0:000:00

0:00

1 maja w Warszawie marsz neonazistów pod hasłem „Szturmowe Święto Pracy” został zablokowany przez grupę protestujących. Policja początkowo torowała drogę pochodowi, odpychając i wynosząc protestujących, ale ostatecznie marsz utknął i został skutecznie zatrzymany (przyczyny tego sukcesu opisywaliśmy tydzień temu). Prokuratura postawiła też jednemu mężczyźnie z emblematami SS zarzut propagowania faszystowskiego ustroju państwa.

Historia powtórzyła się w niedzielę 5 maja 2018 w Katowicach. Tym razem manifestację organizowały nieco bardziej umiarkowane od jawnie neonazistowskich „Szturmowców” organizacje: Ruch Narodowy i Młodzież Wszechpolska, pod hasłem „Marsz Powstańców Śląskich”. Tam również pojawiła się zdeterminowana kontrdemonstracja, byli m.in. Obywatele RP.

Nacjonaliści nieśli m.in. transparenty „White boys”. Jak informują nas uczestniczki blokady, mężczyźni w kominiarkach krzyczeli do nich „Po marszu was zgwałcimy!”

Blokujący siadali raz za razem na ulicy i nie dopuszczali do przemarszu, doszło do przepychanek nacjonalistów z policją. W końcu prezydent miasta Marcin Krupa podjął decyzję o rozwiązaniu marszu, „mając na uwadze zdrowie i bezpieczeństwo mieszkańców”. Popierany w wyborach samorządowych przez PiS prezydent dodał:

„Katowice nie będą areną propagandy faszyzmu i nacjonalizmu. W #Katowice podejmiemy szereg działań szczególnie w zakresie edukacji młodych ludzi, by pokazywać szkodliwość tych ideologii”.

Dwie udane majowe blokady były w skali ostatnich lat ewenementem, praktycznie nigdy wcześniej nie udawało się zablokować marszów faszystów i nacjonalistów. Poza zaangażowaniem antyfaszystów przyczyniły się do tego postawy policji i władz miasta, które nie podjęły decyzji o kontynuowaniu marszów za wszelką cenę. Dlaczego?

Minister Brudziński i Winnicki skaczą sobie do gardeł

O postawę policji miał pretensje Robert Winnicki do ministra Brudzińskiego, pisząc na Twitterze

„Potrzeba pilnej interwencji @jbrudzinski. 1. Policja w Katowicach ochraniała dziś lewaków blokujących manif.ku czci Powstańców Śląskich 2.Brutalnie interweniowała wobec uczestników marszu a 4 zatrzymała”

Brudziński odparł bardzo ostro:

Panie Pośle gdyby Pan wpłynął na organizatorów narodowych demonstracji, aby skuteczniej eliminowali ze swoich szeregów idiotów eksponujących faszystowskie i nazistowskie symbole to @PolskaPolicja nie musiałaby interweniować. A Ruch Narodowy nie byłby kompromitowany w oczach Polaków https://t.co/AcE1YfR2HL

- Joachim Brudziński (@jbrudzinski) 6 maja 2018

Tymczasem jeszcze pół roku temu Brudziński (wtedy wicemarszałek sejmu) nazwał osoby wznoszące faszystowskie okrzyki na Marszu Niepodległości „prowokatorami”. Stawał także w obronie Marszu w mediach. Gdy lider frakcji liberałów w Europarlamencie Guy Verhofstadt powiedział że „na ulice Warszawy wyszły tysiące faszystów, neonazistów, białych suprematystów”, Brudziński proponował, by wytoczyć mu proces:

„człowiek który obraża kraj, który poniósł największe straty z rąk niemieckich nazistów, kraj, z którego wywodzi się najwięcej spośród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, który obraża również moich przyjaciół, biorących udział w Marszu Niepodległości, powinien tak dostać po kieszeni”.

Być może były to ostatnie dni sojuszu PiS z nacjonalistami.

Małżeństwo z rozsądku

Osoby o wyrazistych poglądach politycznych często ignorują różnice między różnymi frakcjami przeciwnej opcji politycznej. Tak samo jak dla prawicy Razem i Nowoczesna sytuują się blisko siebie, tak samo liberałom i lewicy może się wydawać, że PiS i nacjonaliści z Ruchu Narodowego i innych organizacji to praktycznie to samo.

Tymczasem relacje między PiS a grupami neofaszystowskimi i skrajnymi nacjonalistami, skupionymi razem w Ruchu Narodowym, który pierwotnie powstał z połączenia Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego, od lat były napięte.

O ile PiS jest masową partią konserwatywno-populistyczną, nakierowaną w dużym stopniu na starszy i wiejski/małomiasteczkowy elektorat, o tyle narodowcy są niszowymi ruchami, popularnymi wśród młodych i agresywnych mężczyzn, często kiboli. W przeciwieństwie do PiS fascynują się zbiorową przemocą.

Co więcej, PiS czuje się w porządku współczesnej demokracji jak ryba w wodzie. Choć rozmontowuje jej mechanizmy bezpieczeństwa, dąży do tego, by - jak każda normalna partia - poprzez zwycięstwa w wyborach utrzymać się przy władzy. Faszyści i nacjonaliści zaś fantazjują o rewolucji. Gdy w 2012 roku na Marszu Niepodległości Robert Winnicki zapowiadał powstanie Ruchu Narodowego, zadeklarował, że Ruch powstaje, by:

„dążyć do obalenia republiki okrągłego stołu”.

Ryzykowny sojusz taktyczny

Nietrwały sojusz między PiS i nacjonalistami w ostatnich trzech latach należy rozumieć w kategoriach taktycznych - dopóki nacjonaliści byli zbyt słabi, by wystartować samodzielnie w wyborach, PiS mógł wykonywać w ich stronę kurtuazyjne gesty, aby przekonać do siebie niewielką grupę ich zwolenników o poglądach nacjonalistycznych i neofaszystowskich, a także kiboli.

Wszystko w imię koncepcji „jednej biało-czerwonej drużyny”, czyli wielkiego PiS, które rozdyma się na całe spektrum prawicy, rozpoczynając się gdzieś w konserwatywnym centrum, a kończąc wśród miłośników faszyzmu.

Nacjonalistom ten układ nigdy do końca nie był na rękę, choć umożliwił im zdobycie pewnej popularności w mediach. W ostatnich miesiącach wśród skrajnej prawicy rozpoczęła się wojna o to, kto stworzy partię zdolną do samodzielnego startu w wyborach parlamentarnych (poza Winnickim do takiego gestu przymierza się również Adam Andruszkiewicz, również poseł Kukiz’15).

PiS, z trudnego sojusznika, staje się dla nacjonalistów bezpośrednim konkurentem w walce o głosy wyborców. Presji na rozbrat z władzą w środowiskach nacjonalistów i neofaszystów nie sposób już ukryć: na „Szturmowym Święcie Pracy” neofaszyści i neonaziści skandowali „PiS, PO - jedno zło!”.

Jednocześnie sojusz z nacjonalistami i neofaszystami od początku narażał PiS na tzw. ryzyko wizerunkowe.

Wraz z serią wizerunkowych wpadek w ostatnich miesiącach koszty współpracy z nacjonalistami zaczęły przeważać nad zyskami.

Napięcie rosnące po obu stronach od miesięcy eksplodowało w wymianie zdań między Winnickim i Brudzińskim. Dziś po przyjaźń między PiS a nacjonalistami i neofaszystami mocno oziębła.

Jakie wydarzenia przyczyniły się do tego najbardziej?

Listopad 2017: zagraniczne reakcje na Marsz Niepodległości

Po 11 listopada 2017 roku politycy Prawo i Sprawiedliwości z początku bronili Marszu Niepodległości. Poza wspomnianym Brudzińskim, również Mateusz Morawiecki (wtedy wicepremier) mówił:

„Nie można powiedzieć, że kilka absolutnie niedopuszczalnych transparentów czy okrzyków powinny zmącić ogólny obraz tego, w jaki sposób dzień niepodległości był obchodzony. (…) Widziałem wielki marsz, który był bardzo pięknym, niepodległościowym marszem”.

Politycy PiS nie spodziewali się jednak, że w oczach zagranicznych mediów i polityków marsz wywoła takie oburzenie. Co uchodzi na krajowym podwórku, w ostatnich latach mocno przechylonym na prawo, za granicą już nie przejdzie. „New York Times” na przykład pisał wprost o odrodzeniu faszyzmu w Polsce.

Po tych reakcjach politycy PiS zaczęli orientować się, że międzynarodowe koszty wspierania nacjonalistów mogą przeważać nad krajowymi zyskami.

Styczeń 2018: swastyka z wafelków - reportaż TVN o neonazistach

W styczniu Superwizjer TVN wyemitował reportaż o środowisku neonazistów, które świętuje urodziny Hitlera za pomocą torcika-swastyki z wafelków. Reportaż odbił się szerokim echem w polskich mediach, które z jednej strony wyśmiały skrajną prawicę, z drugiej jednak zaapelowały do Brudzińskiego - już ministra spraw wewnętrznych i administracji - o stanowczą reakcję.

Brudziński kluczył jak mógł, ale ostatecznie zapowiedział politykę „zero tolerancji” dla głoszenia totalitarnych poglądów w Polsce.

W styczniu politycy PiS mogli uznać, że nawet na krajowym podwórku bliskość z nacjonalistami i neofaszystami może być raczej ciężarem wizerunkowym niż atutem.

Luty 2018: ustawa o IPN, Winnicki żąda, by Andrzej Duda „zdjął jarmułkę”

Ostatecznym ciosem dla małżeństwa PiS i nacjonalistów był globalny kryzys wizerunkowy, który wywołała nowelizacja ustawy o IPN. Prawo i Sprawiedliwość znowu nie spodziewało się tak zdecydowanej reakcji zagranicznych mediów oraz władz Izraela i USA. Doszło do spontanicznej erupcji wypowiedzi antysemickich w szerokim spektrum polskiej prawicy, co jeszcze bardziej pogorszyło atmosferę. W antysemityzmie przodowali, rzecz jasna, nacjonaliści i neofaszyści.

Gdy wszyscy zastanawiali się, czy Prezydent Andrzej Duda zdecyduje się podpisać ustawę, 5 lutego przed Pałacem Prezydenckim demonstrację zorganizowała Młodzież Wszechpolska (postrzegana jako najbardziej "umiarkowana" z frakcji nacjonalistycznych), z Robertem Winnickim na czele.

Demonstranci przynieśli antysemicki transparent skierowany do Prezydenta: „Zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę!”.

Ostatecznie Prezydent Andrzej Duda ustawę podpisał, jednocześnie kierując ją do Trybunału Konstytucyjnego. Pikieta narodowców i neofaszystów pod Pałacem Prezydenckim została skrytykowana przez prawicowe media i przypieczętowała rozejście się Prawa i Sprawiedliwości i narodowców.

W czasach, w których rząd został oskarżony o antysemityzm zarówno w kraju, jak i za granicą, współpraca z jawnymi antysemitami byłaby już zwykłym wizerunkowym samobójstwem.

Sukces obu blokad wynikał więc nie tylko z faktu, że antyfaszyści byli zdeterminowani oraz obrali skuteczną taktykę. Drugim - równie ważnym - czynnikiem mógł być fakt, że wraz z rozejściem się politycznych dróg PiS i nacjonalistów, w Polsce skończyło się przyzwolenie władzy na faszyzm.

Cóż, wypada się cieszyć. Lepiej późno niż wcale.
;

Udostępnij:

Krzysztof Pacewicz

Dziennikarz, filozof, kulturoznawca, doktorant na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki "Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych" (PWN 2017). Zajmuje się współczesną filozofią polityczną.

Komentarze