Czwartek 22:30, ostatnie chwile obozu Fundacji Ocalenie w Usnarzu Górnym. "Powiedz, że ich przepraszamy, że jest nam smutno. I zrobimy, co w naszej mocy, żeby pomóc" - dyktuje Kalina Czwarnóg. Tłumacz przekłada to pożegnanie z 34 Afgańczykami na ich język. Kalina zna imiona ich wszystkich
Przez dwa tygodnie zdążyli się poznać. Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie zna imię każdego i każdej z 34 Afgańczyków i Afganek uwięzionych na polsko-białoruskiej granicy. Chwilę wcześniej pokazuje mi przez lornetkę chłopaka w czerwonej bluzie, który kilka dni temu obchodził urodziny. Tu, na granicy. W błocie, zimnie, na muszce białoruskiej straży granicznej, zasłonięty przez ciężarówki polskiego wojska, polską policję i Straż Graniczną.
Jest godzina 22:21. Do wprowadzenia stanu wyjątkowego w pasie przygranicznym zostało 100 minut. Ostatnie chwile, kiedy możemy tu być. Obóz jest już spakowany. Została garstka aktywistów i dziennikarzy. Przybywa policji, są kilka metrów od nas. Stoją tuż za rowem melioracyjnym, w który przez dwa tygodnie Obozu ciągle ktoś wpadał. Wszystko tu tonie w błocie, w którym grzęzną nawet wojskowe ciężarówki.
Afgańczycy są od nas ledwie 200 metrów, ale zwłaszcza teraz, gdy wyjeżdżamy, mamy wrażenie, że to ogromny dystans. Nie udało się go pokonać ani lekarzom z pomocą medyczną, ani posłowi z torbą z jedzeniem.
Władza może być dumna, tę wojnę z aktywistami wygrała, nie pozwoliła pomóc tym ludziom. A teraz nas wyrzuca i zostanie tu sama.
"Powiem krótko, żeby ich nie rozbudzić " - Mateusz, tłumacz współpracujący z Ocaleniem, jest wzruszony. Ostatni raz będzie do nich mówił. Jego słowa wylatujące w ciemnej nocy z megafonu odbijają się od białoruskiego lasu głośnym echem.
"Powiedz, że ich przepraszamy, że jest nam smutno. I zrobimy, co w naszej mocy, żeby pomóc" - dyktuje Kalina Czwarnóg.
Kiedy Mateusz kończy, żegnamy się z Afgańczykami świecąc latarkami w ich stronę. Taki gest nam przyszedł do głowy, jak na koncercie rockowym.
"Podziękowali" - mówi Mateusz.
Poniżej rozmowa z Kaliną Czwarnóg z Fundacji Ocalenie, na chwilę przed wyjazdem z Usnarza Górnego.
Igor Nazaruk, OKO.press: Masz wrażenie, że coś się udało?
Kalina Czwarnóg, Fundacja Ocalenie: Na pewno na samym początku udało się przekazać konkretną pomoc. Z tego się cieszę. Dzięki posłowi Maćkowi Koniecznemu Afgańczycy dostali namioty, bo inaczej przez dwa tygodnie spaliby pod gołym niebem. W deszczu, w te zimne noce, w wietrze. Chociaż odrobinę mogliśmy ulżyć im w tym, co tutaj przechodzą. Ale Usnarz zostanie smutnym symbolem tego, jak bardzo Polska nie przestrzega praw człowieka.
Wyjeżdżasz z poczuciem porażki?
Na pewno z żalem. Nie wiem, czy można było zrobić coś więcej. Próbowaliśmy zrobić dużo i nasi prawnicy nadal pracują nad sprawami osób, które tu zostają.
Ale państwo zawsze będzie silniejsze od zwykłych obywateli.
I co dalej?
Czekamy na odpowiedź od policji i Straży Granicznej, czy jako fundacja - bo jesteśmy tu w pracy - możemy tutaj nadal przebywać.
To jest pierwszy stan wyjątkowy w historii III RP, o ile dobrze wiem. Dlatego nikt nic nie wie, nie wiadomo, jak interpretować te przepisy, kto ma decydować o tym, kto tu może przebywać. Czuję się odpowiedzialna za osoby, które do Usnarza przyjechały, więc nie chcę doprowadzać do żadnej konfrontacji i próby siły, bo policja i wojsko mają broń, pałki, paralizatory i garstka aktywistów nie ma z nimi szans. Nie chciałabym, żeby komuś stała się krzywda, tak czy siak zostalibyśmy stąd wyprowadzeni, więc wolimy w spokoju zwinąć obóz, żeby nie zostawić żadnych śmieci rolnikowi, który pozwolił nam tutaj być, żeby na spokojnie pożegnać się z Afgańczykami, żeby nikt nie wyjechał stąd z większą traumą, niż już ma.
Co to za trauma?
Wiesz, to było - dzień za dniem - patrzenie na cierpienie ludzi.
Czy coś mogliście zrobić lepiej, albo czego nie powinniście byli robić?
Nie, chyba nie. Nie chciałam, żeby tu doszło do konfrontacji czy wielkich manifestacji. Bałabym się, żebyśmy dali pretekst, do siłowej interwencji, i odepchnęliby nas stąd wcześniej. Krócej patrzylibyśmy służbom na ręce.
Jak oceniasz to, co zrobiła grupa Obywateli RP, którzy w geście protestu próbowali przeciąć zasieki na granicy? Jesteście z nimi kojarzeni.
Uważam, że miejsce na happeningi jest gdzie indziej, w Warszawie, na demonstracjach. Kiedy każdy odpowiada tylko za siebie, to jest ok. Możesz się dać zgarnąć policji i iść na konfrontację, ale tutaj najważniejsze są osoby, które są zablokowane na granicy. Tego typu prowokacje nie były tu potrzebne.
Masz na myśli też posła Franciszka Sterczewskiego?
Nie, on naprawdę chciał Afgańczykom zanieść pomoc i przez chwilę była nawet szansa, że do nich dotrze. Bo zaszedł dalej niż ktokolwiek od dłuższego czasu. Uważam, że Franek kierował się ludzkim odruchem, nie mam pretensji, że tak wyglądała jego próba. Wiele osób, które tu są też by postąpiło w taki sposób.
A co będzie ostatnim słowem, które będziecie chcieli wykrzyczeć?
Że trzymamy kciuki i że nawet jak nas nie będzie tu, to będziemy starali się im pomóc.
Komentarze