Termin "media społecznościowe" w odniesieniu do wielkich platform jest nadużyciem. Nastawione są na zysk, a zysk generowany jest przez reklamodawców, których interesy często nie pokrywają się z interesami społeczności. Czy jest alternatywa? Jest, nazywa się Fediverse
Ten miesiąc nie należał do łaskawych dla wielkich platform społecznościowych.
Facebook mierzył się z sygnalistką ujawniającą, jak firma przedkłada zysk nad bezpieczeństwo swoich użytkowników i użytkowniczek (i nazywa dzieci w wieku 10-12 lat "niewykorzystywanym zasobem"), a jednocześnie doświadczył wielogodzinnej awarii, która wyłączyła z użycia również Instagram i WhatsApp (będące własnością giganta społecznościowego).
Były też doniesienia o kolejnym wielkim wycieku danych z tej platformy i kary finansowe. Nic dziwnego więc, że firma planuje zmienić nazwę.
Twitter działał, ale nagły przypływ ruchu związanego z niedostępnością Facebooka spowodował tak poważne problemy techniczne, że firma musiała za nie przeprosić.
Twitch, platforma do transmisji przede wszystkim gier komputerowych (którego właścicielem jest Amazon), doświadczył fatalnego wycieku danych: wyciekły nie tylko dane kont, ale również informacje o wysokości wypłat dla poszczególnych twórców obecnych na tej platformie, a nawet jej kod źródłowy (w tym produktu jeszcze niewypuszczonego na rynek).
Model scentralizowanych mediów społecznościowe w wydaniu Big Tech trzeszczy w szwach.
Być może termin "media społecznościowe" w odniesieniu do wielkich platform jest... nadużyciem. Nie są one przecież ani kontrolowane przez społeczności z nich korzystające, ani nastawione na to, by tym społecznościom jak najlepiej służyć.
Nastawione są na zysk, a zysk generowany jest przez reklamodawców. Ich interesy często nie pokrywają się z interesami osób korzystających z tych platform.
Wewnętrzne dokumenty wskazują na przykład, że Facebook doskonale zdawał sobie sprawę ze szkodliwości Instagrama dla dziewcząt i młodych kobiet.
Zarządzający tą platformą wiedzieli też (przynajmniej od 2018 roku), że algorytmy promujące treści prowadzą do rosnącej, niebezpiecznej polaryzacji społecznej. Nie tylko nic z tym nie zrobili, a wręcz przeciwnie, wewnętrzne programy mające się z tym problemem zmierzyć zostały zamknięte.
Twitter od lat mierzy się z problemem hejtu. Nieskutecznie. Według raportu Amnesty International podejście firmy do toksycznych zachowań jest "niespójne"; raport jest z 2018 roku, ale od tego czasu niewiele się zmieniło.
Być może rozwiązaniem byłoby wprowadzenie zasady zera tolerancji dla hejtu, ale to oznaczałoby konieczność blokowania tysięcy kont, w tym tych bardzo popularnych. A to odbiłoby się na wynikach finansowych...
Debata publiczna bez wątpienia przeniosła się w ciągu ostatniej dekady do Internetu. Facebook i (w nieco mniejszym stopniu) Twitter mają ogromny wpływ na to, jak ta debata wygląda.
Ich decyzje dotyczące blokowania (lub nie) konkretnych kont, zamykania (bądź nie) konkretnych grup, mają wymierne efekty, czasem liczone w ludzkich życiach: na przykład, tylko dwanaście kont antyszczepionkowców odpowiada za większość dezinformacji dotyczącej COVID-19.
Facebook nie miał jednak żadnego problemu z zablokowaniem kont naukowców badających dezinformację na tej platformie, ani z usunięciem konta programisty, który napisał narzędzie pozwalające "odlubić" wszystko na facebookowym koncie.
Sprawa blokowania kont i grup staje się tym mniej czarno-biała, im bardziej zbliża się do polityki. Czy usunięcie konta Donalda Trumpa było słuszną decyzją Twittera? A decyzja o pozostawieniu kont talibskich przywódców?
Niezależnie od poglądów, trudno nie zgodzić się, że władza, którą kilka kalifornijskich firm ma nad debatą publiczną w Polsce i na świecie, jest problematyczna.
A gdyby tak platformy społecznościowe nie były kontrolowane przez firmy nakierowane na zyski akcjonariuszy, a przez społeczności, które z nich korzystają (i które na nich polegają)? Dokładnie tak działa Fediverse.
Fediverse to sieć społecznościowa złożona z tysięcy serwerów (nazywanych "instancjami") utrzymywanych przez różne osoby czy grupy. Działa nieco podobnie do poczty elektronicznej - konta z różnych instancji mogą się ze sobą swobodnie komunikować.
W skład Fediverse wchodzą instancje używające różnych typów oprogramowania. Te używające Mastodona, Pleromy czy MissKey zachowują się podobnie od Twittera.
Pixelfed działa jak Instagram. Instancje działające pod kontrolą PeerTube są podobne do YouTube. OwnCast to odpowiednik Twitcha.
Zaś Mobilizon umożliwia organizowanie wydarzeń. Rodzajów instancji jest więcej (np. Friendica, Hubzilla i inne), ale te wymienione przeze mnie wyżej wydają się najciekawsze.
Instancje są różnej wielkości: największe mają setki tysięcy zarejestrowanych kont, jak mastodon.social. Najmniejsze są jedno- lub kilkuosobowe, prowadzone przez kogoś przede wszystkim na własne potrzeby (na przykład tfl.net.pl).
Są instancje prowadzone dla konkretnych społeczności, jak scholar.social (dla naukowców) czy tabletop.social (dla fanów planszówek); są instancje ogólne i instancje dla osób związanych z konkretnym miejscem, jak kanadyjska leafposter.club albo polska 101010.pl.
W sumie wybierać możemy z prawie 8 tys. instancji, na których zarejestrowanych jest około 4 mln kont. Są nawet instancje, które automatycznie kasują wpisy po określonym czasie (pozwala to na swobodne dyskutowanie bez pozostawiania długoterminowej historii).
Co ważne, z konta instancji jednego typu (np. Mastodona) można śledzić kanały na PeerTube, konta na instancjach PixelFed, czy konta organizatorów wydarzeń z Mobilizona.
Są nawet fediwersowe wtyczki dla WordPressa. To tak, jakby bezpośrednio z Twittera można było śledzić konta na Instagramie, kanały na YouTube i zapisywać się na wydarzenia na Facebooku!
Ciekawe, że w przypadku sieci społecznościowych brzmi to rewolucyjnie, mimo że przecież dokładnie tak działają sieci telefoniczne czy e-mail. Brak możliwości komunikacji między kontami na różnych platformach jest wyborem, decyzją biznesową, nie zaś technicznym ograniczeniem. Warto o tym pamiętać.
Podobną decyzją biznesową wielkich platform jest użycie nieprzejrzystych algorytmów promujących czy ukrywających treści i decydujących o kolejności ich wyświetlania. Algorytm używany przez instancje fediwersu jest prosty i zrozumiały: wpisy trafiają do wszystkich śledzących i wyświetlane są w kolejności chronologicznej. Tylko tyle - i aż tyle.
Na fediwersie, w odróżnieniu od grodzonych, nadzorowanych sieci społecznościowych, nikt też nie wymusza używania prawdziwego imienia i nazwiska, nikt nie sprawdza dowodu i nie żąda numeru telefonu. Kont można mieć tak wiele, ile nam się podoba.
Można więc prowadzić "profesjonalne" konto, na którym publikuje się rzeczy związane z pracą, i oddzielne konto dla znajomych i rodziny, na którym możemy być bardziej rozluźnieni. Każde z nich może oczywiście mieć inne ustawienia prywatności: konto profesjonalne może być dostępne publicznie, prywatne - tylko dla zaakceptowanych śledzących.
Wreszcie, jeśli nie spodoba nam się na jednej instancji, możemy albo założyć nowe konto, albo przenieść nasze istniejące konto (razem z obserwującymi) między serwerami.
Przede wszystkim, w odróżnieniu od fediwersu, obie te sieci próbują kopiować zamknięty, scentralizowany model Facebooka i Twittera - ze wszystkimi jego problemami. Niejasna polityka prywatności Jaśminy, czy poważne problemy techniczne (i wycieki danych) Albicli brzmią nieprzyjemnie znajomo.
Co jednak ważniejsze, obie te sieci próbują budować zamknięte, w pełni centralnie kontrolowane ogródki, które wcześniej czy później zderzą się z tymi samymi problemami, co giganci z Doliny Krzemowej. Jak choćby oskarżenia o cenzurę.
Z racji swojego zdecentralizowanego charakteru, Fediverse zwyczajnie nie może doświadczyć tak całkowitej globalnej awarii, jakiej doświadczył Facebook na początku miesiąca. Poszczególne instancje mogą rzecz jasna mieć problemy techniczne, ale nigdy cała sieć naraz. Nie ma też możliwości, by jedno włamanie skończyło się udostępnieniem informacji o wszystkich kontach, jak w przypadku Twitcha.
Dużo ważniejsze jest jednak pytanie: kto ma kontrolę? Na fediwersie oczywiście musimy zaufać administratorom instancji, na których mamy konta (tak jak na Facebooku musimy ufać... Facebookowi). Ale mamy przynajmniej realny wybór - zawsze możemy przenieść konto na inny serwer i dalej komunikować się z naszymi znajomymi i rodziną. Możemy nawet uruchomić własną instancję (np. na masto.host).
Różne instancje fediwersu mają różne regulaminy, możemy więc wybrać jedną z tych bardziej dbających o kulturę dyskusji (jak toot.cat), lub bardziej nakierowaną na nieskrępowaną wymianę myśli. Z każdej nich będziemy co do zasady mogli się komunikować z kontami na innych serwerach.
Takich możliwości w grodzonych ogródkach Twittera i Facebooka po prostu nie mamy. Duże platformy dają nam wybór zero-jedynkowy, albo-albo. Albo jesteśmy na Facebooku czy Twitterze i grzecznie podporządkowujemy się wszystkim jego zasadom, albo nas tam nie ma i nie mamy żadnej możliwości komunikowania się z innymi osobami na danej platformie.
Rzecz jasna Fediverse nie uniknął zupełnie problemów hejtu i dezinformacji. Ponieważ jednak instancje są na ogół niewielkie (kilkadziesiąt, może kilkaset kont) i nakierowane na potrzeby konkretnych społeczności (a nie na słupki wzrostu i zysk akcjonariuszy), przynajmniej na razie łatwiej sobie z nimi radzi. Moderatorzy i moderatorki sami używają instancji, które moderują, więc zwykle reagują szybko i skutecznie.
Jako że Fediverse nie jest siecią scentralizowaną, trudno też doszukiwać się cenzury w decyzjach o zablokowaniu czy usunięciu problematycznego konta. Decyzje takie są podejmowane w kontekście konkretnej instancji, nie dla całej sieci. A właściciel zablokowanego konta zawsze może poszukać innego serwera, z luźniejszymi zasadami, i prawie na pewno taki znajdzie.
Użytkowniczki i użytkownicy Fediversu mają też możliwość blokowania i wyciszania problematycznych kont, czy całych instancji.
Oczywiście Fediverse jest siecią znacznie, znacznie mniejszą niż platformy Facebooka czy Twittera. Nie znajdziemy tu większości naszych znajomych z tych wielkich sieci. Polska społeczność jest tu na razie niewielka (w odróżnieniu np. od społeczności francuskojęzycznej, niemieckiej, czy japońskiej) a dominującym językiem jest angielski.
Znajdziemy jednak polskich posłów i posłanki, np. Paulinę Matysiak i Dobromira Sośnierza (oraz humorystyczne konto... Dobroliny Matyśnierz).
Znajdziemy europosłów, np. Czecha Marcela Kolaję i Niemca Patricka Breyera. Znajdziemy hasztagi artystyczne i polityczne, znajdziemy też rzecz jasna koty i kapibary.
Dostępna jest aktywnie utrzymywana lista ciekawych kont to śledzenia, podzielonych na kategorie tematyczne; jest konto @FediFollows regularnie publikujące sugestie, które osoby są warte uwagi.
Jest też bardzo aktywne i godne polecenia polskie konto Internet. Czas Działać! (i powiązany kanał PeerTube) oraz przewodnik po Mastodonie dla osób niewidomych na blogu, który można oczywiście śledzić bezpośrednio z fediversowego konta.
Przede wszystkim jednak znajdziemy na Fediversie przestrzeń do debaty wolną od duszącej kontroli Big Tech.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Komentarze