W marcu opisywaliśmy, jak wiceminister spraw zagranicznych Jan Dziedziczak zażądał od muzeum Yad Vashem poprawienia błędnego napisu na wystawie. Napis mówił, że granatowa policja polska pilnowała w czasie okupacji getta w Łodzi. Łódzkiego akurat nie pilnowała, ale inne getta – tak
Wiceministra Jana Dziedziczaka, posła PiS, odwołano ze stanowiska wkrótce po jego wyprawie do Izraela. O dymisji rząd poinformował na Twitterze na początku kwietnia, nie wymieniając przy tym Dziedziczaka z nazwiska. W MSZ zajmował się on wcześniej m.in. kontaktami z Polonią i polityką historyczną. Zmiana napisu w Yad Vashem jest to więc sukces byłego wiceministra, w dodatku – jak się zaraz dowiemy – bardzo wątpliwy.
Przypomnijmy fakty. Wiceminister udał się do Ziemi Świętej z pielgrzymką „weteranów walk o niepodległość Polski i polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata” jako oficjalny członek polskiej delegacji rządowej. Po skandalu i kryzysie w stosunkach polsko-izraelskich wywołanym nowelizacją ustawy o IPN miał to być „gest wyciągniętej ręki”. Wyszło średnio, także dlatego, że akurat w tym delikatnym momencie wiceminister podczas wizyty w Yad Vashem zażądał zmian w ekspozycji dotyczącej Holocaustu. Całość opisywaliśmy tutaj.
„Założenie nasze było takie, iż ta pielgrzymka, to taka wyciągnięta dłoń, to wyjazd z ambasadorami polskiej sprawy”.
- mówił Radiu Maryja Dziedziczak.
Wiceminister dostrzegł wówczas na wystawie błąd w opisie jednego ze zdjęć. Napis głosił, że w czasie okupacji „polska policja i niemieccy żołnierze” pilnowali wejść do getta w Łodzi. Przypomnijmy, że było to jedno z największych gett założonych przez III Rzeszę: stłoczono w nim w straszliwych warunkach 200 tys. osób. Niemal wszyscy zostali zamordowani (wielu wcześniej zmarło z głodu i chorób).
Na czym polegał błąd? W Łodzi nie było „granatowej” polskiej policji. Po przegranej w kampanii 1939 roku miasto znalazło się na terenach bezpośrednio wcielonych do Rzeszy, a nie w tzw. Generalnym Gubernatorstwie, które było odrębną od niej jednostką terytorialną. W GG działały niektóre instytucje obsadzone przez Polaków, takie jak właśnie granatowa policja. Dziś historycy z IPN przypominają, że policja granatowa nie była „polska” - w tym znaczeniu, że nie była instytucją państwa polskiego, tylko powołaną przez okupantów. Policja granatowa miała jednak orzełki na guzikach – wykorzystano przedwojenne umundurowanie – a do służby do niej powołano, pod karą śmierci, przedwojennych policjantów (chociaż nie wszyscy posłuchali). W sumie przez służbę w granatowej policji mogło przewinąć się nawet 18 tys. osób.
Yad Vashem zareagowało na interwencję przedstawiciela polskiego rządu. Jak poinformował 28 maja dziennik „Haaretz”, podpis pod zdjęciem został zmieniony. Napis głosi teraz, że wejścia do getta „pilnowała przez całą dobę” niemiecka policja. „Chcieliśmy być precyzyjni” - powiedzieli pracownicy Yad Vashem reporterowi „Haaretz”, dodając, że historycy sprawdzili zarzut i potwierdzili, że był to błąd.
„Napis został wreszcie zmieniony” - ucieszył się na Twitterze Andrzej Pawluszek, sekretarz premiera Morawieckiego.
O tym, że podpis zawiera rzeczowy błąd, pisaliśmy już w OKO.press - kiedy zajmowaliśmy się żądaniami ówczesnego wiceministra Dziedziczaka.
Tyle że poprawienie tego błędu nie zmienia w żaden sposób ponurej roli, którą odegrała w Zagładzie „granatowa” policja.
Przypomnijmy, co mówiła w marcu OKO.press prof. Barbara Engelking, szefowa Centrum Badań nad Zagładą w PAN.
„W 99 proc. przypadków w GG policja pomagała jednak Niemcom w pilnowaniu gett, a później także w ich likwidacji. Odegrała fatalną rolę, pomagając Niemcom w Zagładzie i popełniając wiele zbrodni”.
Dodajmy, że po wojnie wielu „granatowych” policjantów trafiło w szeregi Milicji Obywatelskiej. Wielu historyków Zagłady, takich jak np. prof. Jan Grabowski, podkreśla złowrogą rolę, którą odegrała polska policja podporządkowana okupantowi. Według Yad Vashem policja, w której służyli Polacy, okazała „absolutne oddanie” niemieckim władzom i pomagała Żydom tylko w „bardzo nielicznych przypadkach”.
Zdaniem OKO.press zawsze jest dobrze eliminować błędne informacje z przestrzeni publicznej (jest to zresztą jedno z naszych głównych zajęć). Trzeba jednak znać proporcje. Usunięcie błędu z podpisu pod zdjęciem na ogromnej wystawie w Yad Vashem w żaden sposób nie wpłynie na przebieg debaty o stosunkach polsko-żydowskich w czasie wojny – w tym także na ich poglądy dotyczące ponurego wkładu w Zagładę tysięcy policjantów-Polaków. Jest on bowiem niestety bardzo dobrze udokumentowany.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze