0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Iga Kucharska/OKO.pressIl. Iga Kucharska/OK...

We wtorek 12 sierpnia 2025 we Francji na 175 stacjach temperatura przekroczyła 40 stopni Celsjusza w cieniu, a rekordowo wysokie temperatury zostały odnotowane na ponad 50 stacjach meteorologicznych. Najwyższa temperatura wyniosła 42,9 stopni, czym pobiła dotychczasowy francuski rekord ciepła. W Hiszpanii i w Albanii odnotowano 44,6 stopnia, w Portugalii 44,6 (podaję za “Severe Weather Europe” oraz Info-Meteo Warszawa).

Następstwem tej (drugiej już w tym miesiącu) fali upałów są setki pożarów. Obciążone są też systemy opieki zdrowotnej.

Ta fala, choć po drodze znacznie się osłabiła, doszła także do Polski. Już we wtorek IMGW wydał ostrzeżenie przed upałami dla obszaru mniej więcej na południe od Noteci i zachód od Wisły. Z dnia na dzień temperatury rosły powyżej trzydziestu stopni.

Wiele osób ta pogoda cieszy. Nie powinna. Nie tylko dlatego, że do połowy miesiąca w Białymstoku spadło 3 procent, a w Warszawie 4 procent opadów dla sierpnia (średniej z lat 1991-2000, podaje IMGW).

Przeczytaj także:

6,5 tysiąca zgonów w Polsce każdego roku

Od wielu lat piszę o upałach – głównie o tym, że jest to zjawisko naturalne, które przynosi najwięcej śmiertelnych ofiar.

W Europie współczynnik zgonów związanych z wysokimi temperaturami wynosi 172 na milion mieszkańców, wskazywali badacze w Lancet Public Health w 2024 roku. Jest to średnia wieloletnia dla całego kontynentu. Gdy nadchodzi fala upałów, nadmiarowe zgony widać w statystykach danego kraju. Są ich czasem (jak we Francji w 2003 roku) dziesiątki tysięcy.

W przypadku Polski ta średnia oznacza 6,5 tysiąca zgonów więcej każdego roku. Gdyby tyle istnień zabrała powódź, bez wątpienia ogłoszono by narodową żałobę.

Głównym powodem, dla którego lekceważymy zagrożenie upałami, jest to, że wywołane nimi śmierci nie są gwałtowne, nie skupiają się też w jednym miejscu ani godzinie.

W przeciwieństwie do powodzi czy trzęsień ziemi upały są rozproszone geograficznie i w czasie.

Gorąco rzadziej zabija bezpośrednio (w wyniku udaru cieplnego), przyczyną śmierci jest najczęściej niewydolność układu krążenia. Ofiarami upałów są najczęściej osoby z chorobami układu krążenia oraz w podeszłym wieku. Wiele z nich umiera samotnie, we własnych domach.

Jest w tym jakieś lekceważenie i marginalizowanie osób starszych. Na przykład utonięcia są stosunkowo rzadkie, ale o takich śmierciach jest głośniej, bowiem toną zwykle osoby młode lub w sile wieku.

Dlaczego upał jest groźny dla najmłodszych

Stąd też przekaz, który brzmi „upały są najgroźniejsze dla osób najstarszych i z chorobami układu krążenia” (sam wielokrotnie go powtarzałem).

Okazuje się, że nie musi być to prawdą. W pracy opublikowanej w „Science Advances” w grudniu 2024 roku amerykańscy i meksykańscy badacze przekonują, że w Meksyku to młodzi ludzie (poniżej 35. roku życia) nieproporcjonalnie częściej umierają wskutek upałów niż ludzie od nich starsi.

Autorzy tej publikacji przekonują, że wysoka śmiertelność związana z upałami w najstarszych grupach wiekowych to efekt statystyczny. Otóż wiele badań przy wpływie ekstremalnych temperatur na śmiertelność uwzględnia właśnie ekstremalne temperatury. Tyle że do ekstremów należą zarówno upały, jak i chłody.

Gdy z meksykańskich danych badacze wyłączyli śmierci najstarszych osób w wyniku chłodów, okazało się, że najwięcej zgonów wywołanych upałami jest w najniższej grupie wiekowej. Jest ku temu kilka możliwych przyczyn.

Na przykład im mniejszy rozmiar ciała, tym większy stosunek powierzchni do jego objętości. Niemowlęta nagrzewają się szybciej niż dzieci (nie bez znaczenia jest, że mają dodatkowo słabsze mechanizmy termoregulacji), a dzieci szybciej niż nastolatki, łatwiej zatem ulegają porażeniu słonecznemu i udarowi niż dorośli.

Kolejną przyczyną jest fakt, że małym dzieciom trudniej jest komunikować stres cieplny i nie mogą z upału samodzielnie uciec. W tej kwestii zależą wyłącznie od decyzji rodziców. Stąd dzieci poniżej 5 roku życia stanowią liczną grupę ofiar upałów.

Upał szkodzi też młodym dorosłym

Jednak najliczniejszą grupą są młodzi ludzie między 18. a 34. rokiem życia, piszą badacze. Są bardziej odporni fizjologicznie na przegrzanie, jednak w ich przypadku w przeważają inne czynniki. Nie bez znaczenia jest zapewne większa skłonność do podejmowania ryzyka. Młodzi ludzie zapewne sądzą, że upał im nie zaszkodzi, więc częściej go lekceważą.

Istotne są także czynniki społeczno-ekonomiczne. To młodzi ludzie częściej uprawiają sport na otwartym powietrzu, częściej wykonują prace na zewnątrz i częściej są mniej zamożni niż osoby starsze. Z tego ostatniego powodu rzadziej też miewają klimatyzację w domach.

Owszem, osoby starsze często upał dotyka, nasilając inne istniejące schorzenia (głównie układu krążenia). Często przyczynia się do ich śmierci, rzadko jednak bywa jej bezpośrednią przyczyną. Natomiast, jak piszą badacze, w przypadku młodych dorosłych upał jest częstszą bezpośrednią przyczyną zgonu niż wśród starszych.

Nie jest więc tak, że upał jest groźny dla najstarszych wiekiem. Paradoksalnie groźniejszy może być dla młodych dorosłych. Przynajmniej takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych w Meksyku.

Prawda czy fałsz?

Upały są najgroźniejsze dla osób starszych i z chorobami układu krążenia

Sprawdziliśmy

Niekoniecznie, bezpośrednio najbardziej zagrażają dzieciom i młodym dorosłym, wynika z niedawnych badań. Dzieciom, bo mają słabe mechanizmy termoregulacji. Młodym dorosłym, bo często podejmują aktywność fizyczną w upale. I zapominają o nawodnieniu.

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Tajemnicza epidemia w Salwadorze

W końcu lat 90. ubiegłego wieku w Salwadorze nad zatoką Bajo Lempa pojawiła się tajemnicza choroba. Niektórzy młodzi i zdrowi mężczyźni, głównie pracownicy plantacji trzciny cukrowej, bez wyraźnej przyczyny opadali z sił.

Wszyscy te objawy lekceważyli, bo byli najemnymi pracownikami rolnymi. Od pracy ich rąk zależało życie ich rodzin. Szli więc na pole trzciny z maczetami mimo osłabienia. Z czasem u niektórych się to jednak nasilało do tego stopnia, że uniemożliwiało im pracę, a nawet podniesienie się rano z łóżka.

Lokalni lekarze niewiele potrafili pomóc. Niektórzy osłabieni chorzy – ci, którzy nadal mogli znieść trud dwugodzinnej podróży – udawali się do szpitala Rosales National w stołecznym San Salvadorze. Tam dowiadywali się, że mają niewydolność nerek.

Niewydolne nerki nie są w stanie usuwać szkodliwych produktów przemiany materii, stąd osłabienie organizmu. W tym stanie ciało nie pozbywa się też nadmiaru wody, która z czasem zaczyna się zbierać również w płucach. Bez dializy chorych czeka śmierć.

Wielu mężczyzn z Bajo Lempa zmarło, nie wiedząc, na co chorują. Inni dowiedzieli się, gdy było już za późno. Jedynie część miała szczęście i trafiła w porę do ośrodków, gdzie poddano ich dializom.

Przyczyny tej choroby pozostawały nieznane, więc nazwano ją CKDu (od chronic kidney disease of unknown cause, chroniczna choroba nerek o nieznanej etiologii). Wkrótce przypadki tej choroby odnotowano także w Nikaragui. Później także w innych krajach Ameryki Środkowej i nazwano ją MeN, mesoamerican nephropathy, nefropatią środkowoamerykańską.

Nie tylko Salwador, czyli epidemia się rozlewa

Przypadki MeN odkrywano w społecznościach rolniczych wybrzeży Pacyfiku od Meksyku przez Guatemalę, Salwador, Nikaraguę, Honduras po Kostarykę. Ponieważ większość chorych pracuje przy zbiorach trzciny cukrowej, za czynnik wywołujący chorobę podejrzewano pestycydy. Okazało się to mało trafną hipotezą, bo z czasem przybywało chorych innych profesji. Byli wśród nich wypalacze cegieł, rybacy i górnicy.

Nazwa tej choroby również okazała się mało fortunna. Z czasem podobne objawy pojawiły się w dwóch stanach Indii (Andra Pradesz i Orisa) oraz Sri Lanki. Również głównie wśród pracowników fizycznych i poza wielkimi miastami.

Ostatnim krajem, który dotknęła z pewnością, był Egipt. „Z pewnością”, bo badacze sądzą, że wiele przypadków ukrywa się w innych krajach. Nie widać ich z powodu słabego systemu opieki zdrowotnej lub raportowania danych.

Epidemia zawodowa

Żadne z badań nie było w stanie wskazać przyczyny tej tajemniczej choroby, zaczęły pojawiać się jednak hipotezy. Być może wywołuje ją nieznany jeszcze wirus, być może niesterydowe leki przeciwzapalne. Leki te przyjmuje wielu pracowników plantacji, by uśmierzyć ból nóg i pleców po całodziennej ciężkiej fizycznej pracy.

Czytelnicy obdarzeni detektywistycznym zmysłem być może domyślają się już, do jakiego wniosku doszli naukowcy. Co może łączyć zbieraczy trzciny cukrowej z Salwadoru, górników z Nikaragui i zbieraczy ryżu na Sri Lance? To praca w upale. I często z ograniczonym dostępem do wody pitnej.

Badania epidemiologiczne wskazują, że długotrwały i powtarzający się stres cieplny – czyli nadmierne obciążenie organizmu wysokimi temperaturami – jest istotnym czynnikiem tej epidemii niewydolności nerek. Choroba prawdopodobnie istniała od dekad. Liczba chorych jednak rosła w miarę ekspansji upraw trzciny cukrowej, wynika z jednej z analiz. Inna wskazuje na zatrważający spadek czynności nerek w czasie zbiorów trzciny.

Ta (najsilniejsza dziś) hipoteza wyjaśnia, dlaczego choroba dotyka dwukrotnie częściej mężczyzn niż kobiety.

To oni częściej pracują fizycznie w upale, częściej bagatelizują stan swojego zdrowia. Nie bez znaczenia jest również to, że częściej biorą leki przeciwbólowe dostępne bez recepty (i częściej piją alkohol).

Co nie oznacza, że kobiety nie chorują. Owszem, również zapadają na niewydolność nerek, lecz (przynajmniej w Salwadorze) dwukrotnie rzadziej.

Gdy są objawy, jest już za późno

W Chichigalpa w Nikaragui CKDu jest przyczyną 46 procent zgonów mężczyzn ogółem i aż 75 procent zgonów mężczyzn między 35. a 55. rokiem życia. Co przekłada się na 20 tysięcy zgonów tylko w tym regionie.

Jest to choroba trudna do zdiagnozowania. Póki nie daje objawów, nie sposób jej wykryć. Gdy objawy się pojawiają, zwykle jest już za późno, by uratować zniszczone nerki.

Jest jednak pewna optymistyczna strona tej historii. W wielu – choć nie we wszystkich – miejscach, gdzie panuje epidemia tej niewydolności nerek o nieznanej etiologii – rozpoczęto badania przesiewowe.

Dzięki tym wysiłkom wiemy, że Salwadorze cierpi na to schorzenie nawet 18 procent mężczyzn, w indyjskim stanie Andra Pradesz około 15 procent. Z tamtejszych badań wynika, że poziom kreatyniny w moczu aż u połowy tamtejszych pracowników rolnych jest na granicy normy lub powyżej.

Tymczasem po całym dniu wytężonej pracy w polu wielu pracowników plantacji trzciny (wypalaczy cegieł, górników i rybaków) bierze aspirynę lub ibuprom. Nie ma wyjścia, bo następnego dnia musi wstać do równie wytężonej pracy w upale. Przeciwbólowe działanie tych leków polega m.in. na hamowaniu produkcji prostaglandyn. To z kolei wywołuje skurcz naczyń nerkowych, co zmniejsza przepływ krwi i filtrację kłębuszkową. W wyniku takiego zmniejszonego przepływu krwi przez nerki może dojść do ich ostrego uszkodzenia zwłaszcza u osób z już istniejącymi chorobami nerek, odwodnieniem, niewydolnością serca lub przyjmujących inne leki. W uproszczeniu NSAID są nefrotoksyczne w większych dawkach lub przyjmowane przez długi czas, jedynie stosowane sporadycznie nie szkodzą.

No i część z osób pracujących w upale, nieświadoma tego, że alkohol też mocno obciąża nerki, pije go mniej lub bardziej regularnie.

Historię tę przytaczam głównie za artykułem w „Science” z 2016 roku oraz niedawnym artykułem w „Nature” z czerwca tego roku. Oba mają charakter reporterski, ale cytują solidne naukowe badania nad CKDu, czyli przewlekłą chorobą nerek o nieznanej etiologii.

Dziś mogłaby nosić nazwę „choroba nerek z powodu przewlekłego stresu cieplnego”.

Stres cieplny, czyli jak upał może uszkodzić nerki

Gdy robi się gorąco, rozszerzają się naczynia krwionośne, by jak najwięcej krwi napływało do chłodzonej potem skóry. To sprawia, że mniej krwi dociera do organów wewnętrznych, które pracują mniej wydajnie. Naukowcy ten stan, gdy organizm musi włożyć wysiłek w chłodzenie, nazywają stresem cieplnym.

To on jest powodem, że w gorące dni czujemy się pozbawieni energii, senni i rozdrażnieni – mniej krwi dociera do mózgu, co wpływa na nasz nastrój i zdolności umysłowe. O czym pisałem w czerwcu w tekście „Upały kosztują nas zdrowie (psychiczne)”.

Mniej krwi dociera wtedy również do nerek. „Nerki są bardziej wrażliwe niż inne organy. Mają bardzo wysokie potrzeby metaboliczne, więc niewielkie zmiany przepływu krwi są dla nich bardziej szkodliwe”, komentowała dla „Science” Catharina Giudice, lekarz medycyny ratunkowej z Uniwersytetu Harvarda.

Praca opublikowana w BMJ Open w 2017 roku wskazała, w jaki sposób może dochodzić do uszkodzenia nerek u pracujących na plantacjach trzciny. Chroniczne odwodnienie prowadzi do odkładania się kryształów kwasu moczowego, zwłaszcza pod koniec dnia pracy. Te kryształki, prowadzą do fizycznych uszkodzeń kanalików nerkowych. Jeśli uszkodzenia się kumulują, z czasem stają się nieodwracalne.

Z czasem się okazało, że to trafna hipoteza. Potwierdziły ją biopsje wykonywane u chorych na CKDu (na przykład te opublikowane w „Kidney International Reports” w 2023 i „BMC Nephrology” w 2024 roku).

Bidon na szosę to za mało

Nie ma żadnej przesady w powtarzaniu, że w upał należy pić dużo płynów. Chronimy się w ten sposób nie tylko przed stresem cieplnym, ale i zapobiegamy ewentualnemu uszkodzeniu nerek.

A upały – jak wynika z badań prowadzonych w Meksyku – są groźne także (jeśli nie przede wszystkim) dla młodych i zdrowych mężczyzn. Starsi ludzie przeważnie już wiedzą, że w upał nie powinni wychodzić z domu. Młodzi i starsi wiedzą, że w upał należy pamiętać o płynach, bo przez pocenie się skóry tracimy zaskakująco dużo wody.

Mało kto zdaje sobie sprawę jak dużo.

Przy temperaturze powietrza 26-28 stopni, wilgotności względnej 40-50 procent, pełnym słońcu i umiarkowanym wietrze 2,5 m/s (są to przeciętne warunki w gorący, lecz jeszcze nieupalny dzień) przeciętny kolarz (175 cm i 70 kg), który w godzinę pokona 20 kilometrów, straci około półtora litra wody (co można wyliczyć na przykład na tym kalkulatorze). Dwie godziny w takim tempie i warunkach to już utrata trzech litrów wody.

(Warto zaznaczyć, że temperatura powietrza podawana w prognozach i pomiarach, to temperatura w cieniu, dwa metry nad trawiastą powierzchnią. Półtora metra nad asfaltem zawsze będzie cieplej o dobre kilka stopni).

Pochodzę z rodziny o kolarskich tradycjach, choć sam wolę przełaje niż szosę. Zdarzało się mi robić wycieczki po kilkadziesiąt kilometrów. Wracałem z nich czasem i trzy kilo lżejszy – i nie była to spalona tkanka tłuszczowa (przy tym tempie traci się jej około stu gramów na godzinę, wskazuje inny kalkulator).

Jeden bidon o pojemności 750 ml to za mało, nawet jeśli jest w nim izotoniczny napój. "Izotoniczny” oznacza „o takim samym stężeniu elektrolitów”, jakie jest ludzkim w ciele. Wypicie 750 ml izotonicznego napoju oznacza, że jedynie uzupełni elektrolity stracone z 750 mililitrami potu, czyli po pół godziny jazdy.

Z pewnym niepokojem patrzę na młodych zwykle ludzi na rowerach szosowych, którzy szusują bez plecaków (bo to zwiększa masę i tarcie toczne, więc zmniejsza prędkość) z jednym bidonem. To od dwóch do czterech razy za mało nawet na krótką wycieczkę.

Nie ryzykujcie zdrowia nerek.

Litr płynów na każdą godzinę wysiłku przy temperaturach powyżej 25 stopni to raczej minimum.

Poza ekstremalnymi przypadkami po ustaniu stresu cieplnego nerki zwykle dochodzą do siebie bez szwanku. Jednak historia epidemii przewlekłej niewydolności nerek, czyli CKDu, sugeruje, że nawet małe, powtarzalne uszkodzenia spowodowane odwodnieniem mogą się kumulować – a my możemy o tym nie wiedzieć.

Gdy dojdą do tego inne czynniki obciążające – niewykryte nadciśnienie, infekcja, stosowane leki, czy alkohol – osłabione chronicznym odwodnieniem nerki mogą okazać się za słabe.

1,5 miliona przypadków więcej na izbach przyjęć

Na koniec wspomnę o niedawnej analizie wpływu temperatur na zdrowie przeprowadzonej w Kalifornii opublikowanej w „Science Advances” z końcem lipca.

Jej autorzy wzięli pod lupę nie tylko śmiertelność związaną z wysokimi temperaturami, lecz także zapadalność na wszelkie choroby. Mierzono ją pośrednio, licząc liczbę przyjęć do szpitali, zarówno na oddziały specjalistyczne, jak i ratunkowe.

Nie zdziwi nas zapewne, że liczba zgonów rośnie, gdy temperatury przekraczają 30 stopni. Co jednak ciekawe, liczba hospitalizacji i przyjęć na oddziały ratunkowe zaczyna wzrastać już wtedy, gdy temperatury przekroczą 22-24 stopnie.

Nie oznacza to, że tak umiarkowane temperatury nasilają objawy chorób układu krążenia i chorób przewlekłych. W ciepłe dni częściej podejmujemy aktywności na zewnątrz, co prowadzi do większej liczby przyjęć na oddziały ratunkowe, sugerują autorzy. A niemal każdy wysiłek niesie za sobą pewne, nawet jeśli marginalne, ryzyko wypadków i urazów.

Z analizy wynika, że liczba przyjęć na oddziały ratunkowe rośnie liniowo wraz z temperaturą powietrza. Autorzy wyliczają, że w Kalifornii do 2050 roku można spodziewać się 1,5 miliona dodatkowych przyjęć na oddziały ratunkowe związanych z wpływem rosnących temperatur.

Nie jest to szczególnie dobra wiadomość. Populacja Polski (36,65 mln) jest nieznacznie mniejsza niż stanu Kalifornia (39,3 mln) i w naszym kraju takich dodatkowych nagłych przypadków będzie niewiele mniej – niemal 1,4 miliona. To ponad pół miliona (550 tysięcy) dodatkowych wizyt na SOR-ach każdego roku z powodu wysokich temperatur.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy

;
Na zdjęciu Michał Rolecki
Michał Rolecki

Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i słowniki. Ukończył anglistykę, tłumaczył teksty naukowe i medyczne. O nauce pisał m. in. w "Gazecie Wyborczej", Polityce.pl i portalu sztucznainteligencja.org.pl. Lubi wiedzieć, jak jest naprawdę. Uważa, że pisanie o nauce jest rodzajem szczepionki, która chroni nas przed dezinformacją. W OKO.press najczęściej wyjaśnia, czy coś jest prawdą, czy fałszem. Czasem są to powszechne przekonania na jakiś temat, a czasem wypowiedzi polityków.

Komentarze