Wicepremier Gliński udzielił wywiadu "Dziennikowi Gazecie Prawnej". Z sądami estetycznymi wicepremiera trudno polemizować na poważnie. Jednak kilka wypowiedzi Glińskiego na temat Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej rażąco rozmija się z faktami. Prostujemy je, bo służą za pożywkę do politycznych insynuacji
Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński 19 października 2017 udzielił dużego wywiadu Piotrowi Zarembie z „Dziennika Gazety Prawnej”. Minister tłumaczy się ze zwolnienia Magdaleny Sroki ze stanowiska szefowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i cenzury ekonomicznej festiwali, tropi komunistyczne jaczejki w Instytucie Teatralnym i ocenia literatów oraz reżyserów. Odnosi się też do pracy PISF:
Wbrew zachwytom niektórych dostajemy stosunkowo niewiele nagród na światowych festiwalach. Produkujemy około 50 filmów rocznie i zwykle kilkanaście jest wartościowych. Czy to powód do wielkiej radości? (…) czy dorównujemy kinu czeskiemu, rumuńskiemu?
Minister Gliński powtarza publicystyczny sąd sprzed mniej więcej dekady. Wtedy faktycznie kino rumuńskie wpędzało polskich filmowców i krytyków w kompleksy. Dziś sytuacja się zmieniła. Co do światowych sukcesów czeskiego kina – wicepremier dał się chyba ponieść wspomnieniom z młodości. W końcu przyznaje (w tym samym wywiadzie), że filmów za bardzo nie ogląda, bo nie ma czasu. Pomóżmy więc ministrowi i przyjrzyjmy się wyborom jurorów najważniejszych festiwali pod kątem obecności kina z Polski, Czech i Rumunii.
Na prestiżowym festiwalu Berlinale jesteśmy ostatnio co roku w finale. W tym roku wśród rywalizujących o Złotego Niedźwiedzia był „Pokot” Agnieszki Holland, nie było zaś ani filmów czeskich, ani rumuńskich. W 2016 nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem za scenariusz został film „Zjednoczone stany miłości” Tomasza Wasilewskiego, w finale Czechów i Rumunów znów nie było w ogóle. W 2015 Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię dostał „Aferim!” – film rumuńskiego reżysera Radu Jude o niewolnictwie w dawnym Siedmiogrodzie (koprodukowali go i Rumuni, i Czesi). Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię dostała wtedy polska reżyserka Małgorzata Szumowska za „Body/Ciało”.
„Body/Ciało” dostało też nagrodę publiczności w ramach konkursu Europejskiej Akademii Filmowej. W 2014 główną nagrodę EAF dostała „Ida” Pawła Pawlikowskiego, jako pierwszy polski film od „Krótkiego filmu o zabijaniu” Krzysztofa Kieślowskiego w 1988 roku (w międzyczasie za amerykańskiego „Autora widmo” nagrodę dostał jeszcze Roman Polański). „Ida” jako pierwszy polski film fabularny dostała też, oczywiście, Oscara.
Czeskie filmy? Żaden nie pojawił się w finale nagród Europejskiej Akademii Filmowej od ponad dekady.
Z kolei rumuński film nie pojawił się wśród nominowanych od 2007 r., kiedy to „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” – dramat o zakazie aborcji w czasach Ceaușescu – otrzymał główną nagrodę.
Rumuński film nie dostał nigdy w historii nominacji do Oscara za film nieanglojęzyczny. Z kolei żaden czeski film nie został nominowany do Oscara w XXI wieku (filmy z Czech i Czechosłowacji Akademia nagradzała w 1996, 1967, 1965).
Rumuni mają więcej od nas szczęścia w Cannes. W 2016 roku „Egzamin” rumuńskiego reżysera Cristiana Mungiu i „Sieranevada” Cristi Puiu. Co prawda obecne w selekcji w 2013 roku „Wenus w futrze” Romana Polańskiego było francusko-polską koprodukcją, graną jednak po francusku przez francuski duet aktorski.
Podczas ostatniego festiwalu w Wenecji w finałowej selekcji nie było ani Czechów, ani Polaków, ani Rumunów. Za to „Książę i dybuk” Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego – polski dokument o reżyserze Michale Waszyńskim - wygrał nagrodę za najlepszy kinowy film dokumentalny. Rok wcześniej Złotego Lwa za całokształt twórczości otrzymał Jerzy Skolimowski. W 2015 roku reprezentował Polskę koprodukcją „11 minut”,
Dobrze idzie nam ostatnio na amerykańskim festiwalu kina niezależnego Sundance. Najbardziej znany przykład to nagrodzona w 2016 roku za „Córki dancingu” w konkursie World Cinema Agnieszka Smoczyńska. Nagrodę w tym konkursie (za dokument) dostał też wtedy Michał Marczak - za „Wszystkie nieprzespane noce”. Nagrodzony został też Czech Ondřej Hudeček - za queerowy krótkometrażowy romans „Peacock”. W 2015 wśród nagrodzonych pojawiła się z kolei Polka Paulina Skibińska, z krótkometrażowym dokumentem „Obiekt”.
Nagrody to oczywiście grząskie kryterium oceny kinematografii - zależą od gustów jury i światowych koniunktur. Jednak
deprecjonując nasze osiągnięcia w porównaniu z Czechami i Rumunią, minister Gliński po prostu nie ma racji – nie mamy się czego wstydzić. Można śmiało zaryzykować tezę, że idziemy w łeb w łeb z Rumunami, a Czechów przegoniliśmy.
Rozmawiajmy poważnie. Nie jest prawdziwa wizja jakiejś mitycznej niezależności i apolityczności PISF. Skądś się wzięły na liście ekspertów tej instytucji panie feministki niemające nic wspólnego z kinematografią.
Skład wszystkich komisji eksperckich można znaleźć na stronie PISF. Jak wytropić w składzie komisji feministkę? Ponieważ wiele kobiet zajmujących się filmem unika światopoglądowych deklaracji albo ich nikt o takie deklaracje nie pyta, przyjęliśmy, że o feminizm może być „podejrzana” każda kobieta (mężczyzna oczywiście też, ale minister Gliński użył rodzaju żeńskiego i lekceważącego w tym przypadku zwrotu grzecznościowego „panie”). Wicepremier widział jednak w komisjach PISF feministki „niemające nic wspólnego z kinematografią”. Dlatego przyjrzeliśmy się pracy zawodowej każdej z kobiet zaangażowanych w ocenę projektów w PISF.
Wśród 87 ekspertów PISF kobiet jest 33. 18 z nich to reżyserki filmów fabularnych, dokumentalnych lub animowanych (Anna Jadowska, Agnieszka Smoczyńska, Dorota Kędzierzawska, Anna Kazejak, Anna Sasnal, Agnieszka Sadurska, Lidia Duda, Maria Zmarz-Koczanowicz, Maria Dłużewska, Zuzanna Solakiewicz, Wioletta Sowa, Izabela Plucińska, Iwona Siekierzyńska, Magdalena Łazarkiewicz, Anna Ferens, Elżbieta Ruman, Anna Błaszczyk, Joanna Jasińska-Koronkiewicz). Dwie to montażystki (Grażyna Gradoń, Milenia Fiedler). Na liście są cztery producentki filmowe i menadżerki kultury (Dorota Roszkowska, Urszula Śniegowska, Małgorzata Walczak, Magdalena Bargieł), a także trzy scenarzystki (Maria Wróbel-Wielgus, Maria Ciunelis, Joanna Olech – znana przede wszystkim jak autorka książek dla dzieci).
Ostatnie sześć ekspertek to krytyczki i dziennikarki zajmujące się filmem (Aleksandra Salwa, Barbara Hollender , Elżbieta Królikowska-Avis z wPolityce.pl i „Gazety Polskiej” , Anna Wróblewska, Agnieszka Romaszewska-Guzy – również producentka - czy Sylwia Krasnodębska - dziennikarka „Gazety Polskiej Codziennie”).
Więcej na liście kobiet nie ma; jak widać, każda z nich miała zawodowo do czynienia z kinem. Na liście ekspertów znajdują się za to były naczelny „Frondy” Grzegorz Górny czy publicysta „Do Rzeczy” Rafał A. Ziemkiewicz. Pierwszy, owszem – robił filmy dokumentalne, takie jak „Cywilizacja aborcji” czy „Mesco dux baptizatur”. Związki Ziemkiewicza z kinem wyczerpuje epizodyczny występ w komedii „Zamiana” w roli „dziennikarza prowadzącego debatę prezydencką” (odpowiedni fragment do obejrzenia tutaj).
Stowarzyszenie Filmowców Polskich będzie reprezentowane – i w Komisji Konkursowej, i w przyszłej Radzie PISF. Ale nigdzie na świecie nie daje się jednemu stowarzyszeniu 200 mln publicznych pieniędzy bez żadnego monitoringu.
Trudno powiedzieć, o co chodzi Glińskiemu w tej wypowiedzi. Minister zdaje się sugerować, że „jedno stowarzyszenie” - Stowarzyszenie Filmowców Polskich - ma obecnie przyznany urzędowo monopol na wybór prezesa PISF albo działanie Instytutu.
Tymczasem zgodnie z obowiązującym od 2005 r. rozporządzeniem o sposobie przeprowadzania konkursu na szefa PISF, związki twórcze mają jednego urzędowego reprezentanta w 11-osobowej komisji konkursowej. Członków SFP może być w komisji więcej, chociażby dlatego że w jej składzie osobno wyszczególnia się „jednego twórcę filmów fabularnych” i „jednego twórcę filmów dokumentalnych lub animowanych” –artystów na te miejsca powołuje jednak sam minister, a kandydaci mogą zgłaszać się samodzielnie, bez pośrednictwa jakichkolwiek stowarzyszeń. SFP nie było jedynym stowarzyszeniem, które miało swoich członków w komisji konkursowej na szefa PISF w 2015 roku - zasiadał w niej chociażby Olgierd Łukaszewicz, prezes Związku Artystów Scen Polskich.
SFP nie jest też monopolistą w obecnej Radzie PISF. Owszem, jej przewodniczącym jest przewodniczący Stowarzyszenia - Jacek Bromski, wpływowa postać polskiego kina. Ale w Radzie zasiada też m.in. Anna Wydra, producentka związana ze zrzeszającym młodszych filmowców Stowarzyszeniem Film 1,2, zasiadał w niej też zmarły niedawno Janusz Głowacki ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Nieprawdą byłoby też stwierdzenie, że środki PISF nie podlegają „monitoringowi”, ani że ktokolwiek publicznie postuluje likwidację urzędowego „monitoringu” PISF. Budżet programów PISF wynosi 168 mln zł, a nie 200 mln zł.
Minister zdaje się sugerować, że obrońcy autonomii PISF chcą wyjąć Instytut spod finansowej kurateli państwa. Tymczasem protestujący przeciw odwołaniu Sroki powołują się na ustawę o kinematografii, która wprost mówi o sposobach finansowej kontroli Instytutu. Zgodnie z art. 10 minister kultury rozpatruje i zatwierdza roczne sprawozdania finansowe PISF, a także wskazuje biegłego rewidenta do badania tego sprawozdania. Minister kultury zatwierdza też roczny plan finansowy PISF i przekazuje go ministrowi finansów. Kontrolę finansowania kinematografii przez PISF przeprowadziła też Najwyższa Izba Kontroli, która ma do tego pełne uprawnienia – i w sprawozdaniu z 2013 roku oceniła system finansowania kinematografii przez PISF pozytywnie, określając go jako transparentny.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
Komentarze