Hiszpanie, Włosi i Portugalczycy tym razem nie godzą się na rolę ofiar, w której obsadzono ich dekadę temu podczas kryzysu strefy euro. Nie godzą się, bo niczym nie zawinili. Przeciwnie – to dzięki ofierze i doświadczeniu Włochów, a z każdym kolejnym dniem także Hiszpanów, reszta kontynentu zdobywa przewagę nad żywiołem epidemii.
Za obecnym kryzysem nie stoi pęknięta bańka przecenianych aktywów, nie ujawniono korupcji na masową skalę, nie ma potrzeby ratowania banków „zbyt dużych by upaść”. Kraje strefy euro nie będą się zrzucać na bailout kolejnych niesfornych gospodarek, a tym bardziej ich poszczególnych sektorów finansowych.
Rozumieją to nie tylko te państwa popierające dziś Hiszpanów i Włochów, a które jednocześnie były najsilniej dotknięte przez kryzysy lat poprzednich – od upadku Lehman Brothers do późniejszego tąpnięcia eurozony – Irlandia, Grecja, Portugalia. Za Włochami i Hiszpanią stoją również Słowenia, Belgia, Luksemburg, a nawet Francja. Emmanuel Macron zaproponował bowiem, by wspólny fundusz na odbudowę po pandemii wynosił 3 proc. Produktu Narodowego Brutto całej UE. Jej obecny budżet, ujęty w obowiązujących do końca tego roku Wieloletnich Ramach Finansowych, wynosi ok. 1 proc. PNB.
Zwolennicy szybkiego uruchomienia dużych środków finansowych zdają się przy tym robić wszystko, by proponowane rozwiązania w niczym nie przypominały tych z przeszłości – jak ognia unikają warunkowania ich cięciami, reformami czy kontrolą zewnętrzną. To właśnie tej grupie przewodzą liderzy z unijnego południa.
Czasy niepewne, sytuacja napięta
Premier Hiszpanii Pedro Sánchez i premier Włoch Giuseppe Conte zażądali pod koniec marca „skoordynowanej odpowiedzi” wspólnoty. Wsparł ich António Costa, premier Portugalii, który „odrażającymi” nazwał apele Holandii o wcześniejszą kontrolę stanu finansów publicznych. Tamę jakiemukolwiek solidarnemu wsparciu finansowemu postawiły bowiem właśnie państwa północy, zwłaszcza Holandia i Niemcy.
Solidarnemu, to znaczy takiemu, które zakładałoby dzielenie podyktowanych pandemią zobowiązań finansowych w ramach całej Unii. Odciążyłoby to najbardziej dotknięte nią kraje i zredukowało podobne ryzyko dla pozostałych.
Obecne zagrożenie jest bowiem fundamentalnie odmienne od kryzysów walutowych i finansowych. Wirus nie jest wynikiem indywidualnej polityki fiskalnej i już widać, że powstrzymanie pandemii jest możliwe tylko dzięki koordynacji na masową skalę. I nawet w takim przypadku nie obędzie się bez ekonomicznych ofiar.
26 marca szefowie państw i rządów UE odbyli swoją pierwszą bezowocną telekonferencję. Doszła do skutku po dwóch tygodniach starań i uprzednim fiasku rozmów w gronie ministrów finansów strefy euro. Ci nie zdołali wydać nawet wspólnej deklaracji. Jako że później europejscy liderzy również nie doszli do porozumienia, postanowili oddelegować sprawę ponownie do swoich podwładnych odpowiedzialnych za budżety.
W końcu – wieczorem 9 kwietnia, po trzech dniach rozmów i szesnastogodzinnej rundzie negocjacyjnej – ministrowie eurogrupy zdołali wydać ogólne oświadczenie, podając zgrubny zarys tego, w jaki sposób instytucje UE zamierzają doprowadzić do ekonomicznego odbicia po ok. siedmio-ośmioprocentowym wyhamowaniu wzrostu PKB w Unii.
10 kwietnia rano przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel zapowiedział, że europejscy liderzy rozpatrzą te pomysły dopiero 23 kwietnia. A to dlatego, że różnice zdań między stolicami są duże, a nastroje napięte.
540 miliardów na ratunek
Zgodnie z opublikowaną deklaracją, eurogrupa jest gotowa przeznaczyć dziś w sumie ok. 540 miliardów euro na powstrzymanie skutków wirusa, na które w głównej mierze składają się:
- 200 miliardów w funduszu pożyczkowym dla firm stworzonym przez Europejski Bank Inwestycyjny,
- linia kredytowa dla gospodarek strefy euro w ramach Europejskiego Mechanizmu Stabilności (EMS) do wysokości 2 proc. PKB na pokrycie nieprzewidzianych wydatków sanitarnych i zdrowotnych,
- 100 miliardów euro w tymczasowym funduszu pożyczkowym Komisji Europejskiej, (SURE) przeznaczonym na ratowanie miejsc pracy.
Zwłaszcza dostęp do EMS wywoływał w ostatnich tygodniach ogromne emocje. To instrument, który powstał po ostatnim kryzysie strefy euro, aby mitygować zagrożenia związane z nadmiernym deficytem i zadłużeniem państw posiadających wspólną walutę.
Normalnie skorzystanie z niego wymusza reformy strukturalne i głębokie cięcia w polityce fiskalnej oraz szczegółową kontrolę instytucji europejskich w tym zakresie. Linia kredytowa na wydatki zdrowotne takiego warunkowania nie przewiduje. Deklaracja stwierdza, że po ustaniu zagrożenia COVID-19 państwa członkowskie strefy euro pozostaną zobowiązane do utrzymania kondycji gospodarek krajowych zgodnie z europejskim prawodawstwem. A to już rodzi wątpliwości.
Dlatego premier Hiszpanii Pedro Sánchez nie odpuszcza pomysłu tzw. koronaobligacji, które wywołały największe kontrowersje, a w dokumencie końcowym obrad eurogrupy ostatecznie w ogóle się nie pojawiły.
Byłyby one europejskim instrumentem dłużnym pozwalającym na uwspólnotowienie zaciągniętych przez pandemię długów i obniżenie presji fiskalnej we wszystkich dotkniętych nią krajach.
Sánchez oświadczył przed trzema tygodniami, że „nie rozumie, jak w strefie euro można stosować rozwiązania monetarne, nie popierając ich odpowiedzią fiskalną”. Ponadto na stanowisko premiera Hiszpanii i pomysł euroobligacji wstępnie otwarta była też szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde. Jednak przewodnicząca KE Ursula von der Leyen zaprzeczała, by ten pomysł w ogóle był przedmiotem debaty, a premier Holandii Mark Rutte oświadczył wprost, że „nie wyobraża sobie żadnych okoliczności, które skłoniłyby Holandię do zaakceptowania koronaobligacji”.
Włosi i Hiszpanie chcą wymusić solidarność
Wopke Hoekstra, holenderski minister finansów, którego hiszpański dziennik „El País” nazywa „symbolem surowości” wobec krajów południa, wtórował 10 kwietnia swojemu premierowi. Zdaniem Holendra nie było i nie ma o czym rozmawiać, a w razie czego można zawsze skorzystać z EMS – oczywiście zastosowawszy wszystkie przewidziane w EMS restrykcje. Z kolei premier Włoch Giuseppe Conte, który tak jak Hiszpanie chce wspólnego długu, odpowiedział mu na Twitterze, że również nie ma zamiaru zmieniać zdania.
I to w tym aspekcie rozłam północ-południe uwidocznił się najwyraźniej. Już wcześniej Sánchez i Conte musieli zagrozić zerwaniem teleszczytu pod koniec marca, by wymóc na swoich koleżankach i kolegach z północy zaledwie deklarację przygotowania solidarnej odpowiedzi fiskalnej, a na szefie Rady Charlesie Michelu oraz szefowej KE – planu na rzecz wyprowadzenia UE z kryzysu po ustaniu zagrożenia.
Włosi i Hiszpanie chcą wymusić solidarność – której choćby sugestia wobec rynków jest w interesie całej UE – bo jak nikt inny wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na powrót widma „trojki” na półwyspy Iberyjski i Apeniński.
„Trojka” to trauma, która krąży od lat nad Morzem Śródziemnym. W naszym kraju ten termin nie zrobił zawrotnej kariery, ale na południu Europy kojarzy się jak najgorzej jako symbol instytucjonalnego ucisku i źródło cierpienia obywateli.
„Trojka” – Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisja Europejska – to trzy instytucje, które nadzorowały bolesne cięcia w krajowych budżetach, kiedy 10 lat temu Unia sponsorowała bailout m.in. Hiszpanii, Portugalii i Grecji, a także Irlandii i Cypru.
To wtedy w Hiszpanii zaczęło się oszczędzanie na wszystkim: emeryturach, pensjach w budżetówce, zatrudnieniu w sektorze prywatnym. Bezrobocie w szczytowym momencie otarło się o 30 proc. (w niektórych regionach, zwłaszcza w Andaluzji, nawet przekroczyło tę liczbę), a ludzie lądowali na bruku. Banki masowo przejmowały bowiem ich mieszkania na poczet długów, których nie byli już w stanie spłacić, od kiedy w 2008 pękła bańka na rynku hiszpańskich nieruchomości i ruszyły cięcia i oszczędności – oraz procesy polityków, którzy brali łapówki przy okazji wielkich inwestycji infrastrukturalnych.
Hiszpanie ani myślą powtarzać tamtych rozwiązań, podczas gdy państwa północy zdają się tkwić w filozofii kryzysu finansowego, na co narzekał nawet przewodniczący parlamentu europejskiego David Sassoli. Z kolei w opublikowanym na łamach „Guardiana” tekście, premier Pedro Sánchez wzywa do budowy „gospodarki czasu wojny”. Jego zdaniem dotychczasowe rozwiązania proponowane przez EBC i Komisję, m.in. plan SURE [opisany na łamach OKO.press przez Marię Pankowską] są niewystarczające.
Sánchez żąda uwspólnotowienia długu, który każdy kraj wspólnoty będzie zaciągał na ratowanie swojej gospodarki, a także wspólnotowych zakupów sprzętu medycznego, skoordynowanej strategii cyberbezpieczeństwa i wielkiego planu odbudowy.
Nieprzypadkowo kończy swój list oczekiwaniem, że „solidarność nie pozwoli na rozziew między północą i południem ani na pozostawienie kogokolwiek w tyle”.
Falstart Komisji Europejskiej
Niestety, Komisja Europejska zaliczyła w międzyczasie poważny falstart. Nie odczytawszy najwyraźniej rozbieżnych oczekiwań poszczególnych stolic, ekipa Ursuli von der Leyen nieco pospieszyła się z propozycją dalszych kroków i nikt nie jest zadowolony: Włosi i Hiszpanie ani myślą luzować restrykcje przeciwko pandemii, a Duńczycy czy Austriacy już chcieliby to zrobić.
Dlatego szef Rady Europejskiej dał liderom państw strefy euro aż dwa tygodnie na docieranie stanowisk. Do solidarności dalej twardo nawołują Hiszpanie ustami ministry finansów Nadii Calviño: w postaci unii fiskalnej dopełniającej unię monetarną i wspólną emisję długu. Na to nie chcą przystać Niemcy, Holandia, Austria czy Finlandia. Premier Holandii Mark Rutte przyznał nawet, że woli „nie pożyczkę, a prezent” dla krajów południa zamiast systemowych rozwiązań solidarnościowych.
Kto by pomyślał, że ta „Unia dwóch prędkości”, której tradycyjnym przeciwnikiem jest m.in. Polska, zdaje się obywać dziś bez największych gospodarek UE, jak Włochy czy Francja, i przebiegać w poprzek strefy euro. Konsekwencje tej debaty sięgną jednak daleko poza eurozonę, zwłaszcza w kontekście nowego budżetu UE, który będzie obowiązywał od przyszłego roku aż do roku 2027.
Tym bardziej szkoda, że w tej debacie zupełnie nie słychać głosu Polski.
Coronabonds bez wspólnej polityki fisklnej to pomysł tak bezdennie głupi, że aż głowa mała.
Tak, obecną pandemia i kryzys nie wynika bezpośrednio z polityki Włoch, ale tylko ładnie podkreślił jej chybotliwość.
czy równie chętnie chcielibyście żyrować kredyt sąsiada, który wiecznie roz*lá swoją wypłatę i co rusz zaciąga kolejne kredyty? no właśnie…
Jeżeli ja mu tę wódkę sprzedaję i czerpię korzyści z jego rozp… wypłaty? Wypadałoby.
To nie jest głupi pomysł. A krytykowanie go obnaża fakt, że ludzie nie chcą dalszej integracji europejskiej 🙁
W którymś momencie trzeba się zdecydować, czy chcemy być jednym organizmem jako Unia, czy nie. Jeśli tak, to odpowiedź na wirus jest doskonałą okazją. Przecież właśnie zagwarantowanie bezpieczeństwa, ochrony zdrowia czy stabilności ekonomicznej skoro mamy wspólny rynek podobno to coś, co wynika z naszego rozumienia wspólnoty poglądów w UE. I od tego powinniśmy zaczynać jakąkolwiek dalszą integrację europejską, jakiekolwiek myślenie o UE jako o jednym organizmie. A tu wygląda na to, że zarówno przywódcy, jak i obywatele, mają ideę wspólnej Europy gdzieś na szarym końcu listy priorytetów. Żal.
Brakuje teraz mocnego przywództwa w Europie. Które przekonałoby więcej ludzi do bycia Europejczykami. Do tego, że za pustymi sloganami typu że w Europie dbamy o ludzi i myślimy wszyscy mniej więcej tak samo, idą faktyczne czyny, że Holender czuje się tak samo odpowiedzialny za ludzi na południu Hiszpanii, jak Włoch za Bawarczyków. Regionalny patriotyzm jest super przy wyrównanej konkurencji. Ale o podstawy powinniśmy dbać solidarnie.
finansowanie wódki sąsiada to jest coś, co robisz codziennie, finansując zasiłki dla patologii
Sąsiad, który wiecznie pije, roz*lá swoją wypłatę i co rusz zaciąga kolejne kredyty ALE OD 16 LAT REGULARNIE DOPŁACA DO TWOICH RACHUNKÓW. Niemożliwe? Włochy są trzecim największym płatnikiem UE. Statystyczny Włoch płaci więcej niż statystyczny Francuz (Francja jest drugim największym płatnikiem). A Polska jest największym (i "najmundrzejszym") biorcą. Była Europa wchodnia (Polska, Rumunia, Węgry, Czechy etc.etc) w 2016 wzięły netto…€26.2 mld, z czego my ponad €7 mld. Skąd brać forsę na wschodnich nierobów po Brexicie skoro UK przestaje płacić €5.5 mld?
Kazać Polakom pracować więcej? To niesolidarnie mówi Pinokio i dalej chce €7 mld. Nic dziwnego, że Niderlandy (największy płatnik na osobę) nie chce dawać więcej, Szwecja (drugi największy per capita) też nie chce… Hiszpania w 2016 wzięła €2 mld (Czechy €3.3 mld, Litwa €1,3 mld) a w 2017 wyszła na €0….a Polska "na wirusa" przytuliła dodatkowe….€13 mld.
https://www.ednh.news/eu-payers-and-receivers/
https://www.bbc.com/news/uk-politics-48256318
"Jak ognia unikają warunkowania ich cięciami, reformami czy kontrolą zewnętrzną"
Południowcy mają podobny stosunek do Unii jak nasza kochana władza: traktują ją jako dojną krowę.
>Południowcy mają podobny stosunek do Unii jak nasza kochana władza: traktują ją jako >dojną krowę…………
Chyba nie znasz faktów. Włochy są trzecim największym płatnikiem netto, a per capita wyprzedzają Francję. Hiszpania obecnie bilansuje wpłaty z dopłatami. Portugalia bierze tyle samo co Czechy i mniej niż Węgry a puszczalska Grecja (po tym jak Unia przyłożyła po hamulcach) połowę tego co…….Polska. Poczytaj fakty….kto płaci i kto bierze… Wychodzi na to, że Unia dopłaca netto do Europy wchodniej ponad €26 mld (1/3 z tego na Polskę)….
https://www.bbc.com/news/uk-politics-48256318
Oczywiście mogłeś nie znać tych danych, ale ich przemilczanie przez autorkę artykułu jeśli nie jest igorancją to musi być hipokryzją. Może po prostu nie chce powiedzieć, że jeśli Włochy wyjdą z Unii za przykładem Anglików to Polacy będą musieli w końcu zacząć karmić swoją krowę zamiast ją nieustannie doić.
Dlaczego brak informacji o autorze, mimo ze publikuje tutaj po raz pierwszy. Obszerny artykuł o niczym. To dopiero początek dyskusji nad fragmentarycznymi propozycjami. Autor żałuje, że brak stanowiska Polski. Może by ujawnił czyjej wypowiedzi jest tak spragniony?