0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Mateusz Mirys / OKO.pressIl. Mateusz Mirys / ...

Był 1978 rok. Janet Parker, fotografka medyczna wydziału anatomii Uniwersytetu Medycznego w Birmingham, poczuła się źle w piątek 11 sierpnia. W ciągu kilku dni na jej plecach, ramionach i twarzy pojawiła się wysypka. Wezwany lekarz stwierdził, że to ospa wietrzna.

Matka Janet była sceptyczna. Pamiętała, że córka przeszła już ospę wietrzną w dzieciństwie, a wysypka wyglądała inaczej. Stan Janet Parker się nie poprawiał. 20 sierpnia była już tak słaba, że nie mogła sama podnieść się z łóżka.

Nie wiemy, czy na oddział zakaźny szpitala w Solihull przywiozła ją rodzina, czy wezwana karetka. Wiemy, że na izbie przyjęć chorą zbadała profesor Deborah Symmons.

Przeczytaj także:

Najlepsza inwestycja na świecie

Prof. Symmons w kartę chorej wpisała variola, co po łacinie oznacza „czarna ospa”, zwana też ospą prawdziwą (ospa wietrzna to varicella). Zapewne wpisała to z niedowierzaniem, bo ostatni przypadek ospy prawdziwej w Wielkiej Brytanii odnotowano pięć lat wcześniej, w 1972 roku.

Od początków lat siedemdziesiątych przypadki tej choroby były już bardzo rzadkie, a ogniska sporadyczne. W 1975 roku w Indiach odnotowano ostatni przypadek cięższej odmiany choroby (variola major), dwa lata później lżejszej (variola minor).

Ospę prawdziwą udało się wyeliminować dzięki szeroko zakrojonemu programowi szczepień prowadzonemu w latach 1967-1979 i koordynowanemu przez Światową Organizację Zdrowia, czyli WHO.

Koszt tego programu wyniósł około 300 milionów dolarów (około 1,2 miliarda dolarów w przeliczeniu na dzisiejszą wartość). Z jednej strony to spory koszt. Z drugiej – były to jedne z najlepiej zainwestowanych przez ludzkość pieniędzy.

Jak wyliczali epidemiolodzy i ekonomiści – każdy dolar przeznaczony na szczepienia przeciwko ospie zwrócił się już po 26 dniach. Przynosi zresztą zyski po dziś dzień.

Przynosi zyski głównie dzięki zaoszczędzonym życiom. Wśród osób niezaszczepionych na ospę umierał przeciętnie co trzeci chory, wśród zaszczepionych co setny.

Ostatnia taka śmierć

Przypadek Janet Parker zaniepokoił nie tylko personel i władze szpitala. Zaniepokojony był również brytyjski rząd oraz WHO. Szybko podjęto próbę wyśledzenia kontaktów pani Parker i jej rodziny. Zakażona osoba nie musiała ciężko zachorować, zwłaszcza jeśli była szczepiona w ciągu ostatnich pięciu lat. Zaszczepiono około pół tysiąca osób, kwarantannie poddano 260.

Janet Parker była zaszczepiona przeciw ospie prawdziwej ostatni raz w 1966 roku. Po dwunastu latach w jej organizmie mogło być zbyt mało przeciwciał. W tamtych czasach osobom narażonym na częsty kontakt z wirusem ospy prawdziwej zalecano powtarzać szczepienia co pięć lat.

Końcowy raport – bo sprawa stała się przedmiotem śledztwa – przedstawił trzy wersje prawdopodobnej drogi zakażenia: przez ciąg wentylacyjny z laboratorium, przez zakażony sprzęt lub przez kontakt z osobą zakażoną. Inspektorzy WHO stwierdzili, że nie zachowano wszystkich niezbędnych procedur bezpieczeństwa.

Szef laboratorium, w którym badano wirusy ospy, prof. Henry Bedson, uznał, że do zakażenia doszło w wyniku zaniedbania procedur. Popełnił samobójstwo 6 września. Po latach oczyszczono go z zarzutów.

Janet Parker przegrała walkę z ospą 11 września 1978 roku. Była ostatnią osobą na świecie, która zmarła na ospę prawdziwą. Jej tragiczną historię przypominało BBC w 2018 roku – wrażliwych czytelników ostrzegam, że w artykule znajdują się zdjęcia ciężko chorej.

Konfederacja chce wyjść z WHO

Po tej niefortunnej śmierci zdecydowano się zniszczyć wszystkie próbki wirusa ospy prawdziwej poza dwiema. Przechowywane są w dwóch laboratoriach na świecie: amerykańskim w Atlancie i rosyjskim w Kolcowie pod Nowosybirskiem. Wirusy przechowywane są na wszelki wypadek, choć naukowcy spierają się do dziś, czy ryzyko przewyższa ewentualne korzyści.

Zbiegiem okoliczności zamierzano ogłosić, że świat jest wolny od ospy prawdziwej właśnie w 1978 roku. Po incydencie w Birmingham postanowiono poczekać. Oficjalnie świat jest wolny od ospy od 1980 roku. W latach osiemdziesiątych przestano też szczepić na ospę prawdziwą.

Przypominam historię eradykacji – czyli wyplenienia – ospy, bo w Sejmie posłowie Konfederacji złożyli niedawno projekt ustawy o wyjściu Polski ze Światowej Organizacji Zdrowia, czyli WHO. W uzasadnieniu piszą o „przywracaniu suwerenności w dziedzinie polityki zdrowotnej”.

Może warto im przypomnieć, że to dzięki wysiłkom WHO i masowym szczepieniom udało się wyplenić ospę – na którą umierał co trzeci chory – z powierzchni globu.

I przypomnieć, że jesteśmy bardzo blisko tego, by pozbyć się kolejnej choroby – polio. Również dzięki działaniom WHO i masowym szczepieniom na całym globie.

I na tym w zasadzie ten tekst można by zakończyć.

Dżuma, cholera, malaria. I gruźlica

Dzięki wysiłkom WHO znacznie mniejszy zasięg mają także dżuma i cholera, które w zasadzie znamy już tylko z powiedzeń. Także malaria, choć jej ogniska zdarzały się u nas jeszcze do końca lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, już w Polsce nie występuje (WHO uznała nasz kraj za wolny od malarii w 1968 roku).

Dzięki programom szczepień udało się również doprowadzić do tego, że gruźlica stała się marginalnym problemem. Po drugiej wojnie światowej była główną przyczyną śmierci i stanowiła 11 proc. wszystkich zgonów (przypominał Tadeusz M. Zielonka w “Forum Medycyny Rodzinnej”).

W 1957 roku wskaźnik zapadalności na gruźlicę wynosił w Polsce 290/100 000, czyli był większy od wskaźników, jakie obecnie odnotowuje się krajach Afryki. W ciągu pół wieku udało się zmniejszyć ten wskaźnik z 289 (w 1960 roku) do 19,6 na 100 tysięcy mieszkańców (w 2012 roku, ibidem). W 2022 roku wynosił już tylko 11,4 na 100 tysięcy.

Przed 50 laty każdego roku rozpoznawano ponad 85 000 nowych zachorowań na gruźlicę. W 2022 roku zarejestrowano ich 4314 – prawie dwadzieścia razy mniej niż przed półwieczem.

Co ma WHO do gruźlicy?

Również koordynowała światową walkę z gruźlicą. I nadal bierze udział w działaniach zmierzających do zmniejszenia liczby zakażeń. Na przykład zapewnia wsparcie techniczne projektu (prowadzonego przez warszawski Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc oraz Médecins Sans Frontières) zdecentralizowanej opieki i leczenia gruźlicy, który jest prowadzony w 18 placówkach pilotażowych. Dzięki temu projektowi uchodźcy wojenni z Ukrainy mogą otrzymywać zalecane przez WHO leki w domach, bez potrzeby hospitalizacji.

Dzięki temu jest więcej wolnych łóżek, niższe są koszty leczenia. Niższe jest też ryzyko epidemiologiczne, które zawsze rośnie wskutek katastrof humanitarnych takich jak wojny i wymuszone nimi uchodźstwo.

Ebola, małpia ospa i ptasia grypa

Nie będę nawet dodawał, że WHO zajmuje się także koordynowaniem programów profilaktyki i leczenia HIV i AIDS i również miała swój udział w tym, że przez epidemię lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku przeszliśmy obronną ręką.

Współcześnie WHO zajmuje się na przykład powstrzymaniem epidemii gorączek krwotocznych spowodowanych przez wirusa Marburg (w Tanzanii) oraz Ebola (w Ugandzie), epidemii mpox (dawniej zwanej małpią ospą) w Demokratycznej Republice Konga i monitoruje rozwój ptasiej grypy H5N1.

Nawiasem mówiąc, wirus grypy H5N1 obecny jest u ptaków na całym świecie. To właśnie w USA wykryto go w ponad 1600 hodowlach drobiu, u krów oraz udokumentowano kilkadziesiąt przypadków zakażeń wśród ludzi.

Po wyjściu USA z WHO dekretem podpisanym w pierwszych dniach urzędowania przez Donalda Trumpa niewiele dowiemy się już na temat liczby przypadków ptasiej grypy w tym kraju. A przynajmniej nie dowiemy się oficjalnie.

WHO, czyli chłopiec do bicia

WHO jest łatwym celem, bo wiele z tego, co robi, jest niewidoczne dla niespecjalistów. Zbiera dane dotyczące zakażeń, analizuje je i monitoruje zagrożenia epidemiczne. Zbiera dane dotyczące skuteczności metod leczenia, analizuje je, ocenia i wydaje rekomendacje. Koordynuje programy profilaktyczne i epidemiologiczne.

Wysiłki tej instytucji doceniają głównie narodowe instytucje oraz specjaliści zajmujący się zdrowiem publicznym. To, co robi WHO, jest dla przeciętnego człowieka zwykle mało ciekawe (żeby nie powiedzieć nudne). A ponieważ jest nieciekawe i bywa niezrozumiałe dla niespecjalisty – jest łatwe do zmanipulowania.

Pamiętacie może Państwo narrację prawicy o WHO, które chce uczyć dzieci masturbacji? Nie ma w tym ani grama prawdy, jest za to mnóstwo niezrozumienia i sporo celowej manipulacji.

WHO rekomendowało (a nie narzucało, bo nie ma takiej władzy), aby w standardach edukacji seksualnej zawarto podstawową wiedzę o ludzkim ciele dostosowaną do wieku dziecka już na etapie edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej – właśnie to prawica przedstawiała jako rzekomą „naukę masturbacji”.

WHO nikogo nie może zmusić

WHO było też krytykowane przez środowiska prawicowe za nieudolność w zarządzaniu pandemią mCovid-19, która rozlała się z Chin na cały świat. To też nieporozumienie i manipulacja.

WHO zbiera dane epidemiologiczne z krajów członkowskich i na tej podstawie może ogłosić stan epidemii lub pandemii. Na podstawie aktualnej naukowej wiedzy może też rekomendować pewne działania. To wszystko, co może zrobić.

Zarządzanie sytuacją to już sprawa poszczególnych krajów. To one mogły zamknąć granice, wprowadzać lockdowny, nakazywać noszenie maseczek i przygotowywać izolatki w szpitalach – lub tego nie zrobić.

WHO nie ma żadnego bezpośredniego wpływu na władze ani systemy opieki zdrowotnej. Może co najwyżej zalecać i apelować do rozsądku.

Pandemia być może trwałaby do dzisiaj

Trudno natomiast wyobrazić sobie przebieg tej pandemii, gdyby nie było Światowej Organizacji Zdrowia.

Po pierwsze nikt by nie dowiedział się o podejrzanych przypadkach zapalenia płuc w Wuhan w grudniu 2019 roku. Nie dowiedzielibyśmy się też, że to jakiś nowy wirus. Nie wiedzielibyśmy też, do jakiego szczepu należy. Każdy kraj z osobna obserwowałby, jak rośnie liczba nietypowych przypadków zapalenia płuc, które zbiera zaskakująco wiele ofiar śmiertelnych. I musiałby radzić sobie z tym sam.

Szpitale pełne, nikt nic nie wie, Chiny nikogo nie informują, bo nie muszą, wszakże WHO nie ma. Czy wyobrażacie sobie świat, w którym każdy kraj walczy z covidem na własną rękę?

Stało się inaczej: 5 stycznia 2020 roku WHO odnotowało „przypadki zapalenia płuc o nieznanej przyczynie” w Chinach i zaczęło badać sprawę. 20 stycznia wiedziało już, że choroba przenosi się z człowieka na człowieka, 30 stycznia wydało ostrzeżenie, a 11 marca – ogłosiło pandemię. To WHO stanęło na czele inicjatyw, dzięki którym szybko powstały szczepionki i prowadzono badania nad potencjalnymi lekami na koronawirusa.

(Nie obyło się bez wpadki. WHO długo uznawał, że koronawirus przenosi się przez drogą kropelkową, ale nie przez aerozole. Ta różnica – aerozole unoszą się z powietrzem, kropelki z naszych dróg oddechowych szybko opadają – przekłada się na to, jak należy zapobiegać zakażeniom. WHO przyznała, że koronawirus może unosić się w powietrzu dopiero w czerwcu 2020 roku. W ubiegłym roku uściśliła swoje definicje dróg transmisji chorób).

Bez USA wzrośnie rola Chin i Rosji? Prędzej rola Europy

Jednym z argumentów podnoszonym w projekcie ustawy napisanej przez Konfederację o wyjściu z WHO jest to, że wychodzą z niej – przez decyzję Donalda Trumpa – Stany Zjednoczone.

“Utrata finansowego wkładu USA znacząco osłabi budżet operacyjny WHO, zmuszając organizację do ograniczenia kluczowych programów w tym zwalczania chorób zakaźnych, wsparcia systemów ochrony zdrowia w krajach rozwijających się oraz globalnych inicjatyw w zakresie szczepień” – piszą autorzy projektu Konfederacji.

To, sugerują, sprawi, że wzrośnie w tej organizacji rola Chin i Rosji. To raczej bzdury.

Po pierwsze, Rosji nie ma nawet w pierwszej dwudziestce piątce krajów, które składają się na budżet Światowej Organizacji Zdrowia w największym stopniu.

Po drugie, już dziś Chiny są krajem, który łoży na WHO najwięcej. Stany Zjednoczone są na drugim miejscu.

Po trzecie, jeśli liczyć łącznie wkład krajów i instytucji europejskich, jest on większy i od amerykańskiego, i od chińskiego.

Portal Visual Capitalist przygotował czytelną infografikę, przedstawiającą co składa się na budżet WHO. Organizacja operuje dwuletnimi okresami budżetowymi i jej budżet na lata 2022-2023 wyniósł 7,893 miliarda dolarów. Składki państw członkowskich stanowiły mniejszość budżetu, 957 milionów dolarów. Reszta pochodziła z dobrowolnych wpłat (darowizn).

Największą część dobrowolnych wpłat przekazują Chiny (1,1 mld dolarów). Wpłata z budżetu USA była druga co do wielkości (1 mld USD). Trzecim najhojniejszym ofiarodawcą była fundacja Gatesów (826 mln USD), a czwartym Niemcy (723 mln USD). Kolejny, piąty to GAVI Alliance, organizacja, która zapewnia szczepionki połowie dzieci na świecie. Jej największymi fundatorami są z Wielka Brytania, fundacja Gatesów, USA, i Niemcy. Organizacja ta przekazała WHO 480 mld dolarów. Szósta co do wielkości wpłat jest zaś Komisja Europejska (466 mln USD).

Wpłaty Niemiec i Komisji Europejskiej to w sumie 1,189 mld dolarów – czyli przewyższają i chińskie, i amerykańskie. Jeśli wycofanie się USA z WHO coś oznacza, to raczej zwiększenie wpływu Europy w tej organizacji. (Czyżby Konfederacja miała z tym problem?)

Wpłaty wpłatami, ale WHO do tej pory kierowali kolejno od 1948 roku: Kanadyjczyk, Brazylijczyk, Duńczyk, Japończyk, Norweg, Koreańczyk, Chinka (wychowana w brytyjskim wówczas Hongkongu), a od 2017 roku Etiopczyk.

Wśród szefów WHO nie było ani jednego Amerykanina (ani też nikogo z fundacji Gatesów) ani Niemca. Wygląda na to, że wysokość wpłat do budżetu nie przekłada się bezpośrednio na wpływ w tej międzynarodowej instytucji. Nic dziwnego – to organizacja, w której każdy kraj ma taki sam głos.

Owszem, bez składki USA budżet WHO zmniejszy się o około 18 procent (procenty na infografice nie oznaczają proporcji całego budżetu WHO, a to ile dany kraj dołożył do puli dobrowolnych wpłat). Z pewnością oznacza to oszczędności, ale na pewno nie aż takie, jak próbuje to odmalować Konfederacja. Nie jest wykluczone, że część krajów i instytucji dorzuci więcej.

WHO tymczasem ogłosiła, że po wystąpieniu USA z tej organizacji planuje zmniejszyć swój dwuletni budżet o 400 milionów dolarów, czyli o około 5 procent twierdzi Reuters (podaję za “Rynek Zdrowia”).

Polska składka na WHO to jedna setna budżetu dużego szpitala

Konfederacja podnosi także argument, że na wyjściu z WHO zyskamy, bo przestaniemy płacić składkę członkowską. To również chybiony argument.

W Planie finansowym NFZ na 2025 rok wpisano, że koszty świadczeń medycznych przekroczą 183,6 miliarda złotych. Ustawa budżetowa zaś zakłada, że przychody państwa wyniosą 632,6 mld zł.

Konfederacja szacuje, że polska składka na rzecz WHO wynosi około 20 milionów złotych rocznie. Czyli mniej niż jedną dziesięciotysięczną (0,01 procent) budżetu NFZ i jeszcze mniejszą część budżetu państwa (0,003 procent).

Polską składkę można porównywać ewentualnie z budżetem pojedynczego szpitala – a i to niewielkiego. Na przykład całkowity koszt działalności Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w 2023 roku wyniósł 1 569 milionów złotych. 20 mln złotych to 1,27 procent tej kwoty.

Argument, że na wyjściu z WHO zyskamy miliony (a konkretnie dwadzieścia milionów rocznie), jest przede wszystkim demagogiczny. Nikt nie policzył bowiem, ile na wyjściu z tej organizacji stracimy, czyli czy z wyjścia w ogóle będzie jakiś zysk netto. Złożony projekt ustawy nie podaje żadnego rachunku zysków i strat.

Projekt Konfederacji zakłada, że po wyjściu Polski z WHO potrzebna będzie zmiana przynajmniej 14 różnych ustaw.

Prawda czy fałsz?

Konfederacja domaga się wyjścia Polski z WHO. Uważa, że na tym tracimy.

Sprawdziliśmy

  • Czy na wyjściu z WHO coś zyskamy? Nikt nie przedstawił bilansu zysków i strat, więc nie wiemy nawet, czy byłby jakikolwiek zysk netto. Tyle, że takie wyjście raczej pogorszy niż poprawi zdrowie Polaków.
  • Czy wyjście USA z WHO zwiększy w tej organizacji wpływy rosyjskie i chińskie? Jeśli liczyć wkład finansowy, to zdecydowanie bardziej raczej europejskie.
  • Czy możemy oszczędzić 20 mln rocznie na składce na WHO? Możemy, ale to 0,003 procent budżetu i około jednego procenta sporego szpitala, na przykład uniwersyteckiego.

Uważasz inaczej?

Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.

Wyjście z WHO, czyli jak strzelić sobie w stopę

Eksperci nie mają wątpliwości, że wychodzenie z WHO to raczej mało rozsądna decyzja. Prof. Scott Greer, wykładowca Wydziału Zdrowia Publicznego University of Michigan School, w rozmowie z portalem “News Medical” komentuje wyjście Stanów Zjednoczonych z WHO następująco:

“Wychodzenie z WHO jest małostkowe, jest strzelaniem sobie w stopę i jest złe dla polityki zagranicznej USA. Wykluczanie się z członkostwa w jednej z najbardziej popieranych na świecie organizacji zmniejsza wpływy Stanów i ich możliwości promowania swoich szeroko pojmowanych celów. Jednocześnie zaszkodzi to organizacji, która pełni kluczową rolę w ustalaniu standardów leczenia, w opiniowaniu wiedzy naukowej i jej promowaniu wśród rządów oraz w koordynowaniu pomocy”.

Koszty? Jak przypomina prof. Greer, działalność WHO oczywiście kosztuje. Tyle że cały budżet Światowej Organizacji Zdrowia jest mniejszy niż dużego amerykańskiego szpitala.

Polska składka na WHO, owe 20 mln złotych rocznie, jest również dużo mniejsza niż budżet jednego, dużego polskiego szpitala.

Nie ma specjalnego powodu, żeby i Polska strzelała sobie w stopę. Warto natomiast zadać sobie pytanie: cui bono. Kto skorzystałby na międzynarodowej izolacji Polski w dziedzinie zdrowia publicznego i polityki zdrowotnej – która w dłuższej perspektywie raczej prowadziłaby do gorszego zdrowia jej mieszkańców?

Ja to wiem, Państwo to wiedzą. Tylko Konfederacja udaje, że nie wie.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Michał Rolecki
Michał Rolecki

Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press

Komentarze