Śmierć ptaków poruszyła mieszkańców Warszawy. „Na naszą skrzynkę docierały często przejmujące listy” – mówi Justyna Choroś z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. „Jedna z osób napisała, że zostawia zawsze orzechy ptakom i teraz żaden ptak ich nie zjada”. Dlaczego władze miasta zareagowały tak późno?
W ostatnich tygodniach głośno jest o sprawie ptaków, które masowo giną w Warszawie. Wśród nich przeważają wrony. W przestrzeni publicznej pojawiają się pierwsze diagnozy stawiane po przeprowadzeniu badań na martwych ptakach. Wskazuje się na wirus, ale wciąż brakuje solidnego wyjaśnienia, co dzieje się z miejską awifauną. Cała sprawa przypomina zagadkę do rozwikłania przez śledczych z „Archiwum X”. Tymczasem, jak mówią osoby zajmujące się zawodowo dzikimi ptakami, krukowatym jest coraz trudniej przetrwać i na ich problemy należy spojrzeć w szerszym kontekście.
Jako pierwsza alarm w sprawie martwych ptaków w Warszawie podniosła Fundacja Noga w Łapę. Zaczęła domagać się wyjaśnień od miejskich władz. Od połowy lipca w mieście były znajdowane martwe ptaki lub ptaki wykazujące objawy neurologiczne. Miały trudności z poruszaniem się, utrzymaniem równowagi i lataniem. U części ptaków dochodziło do krwotoku wewnętrznego. W wyjaśnienie sprawy zaangażowało się również Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków.
Pierwszy oficjalny komunikat pojawił się w połowie sierpnia. Został ogłoszony przez Głównego Lekarza Weterynarii i Głównego Inspektora Sanitarnego. Wynikało z niego, że w pięciu z siedmiu próbek pochodzących od wron siwych w Warszawie stwierdzono obecność wirusa Gorączki Zachodniego Nilu. Polskie media podchwyciły tę informację.
Jednak Noga w Łapę uznała, że to wciąż za mało, aby wyjaśnić przyczyny masowego umierania nie tylko wron, ale również srok i kawek. Tym bardziej że w kolejnych dwóch martwych ptakach przekazanych przez fundację do badań w Państwowym Instytucie Weterynaryjnym w Puławach nie stwierdzono wirusów. U jednego z nich znaleziono za to dwie substancje: bromadiolon (w stężeniu śmiertelnym) oraz brodifakum. Są to substancje wchodzące w skład trutek na szczury, które są rozrzucane w mieście, również poza specjalnymi pojemnikami na truciznę. Ptasi Patrol Nogi w Łapę informował o takich trutkach znalezionych między innymi wokół kortów Warszawianki.
„Na ten moment oficjalne komunikaty potwierdzają wirusa Zach Nilu w 10 próbkach z 21. ( Z rozmów z laboratorium wynika, że ta pula ptaków nie została przebadana toksykologicznie!) Oraz 3 ptaki z zatruciem trutką na szczury z 6 przebadanych toksykologicznie ( w tym u dwóch stężenie było na tyle duże, że wskazuje na bezpośrednią przyczynę śmierci)”.
To dlatego, jakkolwiek sensacyjnie brzmiał tytuł o egzotycznym w wirusie u warszawskich wron, wciąż nie można wykluczyć kumulacji różnych czynników, a już na pewno nie można nie uwzględniać kwestii rodentycydów.
Jednak problemy, z jakimi borykają się ptaki krukowate, nie ograniczają się do wirusa i trutek na szczury. Niektóre z nich jak gawrony są już na czerwonej liście gatunków zagrożonych wyginięciem w Polsce. Inne, chociaż ich stan jest stabilny, borykają się z różnymi problemami. W 2018 roku doszło do otrucia 200 kawek, które konały w męczarniach, po tym, jak ktoś, najprawdopodobniej celowo, wlał środek owadobójczy do poideł dla ptaków na warszawskim Mokotowie.
Doktor habilitowany Tomasz Mazgajski z Muzeum i Instytutu Zoologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie zajmował się wcześniej stołecznymi kawkami. Jak zaznacza, wciąż nie ma wystarczająco dużo danych.
„Zajmowaliśmy się znakowaniem kawek kolorowymi obrączkami i chcieliśmy się dowiedzieć, gdzie i jak przemieszczają się te ptaki. Dziś populacja kawki jest w miarę stabilna, ale momentami bywało trochę gorzej. Ten problem był związany m.in. z docieplaniem budynków czy brakiem dużych dziuplastych drzew w mieście. Kawki traciły swoje miejsce gniazdowe, które lokowały np. w stropodachach i nikt nie zadbał o skompensowanie tych strat. Dopiero jak zaczęto wieszać skrzynki lęgowe, sytuacja kawek poprawiła się w Warszawie. Jest to zresztą jedyny krukowaty, któremu możemy pomóc w ten sposób. Pozostałe ich gatunki zakładają otwarte gniazda. To jedyny dziuplak w tej grupie ptaków”.
W opinii eksperta od lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych obserwujemy wchodzenie w tereny zabudowy miejskiej sroki. Więcej ptaków pojawiło się w centrum i to nie tylko sroki, ale wrony, a nawet sójki, których jest coraz więcej w miejskich parkach i zaczęły zasiedlać Warszawę. Jednak w przypadku wrony dr hab. Tomasz Mazgajski twierdzi, że jest już dziś miejski gatunek, a te występujące poza obszarem zurbanizowanym znalazły się w odwrocie. Miasta stają się zatem ostoją ptaków krukowatych.
„Kolejnym ptakiem – jeszcze występuje w miastach, choć w coraz mniejszej liczbie – jest gawron. Jest to ptak, który notuje wszędzie regres, nie tylko poza miejskimi ośrodkami, ale i na ich terenie” – wyjaśnia mi ornitolog z PAN. – „Gawronom pogorszyła się dostępność bazy pokarmowej na obszarach rolniczych, z racji powszechnej intensyfikacji rolnictwa. W mieście odnajdują też stare drzewa, na których mogą zakładać swoje kolonie lęgowe, chociaż są one znacznie mniejsze niż te, które widywaliśmy kilkanaście i kilkadziesiąt lat temu”.
Tomasz Mazgajski dodaje: "Kolonie gawronów po kilkaset gniazd w Warszawie zanikły. Te ptaki zaczęły gnieździć się w mniejszych koloniach, po kilka, kilkanaście gniazd. Zmniejszyła się też populacja zimowa. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych mieliśmy około 200 tysięcy zimujących gawronów i kawek w Warszawie. Ptaki te leciały na wspólne noclegowisko, więc liczyło się je razem, bo było trudno oddzielić oba gatunki przy tak dużej liczebności. Z czasem ich ubywało. W późnych latach dziewięćdziesiątych było ich trochę ponad 100 tysięcy. Z roku na rok ta liczebność wciąż się zmniejszała. Wciąż jednak brakuje dobrych danych i badań. Gawron jest gatunkiem wędrownym, na podstawie danych z obrączkowania wiemy, że ptaki z Polski leciały do Francji i zachodniej Europy, a do nas przylatywały na zimę te z Rosji i Skandynawii. Teraz te wędrówki są prawdopodobnie krótsze, z racji słabszych zim.
Niestety nie spodziewałbym się, żebyśmy byli w stanie w Warszawie utrzymać lęgowego gawrona. Podejrzewam, że jeśli przetrwa, to na peryferiach.
Powinno się wyposażyć gawrony miejskie w nadajniki telemetryczne i sprawdzić w ten sposób dokąd one latają, gdzie żerują i dopiero na tej podstawie, podejmować ewentualne działania. Jednak na takie badania nie ma pieniędzy. Ważne jest na pewno zapewnienie gawronom bazy pokarmowej, przestrzeni z niską roślinnością, a nie nisko przyciętych trawników, gdzie gawron znajdzie pędraki i inne rodzaje pokarmu, którym się żywi, ale i niewielkich pól, z miedzami, które w całej Polsce znikają z krajobrazu".
Mój rozmówca wskazuje na jeszcze jeden ważny aspekt związany z obecnością krukowatych. Zwraca uwagę, że niektóre krukowate, jak wrony, są padlinożercami. Są też ekologicznymi drapieżnikami, których nie mamy za wiele w miastach. Sroki również mogą żerować na innych gatunkach, szczególnie na jajach i pisklętach drobnych ptaków. Z kolei na obrzeżach Warszawy pojawia się coraz częściej kruk. Miasta będą wciąż przyciągały ptaki krukowate, chociaż ich życie w zurbanizowanej przestrzeni nie wydaje się usłane różami, a część z nich, jak wspomniane już gawrony, z coraz większym trudem zakładają kolonie lęgowe.
To, że mamy wzrost liczby gatunków krukowatych w Warszawie, potwierdza ornitolożka, Fatima Hayatli, liderka Zespołu Komunikacji z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków i doktorantka na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego.
„Warszawa jest takim miejscem, gdzie wrona siwa może osiągać najwyższe zagęszczenie w Europie. Do miasta zaczęły wchodzić sójki, a sroki też coraz częściej wybierają jego przestrzeń. W śródmieściu gniazduje już jedna para kruków i to od trzech lat, odnosząc sukces lęgowy w Ogrodach Muzeum Łazienki Królewskie. Sprzyjającym czynnikiem jest na pewno dolina Wisły, szczególnie w przypadku wrony siwej. W jej przypadku rzeczne doliny były ich pierwotnym siedliskiem. Jednak nie mamy dobrych danych dotyczących liczebności ptaków krukowatych w Warszawie”.
Krzysztof Stasiak, Lider Zespołu Ochrony Gatunków w OTOP dodaje, że już dawno temu miejscem występowania wrony siwej był dolina Wisły na wysokości warszawskiego zoo. To stamtąd wrona rozprzestrzeniała się na nowe obszary w stolicy.
„Gatunki ptaków krukowatych odnalazły w mieście dobre warunki, których zaczęło im brakować na obszarach pozamiejskich w ich dawnych siedliskach. Krukowate szybko się uczą. Nauczyły się dostawać na przykład do śmietników, trafiać do miejsc przechowywania resztek pożywienia czy wynajdywać porzucone przez ludzi odpadki. Gniazdują przeważnie albo na drzewach albo tak jak kawki w dziuplach czy w szczelinach budynków, a zatem miasto zaoferowało im całkiem sporą pulę miejsc lęgowych. Niestety gawrony już tak dobrze sobie nie radzą, bo ich liczebność wszędzie spada” – mówi Stasiak.
Fatima Hayatli dodaje: „Badania nad liczebnością ptaków w całej Polsce prowadzone w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska wskazują dziś na spadek liczebności gawrona. Stabilne są populacje kawek, wron i srok, a na wznoszącej są kruk i sójka. Przy czym te dane są z 2018 roku. Pamiętajmy, że wrony są raczej osiadłe w mieście i żerują blisko drzew, na których zakładają gniazda. Natomiast gawrony przemieszczają się na różne odległości w poszukiwaniu pokarmu”.
O gawronach stało się głośno kilka miesięcy temu, kiedy władze Świebodzina chciały pozbyć się kolonii lęgowej tych ptaków. OTOP uruchomił wtedy specjalną petycję, przypominając o dramatycznym spadku liczebności gawronów w Polsce i apelując o rezygnację z niszczenia kolonii tych ptaków w miastach, co umożliwia polskie prawo. Warszawa nie korzystała w ostatnich latach z tego prawa zbyt często. Jak mówi mi Krzysztof Stasiak, w latach 2020-2022, na terenie stolicy zdarzały się wyłącznie pojedyncze przypadki dotyczące usunięcia konkretnego drzewa w związku z tym, że kolidowało z inwestycją lub pielęgnacji pojedynczego drzewa.
"Wiele w tym przypadku zależy od lokalnych uwarunkowań i od miasta, dlatego że w większości przypadków wnioski o zgodę na takie odstępstwa w przypadku gawronów składa lokalna administracja, a ta z kolei robi to na wniosek mieszkańców.
A zatem los gawronów zależy od ludzi i ich wrażliwości na świat przyrody. Jednak z drugiej strony coraz częściej pojawiają się osoby, które stają w obronie gawronów.
Moim zdaniem, tam, gdzie pojawiają się takie kolonie lęgowe, powinno się te miejsca oznaczyć taśmą i ustawić tabliczki z informacją — kolonia lęgowa rzadkiego ginącego gatunku ptaka z Czerwonej listy ptaków Polski. Zachowaj ostrożność! Doceń, że tutaj jest!"
Trudno nie zgodzić się ze słowami mojego rozmówcy. Tym bardziej że sam dobrze pamiętam, jak liczne były gawrony w krajobrazie rolniczym, kiedy byłem dzieckiem. Dziś stada gawronów przeczesujących zaorane pola należą do coraz większych rzadkości. A przecież mogłoby się wydawać, że skoro tak wiele ich było, to nic im się nie stanie. Przypadek gawrona dowiódł, że wcale tak nie jest, a za chwilę może okazać się, że zaczniemy tracić na przykład kawki.
Ekspert z OTOP zaznacza, że wrony nierzadko mogą żywić się gryzoniami.
„Zdarza się, że wyciągają wkładki z trutką na drobne ssaki, albo żerują na padłych szczurach czy myszach. Jeśli te zostały wcześniej otrute rodentycydem, to dojdzie do zatrucia wrony. Dlatego pomimo potwierdzenia wirusa wywołującego Gorączkę Zachodniego Nilu, stwierdzenie tej jednej przyczyny nie wyklucza pozostałych”.
Stąd mogło dojść do kumulacji niekorzystnych czynników, o co nie jest trudno.
Przestrzeń miejska nie jest również wolna od środków ochrony roślin. Stosuje się je w różnych miejscach, chociażby na osiedlowych patio, w ramach „zabiegów pielęgnacyjnych”. To również ma wpływ na organizmy żywe, nawet jeśli są stosowane zgodnie z opisem na etykiecie, to nie znamy ich długofalowego oddziaływania. Tych źródeł oddziaływania różnych niebezpiecznych czynników może być co najmniej kilka.
Krzysztof Stasiak uważa, że ze strony ekologicznej ingerencja w środowisko i zastosowane insektycydy, które się stosuje w takich opryskach, mają oczywiście dopuszczenie do zastosowania w zieleni miejskiej, ale należy do tego rodzaju zabiegów podchodzić z dużym rozsądkiem i unikać ich wykonywania. Tym bardziej że ptaki, które są częścią tego ekosystemu czy jako fragment łańcucha pokarmowego czy jako organizmy, które przebywają w tym otoczeniu, są również narażone na oddziaływanie oprysków, czy poprzez zubożenie bazy pokarmowej czy poprzez bezpośrednie działanie, w zależności od ekologii konkretnego gatunku i od danej sytuacji. Dużo lepiej jest stosować takie metody jak odpowiednia aranżacja zieleni i umożliwienie wejścia do miasta naturalnym wrogom bezkręgowców, z którymi walczy się środkami chemicznymi, a zatem między innymi ptakom. Dlatego lepiej zastanowić się, czy musimy rzeczywiście opryskiwać, kosić, a zamiast tego, czy nie wyjaśniać ludziom, dlaczego tego nie warto robić.
Moja kolejna rozmówczyni, Justyna Choroś, liderka zespołu zmian systemowych i rzecznictwa z OTOP podkreśla, że to, jak zarządzamy miejskim ekosystemem, jest pochodną oczekiwań społecznych.
"Część osób mieszkających w miastach narzeka na chwasty, gniazda ptaków i domaga się od miejskich służb podejmowania działań. Często wystarczyłoby edukować, w prosty sposób. Na przykład wywiesić tabliczkę z informacją, dlaczego trawnik nie został skoszony, albo rosną na nim rośliny uznawane w za »chwasty«. To jest kwestia umiejętności komunikowania społeczeństwa, które nie musi zdawać sobie sprawę z faktu, że nie jest to zaniedbanie. Należy informować ludzi o korzyściach z tego, że trawa nie będzie nisko skoszona. Są na to różne sposoby. To działa zresztą w obie strony.
W przypadku masowej śmierci ptaków w Warszawie brakowało szybkiej reakcji miasta. Jeśli takie sytuacje się wydarzają, to trzeba jak najszybciej informować publicznie i w sposób otwarty, o tym, co się dzieje.
Część ludzi czuje się osobiście i emocjonalnie związane z tymi ptakami, są dla nich ważne. Bez odpowiedniej reakcji władz zaczną szukać wyjaśnień na własną rękę" – mówi Choroś.
„W przypadku śmierci warszawskich wron, jeśli miałabym mówić z perspektywy osoby, która po prostu w Warszawie mieszka, to bardzo mi zabrakło głosu miasta w tej sprawie” – wtóruje Fatima Hayatli. „Przecież przekładając na przykład interpretację Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w sprawie pomocy rannym i chorym zwierzętom, to ten obowiązek spoczywa na gminach. Tymczasem na stronach miasta pierwszy komunikat pojawił się 5 sierpnia i mówił o pojedynczych upadkach wron, a później z nich zniknął. Ludzie zaczęli pisać do nas już w lipcu. Dyskusja trwała w mediach społecznościowych od paru dobrych tygodni. Na odpowiedź na nasze pismo, wysłane 30 lipca, też musieliśmy długo czekać, i do dziś nie dostaliśmy odpowiedzi od wszystkich instytucji, które były jego adresatami”.
„Tymczasem na naszą skrzynkę docierały często przejmujące listy” – dodaje Justyna Choroś. – „W jednym z nich jedna z osób napisała, że zostawia zawsze orzechy ptakom i teraz żaden ptak ich nie zjada. Zawsze były zjadane, a teraz nie. To były bardzo przejmujące historie przesyłane przez ludzi, którzy mają potrzebę obcować z przyrodą. Oczywiście nie jest tak, że Warszawa nic nie robi, bo dzieje się dużo, i doceniam różne starania ze strony miasta, ale w tym przypadku miasto było nieobecne. To pokazuje, że dziś konieczne jest pilne przyjrzenie się procedurom, które obowiązują w takich sytuacjach”.
Kryzys dotyczący śmierci ptaków nie był kontrolowany, a inicjatywę przejęły organizacje ochrony zwierząt. Fundacja Noga w Łapę ruszyła w teren i zajęła się szukaniem przyczyn masowego umierania ptaków krukowatych. Z kolei Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków apeluje o zgłaszanie obserwacji martwych lub chorych ptaków w bazie na stronie www.ornitho.pl lub poprzez aplikację NaturaList, co ma pomóc w ustaleniu skali problemu. W formularzu zgłoszenia należy wpisać dokładną lokalizację, stan ptaka – ranny, martwy lub chory, to, czy wokół niego były inne zwierzęta oraz informacje, które mogą być istotne w celu ustalenia przyczyn śmierci lub złego stanu ptaka – na przykład te dotyczące przeprowadzonej w okolicy deratyzacji. Należy pamiętać również o zdjęciu. Oprócz tego, przede wszystkim należy zgłosić znalezionego ptaka do gminy i Straży Miejskiej lub do zarządcy terenu, jeśli nie jest to własność miasta, które z mocy prawa powinny podejmować w tej sprawie interwencje.
W Warszawie są służby, które zajmują się na przykład zbieraniem tych martwych ptaków. Należy je powiadamiać o tym, że te ptaki są znajdowane i oczekiwać, że będą usuwane. Najlepszym sposobem jest zgłoszenie poprzez aplikację 19115 Miejskiego Centrum Kontaktu, w której można podać dokładną lokalizację na mapie. Jeżeli gmina, miasto czy zarządca terenu nie spełnia tego obowiązku, zwracajmy na to uwagę. Podobnie jak na trutki na gryzonie wysypywane luzem bez umieszczenia w odpowiednich pojemnikach. Wyrzucaną truciznę potrafią zjeść nasze psy. Na to, w jaki sposób przebiega deratyzacja, powinniśmy zwracać bezwzględną uwagę.
Niestety media też dołożyły szczyptę sensacyjnego wątku do sprawy. Powołując się na wyniki badania próbek, w których stwierdzono wirusa Gorączki Zachodniego Nilu, tworzy się atmosferę zagrożenia, a to wcale nie musi pomóc ptakom. Krzysztof Stasiak z OTOP przypomina, że ptaki nie są wolne od chorób, ale nie powinno to być powodem do lęku przed nimi. Oczywiście nie zwalnia to nas z ostrożności. Bez względu na to, jaki to ptak, zawsze należy pamiętać o tym, że nie należy się do niego zbliżać jeśli jest martwy. Natomiast jeśli wymaga nagłej pomocy, to osoby podejmujące się tego typu działań powinny to robić w jednorazowych rękawiczkach, z zachowaniem zasad bioasekuracji – z użyciem maseczek i odzieży ochronnej w skrajnych przypadkach.
„Wirusy mutują, pojawiają się nowe, a ich rozprzestrzenianiu sprzyjają sezonowe skupiska ptaków” -wyjaśnia mój rozmówca. „Natomiast w przypadku Gorączki Zachodniego Nilu pamiętajmy, że roznoszą ten wirus komary, muszą zaistnieć określone warunki termiczne, czyli dłuższy okres z wysokimi temperaturami, które nie spadają poniżej dwudziestu kilku stopni, i to dopiero sprawia, że komary mogą zarażać wirusem”.
Jest jeszcze jeden aspekt dotyczący naszego oddziaływania na świat przyrody. Wciąż zaśmiecamy swoje otoczenie, a żerujące na śmietnikach ptaki nie powinny nas cieszyć. Nasze śmieci, zepsute resztki jedzenia, substancje chemiczne, to wszystko powinno być odpowiednio zagospodarowane. Nasz wpływ na sąsiadujące z nami ptaki może być pozytywny i negatywny. Uczmy się tego jak im nie szkodzić.
W Warszawie i wielu innych miastach rośnie wrażliwość na przyrodę. Ludzie coraz częściej interesują się ptakami, obserwują je. Te obserwacje pełnią funkcje wręcz terapeutyczne. Warto zatem zadbać o naszych skrzydlatych sąsiadów. Można też włączać się w akcje organizacji zajmujących się pomocą dzikim zwierzętom. Najważniejsze jest uniknięcie sytuacji, z którymi dziś muszą radzić sobie warszawskie ptaki. W przypadku ich masowej śmierci, której jesteśmy świadkami od kilku tygodni, można pomóc, zgłaszając martwe ptaki, ale też wspierając organizacje wyręczające władze samorządowe i państwowe instytucje. Model pomocy przez serwisy crowdfundingowe, kiedy Fundacja Noga w Łapę musi szukać funduszy na badanie martwych ptaków, dowodzi, jak wiele mamy do poprawy w zakresie systemu ochrony zwierząt w Polsce.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze