Sprawa księdza Michała L., skazanego za podwójny gwałt na 17-latce, to dowód na to, że abp Leszek Sławoj Głódź zlekceważył wytyczne Watykanu ws. przestępstw duchownych. Przez 7 lat nie zrobił nic, żeby wszcząć proces kanoniczny przeciwko L. Za tuszowanie tego i innych przestępstw księży grożą mu surowe konsekwencje kościelne
W środę, 7 października 2020, w Sądzie Okręgowym w Gdańsku zapadł prawomocny wyrok 10 lat więzienia dla księdza Michała L., który w 2011 roku dwukrotnie dopuścił się gwałtu na 17-latce. Jego historię opisywaliśmy w serii tekstów w OKO.press.
Zakończone postępowanie karne może rodzić poważne konsekwencje dla arcybiskupa Leszka Sławoja Głódzia, który od sierpnia 2020 jest na emeryturze. Tydzień temu ujawniliśmy, że na polecenie Watykanu toczy się postępowanie kanoniczne na mocy motu prioprio „Vos estis lux mundi”, dekretu wprowadzonego przez papieża Franciszka w ubiegłym roku. Najnowsze prawo ustanowione przez papieża wskazuje, jak powinny być procedowane postępowania ws. przestępstw seksualnych w Kościele i ich ukrywania.
Tymczasem, jak udało nam się nieoficjalnie ustalić, już sam materiał dowodowy zgromadzony w procesie księdza L. wskazuje na poważne zaniedbania arcybiskupa Głódzia i złamanie prawa kanonicznego.
Z przebiegu procesu wynika, że sygnały o tym, że ksiądz Michał L. wykorzystał seksualnie 17-letnią Agnieszkę, dotarły do kurii już w 2011 roku, ale zamiast nadać sprawie bieg, ukryto ją.
Informacje przekazała zwierzchnikom księdza L. matka dziewczyny. Najpierw interweniowała u proboszcza parafii w której pracował ks. Michał L .- ks. Stanisława Lindy. Chciała, by L. został usunięty z parafii. W międzyczasie gwałciciel pisał do Agnieszki esemesy prosząc ją, żeby nie ciągnęła sprawy.
Proboszcz deklarował, że chce pomóc rodzinie i doprowadzić do odsunięcia L. od obowiązków kapłańskich. Jednak, jak ustaliśmy, początkowo zwierzchnicy z kurii nie reagowali. Efekt przyniosła dopiero interwencja matki u biskupa pomocniczego Ryszarda Kasyny. Gdy zagroziła, że poinformuje o wszystkim media, L. został przeniesiony do innej parafii.
Dopiero więc strach przed skandalem zmusił arcybiskupa Głódzia do wydania decyzji. I to bardzo łagodnej dla ks. L.
W zakończonym procesie karnym ksiądz L. nie był sądzony za pedofilię, bo według kodeksu karnego przestępstwo to dotyczy małoletnich poniżej 15. roku życia. Jednak w prawie kanonicznym za pedofilię uważane są wszystkie przestępstwa seksualne, których ofiarami są osoby poniżej 18. roku życia.
Agnieszka, gdy zgwałcił ją ks. L., miała 17 lat, ale sprawy nie zbadano zgodnie z kościelnymi przepisami, lecz zamieciono pod dywan.
Gdy jej matka dowiedziała się o gwałcie, zaalarmowała księdza Stanisława Linde, proboszcza parafii Matki Bożej Bolesnej w Gdańsku. Domagała się usunięcia gwałciciela z parafii. Początkowo nie przyniosło to efektu. Według księży, z którymi rozmawialiśmy, proboszcz miał tłumaczyć, że sprawę przeniesienia „blokuje góra”. Drgnęła dopiero kiedy zdeterminowana matka zwróciła się z żądaniem interwencji do biskupa pomocniczego Ryszarda Kasyny i doszło do spotkania księdza L. z arcybiskupem Leszek Sławojem Głódziem.
Jak ustaliło OKO.press, przed sądem ksiądz Michał L. zeznawał, że „obawiał się konsekwencji ujawnienia relacji z Agnieszką”.
Twierdził, że nie pamięta, co dokładnie mówił mu arcybiskup Głódź, ale ogólnie spotkał się z „krytyką i brakiem zrozumienia” z jego strony. Jedyną karą jaka go spotkała, było jednak przeniesienie go do parafii w Wejherowie, które ks. L. określił jako „trudne doświadczenie”.
Fragmenty zeznań gwałciciela dotyczące przebiegu rozmowy z arcybiskupem Głódziem ujawniły Fakty TVN. L. tłumaczył w nich, dlaczego został przeniesiony.
„Matka wyraziła oburzenie relacją moją... Agnieszki ze mną. Jak również powodem tym była obawa przed medialnym skandalem. Była obawa też moja, biskupa. To było bezpośrednim powodem mojej zmiany parafii. (…) Ochrzanił mnie to jest mało powiedziane. Że zamiast zajmować się duszpasterstwem pozwalam sobie na miłostki jakieś” - zeznawał L.
Do dziś ksiądz wypiera się gwałtu. Twierdzi, że z Agnieszką łączył go romans. Nic tego jednak nie potwierdza, a sąd uznał za wiarygodną wersję pokrzywdzonej, według której ksiądz podstępnie ściągnął ją na plebanię, gdzie doszło do gwałtu.
Trudno ocenić zachowanie arcybiskupa Głódzia, inaczej niż jako rażące zaniedbanie. W świetle prawa kanonicznego hierarcha miał obowiązek wszcząć postępowanie kanoniczne wobec księdza L.
W 2001 roku Jan Paweł II ogłosił list apostolski, zgodnie z którym jeśli biskup „otrzyma wiadomość, przynajmniej prawdopodobną, o popełnieniu przestępstwa przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu, popełnionym przez duchownego z osobą nieletnią poniżej osiemnastego roku życia”, po przeprowadzeniu wstępnego badania, powinien powiadomić watykańską Kongregację Nauki Wiary.
Abp Głódź takiego powiadomienia do Watykanu nie przesłał przez siedem lat. Z ustaleń OKO.press wynika, że sąd biskupi zajął się tą sprawą dopiero w 2018 roku.
W międzyczasie ks. Michał L. organizował pielgrzymki, spotykał się z młodzieżą, a informacje o przestępstwie gwałtu nie były zamieszczane nawet w jego aktach personalnych, by kolejni proboszczowie szczególnie na niego uważali.
Dziś nazwiska ks. L. nie ma w wykazie księży służących w archidiecezji gdańskiej, a wraz z nazwiskiem zniknęła też lista parafii, w których pracował. Tak jakby nigdy nie istniał. Jednak z biuletynu archidiecezji wynika, że w Wejherowie L. spędził dwa lata. Od 1 lipca 2013 został wysłany do parafii pw. św. Antoniego Padewskiego w Gdańsku. Po raptem po dwóch miesiącach znów go przeniesiono - do parafii św. Mikołaja w Gdyni. Nie wytrzymał tam jednak nawet roku.
Jak ujawniło OKO.press, trudno uznać, by podczas peregrynacji do kolejnych parafii zaszła w nim pozytywna zmiana. W Gdyni przyłapano go na tym, że przywłaszczył sobie pieniądze zbierane po kolędzie.
Paradoksalnie spotkała go za to dotkliwsza kara niż za gwałt. Wysłano go za to do wspólnoty Celacolo na Słowacji, gdzie spędził dwa lata.
„W świetle jego postępowania widać, że żadna poprawa w nim nie nastąpiła. Być może powinien tam zostać do końca życia” - mówi jeden z księży, który poznał go podczas jego posługi. Gdy wrócił, trafił do parafii św. Józefa i Judy Tadeusza w Rumii. Nie byłoby to możliwe bez wiedzy i zgody arcybiskupa, który kieruje kapłanów do poszczególnych kościołów. Sam ks. Michał L. przed sądem zeznawał, że z arcybiskupem Głódziem rozmawiał po 2011 roku „wiele razy”, ale do tematu gwałtu nie wracali.
Gdyby nie to, że sprawę gwałtu zgłosił w 2018 organom ścigania jeden z zakonników, któremu o traumatycznym przeżyciu opowiedziała Agnieszka, L. do dziś mógłby zostać bezkarny. Dopiero po tym zgłoszeniu ruszyło postępowanie kościelne i prokuratorskie. Duchowny został aresztowany w 2018 roku. Pierwszy wyrok za gwałt zapadł dopiero po 9 latach od gwałtu. Najpierw w marcu 2020 skazano go za gwałt na maksymalny wymiar kar, czyli 12 lat więzienia. Sąd apelacyjny zmniejszył wyrok do 10 lat.
Proces księdza odbywał się z wyłączeniem jawności. Do publicznej wiadomości podana została jedynie sentencja wyroku, a uzasadnienie jest tajne. Przypomnijmy, że ksiądz konsekwentnie wypierał się gwałtu, a jednak sąd nie miał wątpliwości, że do przestępstwa doszło.
Pewne jest też, że kościelni zwierzchnicy L. nie podjęli w tej sprawie działań, jakie należało podjąć. Dziś podobne sprawy, dotyczące księży, którzy nie zgłaszali przestępstw seksualnych innych duchownych, toczą się w prokuraturze. Ale za sprawę księdza L. żadne postępowanie karne władzom kurii nie grozi. Dlaczego?
W 2011 roku arcybiskup nie miał obowiązku zgłosić gwałtu prokuraturze, bo obowiązek obligatoryjnego zgłaszania gwałtu wprowadzony został do kodeksu karnego dopiero w 2017 roku, czyli 6 lat później.
Jak wspomnieliśmy na początku, arcybiskupowi Głodziowi mogą grozić poważne konsekwencje kościelne - z wydaleniem ze stanu duchownego włącznie. Specjalna komisja pracująca na polecenie Watykanu bada, czy nie doszło do tuszowania przestępstw seksualnych. Przygląda się nie tylko sprawie Michała L., ale jeszcze trzech innych księży.
Głódź konsekwentnie przekonuje, że nie zaniedbał niczego w sprawie przestępstw księży. „Chcę podkreślić, że nie wykazałem żadnej opieszałości w sprawie jakichkolwiek duchownych, którzy dopuścili się przestępstwa. Prowadzone są one zgodnie z procedurami określonymi przez Stolicę Apostolską i Konferencję Episkopatu Polski” - pisał jakiś czas temu w oświadczeniu opublikowanym na stronach kurii.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Pisał m.in. dla "Gazety Wyborczej", "Dziennika" i "Faktu"; współpracuje z kanałem Reset Obywatelski. Autor książki "Hipokryzja. Pedofilia wśród księży i układ, który ją kryje". Od sierpnia 2020 w OKO.press.
Komentarze