Wariant Delta namieszał w strategiach walki z pandemią na całym świecie – państwa, które trzymały wirusa na dystans, jak Chiny, przestają sobie dawać z nim radę. A politycy, którzy zbijają kapitał na wątpieniu w pandemię czy szczepienia – mają na głowie kolejny szpitalny kryzys
Najbardziej zakaźny z dotychczasowych dominujących wariantów SARS-CoV-2, czyli Delta, popsuł szyki i republikańskim gubernatorom w Stanach Zjednoczonych, i partyjnym bonzom w Chińskiej Republice Ludowej. Ci pierwsi, sprzeciwiający się ograniczaniu praw obywatelskich poprzez nakazy noszenia maseczek czy szczepienia oraz liczący na mityczną odporność stadną muszą teraz stawić czoła zapaści systemu ochrony zdrowia i zatkanych oddziałów intensywnej terapii. Ci drudzy – rzeczywistości, w której nie sposób testować na COVID co dwa tygodnie milionów mieszkańców.
Wariant Delta bowiem – oprócz tego, że jest mniej więcej dwa razy bardziej zakaźny od wariantu Alfa, który spowodował w Polsce falę jesienią 2020 roku, częściowo wymyka się odporności poszczepiennej. Stosowane w UE szczepionki bardzo dobrze chronią przed hospitalizacją (według ostatnich analiz w ponad 95 proc.), ale znacznie gorzej przed zachorowaniem czy zakażeniem bez symptomów choroby. A to oznacza, że zaszczepieni również zakażają, choć najprawdopodobniej w mniejszym stopniu niż niezaszczepieni – bo ich organizm radzi sobie z wirusem szybciej.
Kolejna fala epidemii wzbierająca w Stanach Zjednoczonych uwidoczniła jedno ze zjawisk towarzyszących Delcie – naturalną „segregację" na zaszczepionych i niezaszczepionych i jej konsekwencje. Chęć do zaszczepienia się pomiędzy poszczególnymi stanami USA jest różna – ale wykazuje korelację z poglądami politycznymi. Demokraci szczepią się chętniej, republikanie są bardziej skłonni ku „alternatywnej" wizji zdrowia publicznego w pandemii – niech żyje naturalna odporność, wolność (od maseczki i ukłucia w ramię) przede wszystkim.
Według Our World in Data tygodniowa średnia nowych wykrytych przypadków przekroczyła w USA już 108 tys. dziennie i dalej rośnie. Wyraźnie widać różnicę pomiędzy stanami, w których poziom wyszczepienia jest niski, jak Teksas (44,6 proc. populacji) czy Arkansas (37 proc.), a tymi, gdzie ludzie szczepią się chętniej (Vermont - 68 proc., ale też Portoryko – 60 proc.).
Arkansas pobiło już rekord hospitalizacji z poprzedniej fali w styczniu – jak podawał „The New York Times", zajętych było 1376 łóżek, a na intensywnej terapii w całym stanie zostało osiem wolnych miejsc.
Na Florydzie (50 proc. zaszczepionych) liczba osób wymagających pomocy szpitalnej przekroczyła 15 tys. - to o 3 tys. więcej niż poprzedni szczyt. A jest to stan z odsetkiem zaszczepionych porównywalnym do Polski.
Według „The Wall Street Journal" już 43 proc. łóżek na intensywnej terapii zajmują tam pacjenci chorzy na COVID-19.
Gubernator Florydy, Ron De Santis, sprzeciwia się jednak nakazowi noszenia maseczek w miejscach publicznych - i to tak bardzo, że podpisał decyzję zakazującą wprowadzania ich przez lokalne władze. Te ostatnie w niektórych miejscach postanowiły jednak sprzeciwić się rozkazom gubernatora, nakazując noszenie maseczek zwłaszcza w szkołach - a jego decyzja została zaskarżona. Podobne rzeczy dzieją się w Teksasie, gdzie nakaz noszenia maseczek wprowadzono m.in. w publicznych szkołach w Dallas wbrew decyzji gubernatora Grega Abbotta.
Tymczasem rząd federalny za czasów prezydenta Bidena nie ma takich rozterek - będą się musieli zaszczepić wszyscy urzędnicy rządu federalnego i 1,3 mln amerykańskich żołnierek i żołnierzy.
W porównaniu z poziomem zakażeń w USA chińskie 143 nowe przypadki z 9 sierpnia wydają się drobnym problemem, zwłaszcza w przeliczeniu na liczbę mieszkańców (323 na milion w pierwszym kraju, 0,07 w drugim). Ale to najwięcej od stycznia. Chińskie władze, po stłumieniu wiosną 2020 roku fali w Wuhan, która dała początek światowej pandemii, postawiły na politykę „zero covid". Stosują drastyczne z europejskiego punktu widzenia środki zaradcze – twarde lockdowny dla milionów, rygorystyczna kontrola stanu zdrowia. Teraz, po wykryciu nowych przypadków w Wuhan, przetestowano tam na koronawirusa 11 mln mieszkańców.
Coraz głośniej słychać jednak pytanie – czy Chiny są w stanie powstrzymać wysoce zakaźny wirus Delta, zwłaszcza że rodzimej produkcji szczepionki nie mają tak dobrych danych na temat skuteczności jak Pfizer, Moderna, Johnson&Johnson czy AstraZeneca. Jak pisze brytyjski „The Guardian", na początku sierpnia wpływowy chiński wirusolog Zhang Wengdong napisał, że Chiny powinny zacząć przyzwyczajać się do idei życia z wirusem w dłuższym okresie. Innymi słowy – przyznał, że strategia „zero covid" może być niemożliwa do zrealizowania. „Dane mówią, że nawet jeśli wszyscy się zaszczepimy, COVID-19 nadal będzie endemiczny [stale występujący - red.], ale na niższym poziomie i z mniejszym współczynnikiem śmiertelności".
Zhang Wengdong twierdzi to samo, co wielu wirusologów i specjalistów od zdrowia publicznego na świecie: wirus nas przechytrzy i znajdzie drogę do naszych organizmów, ale te - dzięki szczepieniom i kolejnym zakażeniom - będą budować przynajmniej częściową odporność na jego kolejne mutacje.
Prof. Krzysztof Pyrć z UJ, członek Rady Medycznej przy premierze, tłumaczył w czerwcu 2021 roku OKO.press:
„Epidemie kończą się nie dlatego, że osiągamy odporność zbiorowiskową i nikt nie choruje, tylko przebieg tej choroby jest inny. To tak naprawdę wydarzyło się z hiszpanką. Kiedy prawie wszyscy ją przechorowali, w kolejnych latach (bo z tym wirusem grypy mieliśmy do czynienia do lat 50. XX wieku) nasz układ immunologiczny nie blokował zakażenia, ale sprawiał, że przebieg choroby był łagodniejszy. Mam nadzieję, że jak przy hiszpance i innych koronawirusach sezonowych za rok, dwa, trzy z pandemicznej skali problemu przejdziemy do skali medycznej" – wyjaśniał naukowiec.
Nie wiadomo jednak, jak na opinie wirusologów zareagują chińskie władze, dumne ze swoich sukcesów w powstrzymywaniu wirusa. „Wyraźnie widać, kto poradził sobie z nim lepiej" – stwierdził ostatnio publicznie prezydent Chin Xi Jinping. „The Guardian" przytacza historie urzędników wyrzucanych ze stanowisk, bo w podległych im regionach pojawiły się nowe przypadki SARS-CoV-2., jak Fu Guirong, zawiadująca ochroną zdrowia w mieście Zhengzhou w prowincji Henan.
Z podobnym problemem co Chiny borykają się również państwa demokratyczne: Australia, Nowa Zelandia czy Korea Południowa, które też starały się utrzymać obecność wirusa na jak najniższym poziomie. Wprowadzająca w różnych częściach państwa uciążliwe lockdowny – w stanie Victoria obecny jest już szóstym z kolei, podczas którego można wychodzić z domu tylko w niecierpiących zwłoki sprawach – administracja ma dla swoich działań coraz mniejsze poparcie, a protesty przybierają na sile. Z drugiej strony australijskie władze nie mają w obecnej sytuacji za bardzo innego wyjścia – proces szczepień idzie bardzo tam powoli, do tej pory zaszczepiło się zaledwie 21 proc. osób powyżej 16. roku życia.
Zapewne chińskim czy australijskim władzom nie będzie łatwo przestawić się na nowe tory myślenia o epidemii – tak jak nie jest łatwo rządzącym i opinii publicznej wszędzie na świecie. Z pojawieniem się wariantu Delta upadły bowiem dwa mity, lub nadzieje związane z SARS-CoV-2: że uda się osiągnąć odporność zbiorowiskową i że uda się to osiągnąć dzięki szczepionkom.
Z odpornością zbiorowiskową mielibyśmy do czynienia wtedy, gdyby odpowiedni odsetek osób odpornych na wirusa spowodował, że ten zniknąłby z danej populacji. W przypadku odry jest to np. 95 proc.
W przypadku grypy nie ma takiego progu, bo wirus zbyt szybko mutuje i coraz więcej wskazuje na to, że będzie tak w przypadku naszego koronawirusa.
Ta prawda wybrzmiewa coraz mocniej w wypowiedziach specjalistów od zdrowia publicznego: prof. Andrew Pollard, szef JCVI, brytyjskiej komisji ekspertów doradzającej władzom ws. szczepień, powiedział we wtorek 9 sierpnia, że „zapewne wirus wyskoczy z wariantem, który będzie jeszcze lepiej przekazywany przez zaszczepioną populację. To kolejny argument za tym, żeby nie budować strategii szczepień wokół odporności zbiorowiskowej".
Jednak w Wielkiej Brytanii stosunkowo wysoki poziom zaszczepienia – ponad 75 proc. dorosłych – wraz z faktem, że ponad 9 na 10 osób ma już przeciwciała anty SARS-CoV-2 (w wyniku szczepienia lub przechorowania) powoduje, iż mimo zniesienia ograniczeń w środku dużej wznoszącej fali zakażeń sytuacja w szpitalach jest nieporównywalnie lepsza niż podczas ostatniej wiosennej fali – pacjentów jest ok. cztery razy mniej. Pozwala to uniknąć kryzysu.
Jest to rozwiązanie, które w tej chwili nie sprawdzi się ani w Australii, ani w Chinach, ani w słabo zaszczepionych stanach USA. Zapewne nie sprawdzi się również w Polsce, z poziomem wyszczepienia równym przeżywającej właśnie najgorsze momenty pandemii Florydzie i nieznanym odsetku osób z przeciwciałami (w Wielkiej Brytanii prowadzi się dokładne analizy seroprewalencji). W odpowiedzi publicznej liczy się bowiem przede wszystkim, ile osób będzie potrzebowało pomocy szpitalnej, sprzętu do intensywnej terapii, ile wreszcie umrze. Dlatego pierwszą potrzebą może być wciąż spłaszczanie krzywej zakażeń poprzez ograniczanie kontaktów – jak w trzech poprzednich falach.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze