W 2018 roku liczba zachorowań na Gorączkę Zachodniego Nilu wśród Europejczyków była ponad pięciokrotnie większa niż w latach poprzednich. Przypadki choroby - w tym jeden śmiertelny - odnotowano już w Czechach. Niewykluczone, że wirus tej choroby pojawi się w przyszłości również w Polsce
W 2018 roku w Europie odnotowano 2083 przypadki zachorowań, a 181 osób zmarło. Kilkanaście lat temu Gorączką Zachodniego Nilu Europejczycy mogli martwić się co najwyżej wtedy, gdy wyjeżdżali na wakacje w ciepłe rejony, na przykład do Afryki czy Azji.
Teraz wirus zadomowił się w całej południowej Europie i na Bałkanach. I napiera dalej, bo ocieplający klimat sprzyja geograficznym postępom wirusa.
“Niewątpliwie choroba przemieszcza się coraz bardziej na północ” - mówi OKO.press dr hab. n. med. Rafał Gierczyński, Zastępca Dyrektora ds. Bezpieczeństwa Epidemiologicznego i Środowiskowego oraz Kierownik Zakładu Bakteriologii i Zwalczania Skażeń Biologicznych Państwowego Zakładu Higieny. “W 2018 roku przypadki Gorączki Zachodniego Nilu odnotowano we wszystkich regionach Węgier, a nawet u naszych południowych sąsiadów, w Czechach: 5 zachorowań, w tym jedno śmiertelne” - dodaje.
Globalne ocieplenie to nie tylko zmiany temperatur i gwałtowne zjawiska atmosferyczne. To również zagrożenie dla zdrowia. Ta prawda wolno przebija się do świadomości Polaków. Dlatego OKO.press publikuje cykl artykułów o wpływie zmian klimatycznych na zdrowie Polaków. Bezpośrednią inspiracją był dla nas raport opublikowany przez Koalicję Klimatyczną i HEAL Polska – „Wpływ zmiany klimatu na zdrowie”.
Gorączkę Zachodniego Nilu wywołuje wirus Zachodniego Nilu (WNV). Wirus ten atakuje głównie ptaki, ale też konie, zebry oraz osły - i ludzi. W naturze do przeniesienia wirusa z chorego zwierzęcia na człowieka potrzebny jest komar, który jest tzw. wektorem wirusa. Przeciw Gorączce Zachodniego Nilu nie ma szczepionki. Leczenie polega głównie na łagodzeniu objawów choroby.
Co ciekawe, większość ludzi zakażonych WNV w ogóle nie wie, że złapało wirusa, bo w 80 proc. przypadków zakażenie bywa bezobjawowe, a osoby zakażone nawet nie mają świadomości kontaktu z wirusem.
W ok. 20 proc. przypadków zakażeń u ludzi pojawia się Gorączka Zachodniego Nilu, która daje objawy grypopodobne. Najczęściej od dwóch dni do tygodnia od zakażenia pojawiają się ból głowy, złe samopoczucie, gorączka, zmęczenie, bóle mięśniowe i bóle oczu. Niekiedy chorzy mają nudności i wymiotują. Może też wystąpić wysypka, która w typowej grypie nie występuje. Najczęściej choroba ma raczej stosunkowo lekki przebieg i nie wymaga hospitalizacji. Choroba zwykle kończy się samoistnie już po tygodniu, ale może też miesiącami powodować odczucie wyczerpania i osłabienia.
“Jednak w ok. 1 proc. przypadków WNF wystąpić mogą ostre objawy neurologiczne” - mówi Rafał Gierczyński. Pojawia się zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych lub zapalenie rdzenia kręgowego oraz porażenie wiotkie, czyli niedowład ciała. Na taki przebieg zakażenia WNV narażone są osoby w starszym wieku, z cukrzycą, nadciśnieniem, chorobami nerek, nadużywające alkoholu.
Niestety, ok. 17 proc. z tych przypadków kończy się śmiercią.
Po raz pierwszy wirusa choroby udało się wyizolować w 1932 roku, w północno-zachodniej Ugandzie, w dystrykcie West Nile. Stąd nazwa wirusa – West Nile Virus; i choroby: West Nile Fever. Poza Afryką przypadłość diagnozowano też w zachodniej Azji i na Bliskim Wschodzie.
Jednak w latach 90. XX w. choroba pojawiła się w południowej Europie, po czym – wraz z ocieplaniem się klimatu - zaczęła marsz na północ kontynentu. Od 1999 roku na stałe jest też w Ameryce północnej, gdzie rocznie notuje się kilka tysięcy przypadków zachorowań.
“Wirus Zachodniego Nilu przenosi się z południa na północ Europy dzięki ptakom migrującym, które są jego głównym rezerwuarem” - wyjaśnia dr hab. n. med. Gierczyński. “Jeśli w miejscu, w którym gniazdują i odchowują młode, natrafiają na dogodne warunku klimatyczne – odpowiednie ciepło i wilgotność – to żerujące na nich komary przenoszą wirusa pomiędzy nimi a lokalnymi ptakami i wypasanymi końmi, ale także ludźmi” - dodaje.
Rok 2018 pokazał, że choroba zagarnęła już sporą część Europy. Liczba zachorowań ludzi była ponad pięciokrotnie większa niż w paru ostatnich latach.
We Włoszech zachorowało 576 osób, w Serbii 415, w Grecji 311, w Rumunii 277, na Węgrzech 215, a w Chorwacji 53. W tych krajach choroba stała się już endemiczna, tzn. występuje już stale. “Jeśli chodzi o ryzyko zachorowania, to dziś wakacje nad Balatonem dają prawie taką samą szansę zakażenia WNV, jak wyjazd do Egiptu” - mówi uczony.
Przypadki zachorowań były również w pobliżu Polski – w Czechach, gdzie w wyniku zakażenia zmarła 72-letnia kobieta. Nie wyjeżdżała za granicę – zaraziła się w miejscu zamieszkania. Może to sugerować, że Gorączka Zachodniego Nilu aklimatyzuje się już na stałe u naszego południowego sąsiada.
“Nie wiadomo, czy przypadki Gorączki Zachodniego Nilu miały już miejsce w Polsce. Problem właśnie w tym, że w ok. 80 proc. przypadków zakażenia u ludzi przebiega bezobjawowo, a w pozostałych przypadkach objawy są nieswoiste, zaś potwierdzenie zachorowania wymaga specjalnego testu. Więc mogło się zdarzyć, że ktoś wrócił z wirusem z zagranicy, ale nie mamy na to żadnego potwierdzenia” - mówi dr hab. n. med. Gierczyński. Mimo licznych zachorowań w Europie, w Polsce w 2018 roku nie zgłoszono żadnego zachorowania na WNF, tak jak w ciągu ostatniej dekady.
Natomiast kwestia tego, czy Gorączka Zachodniego Nilu może na stałe zagościć w Polsce, jest otwarta.
W 2016 roku międzynarodowy zespół badaczy opublikował artykuł “Climate change projections of West Nile virus infections in Europe: implications for blood safety practices” w prestiżowym piśmie naukowym “Environmental Health”. Zaprezentowano w nim model rozprzestrzeniania się choroby do roku 2050, który uwzględnia zmiany klimatu. W tej wizji choroba obejmuje swoim zasięgiem południe Europy, całe Bałkany, Czechy, Słowację, pół Ukrainy, Słowacji, Niemiec i znaczną część Francji. Jeśli chodzi o Polskę, to model przewiduje, że choroba zatrzymuje się na linii Tatr.
Jednak zdaniem dr. hab. n. med. Rafała Gierczyńskiego powyższy model może być zbyt optymistyczny w odniesieniu do Polski. “Jak już mówiłem, rezerwuarem choroby są migrujące w okresie wiosenno-letnim z południa ptaki, a przecież dla nich Tatry nie są żadną barierą, bo wiemy, że nad nim przelatują” - wyjaśnia. Dlatego nie ma żadnej gwarancji, że w nadchodzących latach wirus nie mógłby zostać przekazana całorocznie występującym w Polsce ptakom. Bo żyjące u nas komary są zdolne do przenoszenia wirusa.
A wtedy Gorączka Zachodniego Nilu mogłaby stać się endemiczna na południu naszego kraju jeszcze przed 2050 rokiem.
“Jednak obecnie obawiałbym się raczej możliwości zakażenia się na wyjazdach turystycznych – na przykład w Bułgarii - a nie w Polsce” - uspokaja naukowiec. Dodaje, że ważne jest jednak, by lekarze i obywatele wybierający się latem na wakacje na Węgry, i dalej na południe, mieli świadomość ryzyka gorączki Zachodniego Nilu. Takie działania informacyjne będzie prowadził Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny w ramach realizacji Narodowego Programu Zdrowia.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze