Rząd chwali się rekordowymi waloryzacjami dla emerytów. Ich wysokość wynika z mechanizmu ustawowego, ale rząd dba o emerytów wyjątkowo, dając im dodatkowe świadczenia. Stoi to w jaskrawym kontraście do tego, jak w czasach wysokiej inflacji traktuje swoich pracowników
Z pewnością słyszeliście hasło o „rekordowej waloryzacji emerytur”. I to prawda, będzie ona rekordowa. Z czego to wynika?
Oblicza się ją, dodając do wskaźnika inflacji co najmniej 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej (jeśli wzrost ten wyniósłby 5 proc., do wskaźnika należałoby doliczyć przynajmniej 1 punkt procentowy - 20 proc. z 5 proc.).
Kluczowa jest jednak inflacja, ponieważ realny wzrost płac będzie najpewniej niski przez wysoką inflację. Zapisane w ustawie „co najmniej” daje jednak rządzącym pewne narzędzia, by podwyżkę zwiększyć. Nie ma też w ustawie obowiązku ustanawiania minimalnej podwyżki kwotowej. Rząd robi to z własnej woli.
W 2023 roku emerytury wzrosną o co najmniej 13,8 proc. Ale rząd zdecydował się na system mieszany, kwotowo-procentowy. Minimalna podwyżka wyniesie 250 złotych. Jeżeli kwota wynikająca z procentowej podwyżki miałaby być niższa, rząd zapewnia wyrównanie. 13,8 proc. dla osób z emeryturą minimalną oznaczałoby podwyżkę o 184,70 zł, a dla osób z rentą z powodu częściowej niezdolności do pracy – 138,53 zł. Przyszłoroczne zasady dla pierwszego przypadku oznaczają dodatkowe 65,30 zł, dla drugiego – 111,47 zł.
Dlatego od 1 marca 2023 roku minimalna emerytura wyniesie 1588,44 zł. Oznacza to wzrost minimalnej emerytury (z 1338,44 zł) o aż 18,7 proc.
Ostateczny wskaźnik poznamy w lutym, gdy zostanie podany ostateczny poziom inflacji za 2022 rok. Bo od niego w dużej mierze zależy wysokość waloryzacji.
Ogólnie jednak wysokość waloryzacji wynika przede wszystkim z warunków ekonomicznych. Ustawa jest napisana tak, żeby emeryci na inflacji nie tracili, a w przyszłym roku będzie to miało duże znaczenie.
Kwota 250 złotych minimalnej podwyżki została ogłoszona 18 października na konferencji z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego i ministry rodziny Marleny Maląg. Spójrzmy na słowa w jakich premier decyzję uzasadnił:
„Nasz rząd zawsze dostrzega wkład emerytów w budowę naszego państwa. Nie bylibyśmy w tym miejscu bez ogromnej pracy naszych emerytów. Najbliższa waloryzacja będzie co najmniej na poziomie 250 zł”.
Trzeba podkreślić: sama waloryzacja nie jest problemem, szczególnie, że – jak pokazaliśmy wyżej – jest to obowiązek ustawowy. Problem w tym, że w innych obszarach, gdzie dochody ludzi realnie spadają, rząd nie jest już tak zainteresowany tym, by do tego nie dopuścić.
Chodzi tutaj przede wszystkim o tych, dla których rząd jest pracodawcą – czyli o sferę budżetową.
Tutaj rząd PiS zdecydował samodzielnie, że podwyżki w przyszłym roku wyniosą 7,8 proc. Wysokość podwyżki uzasadniano prognozą inflacji. Ale ta prognoza pochodzi z pierwszej połowy roku. W sierpniu w projekcie budżetu zweryfikowano prognozę na 9,8 proc. Ale założony poziom podwyżki ani drgnie. Jednocześnie w tym roku – w którym ceny rosną o kilkanaście procent – budżetówka otrzymała zaledwie 4,4 proc. podwyżki.
„Mechanizm waloryzacji emerytur i rent z FUS faktycznie różni się od mechanizmu ustalania wskaźnika wzrostu płac w państwowej sferze budżetowej” – przypomina w komentarzu dla OKO.press Piotr Ostrowski, wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.
I od razu dodaje: „Jest to ważne, ale i dla emerytów i dla pracowników budżetówki z pewnością najważniejsze nie jest to, w jaki sposób, według jakiego wskaźnika ustalany jest ich comiesięczny dochód, a to, ile zarabiają”.
Pracownicy budżetówki walczą dziś nie tyle o podwyżki, ile o realne utrzymanie swoich pensji. Obecnie po prostu ubożeją, w przyszłym roku będą mogli za swoje pensje kupić zauważalnie mniej niż dwa-trzy lata temu.
Porównajmy podwyżki dla budżetówki i waloryzacje emerytur w ostatnich latach
Dwa zastrzeżenia.
Po pierwsze – w 2012 roku mieliśmy waloryzację wyłącznie kwotową o 71 złotych. Daje to bardzo różne wyniki procentowe dla różnych wysokości emerytury, więc nie uwzględniamy tego na wykresie.
Po drugie – podwyżki dla budżetówki za czasów PiS to podniesienie funduszów płac. Dokładne wysokości podwyżek zostają do dyspozycji kierowników jednostek budżetowych. Podwyżki mogą być więc większe, ale też mniejsze. Muszą jednak mieścić się w określonych budżetach. Dlatego dla uproszczenia stosujemy w obliczeniach te wartości.
A dodatkowo pamiętajmy, że nie mówimy o tak samo licznych grupach. Według szacunków OPZZ, w państwowej sferze budżetowej pracuje około 560 tys. osób (nie należy mylić tej kategorii z całą sferą finansów publicznych, w której zatrudnienie jest dużo większe i sięga 2,5 mln osób). Emerytów jest natomiast już ponad 7 milionów.
Chodzi tutaj więc przede wszystkim o urzędników i służbę cywilną. Policjanci, nauczyciele — te zawody walczą o swoje podwyżki osobno. Kwota bazowa w służbie cywilnej nie drgnęła ani o grosz między 2009 a 2018 rokiem i wynosiła wówczas 1 873,84. Rok wcześniej podniesiono ją o całe 74 grosze.
Tylko raz – w 2020 roku – podwyżki były wyższe niż waloryzacje emerytur. Od 2009 roku przez większość czasu podwyżki były zamrożone.
Rząd PO-PSL zasłaniał się kryzysem.
"Uczciwie mówię, że to nie jest dobry czas na masowe i powszechne podwyżki w tak czy inaczej rozumianej sferze budżetowej" - mówił w 2011 roku Donald Tusk. Prawdą jest, że duża część rządów poprzedniej ekipy charakteryzowała się kiepską koniunkturą gospodarczą, która była przedłużoną konsekwencją globalnego kryzysu finansowego z 2008 roku. Ale pod koniec rządów PO-PSL możliwości były, podwyżek nie było.
PiS z kolei dziś zasłania się tym, że przecież daje podwyżki, a Donald Tusk ich nie dawał. W sierpniu ministra Maląg mówiła:
"W ustawie budżetowej na przyszły rok jest zaplanowana podwyżka dla sfery budżetowej, 7,8 proc. Jeżeli w sferze budżetowej spojrzymy na wynagrodzenia, to na pewno nie są one najniższe, bo II kwartał to wynagrodzenia przeciętnie 6,7 tys. złotych, i ono rośnie”.
Średnia to jednak myląca statystyka i nie obejmuje wszystkich, szczególnie tych słabiej zarabiających. A urzędnicy w dzisiejszej sytuacji realnie tracą. PiS próbuje się wykręcać wciąż dobrymi danymi o rosnących pensjach z ostatnich miesięcy. Ale to w zasadzie wypowiedzi nie na temat. PO lekceważyła sprawę przez lata, PiS dawał podwyżki nieregularne i zbyt niskie. Partie się kłócą, kto jest bardziej winny, urzędnicy cierpią.
Żeby pokazać skalę różnicy w podejściu państwa do jednej i drugiej grupy, prześledźmy wzrost dochodu w każdej z nich. Załóżmy hipotetycznego urzędnika i hipotetyczną emerytkę, którzy w 2008 roku otrzymywali 1500 złotych.
W 2023 roku emerytka otrzymałaby 2676 złotych (podwyżka o 78,4 proc.), urzędnik powinien zarabiać zaledwie 1789 złotych. Ratuje go podwyżka płacy minimalnej (którą, o czym się zapomina, dosyć dynamicznie podnosiły także rządy PO-PSL – z 936 zł w 2007 roku do 1750 w 2015 roku). Ta w przyszłym roku wyniesie od 1 stycznia 3490 złotych.
Gorzej wygląda to, jeżeli płaca urzędnika w 2008 roku była nieco wyższa.
Przykładowa urzędniczka, która w 2008 roku miała pensję w wysokości 3000 zł, w 2023 otrzyma 3578 złotych, czyli blisko płacy minimalnej, choć 15 lat wcześniej zarabiała prawie trzy razy więcej niż płaca minimalna. To podwyżka o niecałe 20 proc. w 15 lat.
A emeryt, który w 2008 roku otrzymywał 3000 zł, w 2023 roku powinien dostać 5246 złotych.
To wszystko w okresie, w którym skumulowana inflacja wynosi 64 proc. Jedną grupą państwo się opiekuje, druga tonie.
I jeszcze raz dodajmy: nie oznacza to, że emerytom należy zabrać. To przede wszystkim problem tego, jak polskie państwo traktuje budżetówkę, czyli swoich własnych pracowników.
Wysokość podwyżek i waloryzacji wynika przede wszystkim z zapisów ustawowych. Ale można było nad ustawą popracować, by zapewnić pracownikom budżetówki ochronę przed inflacją. Rząd PiS miał na to już siedem lat, ale nie był zainteresowany.
Dodatkowo, PiS korzysta z każdej okazji, by emerytów dowartościować finansowo poza systemem emerytalnym. Bo tak należy rozumieć trzynaste i czternaste emerytury. W tym roku na oba świadczenia państwo wydaje około 22 mld złotych.
Platforma Obywatelska ustami Donalda Tuska postulowała w tym roku podwyżkę dla budżetówki w wysokości 20 proc. Według lidera PO kosztowałoby to budżet państwa 30 mld złotych. Jest więc to ten sam rząd wartości. Państwo nie powinno (przynajmniej nie nagle i nie bez uzasadnienia) odbierać obiecanych świadczeń.
Trzynastki i czternastki przy jednoczesnym ignorowaniu uzasadnionych roszczeń innej grupy jest jasnym pokazaniem, gdzie leżą priorytety rządu PiS.
I trudno nie interpretować tego jako wybór polityczny. Według ostatniego sondażu Ipsos dla OKO.press wśród osób powyżej 60 roku życia aż 61 proc. deklaruje chęć głosowania na PiS, chociaż w całej populacji to już tylko 35 proc. PiS to wie i stara się dbać o emerytów silniej niż o inne grupy.
Tymczasem pracownicy sfery budżetowej to ludzie młodsi, politycznie różnorodni. A więc trudniejsi do przekonania do PiS-u, szczególnie w tak trudnych gospodarczo czasach.
Wśród pracowników budżetówki widać rosnący gniew.
Piotr Ostrowski, OPZZ: „Temat przyszłorocznych podwyżek z pewnością nie jest zamknięty, o czym świadczą protesty pracowników sądów i prokuratur, czy napięta, przedprotestacyjna atmosfera w służbach mundurowych”.
Ostrowski przypomina też, że pracownikom i związkowcom nie chodzi o antagonizowanie emerytów i pracowników. Ale zauważa, że gdy pracownicy obserwują jak władza dba o dochody emerytów, wzmacnia to ich frustrację.
„Pracownicy sfery budżetowej bezskutecznie domagają się choćby utrzymania ich płac realnych, a zatem podtrzymania siły nabywczej dochodów ich gospodarstw domowych, podczas gdy o emerytów rząd Zjednoczonej Prawicy od wielu lat dba w sposób szczególny” – mówi związkowiec – "Nie chcę powiedzieć, że emerytom wyższe świadczenia się nie należą – wręcz przeciwnie. Uważam jednak, że na tym tle wszyscy pracujący na rzecz zapewnienia sprawnego funkcjonowania państwa są traktowani niesprawiedliwie i mają słuszne powody do głębokiej irytacji.
Ostrowski również zauważa prawdopodobną polityczną motywację działań rządu PiS. I rekonstruuje myślenie rządzących:
„Emeryci na nas zagłosują, a pracownicy usług publicznych raczej nie. Inwestujemy w tych pierwszych, a tych drugich w najlepszym wypadku ignorujemy”.
Gospodarka
Polityka społeczna
Marlena Maląg
Mateusz Morawiecki
Prawo i Sprawiedliwość
Rząd Mateusza Morawieckiego
budżetówka
emerytury
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze