0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: il. Iga Kucharska/OKO.pressil. Iga Kucharska/OK...

1 września 2017 roku na X (wówczas jeszcze Twitter) pojawił się komunikat: „Na mocy decyzji MSZ Republiki Wejsznorii oficjalnie otwarto ambasadę w Kijowie i wręczono listy uwierzytelniające”.

Zgodnie z Konwencją z Montevideo z 1933 roku nowe państwo powstaje de facto, gdy kontroluje ludność, terytorium i ma działający rząd. Potem stara się o uznanie innych państw i organizacji międzynarodowych (de jure). A jak było w tym przypadku?

Wejsznoria przyszła na świat na sztabowych mapach, podczas przygotowań do rosyjsko-białoruskich manewrów Zapad 2017, w których pojawił się pomysł fikcyjnych państw-agresorów.

Jednak to, co miało pozostać wojskową konwencją, wymknęło się spod kontroli. Internet natychmiast podchwycił ten byt. W ciągu kilkunastu godzin Wejsznoria zyskała walutę (1 talar = 5 dolarów), paszporty, a nawet resorty, w tym ministerstwo spraw zagranicznych, które na Twitterze wydało oświadczenie: „Wejsznoria nigdy nie zaatakuje Białorusi. Ale swojej nie oddamy ani piędzi”.

Żart okazał się niezwykle nośny.

Przeczytaj także:

Zmarła w 60. miesiącu

Nazwa Wejsznoria – jak czytamy w „Naszej Niwie”, jednym z ostatnich i największym opozycyjnym medium Białorusi – mogła wywodzić się z bałtyckiego imienia Vaišnoras – „ten, kto chętnie częstuje”. Obok Wejsznorii w scenariuszu manewrów pojawiły się także dwie inne fikcyjne krainy: Wisbaria (od imienia Visbaras, czyli „wszechzwycięski”), odpowiadająca obszarowi zachodniej Litwy i środkowej Łotwy, oraz Lubenia, wyznaczona w rejonie tzw. korytarza suwalskiego – na pograniczu północno-wschodniej Polski i południowo-zachodniej Litwy. Razem z Wejsznorią tworzyły blok „państw-agresorów”, symbolizujących Zachód.

Reakcje mediów na fenomen internetowej Wejsznorii dobrze pokazały linie podziału w białoruskim społeczeństwie. Telewizja państwowa i prasa kontrolowane przez reżim Łukaszenki długo milczały, jakby próbowały w ten sposób unieważnić niewygodne zdarzenie. Z kolei niezależne media, a zwłaszcza „Nasza Niwa”, oraz internetowa społeczność przyjęły Wejsznorię jako formę oporu. Zauważono, że na mapie manewrów wyznaczono obszar przypominający historyczną Wileńszczyznę (bez Wilna, ale za to z Grodnem). To skojarzenie nadawało żartowi poważniejszy, polityczny sens.

Reżim szybko zdał sobie sprawę z potencjału ironii.

Białoruskie i rosyjskie media, początkowo milczące, zmieniły narrację i przedstawiały sprawę jako „wrogą prowokację” wymierzoną w sojusz z Rosją.

Ale żartów tylko przybywało. W Mińsku sięgnięto więc po sprawdzone rozwiązanie i w sierpniu 2022 roku sąd oficjalnie uznał profile Wejsznorii w mediach społecznościowych za materiały ekstremistyczne. Myśleli pewnie, że tak zakończą barwne życie republiki.

Białoruscy sędziowie nie oglądali zapewne „Gry o tron”. Inaczej wiedzieliby, że Eddard Stark, Lord Winterfell i Namiestnik Północy przestrzegał: „Kiedy spada śnieg i wieje biały wiatr, samotny wilk umiera, ale stado przeżywa”. I tak Wejsznoria, została pogrzebana przez urzędników Łukaszenki, ale jej mieszkańcy – wciąż żyją.

Politgeografia „fikcyjnej republiki”

Jak się okazuje, Wejsznoria nie wypadła sroce spod ogona.

Sowiecki podział Białorusi na sześć historyczno-etnograficznych regionów – Zachodnie Polesie, Wschodnie Polesie, Poniemnie, Pojezierze (lub Podźwinie), Podnieprze i Białoruś Centralną – jest w dużej mierze sztucznym tworem ideologicznym, pozbawionym głębszych podstaw. Regiony te zostały wytyczone dopiero w początkach XX wieku, jeszcze za caratu. Z tym podziałem skorelowano w czasach Białorusi radzieckiej podział administracyjny i od 1954 roku istniało 6 obwodów: miński, witebski, homelski, grodzieński, brzeski i mohylewski. Struktura ta, z wydzielonym miastem Mińsk, obowiązuje do dziś.

W przeciwieństwie do Polski, Litwy i Łotwy, białoruski podział był narzucony i nie zyskał społecznej legitymizacji. Nazwy większości regionów, pochodzące od głównych rzek (Niemen, Dniepr, Dźwina) lub o charakterze ogólnym (Białoruś Centralna), nie niosą ze sobą skojarzeń z konkretnymi grupami etnograficznymi czy kulturowymi. Wyjątkiem jest Zachodnie Polesie, zamieszkane przez odrębną grupę Poleszuków, charakteryzującą się specyficznym językiem, kulturą materialną i silną samoidentyfikacją. Ale co do zasady – granice regionów są arbitralne, często przecinają historyczne ziemie, czy wręcz celowo ignorują zróżnicowanie etnograficzne, kształtowane w czasach Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rzeczpospolitej Obojga Narodów i imperium rosyjskiego.

I na dzisiejszej Białorusi, „pogryzionej ze wszystkich stron”, by zacytować Łukaszenkę, choć słów tych użył w innym kontekście (jako metafory działalności NATO i Ukrainy), lęk przed separatyzmem na Zachodnim Polesiu czy wśród polskiej mniejszości na północnym zachodzie sprawia, że główną zasadą wytyczania regionalnych granic pozostaje ideologia.

Jedynym regionem, który w ostatnich latach zaistniał oddolnie, jest właśnie Wejsznoria.

To właśnie ta część Białorusi – przypomnijmy – pokrywająca się częściowo z historyczną Wileńszczyzną, katolicka i silnie związana kulturowo z Polską i Litwą, w wolnych wyborach w 1994 roku była bastionem demokratycznych kandydatów opozycji – Zianona Pazniaka i Stanisłaua Szuszkiewicza. A to zaś pokazuje, że prawdziwe regiony etnograficzne na Białorusi istnieją, lecz są tłamszone. Dowodzi też czegoś jeszcze – że Wejsznoria, choć powstała jako wirtualny byt, stała się realnym nośnikiem tożsamości, łącząc historię, kulturę i kolektywną wyobraźnię społeczną.

Wejsznorio – iskro piorunów

Spoiwem – miks pastiszu i obywatelskiej inicjatywy. Znalazło to odzwierciedlenie w postach i memach publikowanych na mediach społecznościowych. Popularnością cieszył się wpis na Twitterze „10 faktów o Wejsznorii”, w którym informowano, że stolicą republiki jest Grodno, a „we wszystkich lasach Wejsznorii [obowiązuje] godzina policyjna”. Nie mniej znaczące były poważnie brzmiące komunikaty „instytucji” gospodarczych – Narodowy Bank (НацБанк) ogłaszał emisję okolicznościowych monet czy obchody swojej „pierwszej rocznicy działalności”. Wkrótce republika wprowadziła własną kryptowalutę – talara – a społeczność integrowała się wokół świąt państwowych i „zwyczajowych”.

Zgodnie z „konstytucją” ustanowiono też zestaw symboli państwowych. Herb przedstawia białego bociana na błękitnej tarczy, z koroną nad głową, stojącego na jednej nodze. Flaga składa się z trzech pasów – białego, błękitnego i białego – z żółtym krzyżem jagiellońskim w centrum. Ustrój – parlamentarna republika z sejmem, w którym decyzje podejmuje się online. Kalendarz państwowy obfitował w rocznice: Dzień Inicjacji (29 sierpnia), Dzień Niepodległości (30 sierpnia), Dzień Zwycięstwa w Siedmiodniowej Wojnie (21 września), Dzień Talara (6 października). Obchodzono także tradycyjne Święto Bociana (7 kwietnia, wraz z przylotem ptaków) oraz zapożyczone święta międzynarodowe, jak Dzień św. Patryka.

Najważniejszym symbolem tożsamości pozostawał hymn. Napisany i wykonany przez jak najbardziej realny zespół Eizva, szybko rozprzestrzenił się w sieci:

Cicho szumi las ukochanej Wejsznorii

Spokojnie niosą wody jej rzeki

Kto idzie z napaścią – znajdzie zgubę

Starożytność daje siłę

Wejsznoria – jesteś iskrą piorunów

Wejsznoria – siostra Wisbarii

Tobie przysięgamy wciąż i wciąż

Czas bronić Wejsznorii

Jeździec na sztandarze, sporysz na szewronie

Kraj bojowy obnażył swój oręż

Ani obcy, ani zdrajca nas nie złamią

Wejsznorzy – z rodu Staralitwy.

(tłum. własne)

Dary Prydneprowia, naprawdę?

Ale prawdziwą społeczną legitymizację Wejsznoria zyskała w komentarzach, dyskusjach i żartach. Stała się bezpiecznym kodem do wyrażania poglądów, tęsknot i krytyki. Pod jednym z artykułów w „Naszej Niwie” czytelnik o nicku „Дзякуй” pisał: „Dziękuję [Wejsznorio]! Wszystkie te sztuczne gównobrendy w stylu «Dary Prydneprowia» to podwójny fejk”. Chodzi o nazwę soku i komentarz oddaje klimat zmęczenia oficjalnymi, narzuconymi narracjami – fejkowy region, bo wytyczony ex nihilo w czasach radzieckich, staje się nazwą dla napojów. Wobec tych praktyk Wejsznoria – choć fikcyjna – była tworem swojskim, oddolnym i przez to bardziej autentycznym.

Ludzie chętnie wchodzili w jej świat, bo paradoksalnie dzięki fikcji dostrzegali prawdę. Jak zauważyła „дочка Максима Дизайнера”: „Całe życie wierzyłam w ten podział [tj. regiony wyznaczone przez Sowietów], wy łamiecie schematy :/”).

Dla wielu Wejsznoria stała się również wymowną metaforą „innej Białorusi”, czego dowodziła gorąca dyskusja o historycznych granicach i tożsamości. Niejaki „Litwin” przekonywał: „(Górne) Poniemnie to żadna «Wejsznoria», a w rzeczywistości historyczna Litwa Wschodnia”, na co „Ятвяг” replikował: „to żadna Litwa Wschodnia, to część Jaćwieży”.

A jednocześnie sama Wejsznoria przypominała, że Białoruś nie jest monolitem kulturowym ani politycznym.

Jak zauważył inny komentator: „Oczywiste jest, że część katolicka (Grodno, Lida, Oszmiana, Woronowo i inne) różniła się od Białej Rusi”.

W tych sporach, choć dotyczyły one pozornie fantomu, rozgrywała się autentyczna debata o prawdziwych korzeniach i kulturze, tłumiona przez lata sowieckiej uniformizacji. Dla jednych był to niewinny żart, dla innych – bardzo poważna sprawa. „Niegorliwy Litwin” pisał ironicznie: „A Polesie Ukrainie oddać?”. Ten emocjonalny komentarz pokazuje, że byli również i tacy, którzy powołanie fikcyjnego państwa odbierali jako coś niewłaściwego. Można by dopowiedzieć – uderz w stół, a nożyce się odezwą – bowiem dyskusja odsłania też nieoczywiste dla polskiego odbiorcy animozje między Białorusinami a Ukraińcami.

Najważniejszy był jednak zbiorowy śmiech jako forma oporu. Jak podsumował „Яраш”: „Piszcie dalej. Dobrze przypiekacie adeptów sowieckiej nauki!”. I to „przypiekanie” poprzez żart, absurd i ironię okazało się niezwykle sugestywne. Anonimowa czytelniczka oznajmiała: „Mam paszport Wejsznorii, teraz tylko czekam na granicy”. Ale jakiej? – tego nie mówi. Na pewno nie jest to granica polsko-białoruską, bo tę zamknęliśmy prewencyjnie przed Zapadem 2025.

ZAPAD: Zastraszanie-Awantura-Presja-Agresja-Dezinformacja.

Manewry Zapad (ros. „Zachód”) to wielkie ćwiczenia wojskowe Federacji Rosyjskiej i Republiki Białorusi. Ich historia pokazuje, że nigdy nie były tylko ćwiczeniami, lecz narzędziem realizacji polityki Moskwy.

Fikcyjni agresorzy i rzeczywiste cele strategiczne

Pomysł fikcyjnych państw-agresorów, w tym Wejsznorii, pojawił się podczas przygotowań do manewrów Zapad-2017. Jak przypomina analityk Paweł Usow, „symboliczne oderwanie fragmentu Białorusi i przekształcenie go w państwo-bombę polityczną miało wartość psychologiczną: zasiać ziarno niepokoju, że Zachód może wspierać destabilizację”. Cel strategiczny Białorusi i Rosji pozostał niezmienny: testowanie słabości NATO i utrzymanie Białorusi jako instrumentu presji. Dla obszaru oznaczonego jako Wejsznoria ćwiczenia mogą być:

  • Testowaniem reakcji NATO – symulacją ataku na słabo bronionym, zalesionym terenie.
  • Prowokacją separatystyczną – przygotowywaniem gruntu pod inspirowanie konfliktów etnicznych.
  • Maskowaniem rzeczywistych celów – sprawdzaniem logistyki i przemieszczania wojsk.

Historyczny wymiar presji i agresji

Faktyczne cele tych ćwiczeń pozostają niejawne, ale ich historia pozwala wskazać pewne prawidłowości.

  • Zapoczątkowane w 1977 roku (Zapad 77), były demonstracją siły Układu Warszawskiego przeciwko NATO. Ćwiczono ofensywę na ogromną skalę i uderzenia w głąb Europy Zachodniej, co analitycy Pentagonu odczytali jako realistyczne przygotowania do inwazji.
  • Zapad w 1981 roku służył wywarciu presji na Polskę.
  • Po 1991 roku Rosja utrzymała tradycję, dostosowując ją do nowych realiów. „Zapad 1999” był bezpośrednią odpowiedzią na interwencję NATO w Kosowie.
  • Prawdziwy zwrot nastąpił w 2009 roku, gdy po raz pierwszy na masową skalę włączono armię Białorusi. Formalnie antyterrorystyczny scenariusz obejmował symulacje ataków na Polskę i Litwę.
  • Późniejsze edycje (2013, 2017) systematycznie zwiększały skalę, zasięg i agresywność scenariuszy.
  • Ćwiczenia z 2021 roku, o niespotykanej dotąd skali, wprost testowały logistykę, mobilność i dowodzenie w realiach, które znamy z pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, rozpoczętej zaledwie kilka miesięcy później.

Stałe, powtarzalne elementy gry

Stałymi elementami manewrów Zapad są: celowa dezinformacja i zaniżanie liczby uczestników, symulacje prewencyjnego lub „deeskaluującego” użycia taktycznej broni jądrowej, oraz hybrydowe scenariusze łączące działania militarne z cyberatakami, propagandą i presją migracyjną.

Nowy wymiar: era dronów i hybrydowość

Kluczowym, nowym wymiarem, który zdominował ostatnie edycje, jest integracja bezzałogowych systemów powietrznych. Podczas Zapad 2021 po raz pierwszy na tak dużą skalę wykorzystano drony rozpoznawcze i uderzeniowe. Zapad 2025 z całą pewnością będzie kontynuował i intensyfikował te tendencje, stawiając na łączone operacje zmasowanych ataków dronów-kamikadze oraz rojów autonomicznych robotów lądowych. Może też stanowić zasłonę dla operacji hybrydowych – od cyberataków po sabotaż.

Tegoroczna edycja odbywa się w cieniu trwającej wojny. Oficjalnie ograniczona i defensywna, w praktyce może obejmować symulacje użycia broni jądrowej i ćwiczenia w newralgicznych okolicach przesmyku suwalskiego. Jak zawsze, służyć będzie testowaniu nowych technologii, taktyk i sprawdzaniu jedności Zachodu. Oprócz wojsk Białorusi i Rosji oficjalnie weźmie w nich udział 60 żołnierzy indyjskich. Ale czy moglibyśmy sobie wyobrazić, że Chińczycy nie wykorzystaliby takiej okazji do przetestowania swojego sprzętu i kanałów logistycznych? W końcu Białoruś to jeden z najważniejszych koralików na nici nowego jedwabnego szlaku.

Pamiętacie cudowny film Wesa Andersona „Grand Budapest Hotel” (2014)? Akcję osadzono w fikcyjnej Zubrovce. Wejsznoria, jak tamto wymyślone państwo, stała się alegorią – piękną, nostalgiczną i gorzko ironiczną. Przekształcona z militarnego fantomu w byt społeczny, dowodzi, że nawet w rzeczywistości konfliktu znajdzie się miejsce… no właśnie, dla kogo lub czego? Tłumaczy to monsieur Gustave, główny bohater „Grand Budapest Hotel”:

„Widzisz? Zdarzają się jeszcze przebłyski cywilizacji w tej jatce barbarzyńców zwanej ongiś ludzkością. I to właśnie kultywujemy na swój skromny, pokorny, nic nieznaczący… a, pies to jebał”.

Tu wpisz swoją treść

;
Na zdjęciu Marta Panas-Goworska Andrzej Goworski
Marta Panas-Goworska Andrzej Goworski

Duet pisarski, akronim MAGowie. Ich inspiracją jest Wschód, który jak Średniowiecze Fernanda Braudela wciąż pisze. Publikują m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Newsweeku”, współpracują z kwartalnikiem literacko-artystycznym „Akcent”. Autorzy książek m.in. „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy", „Grażdanin N.N}. i „Inżynierowie Niepodległej", a także „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików" (pod red. Piotra Nehringa). Prywatnie małżeństwo i rodzice czwórki dzieci, mieszkają w Warszawie.

Komentarze