Przewaga Bidena w Pensylwanii budzi radość pewnego już zwycięstwa. Ale, ale... Partia Demokratyczna jest w szoku i pełna pytań. To Republikanie maszerują dumnie, ich wiara w trumpizm została przywrócona, choć Trump przegrywa. Ksenofobia, rasizm, kłamstwo i antyelitarny populizm nie znikną z amerykańskiej polityki
"Biden miał tak zdecydowanie pokonać Trumpa, by Partia Republikańska powróciła do swoich centro-prawicowych korzeni, a antyelitaryzm, ksenofobia i otwarty rasizm Trumpa zostały na zawsze wyparte z amerykańskiego życia politycznego. Ale mimo porażki Trumpa, tak się nie stało" – sytuację analizuje na gorąco Josh Pacewicz* (1980), profesor socjologii na Brown University, badacz procesów politycznych w USA.
Komentuje pewne już na 99 proc. zwycięstwo Bidena, który zyskał przewagę w Pensylwanii i będzie miał co najmniej 273 głosów elektorskich, o 3 więcej niż zwycięskie minimum. Prowadzi także w Georgii, Arizonie, Newadzie... Jednak wynik Bidena pozostaje rozczarowaniem amerykańskiego demokraty, a ogromne poparcie Trumpa dowodem, że Amerykanie nie są aż tak umiarkowanym, rozsądnym i prodemokratycznym społeczeństwem.
Przed rozpoczęciem wyborów, sondaże wskazywały na to, że Biden pokona Trumpa o 9 punktów procentowych. Przedstawiałem w OKO.press trzy możliwe scenariusze.
Przywódcy Partii Demokratycznej oczekiwali rozwoju wypadków zgodnego z trzecim scenariuszem, tymczasem jesteśmy bliżsi drugiego. Demokraci wygłaszali opinie, że Biden tak zdecydowanie pokona Trumpa, że Partia Republikańska powróci do swoich centro-prawicowych korzeni. Antyelitaryzm, ksenofobia i otwarty rasizm Trumpa zostaną na zawsze wyparte z amerykańskiego życia politycznego.
Okazuje się teraz, że - według scenariusza nr 2 - sondaże nie doszacowały poparcia Trumpa o około 4 punkty procentowe. Zgodnie z przewidywaniami, Trump próbuje wywołać kryzys konstytucyjny, ogłaszając się zwycięzcą w dniu wyborów i oskarżając Demokratów o próbę oszustwa wyborczego. Jednak, ze względów, które zaraz wyjaśnię, to zagrywka się nie powiodła i wygląda na to, że Joe Biden lada moment ogłosi zwycięstwo.
Niestety, zwycięstwo Bidena - nawet jeśli ostatecznie wygra w Pensylwanii, Arizonie, Georgii i Newadzie, czyli uzbiera łącznie 306 głosów elektorskich - nie jest nokautującym uderzeniem w trumpizm.
Wręcz przeciwnie, Trump osiągnął znacznie lepsze wyniki niż republikańscy kandydaci w wyborach do Kongresu w 2018, pomimo tego, jak fatalnie zarządza kryzysem pandemii koronawirusa. Republikanie utrzymali kontrolę nad Senatem i zyskali parę miejsc w Izbie Reprezentantów. Ich nastrój w mediach społecznościowych jest optymistyczny, cieszą się ze zdobycia większej liczby głosów niż w 2016.
A to wszystko dlatego, że ogólnie rzecz biorąc, poglądy Trumpa na temat amerykańskiego elektoratu okazały się bardziej trafne niż diagnoza Demokratów.
Na szczęście wygląda na to, że próby Trumpa, by wywołać kryzys konstytucyjny, spełzły na niczym.
Zagranie Trumpa opierało się o amerykański system Kolegium Elektorów, które wybiera zwycięzcę poprzez przyznawanie kandydatom głosów w poszczególnych stanach na zasadzie „zwycięzca bierze wszystko”. Ponieważ Trump bagatelizował zagrożenie jakim jest COVID-19, Republikanie częściej głosowali osobiście, podczas gdy wielu Demokratów głosowało korespondencyjnie.
Strategia Trumpa polegała na wskazaniu wygranej Republikanów w kluczowych stanach w dniu wyborów, a następnie zażądaniu, aby zaprzestano zliczania zanim podliczone zostaną wszystkie głosy korespondencyjne.
To dlatego Republikanie upierali się, by głosy pocztowe były liczone już po policzeniu głosów z komisji, co wydaje się rozwiązaniem absurdalnym, bo można to było zrobić wcześniej.
Wieczorem w dniu wyborów, skuteczność tej strategii wydawała się obiecująca, bo Trump miał przewagę we wszystkich kluczowych stanach, choć obecnie wygląda na to, że w kilku z nich, jak Michigan, Wisconsin, Pensylwania i Georgia, ostatecznie wygra Biden.
Jednak do zamachu stanu potrzeba więcej niż jednej osoby. Podczas gdy Trump podżegał swój elektorat na Twitterze, ci którzy powinni go wesprzeć, trzymali się z boku. Wynikało to między innymi z tego, że Trump nie zdołał uzyskać przewagi we wszystkich kluczowych stanach.
Pierwszy wyraźnie zły dla Trumpa sygnał przyszedł z Arizony.
W środę rano sytuacja się zagmatwała, bo
zwolennicy Trumpa, niektórzy uzbrojeni w karabiny automatyczne, ruszyli do lokali wyborczych w Arizonie żądając, by pozostałe głosy zostały zliczone. W tym samym czasie zwolennicy Trumpa w Georgii i Pensylwanii żądali, by w ich stanach zaprzestano liczenia.
W obliczu tej sytuacji, przywódcy partii Republikańskiej zachowali ostrożność. Urzędnicy wyborczy obiecywali, że wszystkie głosy zostaną zliczone.
Republikanie w Kongresie milczeli lub popierali liczenie pozostałych głosów. Sąd Najwyższy, który składa się z sześciu sędziów nominowanych przez Republikanów i trzech przez Demokratów, odmówił zasądzenia sprawy związanej z liczeniem głosów w Pensylwanii, tym samym pozwalając na to, by zliczanie trwało dalej.
W chwili gdy piszę ten tekst, wydaje się pewne, że Biden wygra wybory, choć mniej zdecydowanie niż przewidywano, a w niektórych kluczowych stanach dosłownie o włos - analitycy spodziewają się, że w większości kluczowych stanów o mniej niż 1 punkt procentowy, a w Nevadzie, Arizonie, Wisconsin i Georgii o mniej niż 50 tysięcy głosów z wielu milionów głosów, które zostały oddane.
Pomimo prawdopodobnej wygranej, nastrój wśród Demokratów i działaczy Partii Demokratycznej jest dosyć przygaszony. Nadzieje partii zawiodły.
Demokraci uważali, że:
Dlatego właśnie Demokraci wybrali na swojego kandydata Joe Bidena, który był najbardziej „wybieralny” - nie zniechęciłby żadnej grupy demokratycznych wyborców, od których oczekiwano rekordowej frekwencji. Mimo iż wielu Demokratów wolało kandydatów takich jak socjaldemokratyczny socjalista Bernie Sanders lub „na lewo od centrum” Elizabeth Warren, przywódcy partii stanęli murem za Bidenem.
Kampania Joe Bidena była oparta na obietnicy powrotu do normalności: centrowej polityki gospodarczej, przywrócenia tradycyjnych międzynarodowych sojuszy, powrotu do socjo-liberalizmu i wielokulturowości.
Argumentowano, że umiarkowanie pozyska pracujących zawodowo wyborców na przedmieściach. To, w połączeniu z niechęcią do Trumpa pośród wyborców o innym kolorze skóry niż biały, miało poskutkować rekordową frekwencją anty-Trumpowców: „niebieską falą” (niebieski to oficjalny kolor partii Demokratów).
Już w wyborach do Kongresu w 2018, Demokraci zwyciężyli w wielu podmiejskich okręgach i w okręgach z małą liczbą białych wyborców. Z Donaldem Trumpem ubiegającym się o reelekcję i z szalejącym kryzysem covidowym, Demokraci spodziewali się wygrać jeszcze więcej miejsc w Kongresie.
Wszystko zdawało się potwierdzać tę teorię.
Wskaźnik poparcia dla Trumpa był niski, a jego wyniki w sondażach fatalne. Tuż po tym, gdy zdiagnozowano u niego zakażenie koronawirusem, przegrywał w sondażach o 12 punktów procentowych. Pierwsze wyniki wskazywały na rekordową frekwencję, w wielu stanach już przed dniem wyborów oddano więcej głosów niż w ogóle oddano tam w 2016.
Teoria Donalda Trumpa była prostsza: za nic nie będzie przepraszał, tylko pomaszeruje przez wiejskie i ekonomicznie zagrożone regiony Ameryki, wzniecając zapał swoich wyborców wiecami oraz zachęcając ich do głosowania (i pozostawiając po sobie ogniska koronawirusa).
Na Florydzie zagrał na emocjach imigrantów z Kuby, przedstawiając Bidena jako niemal komunistę. Jego retoryka przekroczyła wszelkie granice. Straszył, wymyślał i plątał hasło "Wielkiej Ameryki" z niemal zagrożeniem biologicznym narodu jeśli wygra Biden.
Popatrzmy na Teksas, w którym Demokraci mieli nadzieję wygrać w 2020.
Od 2003 roku większość mieszkańców Teksasu ma kolor skóry inny niż biały, a miasta takie jak Houston i Austin mają ogromne przedmieścia zaludnione przez młodych pracowników z wyższym wykształceniem. W 2018 Demokraci przegrali w Teksasie wybory do Senatu o zaledwie 2,6 pkt proc.
Nadzieje demokratów nie okazały się całkowicie błędne. Wyniki Bidena w okręgach podmiejskich były o 2 lub 3 procent lepsze niż wyniki Hillary Clinton. W innych stanach, pozwoliło to Bidenowi wygrać. Tak jak przewidywano, w miastach wyborcy masowo poszli głosować - w Teksasie średnia frekwencja to 50 procent, ale w Houston wyniosła w tych wyborach 70 procent, a w Austin 75 procent.
Ale, tak jak wszędzie w Stanach Zjednoczonych, wyborcy z regionów wiejskich odpowiedzieli równie mocno. W wielu wiejskich okręgach Biden osiągnął wyniki gorsze nawet niż Hillary Clinton, przegrywając 85-15 zamiast 80-20.
A ponieważ frekwencja wzrosła tam nawet bardziej niż w miastach, Biden przegrał w Teksasie o 5 pkt proc.
Teorie Demokratów dotyczące wyborców o innym kolorze skóry niż biały również okazały się błędne, a Biden osiągnął wyjątkowo kiepskie wyniki pośród latynoskich wyborców mieszkających w wiejskich regionach Teksasu.
Bolesnym przykładem jest teksańska dolina Rio Grande, region w 95 procentach latynoski i bardzo ubogi - w niektórych okręgach przeciętny dochód gospodarstw domowych to tylko 15 tysięcy dolarów rocznie (w całym kraju - 68 tysięcy). Wielu mieszkańców doliny mieszka w colonias - skupiskach przyczep kempingowych w środku pustyni, często bez dostępu do utwardzanych dróg lub innych usług komunalnych.
W 2016 i 2018 jeden z tych okręgów - okręg Starr - był najbardziej demokratycznym okręgiem w Teksasie, dając aż 81 proc. (czyli 9289) głosów Hillary Clinton, Trump zebrał marne 2224 głosy.
Ale w 2020, wybryki Trumpa jakimś sposobem wyczarowały tysiące nowych wyborców.
Joe Biden otrzymał prawie dokładnie tyle samo głosów co Clinton - 9 099. Ale 8 229 osób przyszło zagłosować na Trumpa, dając wynik prawie remisowy. Ta sama historia zaistniała w tysiącach miejsc w całej Ameryce, w stanie za stanem.
Podsumowując, Demokratyczni wyborcy i działacze partyjni rozpoczęli wieczór wyborczy, oczekując, że Biden pokona bestię, a zamiast tego zobaczyli go potłuczonego i kulejącego, ale wciąż prężącego bicepsy.
Zarówno w Teksasie jak i w całych Stanach Zjednoczonych, ma to poważne konsekwencje dla Demokratów w Kongresie. Na przedmieściach, wielu wyborców „dzieliło głos”, głosując na Bidena i na republikańskich kandydatów do Kongresu. Brak popularności Bidena wśród wyborców w regionach wiejskich kosztował Demokratów dodatkowe miejsca w Kongresie.
Dla Republikanów podsumowanie jest prostsze: osiągnęli lepsze wyniki z Trumpem w 2020 niż bez niego w 2018.
Wielu przywódców partii Republikańskiej, jak lider większości w Senacie Mitch McConnel, który już - już żegnał się ze stanowiskiem, na fali głosów wyborców z regionów wiejskich, którą wyczarował im Trump, z łatwością osiągnęli wygraną.
Przemawiając podczas uroczystości świętujących swoją wygraną, Lindsay Graham, kiedyś umiarkowany Republikanin, który stał się zaciekłym zwolennikiem Trumpa, stwierdził, że wyborcy zagłosowali na niego, bo są zadowoleni z jego poparcia dla prezydenta. „Będę to robił dalej!”- zadeklarował przy ogłuszającym dźwięku braw.
Wniosek, który z tego wszystkiego płynie jest nieoczekiwany, ale ewidentny - partia Demokratyczna zwycięża, ale jest w szoku i pełna pytań. Republikanie maszerują dumnie, ich w wiara w Trumpizm przywrócona, choć sam Trump przegrał.
Jest wysoce prawdopodobne, że Trump na zawsze zmienił już ideologię i skład partii Republikańskiej - z partii centro-prawicowej na partię z antyestablishmentową, otwarcie ksenofobiczną, z bezrefleksyjnie wrogim podejściem do nauki i eksperckości.
Wygląda na to, że w Kongresie Demokraci, którzy stracili swoje miejsce, zostaną zastąpieni przez Republikanów otwarcie wspierających „QAnon”. Ta internetowa teoria spiskowa twierdzi, że Trump pracuje z Johnem F. Kennedym Juniorem, synem zamordowanego amerykańskiego prezydenta, by zwalczać... demokratyczne kręgi pedofilskie. To że Kennedy zginął w katastrofie lotniczej, nie ma tu oczywiście znaczenia.
Kalkulacje na przyszłość pozostają dla Demokratów niełatwe. Rządy Bidena spotkają się prawdopodobnie z oporem Republikańskiego Kongresu. A Partia Demokratyczna będzie nadal musiała prowadzić wewnętrzne negocjacje z trudnym elektoratem składającym się z pracujących zawodowo mieszkańców przedmieść, ludzi o innym kolorze skóry niż biały, miejskich elit kulturowych i młodych ludzi, którzy wspierają zazwyczaj socjaldemokratyczne programy promowane przez postaci takie jak Bernie Sanders i Alexandria Ocasio-Cortez.
Przekaz Bidena o powrocie do normalności załatał trochę te podziały, ale ostatecznie nie zdołał zainspirować tych grup amerykańskiego społeczeństwa, wśród których taka właśnie trochę staromodna "normalność" nigdy nie była specjalnie popularna - nawet po ośmiu miesiącach chaosu spowodowanego przez pandemię koronawirusa.
Dopiero się okaże, czy przetrwa jedność Demokratów bez jednoczącego ją widma Donalda Trumpa. Chyba, że Republikanie w swoim utrwalonym wcieleniu wystawią do boju następnego Trumpa.
*W ostatniej książce „Partisans and Partners: The Politics of the Post-Keynesian Society” Josh Pacewicz opisuje radykalną polaryzację amerykańskiej sceny politycznej spowodowaną oddolną zmianą w partiach.
Tłumaczenie Victoria Vogt
Komentarze