Od 1995 roku kuria szczecińska dostaje sygnały o molestowaniu chłopców przez ks. Andrzeja Dymera, biznesowego współpracownika szczecińskich biskupów. Do dziś jego proces nie dobiegł końca, bo przez lata przewlekał go abp Sławoj Leszek Głódź - ustaliło czasopismo „Więź”
Sprawa wykorzystywania seksualnego chłopców przez szczecińskiego księdza Andrzeja Dymera była jedną z pierwszych głośnych afer pedofilskich w polskim Kościele katolickim.
Po raz pierwszy usłyszeliśmy o Dymerze w 2008 roku, gdy „Gazeta Wyborcza” opublikowała słynny reportaż „Grzech ukryty w Kościele”. Zamieściła w nim zeznania czterech nastolatków, których Dymer molestował w założonym przez siebie Ognisku św. Brata Alberta, placówce szczecińskiego Caritasu dla trudnej młodzieży. W tym samym roku Radosław Gruca w „Dzienniku” opisał, jak Dymer molestował ucznia w katolickim liceum, którego także był założycielem.
Po tych tekstach ks. Dymer został odsunięty od pracy z dziećmi i kierowania placówkami edukacyjnymi. Wciąż jest jednak duchownym i to niezwykle wpływowym. Przez lata był bliskim współpracownikiem szczecińskich biskupów, odpowiedzialnym za kościelne inwestycje. Zakładał nowe placówki opiekuńcze, pozyskiwał nieruchomości od miasta i dotacje od instytucji państwowych.
Świecki sąd uniewinnił go od części zarzutów z braku wystarczających dowodów, od innych z powodu przedawnienia.
Wydawało się, że o sprawie Dymera powiedziano już wszystko, a duchowny pozostanie bezkarny. W środę 4 listopada portal „Więzi” opublikował jednak tekst, który przynosi nowe ustalenia.
W najbliższych dniach OKO.press – niezależnie od ustaleń „Więzi” – opublikuje cykl tekstów o ks. Dymerze. Pierwszy z nich o świeckim procesie księdza.
Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”, w opublikowanym w środę 4 listopada tekście prześledził historię procesu kościelnego Andrzeja Dymera od 1995 roku do dziś.
Ujawnił w nim m.in. treść wyroku kościelnego w sprawie Dymera z 2008 roku. Pokazał również, jak proces spowalniali lub torpedowali szczecińscy hierarchowie: biskup pomocniczy Stanisław Stefanek oraz metropolici Maran Przykucki, Zygmunt Kamiński i Andrzej Dzięga.
Wykazał też, że
za bezkarność Dymera odpowiada były już metropolita gdański Sławoj Leszek Głódź.
To jego trybunałowi metropolitalnemu watykańska Kongregacja Nauki Wiary przekazała rozpatrzenie sprawy szczecińskiego księdza. Przez dziewięć lat abp Głódź nie doprowadził do wydania ostatecznego wyroku.
To kolejny przypadek tuszowania przestępstw seksualnych przez abp. Głódzia. Również w środę polska nuncjatura ogłosiła, że Watykan polecił kard. Kazimierzowi Nyczowi, by zbadał jego zaniedbania w sprawach nadużyć seksualnych wobec małoletnich przez księży archidiecezji gdańskiej.
Pierwszy sygnał o przestępstwach ks. Dymera dotarł do kurii szczecińskiej w 1995 roku. Trzech wychowawców i dwie osoby współpracujące z Ogniskiem św. Brata Alberta osobiście spotkały się ze Stanisławem Stefankiem, szczecińskim biskupem pomocniczym odpowiedzialnym m.in. za szkolnictwo. Opowiedziały mu o podejrzeniach, że Dymer może wykorzystywać seksualnie ich wychowanków.
Później, w rozmowie z „Wyborczą” Stefanek mówił, że nie dał im wiary: „wrażenia ze spotkania miałem dziwne. Argumentów żadnych, same domysły, sugestie, nadinterpretacje. (…) Według mnie to wyglądało na odgrywanie jakichś ról, które wyrecytowano, których się wyuczono. Próbowałem im wytłumaczyć, jak bardzo krzywdzą siebie i księdza Andrzeja, bo przecież kłamstwo motywowane chęcią zemsty musi przynieść złe owoce”.
Kierujący wtedy diecezją Marian Przykucki nie wszczął postępowania kanonicznego. Mimo to w grudniu 1995 Dymer stracił posadę w Ognisku. Wciąż jednak pracuje w Katolickim Liceum Ogólnokształcącym w Szczecinie, które sam założył w 1992 roku.
W kolejnym roku świeccy katolicy proszą o wsparcie w sprawie Dymera dwóch zakonników – dominikanina Józefa Puciłowskiego i jezuitę Zdzisława Wojciechowskiego. Obaj umówili się na spotkanie z metropolitą abp. Przykuckim. „Potwierdził, że sprawa jest mu znana, że zajmował się nią biskup Stefanek, a on boleje nad nią i pomoże w rozwiązaniu” – relacjonuje „Więzi” pierwszy z nich.
„Więź” dotarła do notatki arcybiskupa z tego spotkania.
„Otrzymałem informację pewną, że ks. Dymer jest homoseksualistą i deprawuje młodzież z Ogniska św. Brata Alberta. Niedobre wieści tego typu dochodzą też z Liceum Katolickiego – donoszą wychowawcy Ogniska św. Brata Alberta. (…) Trzej wychowankowie zeznali o procederze wychowawcom. Jeden już nie jest w schronisku.
Ks. Dymer przekupuje swoich partnerów, aby milczeli. Daje różne podarki. (…) Sprawa wymaga natychmiastowego zbadania” – zanotował wtedy abp Przykucki.
Musiał jednak z jakiegoś powodu stracić zapał do zbadania sprawy, bo i tym razem nie zdecydował się na wszczęcie dochodzenia. Co więcej, w tym samym roku powierzył ks. Dymerowi nowe funkcje.
W 1996 roku abp Przykucki mianował ks. Dymera na wicedyrektora Diecezjalnego Centrum Edukacyjnego, koordynującego wszystkie działania edukacyjne i wychowawcze archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Jej szefem był bp Stefanek, ale w praktyce zarządzał nim Dymer.
W 1999 roku, już za rządów kolejnego metropolity szczecińskiego, został też dyrektorem założonego przez siebie katolickiego liceum.
Ks. Dymer objął wtedy dodatkowo funkcję przewodniczącego Rady Szkół Katolickich przy Konferencji Episkopatu Polski. Był nim do 2004 roku. W tym samym czasie był również członkiem Zgromadzenia Generalnego Europejskiego Komitetu Edukacji Katolickiej w Brukseli.
W 2001 Dymer zakłada Fundację Pomocy Dzieciom i Młodzieży im. ks. Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Należy do niej ośrodek wypoczynkowy dla dzieci w Wisełce nad Bałtykiem. Siedziba fundacji mieści się w katolickim liceum Dymera.
Awansował też bp Stefanek. W październiku 1996 został łomżyńskim ordynariuszem (biskupem kierującym diecezją). Był nim do 2011 roku. Zmarł w styczniu 2020.
Abp Marian Przykucki przeszedł na emeryturę w 1999 roku, zmarł w 2009.
Kolejną próbę zaalarmowania szczecińskiej kurii podejmuje siostra Miriam. Obywatelka USA, urodzona w Kairze, Egipcjanka z libańskimi korzeniami rodzinnymi, która prowadziła wtedy w Szczecinie kościelną świetlicę dla dzieci i młodzieży.
O sytuacji w Ognisku św. Brata Alberta najpierw usłyszała od jego wychowawców – tych samych, których zignorował bp Stefanek. Niedługo później trafił do jej świetlicy jeden z molestowanych przez Dymera wychowanków Ogniska, wyrzucony z niego za oskarżenie dyrektora o homoseksualizm. Gdy opowiedział jej swoją historię, umówiła się na spotkanie z abp. Zygmuntem Kamińskim, który przejął kierowanie diecezją szczecińsko-kamieńską trzy lata wcześniej.
Usłyszała od niego, że zarzuty wobec ks. Dymera badał już bp Stefanek i uznał je za fałszywe. Nie udało jej się namówić arcybiskupa, by osobiście wysłuchał świadków i pokrzywdzonych. Próbowała interweniować też u emerytowanego abp. Przykuckiego, ale ten znów zrzucił odpowiedzialność na Stefanka.
Abp Kamiński zapowiedział siostrze Miriam, że z nikim już w sprawie Dymera się nie spotka, ale jeśli dostanie list, to go przeczyta. Przygotowuje go dominikanin, ojciec Marcin Mogielski. Jego brat Marek był jednym z wychowawców ogniska, którzy osiem lat wcześniej jako pierwsi opowiedzieli o Dymerze abp. Stefankowi.
Marcin Mogielski w czerwcu 2003 roku, za pozwoleniem swojego przełożonego Macieja Zięby, spisuje świadectwa czterech chłopaków wykorzystywanych przez ks. Dymera w Ognisku św. Brata Alberta. Opisują w nich, jak dyrektor ośrodka molestował ich w latach 1992-2000. Fragmenty tych świadectw pięć lat później opublikuje „Wyborcza” w reportażu „Grzech ukryty w Kościele”. W 2003 roku o. Mogielski najpierw przekazuje je Ziębie, by ten wręczył je abp. Kamińskiemu.
„Mój prowincjał usłyszał wtedy od arcybiskupa, że bierze udział w pedalskiej zemście na porządnym księdzu. Tym »pedałem« miałem być ja. Według arcybiskupa zostałem za to wyrzucony z seminarium w Szczecinie, co było jednym wielkim i parszywym kłamstwem” – mówi „Więzi” Marcin Mogielski.
Jego wersję potwierdził później bp Paweł Cieślik, rektor szczecińskiego seminarium z czasów nauki Mogielskiego. „Nie, takich zastrzeżeń wobec Mogielskiego nie było. Mogę mu jedynie zarzucić, że był niekiedy zbyt radykalny w głoszonych przez siebie poglądach. Ot, gorąca głowa” – mówił „Wyborczej”.
Po wizycie prowincjała dominikanów, abp Kamiński wezwał Marcina Mogielskiego na dywanik. „Kto ojca nasłał, kto ojcu to zlecił? Jakim prawem ojciec robi śledztwo na terenie mojej diecezji?” – krzyczał arcybiskup.
Gdy usłyszał od Mogielskiego, że wykorzystani chłopcy zwierzali się także siostrze Miriam, zagroził, że jak się ta „siostra nie zamknie, to ją wyrzuci z diecezji”.
W listopadzie 2003 roku do metropolity szczecińskiego ponownie zwracają się wychowawcy ogniska. „Wyrażają zaniepokojenie” brakiem reakcji abp. Kamińskiego po otrzymaniu świadectw wykorzystywanych chłopców. Zwracają przy tym uwagę na to, że zgodnie z watykańskim prawem, jeśli biskup ordynariusz otrzyma przynajmniej prawdopodobne zawiadomienie o tym, że podlegający mu ksiądz dopuścił się przestępstwa seksualnego wobec nieletnich, ma obowiązek wszcząć postępowanie kanoniczne i zawiadomić o nim watykańską Kongregację Nauki Wiary. Dekret zawierający ten przepis Jan Paweł II wydał dwa lata wcześniej, w 2001 roku. Jak dziś już wiemy, polscy biskupi przez wiele lat w ogóle go nie stosowali.
List wychowawców przekonuje abp. Kamińskiego. Kanclerz jego kurii odpisuje, że trwają „czynności wyjaśniające”.
Po ośmiu latach od pierwszego zawiadomienia kuria szczecińska wszczyna więc postępowanie w sprawie Dymera.
W 2004 roku przesłuchani zostają dwaj z czterech chłopców, których świadectwa spisał o. Mogielski. Pominięty zostaje m.in. Kazimierz (to imię nadano mu w reportażu „Wyborczej” z 2008 roku), który miał zaledwie 14 lat, gdy ks. Dymer molestował go na wycieczce do Wrocławia.
Jeszcze w 2004 roku kuria wysyła akta kościelnego śledztwa do Watykanu. Na reakcję będzie musiała poczekać do 2007 roku.
Zanim przyszła odpowiedź Watykanu, w sprawie Dymera zainterweniował Jarosław Gowin, wtedy senator Platformy Obywatelskiej. Znał ją już od 2004 roku, od ludzi związanych z Ogniskiem. Nie wiadomo, co dokładnie powiedział na spotkaniu z abp. Kamińskim, ale musiał być przekonujący. W kwietniu 2007 roku Dymer został odsunięty od wszystkich funkcji związanych z edukacją i trafił do domu księdza emeryta. Nawet tam został dyrektorem.
W 2007 roku dziennikarz „Rzeczpospolitej” dotarł do ofiar ks. Dymera, ale gazeta nie zdecydowała się na publikację artykułu. Paweł Lisicki, ówczesny redaktor naczelny, tłumaczy dziś „Więzi”, że nie był pewny, czy materiały są prawdziwe i nie chciał, by „Rzeczpospolita” „stała się dyżurnym policjantem ds. afer seksualnych w Kościele, tym bardziej że inne gazety, nawet liberalne, zajmowały się tym tematem niechętnie”.
Rok później sprawę opisują jednak Roman Daszczyński i Paweł Wiejas, szczecińscy reporterzy „Wyborczej”. Publikują fragmenty świadectw czterech wykorzystanych przez Dymera chłopców oraz relację o. Mogielskiego. Rozmawiają też z bp. Stefankiem, który zapewnia, że ksiądz Dymer jest niewinny. Przyznaje jednocześnie, że nie rozmawiał z żadnym z pokrzywdzonych.
Po publikacji „GW”, w marcu 2008, śledztwo w sprawie przestępstw Dymera wszczyna Prokuratura Rejonowa Szczecin-Zachód. O szczegółach tego śledztwa i procesu sądowego wkrótce napiszemy w OKO.press szerzej.
„Więzi” udało się dotrzeć do sentencji wyroku kanonicznego I instancji w sprawie ks. Dymera, który zapadł w kwietniu 2008 roku. Czytamy w nim: „Cały materiał zeznaniowy, dokumentalny i refleksyjny wynikający z domniemań spowodowanych zaniedbaniami przesłuchań w 1996 r., zbierany mozolnie przez 12 lat, pozwala po głębokim i bezstronnym studium na
uzyskanie pewności moralnej co do zasadności oskarżeń ks. Andrzeja Dymera o molestowanie wychowanków Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie w latach 1993-1995, w szczególności…” (tu padają w wyroku nazwiska dwóch wychowanków).
Trybunał stwierdza też, że po opuszczeniu Ogniska przez Dymera nie dotarły do niej żadne informacje o kolejnych podejrzeniach.
„Należy więc przyjąć, że (…) ks. Andrzej Dymer potrafi korzystać z działania łaski w zachowaniu kapłańskich zobowiązań. Biorąc jednak pod uwagę ludzką skłonność do ulegania nieprzewidzianym sytuacjom,
wydaje się zakaz powierzania mu funkcji związanych z posługą duszpasterską w sektorze młodzieżowym i dziecięcym” – rozstrzygnął trybunał.
Poza tym zakazem nałożył na Dymera karę wysokości trzech jego miesięcznych wynagrodzeń.
Kara – jak zauważa „Więź” – jest bardzo łagodna jak dla sprawcy wieloletniego molestowania co najmniej czterech nieletnich chłopców. Ksiądz nie zostaje odsunięty od pełnienia kościelnych funkcji administracyjnych, co szczecińscy metropolici skwapliwie wykorzystują. W 2010 roku Dymer zostanie dyrektorem Instytutu Medycznego im. Jana Pawła II, w ramach którego stworzy sieć dochodowych kościelnych placówek, tym razem charytatywno-opiekuńczych.
Choć wyrok był łagodny, ks. Dymer odwołał się do Kongregacji Nauki Wiary i wniósł o jego całkowite uchylenie. Watykańska kongregacja może samodzielnie rozpatrywać odwołania lub zlecać to zadanie wybranym trybunałom diecezjalnym. Rozpatrzenie odwołania ks. Dymera w lipcu 2008 roku powierzyła powołanemu trzy miesiące wcześniej metropolicie gdańskiemu Leszkowi Sławojowi Głódziowi. W liście do Głódzia Kongregacja Nauki Wiary zapowiedziała, że poprosi trybunał szczeciński o przekazanie akt do metropolity gdańskiego „po otrzymaniu życzliwej odpowiedzi Waszej Ekscelencji”. Ale abp Głódź nie odpowiedział. Sprawa stanęła w miejscu na lata.
Dopiero w 2013 roku KNW napisała do Głódzia z pytaniem o postępy w sprawie, na co
odpowiedział, że postępowania nie wszczął, bo nie dostał żadnych akt. Watykan nie przyjął tej wymówki. W listopadzie 2013 polecił Głódziowi, by rozpoczął proces „jak najszybciej to możliwe”.
Głódź znów ignoruje polecenie Watykanu. Akta sprawy wędrują do gdańskiego trybunału dopiero w lipcu 2015 roku. Głódź wciąż nic z nimi nie robi.
W październiku 2017 roku kongregacja dopytuje o stan sprawy. Dopiero w grudniu 2017 abp Głódź wydaje dekret o wszczęciu procesu w II instancji. Dziewięć lat po wydaniu polecenia przez Watykan. Proces trwa do dzisiaj. Dłużej niż urzędowanie abp. Głódzia, który po ukończeniu 75 lat w sierpniu 2020 roku odszedł na emeryturę.
Zbigniew Nosowski, autor artykułu „Więzi”, o wieloletnią bezczynność w sprawie Dymera oskarża abp. Głódzia, ale też watykańską Kongregację Nauki Wiary, która przez 12 lat nie potrafiła wyegzekwować od niego realizacji powierzonych obowiązków. Za przewlekłość procesu odpowiedzialny może być także obecny metropolita szczeciński abp Andrzej Dzięga, który kieruje archidiecezją od 2009 roku. Nie wiadomo, dlaczego ten były kanclerz kurii polowej z czasów, gdy kierował nią abp Głódź, wysłał do Gdańska akta Dymera dopiero w 2015 roku, siedem lat po powierzeniu sprawy Głódziowi.
Nie wiadomo także, dlaczego proces Dymera w Gdańsku ciągnie się już trzy lata i co w jego ramach zrobiono.
Przed kilkoma tygodniami – jak pisze “Więź” – „zaniepokojona Kongregacja Nauki Wiary wystosowała kolejny list w sprawie tego procesu”. Adresatem tym razem jest biskup elbląski Jacek Jezierski, który po odejściu Głódzia został tymczasowym administratorem archidiecezji gdańskiej. Kongregacja przypomina, że proces trwa już pięć lat.
Ale jeśli za początek sprawy uznać pierwsze zgłoszenia, które biskup Stefanek przyjął od wychowawców Ogniska w 1995 roku, w tym roku mija już 25 lat.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze