0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.plRoman Bosiacki / Age...

21 września 2021 roku na rynku w Bydgoszczy odbyły się Obchody Dnia Krajowej Administracji Skarbowej. Była orkiestra, odznaczenia, galowe mundury, sztandary, listy od premiera i prezydenta, a nawet osobiście ministrowie: Andrzej Dera (Kancelaria Prezydenta) i Łukasz Schreiber (Kancelaria Premiera Rady Ministrów) i Andrzej Kościński (Ministerstwo Finansów). Poza wygrodzonym obszarem w centralnej części rynek był otwarty dla mieszkańców. Działały sklepy, kawiarnie, ludzie spacerowali, robili zakupy. Sporo widzów stało za barierkami obserwując uroczystości.

„Miałam się poczuć obywatelem niepożądanym”

Ilona Michalak - znana już w Bydgoszczy aktywistka prodemokratyczna, członkini KOD-u i Brygady Ulicznej Opozycji – szła na zebranie organizatorów protestu przeciwko push-backom na granicy polsko-białoruskiej. Ale po drodze chciała tylko przedefilować przed ludźmi z KAS i może zatrzymać się tam na chwilę. Na kartce formatu A4 wydrukowała sobie na szybko napis: „Została nam miska ryżu”.

„To informacja o tym, co nam zostaje po pobraniu podatków przez służby skarbowe” – tłumaczy. To też oczywiste nawiązanie do nagranej „U Sowy” rozmowy, w której Mateusz Morawiecki – w czasie rządów PO-PSL, gdy jeszcze nie był premierem – powiedział „Jak ludzie ci zapierdalają za miskę ryżu, jak było w czasach po II wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała.”

Michalak idąc w stronę rynku minęła policjantów. Kartkę miała w ręku, ale zwróconą w stronę ciała. Gdy mundurowi ją mijali, policjantka obróciła głowę i odczytała napis. Dwóch funkcjonariuszy pobiegło za panią Iloną. „Kilka metrów przed rynkiem zagrodzili mi drogę i kazali się wylegitymować pod zarzutem chęci zakłócenia uroczystości.„Chęci”! - relacjonuje Michalak. Doszli kolejni mundurowi, wywiązała się dyskusja. Aktywistka mówiła, że nie mogą jej zatrzymywać tylko dlatego, że ma kartkę i nie mogą na tej samej podstawie żądać od niej dokumentu tożsamości.

Mimo braku podstaw i bezprawności działań policji, podała im swoje dane. Chciała wejść na rynek. Ale tak się nie stało – po wylegitymowaniu około ośmioro policjantów zagrodziło jej drogę na ul. Zaułek. W tym samym czasie inni piesi spokojnie przechodzili w stronę rynku.

Cofnęła się i próbowała wejść od ul. Jana Kazimierza. Sytuacja się powtórzyła - inna grupa policjantów utworzyła szpaler i nie przepuszczała aktywistki.

„Działanie funkcjonariuszy polegało na wychwyceniu spośród przechodniów osób, które mogły mieć przy sobie jakiekolwiek materiały prezentujące ich poglądy i następnie nie wpuszczenie ich na plac publiczny. Była to selekcja obywateli” opisywała później Michalak w zawiadomieniu do prokuratury. Na FB tego dnia, na świeżo skomentowała: „Dziś miałam się poczuć obywatelem niepożądanym pomimo tego, że to moje miasto. Tu mieszkam i pracuję.”

Przeczytaj także:

„Czynności funkcjonariuszy wyczerpują znamiona dyskryminacji i nękania z przyczyn politycznych”

Michalak najpierw opisała sytuację w mailu do rzecznika prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy, żądając odpowiedzi na pytania:

  • Czy funkcjonariusze policji otrzymali polecenie służbowe ustalenia osób, które posiadają przy sobie jakieś napisy, flagi lub inne materiały wyrażające ich poglądy?
  • Czy funkcjonariusze policji otrzymali polecenia służbowe zablokowania wejścia na Stary Rynek osób z napisami, flagami, materiałami wyrażającymi ich poglądy?

Po miesiącu komendant miejskiej policji, insp. Witold Markiewicz, odpowiedział jej, ale tylko na pierwsze z pytań. „Funkcjonariusze byli zobligowani do legitymowania osób, które swoim zachowaniem mogłyby prowokować do zakłóceń bezpieczeństwa i porządku publicznego”.

To nie zadowoliło aktywistki. Zadała kolejnych sześć pytań, w tym m.in. „Jakie zachowanie przechodniów miało być uznane przez funkcjonariuszy policji za chęć prowokowania do zakłóceń bezpieczeństwa i porządku publicznego?”

Zanim aktywistka zakończyła wymianę listów z komendantem, miesiąc po wydarzeniach skierowała sprawę do Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz Południe. Główny zarzut – funkcjonariusze przekroczyli swoje uprawnienia, bo „czynności prowadzone przez nich nie miały podstawy prawnej i faktycznej. Czynności funkcjonariuszy wyczerpują znamiona dyskryminacji i nękania z przyczyn politycznych” pisała. I wymieniała, jakie przepisy naruszyli policjanci:

  • art. 32 Konstytucji: wszyscy są wobec prawa równi. (..) Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny;
  • art. 30 Konstytucji RP: prawo do poszanowania godności;
  • art. 52 Konstytucji RP: prawo do poruszania się po terytorium RP i dostępu do miejsca publicznego;
  • art. 54 Konstytucji RP: prawo do wolności poglądów i wypowiadania ich;
  • art. 57 Konstytucji RP: prawo do wolności pokojowego gromadzenia się.

Na koniec dodała, że „konstytucyjne prawo do prezentowania poglądów w miejscu publicznym (policjanci -red.) przedstawili jako domniemany czyn zabroniony i na tej pozornej podstawie podjęli czynności.”

Michalak nie znała początkowo personaliów funkcjonariuszy, ale poznała je dzięki wystąpieniom do prokuratury. To Sławomir Szmyt, Rafał Buse i Hubert Łukaszewski z Komisariatu Bydgoszcz Szwederowo.

28 lutego tego roku prokurator Lidia Siemińska–Stocka umorzyła postępowanie wobec tych trzech funkcjonariuszy, tłumacząc to standardową formułką „braku znamion czynu zabronionego”.

Prokurator nie stwierdziła „sprawstwa kierowniczego” czyli tego, że przełożeni policjantów wydali polecenia, by legitymować osoby z hasłami o treściach politycznych.

Nie wiadomo, jak tego dokonała, bo tych trzech funkcjonariuszy o to nie zapytała, a przełożeni policjantów nie zostali w ogóle przesłuchani.

W zeznaniach Sławomir Szmyt tłumaczył, że nie szykanował Ilony Michalak, a jej poglądy polityczne nie są dla niego istotne. Jako argument podał informację, że do policji został przyjęty 10 lat wcześniej za poprzedniej władzy, tj. PO-PSL (sic!). Twierdził, że na płytę rynku wpuszczane były tylko osoby z zaproszeniami, choć zarówno na nagraniu Michalak, jak i nagraniach monitoringu Straży Miejskiej, widać, że to nie była prawda – wpuszczano osoby bez zaproszeń.

Pozostali funkcjonariusze też twierdzili, że nie szykanowali aktywistki, a tylko wykonywali swoje obowiązki. Tego dowodzić miały m.in. fakt, że zabezpieczali też demonstracje związane z 8 marca, czy zakazem aborcji.

Michalak przypomina sobie, jak zabezpieczali. W 2021 r. na pikiecie została zaatakowana fizycznie przez inną kobietę. Stojący obok policjanci nie tylko nie zareagowali i udawali, że nic nie widzą, ale nawet dali agresorce odejść bez wylegitymowania jej – opisuje aktywistka.

Co ciekawe, w decyzji o umorzeniu, kartka A4 z wydrukowanym napisem była opisywana przez panią prokurator już jako... „baner”.

”Mieszkamy w Bydgoszczy ale coraz bliżej nam do Moskwy” – komentowała to Michalak.

Aktywistka odwołała się do sądu od tej decyzji prokuratury.

„Naruszenie podstawowych praw konstytucyjnych”

We wrześniu III Wydział Karny Sądu Okręgowego w Bydgoszczy wydał orzeczenie: uwzględnił jej zażalenie i uchylił decyzję prokuratury o umorzeniu postępowania.

Sędzia Tomasz Pietrzak zarzucił prokuratorowi zbyt powierzchowne potraktowanie sprawy i oparcie podjętej decyzji na „materiale szczątkowym, niepełnym”.

Reszta uzasadnienia brzmi momentami, jak gotowy akt oskarżenia wobec policji. Sędzia nakazał:

  • ustalenie, czy skarżąca była znana podejmującymi interwencję policjantom ze swej działalności prospołecznej. To ma wpływ na rozstrzygnięcie czy „padła ofiarą prześladowania za swoje poglądy polityczne”;
  • przejrzenie nagrań z monitoringu, których – według sądu – prokurator „prawdopodobnie” w ogóle nie przeglądał. Na nich wyraźnie widać bowiem, że policjanci nie podejmują interwencji wobec innych osób, które szły w tym samym kierunku. „To sugeruje na ten moment, że właśnie poglądy polityczne – wbrew zeznaniom policjantów – zdecydowały tylko i wyłącznie o tym, że doszło do jej zatrzymania (…) co słusznie w zażaleniu potraktowano jako naruszenie podstawowych praw konstytucyjnych”;
  • ponowne przesłuchanie policjantów pod kątem tego, dlaczego tak nierównomiernie traktowali osoby, które szły w tym samym kierunku oraz w jaki sposób doszli do przekonania, że skarżąca ma zamiar zakłócić uroczystość;
  • przesłuchanie komendanta Witolda Markiewicza i jego zastępcy Jarosława Zdunka, by ustalić, czy to oni wydawali polecenie zablokowania osób, które są krytycznie nastawione do władzy.

Sędzia Pietrzak pisze też o „prewencyjnym spacyfikowaniu” aktywistów, by nie mogli okazywać niechęci do rządzących i jednoznacznie podkreśla, że podstawą do legitymowania nie mogło być niesienie karteczki z napisem.

„Bandyci, którzy noszą mundury, łamią prawo, a jako sługusy systemu gnębią opozycję”

Sędzia nakazał też prokuraturze sprawdzenie akt sprawy Romana Godlewskiego – innego aktywisty zatrzymanego tego dnia, doktora filozofii. Bo modus operandi policji w jego przypadku był analogiczny. I „wydaje się na ten moment, że i tu u podstaw zatrzymania tej osoby legły motywy czysto polityczne”, zaznaczał sędzia Pietrzak.

Godlewski to współzałożyciel Brygady Ulicznej Opozycji w Bydgoszczy. 21 września, w tym samym czasie co pani Ilona, szedł na spotkanie z organizatorami manifestacji przeciwko push-backom. Niósł dwie flagi – jedną z napisem KONSTYTUCJA, a drugą z symbolem Strajku Kobiet. ”Nie wiedziałem, że coś się dzieje na rynku” mówi. Na ul. Mostowej, około 100-150 m. przed rynkiem wyszło mu naprzeciw kilku kilku policjantów. Starszego aspiranta Jakuba Szparaga znał z wielu demonstracji. Zaczęli miło rozmawiać.

„Pyta, czy mam zaproszenie na uroczystość KAS. Nie wiedziałem nawet o co chodzi. Zapytał, czy mogę iść inną drogą, nie przez rynek. A inne osoby bez przeszkód szły w stronę rynku. Więc oczywiście, że ja nie pójdę inną trasą” opowiada Godlewski.

Szparag chciał legitymować Godlewskiego, jakby nie znał jego tożsamości. Aktywista odmówił, bo brak było podstawy faktycznej. Chciał iść, ale policjant mu zagrodził drogę. „Po telefonie do kogoś Szparag mi powiedział: „Organizator nie życzy sobie, by poszedł pan na rynek.” Jak to usłyszałem, to zapaliło mi się 10 lampek. Tego nie mogłem darować!” – tłumaczy. Wszyscy pozostali piesi przechodzili w stronę rynku bez problemu, a Godlewskiego mundurowi blokowali. Próbował przecisnąć się tyłem, by nie zahaczyć ich którąś ze swoich flag i nie zarzucili mu naruszenia nietykalności. Nie przeszedł. Szarpali za ręce, zepchnęli go pod jedną ze ścian i zamknęli w ciasnym kordonie. Znów spróbowali wylegitymować. „Widziałem dziesiątki razy te świństwa, które robią demonstrującym, to łamanie prawa. Skoczyło mi ciśnienie, adrenalina, a frustracja połączona z poczuciem bezsilności ulała mi się”. Zaczął wyzywać mundurowych. Od „politycznej prostytucji”, „kur..w Kaczyńskiego” aż po „cweli”, „jeb...ych skurw...ów”. Groził im, że „piekło ich pochłonie”.

Gdy w kilku próbowali mu założyć od tyłu kajdanki, powalili go na twarz i złamali żebro. Po postawieniu trzech zarzutów (znieważenie funkcjonariusza, naruszenie nietykalności, wywieranie wpływu groźbą) wypuścili go tego samego dnia.

Godlewski złożył zażalenie na zatrzymanie, ale sąd uznał, że było zgodne z prawem. Zrobił obdukcję, lecz biegła uznała, że złamanie żebra to uszczerbek na zdrowiu poniżej siedmiu dni. Powyżej tego okresu sprawa byłaby ścigana z urzędu i zagrożona karą od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności.

Złożył więc sam zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, ale prokuratura go uprzedziła - wszczęła je po publikacji artykułu opisującego wydarzenie w bydgoskiej „Gazecie Wyborczej". Postępowanie przeniesiono do Prokuratury Rejonowej w Tucholi i tam umorzono. Sąd oddalił zażalenie aktywisty na tę decyzję.

Za to Godlewski dostał od prokuratora Przemysława Kwietnia zakaz zbliżania do czterech policjantów na bliżej niż 20 metrów. To miało mu utrudnić uczestnictwo w protestach. Gdy „GW" Bydgoszcz opisała kuriozalność tego zakazu – obywatel nieznający policjantów, do których ma się nie zbliżać, musiałby uciekać przed każdym mundurowym – prokurator Kwiecień wycofał się z tego absurdalnego zabezpieczenia. Ale utrzymał dozór – raz w tygodniu aktywista musi się stawić na policji. 7 listopada 2022 roku odbyła się pierwsza rozprawa z tej sprawie.

Godlewski: „Moim zdaniem to są bandyci, którzy noszą mundury, łamią prawo, a jako sługusy systemu gnębią opozycję”.

„Potrzebne i skuteczne”

Prodemokratyczni aktywiści w Bydgoszczy od co najmniej półtora roku składają zawiadomienia do prokuratury, wnioski do sądu, zażalenia, piszą pisma do komendantów, gdy policja łamie ich prawa. Obiecali sobie, że nie będą tego puszczać płazem.

3 września 2022 roku do Bydgoszczy przyjechał premier Mateusz Morawiecki. I tym razem policja dopuściła aktywistów aż do barierek. Michalak: „Te nasze działania w walce o prawo do przebywania w przestrzeni publicznej i do prezentowania swoich poglądów, są potrzebne. I są skuteczne”.

;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze