na granicy – zostało mu jeszcze 1,5 km, czyli według jego obliczeń 2 dni), papier, używane samochody dla żołnierzy. Z powodu blokady punktów kontrolnych mogą przestać działać zakłady produkujące rury w regionach frontowych.

Mimo deklaracji polskich przewoźników, że pomoc humanitarna, transporty wojskowe oraz cysterny z paliwem będą przepuszczane w pierwszej kolejności (pod eskortą policji), ukraińscy kierowcy skarżyli się, że także stoją w kolejkach. Informował o tym również wiceminister infrastruktury Serhij Derkacz, który odwiedził przejścia graniczne. Polska strona zaprzecza, że takie wypadki miały miejsce.

„Polacy wzięli nas za zakładników”

– tak w licznych nagraniach wideo mówią ukraińscy kierowcy, opisując sytuację, w której się znaleźli. Zbierają się w grupy i idą wypraszać, żeby Polacy przepuścili kilka samochodów. Nie do końca wiedzą jednak, z kim powinni negocjować. Łamanym polskim próbują rozmawiać z przewoźnikami, ci odsyłają ich do policji, która pilnuje porządku, mówiąc, że to nie oni regulują ruch ciężarówek.

Według ukraińskich kierowców liczba przepuszczonych ciężarówek się różni w zależności od tego, co zadecyduje polska policja. Na jednej – życzliwszej – zmianie może przejeżdżać po kilka co jakiś czas, na innej ruch może w ogóle stanąć. Kolejni mówią, że funkcjonariusze wybierają i pod eskortą prowadzą ciężarówki z polskimi tablicami rejestracyjnymi, chociaż wszyscy mieli stać w tej samej kolejce. Jeszcze inni twierdzą, że są w dobrych relacjach z polską policją.

Blokada ciężarówek wywołała też napięcie w ukraińskim społeczeństwie. Kierowcy koczujący na granicy w mediach społecznościowych prosili rodaków o pomoc w nagłośnieniu sprawy. Znani blogerzy oskarżali Ukraińców mieszkających w Polsce o bezczynność.

„Są Ukraińcy w Polsce?” – pytali retorycznie. W odpowiedzi na polskie protesty kilkudziesięciu ukraińskich kierowców zablokowało we wtorek, 28 listopada drogi w Przemyślu i Medyce. Organizatorzy protestu mówili, że Ukraińcy są wdzięczni Polakom za pomoc w tym trudnym czasie, ale wojna się nie skończyła, więc oba kraje muszą nadal współpracować.

Czy można oddzielić wsparcie w wojnie od biznesu?

Tydzień temu Federacja Pracodawców Ukrainy informowała, że

bezpośrednie straty dla ukraińskiej gospodarki wynikające z blokad wynoszą ponad 400 mln euro.

Dzień przestoju ciężarówki kosztuje Ukrainę 350 euro. Straty ponoszą też polscy producenci. Federacja wysłała listy do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen z propozycjami rozwiązania sytuacji.

„W końcu granica Ukrainy z Polską jest granicą Ukrainy z UE. Powinna być nienaruszalna i wolna od wszelkich demonstracji, wieców i protestów” – czytamy na profilu Federacji.

Iryna Kosse, starsza pracowniczka naukowa w Instytucie Badań Ekonomicznych i Doradztwa Politycznego w wywiadzie dla Forbes Ukraine mówi, że blokada wpływa na ukraiński rynek krajowy. Przez to, że nie wszystkie transporty z paliwem, zwłaszcza gazem LPG przedostają się przez granicę, powstaje niedobór: ceny paliwa rosną, co ostatecznie wpływa na ogólną inflację w kraju. Do tego z półek ukraińskich sklepów mogą zniknąć produkty, które były importowane z krajów UE, w tym Polski.

Z powodu blokady granicy z Polską w Ukrainie brakuje LPG, a jego ceny w Ukrainie wzrosły o 30 proc. – z 27 UAH do 35 UAH za litr, informował 21 listopada dyrektor A95 Consulting Group Serhij Kujun. Polska odpowiadała za jedną trzecią importu LPG.

W tekście „Biznes Cenzor” są podane szczegółowe straty w każdym sektorze, które poniosła Ukraina przez blokadę.

„Kiedyś sami byli w takiej sytuacji, wyparli z rynku Niemców”

„Jednym z postulatów strony polskiej jest zakazanie ukraińskim firmom rejestrowania swoich oddziałów w UE. Należy jednak pamiętać, że znacznie częściej sami Polacy rejestrują się w UE pod przykrywką ukraińskich firm, aby zatrudniać ukraińskich kierowców. W rzeczywistości utrata dostępu do ukraińskich kierowców od początku wojny jest jednym z powodów ich niezadowolenia: brakuje ich w samej Polsce. Teraz, jeśli jesteś ukraińskim kierowcą, ale pracujesz dla polskiej firmy i prowadzisz ciężarówkę z polskimi tablicami rejestracyjnymi, nie możesz wjechać na Ukrainę i wrócić do Polski. Dlatego Polacy domagają się, aby Ukraina otworzyła dostęp do swojego wewnętrznego systemu Szliach dla polskich przewoźników” – mówi Kosse.

„Firmy zarejestrowane na Ukrainie nie stanowią zagrożenia dla polskich przewoźników, ponieważ nie mogą przewozić towarów między krajami UE. Kiedy Polska stała się częścią UE, to właśnie dzięki takiemu transportowi Polakom udało się zdobyć cały rynek europejski: mieli znacznie niższe stawki frachtowe i tańszą siłę roboczą. W pierwszych latach po przystąpieniu do UE polscy przewoźnicy faktycznie przejęli rynek Niemiec, największego gracza na rynku transportowym w tamtym czasie. Teraz obawiają się, że Ukraińcy zrobią to samo” – mówi Kosse.

„Nasi kierowcy i nasi przewoźnicy to Polacy końca lat 90.”

Ołeksij Dawydenko, ukraiński przedsiębiorca w swoim poście pt. „O naszych ciężarówkach i Polakach” pisze tak:

„Mamy zamknięte porty.

Zamknięte lotniska.

Zbudowaliśmy całą naszą logistykę poprzez lotniska i porty morskie w Polsce, ponieważ są naszymi dobrymi sąsiadami. [...] Płacimy im opłaty portowe, korzystamy z ich licencjonowanych i celnych magazynów, często ładujemy się na ich samoloty i podnosimy ich gospodarkę. Dwa miesiące temu przewiezienie kontenera z Gdańska do Kijowa kosztowało 1500 euro, a teraz kosztuje 6000 euro. [...]

Nasi kierowcy i nasi przewoźnicy to Polacy końca lat 90.

Nasi są głodni pracy.

Jesteśmy gotowi dostarczać szybciej.

Jesteśmy gotowi pracować taniej.

Taki jest rynek.

A rynek dzisiaj wybiera Ukraińców.

Chcę wam przypomnieć.

Że Ukraińcy to nie tylko uchodźcy i nie tylko przedsiębiorcy.

Oni są w Polsce.

Dziesiątki tysięcy zwykłych Ukraińców pracuje i płaci podatki.

Nasi obywatele zostawiają tam pieniądze na stacjach benzynowych, zatrzymują się w ich hotelach, robią zakupy w ich sklepach, jedzą w ich restauracjach, kupują bilety na ich pociągi, autobusy i samoloty.

Przestańcie zasłaniać oczy i bać się mówić prawdę.

Nasi ludzie nie są pasożytami ani trędowatymi.

W rzeczywistości nasi obywatele podnoszą polską gospodarkę poprzez swoją pracę i wydatki.

I mamy pełne prawo bronić i przyjmować te europejskie wartości równości i proporcjonalności, o których nasi sąsiedzi lubią tak głośno mówić.

A to, co robią naszym kierowcom, naszemu eksportowi i importowi, zdecydowanie nie jest przyjazne ani sąsiedzkie”.

Rozwiązań brak

W połowie listopada na przejściu granicznym w Dorohusku odbyły się rozmowy pomiędzy ukraińskim ministerstwem infrastruktury a polskim oraz Dyrekcją Generalną ds. Transportu i Mobilności Komisji Europejskiej. Jednak nie przyniosły żadnych rezultatów.

Po śmierci drugiego ukraińskiego kierowcy ambasada Ukrainy w Polsce w trybie pilnym wysłała kolejną oficjalną notę do MSZ RP, domagając się odblokowania ruchu ciężarówek. Odpowiednie sygnały zostały również wysłane do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i polskiej administracji.

Według ambasadora Zwarycza, jeśli protest zagraża życiu i zdrowiu, miejscowa władza, która wydała zezwolenie na jego przeprowadzenie, może go rozwiązać. Tymczasem w mediach pojawiają się informacje, że protest w Dorohusku jest przedłużony do 1 lutego 2024 roku. Poinformował o tym Rafał Mekler, organizator akcji blokowania punktów kontrolnych na granicy z Ukrainą i szef lubelskiego oddziału Konfederacji.

Wymogi nie do przyjęcia

Na początku strajku Mustafa Najem, szef Państwowej Agencji Odbudowy i Rozwoju Infrastruktury Ukrainy odniósł się do wymogów polskich przewoźników:

„Ukraina nie zamierza nawet dyskutować o powrocie do systemu zezwoleń. Umowa o liberalizacji przewozów towarowych została ratyfikowana i uzgodniona przez wszystkich członków UE i podpisana między Unią Europejską a Ukrainą, a nie przez poszczególne kraje. [...]

W rzeczywistości system zezwoleń był sztuczną barierą dla wolnego handlu, ograniczając nie tylko handel dwustronny, ale także tranzyt naszych towarów przez UE.

I naprawdę mam nadzieję, że nigdy nie wrócimy do tej haniebnej i dyskryminującej praktyki, która ograniczała nasz handel z UE przed wojną na dużą skalę i może uderzyć w naszą gospodarkę, teraz gdy transport drogowy jest główną arterią naszego eksportu”.

Zupełnie inaczej uważa polski premier Mateusz Morawiecki, który w środę, 29 listopada mówił: „System zezwoleń działał dobrze. Będziemy wnosić, aby przywrócić ten system zezwoleń”.

„Wybrali najlepszy dla siebie moment, natomiast najgorszy dla nas”

Ukraińscy komentatorzy podkreślają, że polscy przewoźnicy zdecydowali się na protest, biorąc pod uwagę polityczne okoliczności, które zaszły w kraju po wyborach parlamentarnych 15 października. Wygląda na to, że stary/przejściowy rząd premiera Morawieckiego już nie chce się tym zajmować. A nowy jeszcze nie może.

„Widzimy przekaz ze strony polskich urzędników, że to jest bardziej wasz problem i wy musicie rozmawiać z negocjatorami” – mówi Taras Kaczka, wiceminister gospodarki, przedstawiciel handlowy Ukrainy.

Ukraińskie Ministerstwo Infrastruktury nie otrzymało oficjalnej listy żądań i musiało je ustalić, analizując doniesienia medialne, pisze „Europejska Prawda”. 28 listopada polski rząd po raz pierwszy zareagował na blokadę granicy – polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk wysłał list do wicepremiera Ołeksandra Kubrakowa, wzywając Ukrainę do spełnienia żądań polskich [w Ukrainie zatrzymują się przy tym słowie] protestujących.

Wygląda na to, że obecna władza planuje ociągać się z rozwiązaniem konfliktu i zostawić problem przyszłej, zarabiając punkty na przyszłe wybory. Więc przez opóźnienie zmiany władzy cierpi też Ukraina.

Czy rząd Tuska rozwiąże problem polsko-ukraiński?

Ukraińskie media piszą o tym, że polska opozycja na czele z Donaldem Tuskiem obwinia rząd PiS o bezczynność w rozwiązaniu sytuacji na polsko-ukraińskiej granicy.

„W ten sposób narażamy relacje polsko-ukraińskie. Nie bronimy polskich interesów. Ten rząd stawia nas wszystkich w bardzo trudnej sytuacji. PiS, Morawiecki i Kaczyński zagrali fatalnie, bardzo amatorsko, nieprofesjonalnie i bardzo cynicznie kartą ukraińską” – cytują Tuska.

Ale czy rzeczywiście nowy rząd Tuska będzie zbawieniem dla Ukrainy?

Jurij Panczenko, dziennikarz „Europejskiej Prawdy” pisze, że w nowym rządzie szefami ważnych dla Ukrainy ministerstw – m.in. obrony narodowej, rolnictwa oraz infrastruktury – będą przedstawiciele PSL-u, a to „prawicowo-konserwatywna partia, która wspiera Ukrainę, ale nalega na ochronę interesów narodowych”.

To nie ostatni protest

Iryna Kosse wylicza, na jakie ustępstwa gotowi są pójść Ukraińcy:

  • zapewnić dostęp do elektronicznej kolejki,
  • ściśle kontrolować kabotaż i karać łamiących przepisy,
  • stworzyć linie wyjazdowe dla pustych ciężarówek tylko dla Polaków.

Ekspertka dodaje, że polsko-ukraińska granica nie tylko granicą Polski, a też UE oraz że protest jest legalny, natomiast blokowanie granicy państwowej już nie. Obawia się też, że dopuszczenie polskich firm do systemu „Szliach” pozostawi ukraińskie firmy transportowe bez kierowców.

Kosse podkreśla, że Polska stała się ważnym węzłem dla ukraińskich przewoźników dostarczających towary do i z Ukrainy. Jednak po tym kryzysie Ukraina powinna pomyśleć o rozbudowie dróg transportowych, żeby nie zależeć od jednego państwa.

Do rozwiązania problemu może dojść 4 grudnia, kiedy Rada UE ds. Transportu będzie dyskutować na temat zezwoleń dla firm z Ukrainy. Póki co umowa o liberalizacji przewozów towarowych między Ukrainą a UE obowiązuje do 30 czerwca przyszłego roku, a polskie władze, zgodnie z prawem UE, są zobowiązane do zapewnienia swobodnego przepływu ukraińskich ciężarówek na przejściach granicznych. Wydaje się nierozsądne czekać na nowy rząd, kiedy sprawa jest tak poważna.

Ukraińcy zdają sobie sprawę z tego, że w przyszłości, kiedy Ukraina będzie przystępować do UE, wyzwania będą jeszcze większe. Polem konfliktu będą takie sektory jak rolnictwo czy transport. Ale będą coraz częściej informować Polskę i Europę, że z nimi trzeba zacząć się liczyć. Również zasługują na dobrobyt i godne warunki życia.

;

Udostępnij:

Krystyna Garbicz

Jest dziennikarką, reporterką, „ambasadorką” Ukrainy w Polsce. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisała na portalu dla Ukraińców w Krakowie — UAinKraków.pl oraz do charkowskiego Gwara Media.

Komentarze