„Chłopcy grozili, że po marszu nas zgwałcą” - mówią uczestniczki blokady w Katowicach. Tym razem jednak, po latach nieudanych blokad, znowu udało się powstrzymać pochód faszystów. Policja i urzędnicy nie torowali im drogi za wszelką cenę, a Winnicki ostro pokłócił się z ministrem Brudzińskim. Jak przez ostatnie miesiące rozeszły się drogi PiS i faszystów?
1 maja w Warszawie marsz neonazistów pod hasłem „Szturmowe Święto Pracy” został zablokowany przez grupę protestujących. Policja początkowo torowała drogę pochodowi, odpychając i wynosząc protestujących, ale ostatecznie marsz utknął i został skutecznie zatrzymany (przyczyny tego sukcesu opisywaliśmy tydzień temu). Prokuratura postawiła też jednemu mężczyźnie z emblematami SS zarzut propagowania faszystowskiego ustroju państwa.
Historia powtórzyła się w niedzielę 5 maja 2018 w Katowicach. Tym razem manifestację organizowały nieco bardziej umiarkowane od jawnie neonazistowskich „Szturmowców” organizacje: Ruch Narodowy i Młodzież Wszechpolska, pod hasłem „Marsz Powstańców Śląskich”. Tam również pojawiła się zdeterminowana kontrdemonstracja, byli m.in. Obywatele RP.
Nacjonaliści nieśli m.in. transparenty „White boys”. Jak informują nas uczestniczki blokady, mężczyźni w kominiarkach krzyczeli do nich „Po marszu was zgwałcimy!”
Blokujący siadali raz za razem na ulicy i nie dopuszczali do przemarszu, doszło do przepychanek nacjonalistów z policją. W końcu prezydent miasta Marcin Krupa podjął decyzję o rozwiązaniu marszu, „mając na uwadze zdrowie i bezpieczeństwo mieszkańców”. Popierany w wyborach samorządowych przez PiS prezydent dodał:
„Katowice nie będą areną propagandy faszyzmu i nacjonalizmu. W #Katowice podejmiemy szereg działań szczególnie w zakresie edukacji młodych ludzi, by pokazywać szkodliwość tych ideologii”.
Dwie udane majowe blokady były w skali ostatnich lat ewenementem, praktycznie nigdy wcześniej nie udawało się zablokować marszów faszystów i nacjonalistów. Poza zaangażowaniem antyfaszystów przyczyniły się do tego postawy policji i władz miasta, które nie podjęły decyzji o kontynuowaniu marszów za wszelką cenę. Dlaczego?
O postawę policji miał pretensje Robert Winnicki do ministra Brudzińskiego, pisząc na Twitterze
„Potrzeba pilnej interwencji @jbrudzinski. 1. Policja w Katowicach ochraniała dziś lewaków blokujących manif.ku czci Powstańców Śląskich 2.Brutalnie interweniowała wobec uczestników marszu a 4 zatrzymała”
Brudziński odparł bardzo ostro:
Panie Pośle gdyby Pan wpłynął na organizatorów narodowych demonstracji, aby skuteczniej eliminowali ze swoich szeregów idiotów eksponujących faszystowskie i nazistowskie symbole to @PolskaPolicja nie musiałaby interweniować. A Ruch Narodowy nie byłby kompromitowany w oczach Polaków https://t.co/AcE1YfR2HL
- Joachim Brudziński (@jbrudzinski) 6 maja 2018
Tymczasem jeszcze pół roku temu Brudziński (wtedy wicemarszałek sejmu) nazwał osoby wznoszące faszystowskie okrzyki na Marszu Niepodległości „prowokatorami”. Stawał także w obronie Marszu w mediach. Gdy lider frakcji liberałów w Europarlamencie Guy Verhofstadt powiedział że „na ulice Warszawy wyszły tysiące faszystów, neonazistów, białych suprematystów”, Brudziński proponował, by wytoczyć mu proces:
„człowiek który obraża kraj, który poniósł największe straty z rąk niemieckich nazistów, kraj, z którego wywodzi się najwięcej spośród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, który obraża również moich przyjaciół, biorących udział w Marszu Niepodległości, powinien tak dostać po kieszeni”.
Być może były to ostatnie dni sojuszu PiS z nacjonalistami.
Osoby o wyrazistych poglądach politycznych często ignorują różnice między różnymi frakcjami przeciwnej opcji politycznej. Tak samo jak dla prawicy Razem i Nowoczesna sytuują się blisko siebie, tak samo liberałom i lewicy może się wydawać, że PiS i nacjonaliści z Ruchu Narodowego i innych organizacji to praktycznie to samo.
Tymczasem relacje między PiS a grupami neofaszystowskimi i skrajnymi nacjonalistami, skupionymi razem w Ruchu Narodowym, który pierwotnie powstał z połączenia Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego, od lat były napięte.
O ile PiS jest masową partią konserwatywno-populistyczną, nakierowaną w dużym stopniu na starszy i wiejski/małomiasteczkowy elektorat, o tyle narodowcy są niszowymi ruchami, popularnymi wśród młodych i agresywnych mężczyzn, często kiboli. W przeciwieństwie do PiS fascynują się zbiorową przemocą.
Co więcej, PiS czuje się w porządku współczesnej demokracji jak ryba w wodzie. Choć rozmontowuje jej mechanizmy bezpieczeństwa, dąży do tego, by - jak każda normalna partia - poprzez zwycięstwa w wyborach utrzymać się przy władzy. Faszyści i nacjonaliści zaś fantazjują o rewolucji. Gdy w 2012 roku na Marszu Niepodległości Robert Winnicki zapowiadał powstanie Ruchu Narodowego, zadeklarował, że Ruch powstaje, by:
„dążyć do obalenia republiki okrągłego stołu”.
Nietrwały sojusz między PiS i nacjonalistami w ostatnich trzech latach należy rozumieć w kategoriach taktycznych - dopóki nacjonaliści byli zbyt słabi, by wystartować samodzielnie w wyborach, PiS mógł wykonywać w ich stronę kurtuazyjne gesty, aby przekonać do siebie niewielką grupę ich zwolenników o poglądach nacjonalistycznych i neofaszystowskich, a także kiboli.
Wszystko w imię koncepcji „jednej biało-czerwonej drużyny”, czyli wielkiego PiS, które rozdyma się na całe spektrum prawicy, rozpoczynając się gdzieś w konserwatywnym centrum, a kończąc wśród miłośników faszyzmu.
Nacjonalistom ten układ nigdy do końca nie był na rękę, choć umożliwił im zdobycie pewnej popularności w mediach. W ostatnich miesiącach wśród skrajnej prawicy rozpoczęła się wojna o to, kto stworzy partię zdolną do samodzielnego startu w wyborach parlamentarnych (poza Winnickim do takiego gestu przymierza się również Adam Andruszkiewicz, również poseł Kukiz’15).
PiS, z trudnego sojusznika, staje się dla nacjonalistów bezpośrednim konkurentem w walce o głosy wyborców. Presji na rozbrat z władzą w środowiskach nacjonalistów i neofaszystów nie sposób już ukryć: na „Szturmowym Święcie Pracy” neofaszyści i neonaziści skandowali „PiS, PO - jedno zło!”.
Jednocześnie sojusz z nacjonalistami i neofaszystami od początku narażał PiS na tzw. ryzyko wizerunkowe.
Wraz z serią wizerunkowych wpadek w ostatnich miesiącach koszty współpracy z nacjonalistami zaczęły przeważać nad zyskami.
Napięcie rosnące po obu stronach od miesięcy eksplodowało w wymianie zdań między Winnickim i Brudzińskim. Dziś po przyjaźń między PiS a nacjonalistami i neofaszystami mocno oziębła.
Jakie wydarzenia przyczyniły się do tego najbardziej?
Po 11 listopada 2017 roku politycy Prawo i Sprawiedliwości z początku bronili Marszu Niepodległości. Poza wspomnianym Brudzińskim, również Mateusz Morawiecki (wtedy wicepremier) mówił:
„Nie można powiedzieć, że kilka absolutnie niedopuszczalnych transparentów czy okrzyków powinny zmącić ogólny obraz tego, w jaki sposób dzień niepodległości był obchodzony. (…) Widziałem wielki marsz, który był bardzo pięknym, niepodległościowym marszem”.
Politycy PiS nie spodziewali się jednak, że w oczach zagranicznych mediów i polityków marsz wywoła takie oburzenie. Co uchodzi na krajowym podwórku, w ostatnich latach mocno przechylonym na prawo, za granicą już nie przejdzie. „New York Times” na przykład pisał wprost o odrodzeniu faszyzmu w Polsce.
Po tych reakcjach politycy PiS zaczęli orientować się, że międzynarodowe koszty wspierania nacjonalistów mogą przeważać nad krajowymi zyskami.
W styczniu Superwizjer TVN wyemitował reportaż o środowisku neonazistów, które świętuje urodziny Hitlera za pomocą torcika-swastyki z wafelków. Reportaż odbił się szerokim echem w polskich mediach, które z jednej strony wyśmiały skrajną prawicę, z drugiej jednak zaapelowały do Brudzińskiego - już ministra spraw wewnętrznych i administracji - o stanowczą reakcję.
Brudziński kluczył jak mógł, ale ostatecznie zapowiedział politykę „zero tolerancji” dla głoszenia totalitarnych poglądów w Polsce.
W styczniu politycy PiS mogli uznać, że nawet na krajowym podwórku bliskość z nacjonalistami i neofaszystami może być raczej ciężarem wizerunkowym niż atutem.
Ostatecznym ciosem dla małżeństwa PiS i nacjonalistów był globalny kryzys wizerunkowy, który wywołała nowelizacja ustawy o IPN. Prawo i Sprawiedliwość znowu nie spodziewało się tak zdecydowanej reakcji zagranicznych mediów oraz władz Izraela i USA. Doszło do spontanicznej erupcji wypowiedzi antysemickich w szerokim spektrum polskiej prawicy, co jeszcze bardziej pogorszyło atmosferę. W antysemityzmie przodowali, rzecz jasna, nacjonaliści i neofaszyści.
Gdy wszyscy zastanawiali się, czy Prezydent Andrzej Duda zdecyduje się podpisać ustawę, 5 lutego przed Pałacem Prezydenckim demonstrację zorganizowała Młodzież Wszechpolska (postrzegana jako najbardziej "umiarkowana" z frakcji nacjonalistycznych), z Robertem Winnickim na czele.
Demonstranci przynieśli antysemicki transparent skierowany do Prezydenta: „Zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę!”.
Ostatecznie Prezydent Andrzej Duda ustawę podpisał, jednocześnie kierując ją do Trybunału Konstytucyjnego. Pikieta narodowców i neofaszystów pod Pałacem Prezydenckim została skrytykowana przez prawicowe media i przypieczętowała rozejście się Prawa i Sprawiedliwości i narodowców.
W czasach, w których rząd został oskarżony o antysemityzm zarówno w kraju, jak i za granicą, współpraca z jawnymi antysemitami byłaby już zwykłym wizerunkowym samobójstwem.
Sukces obu blokad wynikał więc nie tylko z faktu, że antyfaszyści byli zdeterminowani oraz obrali skuteczną taktykę. Drugim - równie ważnym - czynnikiem mógł być fakt, że wraz z rozejściem się politycznych dróg PiS i nacjonalistów, w Polsce skończyło się przyzwolenie władzy na faszyzm.
Cóż, wypada się cieszyć. Lepiej późno niż wcale.
Dziennikarz, filozof, kulturoznawca, doktorant na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki "Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych" (PWN 2017). Zajmuje się współczesną filozofią polityczną.
Dziennikarz, filozof, kulturoznawca, doktorant na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki "Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych" (PWN 2017). Zajmuje się współczesną filozofią polityczną.
Komentarze