0:00
0:00

0:00

"Wilki, które żerują przy czatowniach są świadome, że w pobliżu ukryci są ludzie: słyszą ich i czują ich zapach, czują też zapach człowieka i jego narzędzi na wyłożonym mięsie" - mówi OKO.press dr hab. Sabina Pierużek-Nowak z Stowarzyszenia dla Przyrody "Wilk".

"W ten sposób zaczynają kojarzyć obecność człowieka z pożywieniem" - dodaje badaczka.

A to oznacza problemy - i dla wilków, i dla ludzi.

Przeczytaj także:

"Weekendowa" rozrywka

Takich całorocznych, profesjonalnych czatowni fotograficznych w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego Stowarzyszenie dla Natury "Wilk" naliczyło kilkanaście. Ile ich jest w całej Polsce - tego nie wiadomo. Pewne jest tylko, że z roku na roku jest ich coraz więcej.

Przyjeżdżają amatorzy fotografowania dzikich zwierząt nie tylko z kraju, ale i z zagranicy. Za możliwość zrobienia zdjęć dużych drapieżników gotowi gotowi są zapłacić nawet 1700 euro (ponad 7000 tys. zł), nie licząc kosztów zakwaterowania.

"Wiele zwierząt, szczególnie duże drapieżniki, trudno jest sfotografować w naturalnym środowisku. Wymaga to wiele czasu oraz wiedzy o ich zwyczajach i miejscach występowania" - mówi OKO.press Diana Maciąga ze Związku Polskich Fotografów Przyrody.

"Dlatego część fotografów - szczególnie ci, dla których fotografia przyrody to »weekendowa« rozrywka - woli zapłacić za miejsce w czatowni, przed którą przez cały rok wabi się drapieżniki mięsem, do jedzenia którego się przyzwyczajają. Pozwala to na zrobienie wymarzonych zdjęć wilków czy niedźwiedzi, bo mamy dużą szansę, że się pojawią" - dodaje.

W czatowni łatwiej też uchwycić w kadrze zwierzę na malowniczym, estetycznym tle, co w naturze bywa ekstremalnie trudne. "Zwracają na to uwagę sami właściciele czatowni, starając się, by były one ulokowane w atrakcyjnych wizualnie miejscach" - mówi Maciąga.

Duża czatownia niedaleko Sękowca (woj. podkarpackie). W oknach widoczne stanowiska do fotografowania. Fot. Stowarzyszenie dla Natury "Wilk"

Narastający problem

Na nęciska przy czatowniach wilczy rodzice przyprowadzają również swoje szczenięta. A te, wyjaśnia dr hab. Pierużek-Nowak, kiedy już dorosną, dojrzeją do opuszczenia swojej grupy rodzinnej i wyruszą na poszukiwania partnera i terytorium, nie będą unikały siedzib ludzkich. Ale świadomie będą szukały w nich łatwego pożywienia.

"To narastający problem właśnie w Bieszczadach, gdzie przyjeżdża dużo turystów i gdzie te drapieżniki mogą się »stołować« na odpadkach z gastronomii czy kwater agroturystycznych. A to już prosta droga do konfliktu, bo te młode wilki już się nauczyły, że nie ma się co bać człowieka, bo to przecież dostarczyciel mięsa" - mówi badaczka.

"Kiedy tego mięsa nie dostaną, mogą być agresywne i próbować wymuszać jedzenie, jak to robią młode psy. I - na przykład - złapać za nogawkę, albo po prostu ugryźć. I na dodatek regularnie plączą się po obejściach i zabijają wiejskie kundle" - dodaje.

Takie sytuacje szybko wzbudzają panikę w lokalnych społecznościach. "Uprawnione organy szybko wydadzą decyzję o odstrzeleniu takiego wilka i zostanie on zabity. Lecz nikt już nie zada pytania o to, dlaczego doszło do tej sytuacji" - mówi dr hab. Nowak.

"Trzeba pilnie zatrzymać proceder dokarmiania"

To najpewniej takie przyzwyczajone do ludzi wilki odpowiadają za cztery ataki z 2018 r. - pierwsze udokumentowane od końca II wojny światowej w Polsce. Trzy pierwsze w Bieszczadach w czerwcu. Ten sam wilk ugryzł turystkę, dziewczynkę i chłopca. Czwarty w Trzebiczu w województwie lubuskim, gdzie inny wilk ukąsił kobietę w łydkę.

Dotychczasowe ustalenia wskazują, że obydwa zwierzęta miały wcześniej intensywny kontakt z człowiekiem. Wilk z lubuskiego był regularnie dokarmiany. A ten z Bieszczad miał bardzo krótkie, starte pazury - jak przetrzymywane w kojcach i wolierach psy, które drapią a podmurówkę. Być może sam w takim zamknięciu spędził część swojego życia, zanim uciekł. Albo został wypuszczony, gdy zaczął sprawiać problemy, bo wilka nie da się wychować jak psa. Obydwa wilki szybko zastrzelono.

Jednak niezależnie od wyjaśnień, że przyczyna takich wilczych zachowań tkwi w ludzkiej nieostrożności bądź lekkomyślności związanej z dokarmieniem i oswajaniem tych drapieżników, takie sytuacje przyprawiają wilkowi gębę zwierzęcia groźnego dla ludzi. I skłonnego ich atakować.

"Jest to już coraz bardziej widoczne w Bieszczadach. Moje obawa jest taka, że z czasem takie zachowania co bardziej oswojonych wilków będą się rozszerzały na cały obszar Karpat, ponieważ zasięgi wędrówek młodych wilków są ogromne. Wiemy z badań genetycznych, że bieszczadzkie wilki osiedlają się nawet w Beskidzie Żywieckim" - mówi dr hab. Pierużek-Nowak.

"Dlatego pilnie trzeba zatrzymać proceder dokarmiania przy czatowniach fotograficznych. Bo cenę naszych błędów ostatecznie zapłacą wilki" - dodaje.

Wilk i niedźwiedź przy jednym stole

Dokarmianie w czatowniach oznacza nie tylko ryzyko konfliktów z ludźmi, ale też ma również duży wpływ na ekologię i zachowania wilków i innych dużych drapieżników. "Czatownie działają w obrębie terytorium konkretnej wilczej rodziny. Duże drapieżniki to bardzo inteligentne zwierzęta, więc szybko uczą się, że można się tam najeść" - mówi dr hab. Pierużek-Nowak.

"W ten sposób mięso oraz odpady zwierzęce wykładane przed czatowniami szybko stają się stałym punktem wilczej diety. Jednym z szybkich i bezpośrednich skutków jest to, że więcej urodzonych młodych przeżywa i wchodzi w dorosłość.

W sztuczny sposób zwiększa się lokalnie liczebność wilków, bo ogranicza się czynniki naturalne, które powinny mieć wpływ na ich przeżywalność" - dodaje.

Dokarmianie przy czatowniach prowadzi też całkowicie do nienaturalnych interakcji pomiędzy gatunkami. "Widziałam zdjęcia robione z czatowni, na których wilki i niedźwiedzie posilają się obok siebie. Coś takiego w przyrodzie normalnie nie zachodzi. Zazwyczaj przy upolowanej zdobyczy dochodzi do gwałtownych scysji i wzajemnego odganiania się. Chyba że pokarmu jest w bród, tak jak na tarliskach łososi" - mówi badaczka.

Poza tym, dostarczane zwierzętom mięso jest dla nich niezdrowe, bo np. odpadki z rzeźni zawierające hormony i antybiotyki. Nęciska zwiększają też ryzyko przenoszenia chorób i pasożytów. "Duże drapieżniki zmieniają aktywność dobową, stają się bardziej dzienne; niedźwiedzie przestają zimować, co jest dla nich niekorzystne oraz może przynieść wzrost szkód gospodarczych" - alarmują badacze.

Zmiana w kodeksie

Naprzeciw apelom naukowców wyszedł Związek Polskich Fotografów Przyrody - największa i najstarsza polska organizacja zrzeszająca praktyków tej sztuki fotograficznej. W październiku 2019 roku wprowadził do swojego Kodeksu Etycznego zapis:

"Ze względu na poważne ryzyko zmiany zachowania i wystąpienia konfliktu na linii człowiek-zwierzę zakazane jest dokarmianie dużych ssaków drapieżnych (wilk, niedźwiedź, ryś) w celu wykonania zdjęcia".

Dodatkowo, zdjęcia wykonane w czatowniach praktykujących dokarmianie nie będą mogły brać udziału w pokazach i konkursach organizowanych przez Związek Polskich Fotografów Przyrody.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze