0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jedrzej Nowicki / Agencja GazetaJedrzej Nowicki / Ag...

Rok 2019 był czasem przesilenia na całym świecie, które jednak nie doprowadziło do rozstrzygnięć. Od Chile po Hongkong ciągle kipi energia społecznych protestów, ciągle brak planu działań w sprawie ochrony klimatu – tkwimy w stanie bezkrólewia, kiedy stary ład się wyczerpał, a nowy jeszcze nie nabrał kształtu. Wiele rozstrzygnięć przyniesie rok 2020, zamykając drugą dekadę XXI wieku.

Przeczytaj także:

W 2020 roku Mateusz Morawiecki przekona się, czy istnieje coś takiego jak rabat klimatyczny (eksperci przekonują, że Unia Europejska takiego tworu nie zna); Janusz Lewandowski dowie się, czy geny rzeczywiście decydują o politycznym formacie (nauka podpowiada, że nie i lepiej nie powierzać sukcesu kampanii prezydenckiej DNA przodków);

PiS, a wraz z partią rządzącą cała Polska, sprawdzi, czy polityczny kurs na sekciarską radykalizację jest dobrą receptą na utrzymanie władzy w naszym kraju.

Amerykanie i cały świat przekonają się, czy demokratyczny zwrot na lewo jest dobrą odpowiedzią na prawicowy populizm Donalda Trumpa. Brytyjczycy dowiedzą się w końcu, czy jest życie poza Unią Europejską. W listopadzie Szczyt Klimatyczny w Glasgow odpowie, czy mamy wolę, by ustabilizować zmiany klimatu i ustrzec się przed ekologiczną katastrofą.

Oczywiście należy także być gotowym na wydarzenia, których nie sposób zaplanować, choć coraz częściej się o nich mówi. Najważniejsze, to możliwość wybuchu kryzysu finansowego podobnego jak w 2008 roku, tylko bardziej niebezpiecznego, bo brakuje mechanizmów reagowania, które pomogły zniwelować skutki katastrofy przed dekadą.

Koniec społeczeństwa, jakie znaliśmy

Skończyliśmy rok 2019 w świecie rosnących nierówności, choć wiemy, że jest to złe nie tylko dla tych, którzy w podziale dochodów wychodzą gorzej, ale dla wszystkich. Rosną także emisje gazów cieplarnianych, mimo powszechnie dostępnej wiedzy i deklarowanej świadomości konsekwencji tego procesu dla klimatu.

Niestety, nie rośnie produktywność pracy – Brytyjczycy mogący pochwalić się najbardziej awangardową (mierząc udziałem sektora finansowego) gospodarką, policzyli, że średni roczny wzrost produktywności w ostatniej dekadzie utrzymywał się na poziomie 0,3 proc. Tak źle nie było od początku XIX wieku.

Niewiele lepiej jest w innych krajach tzw. granicy technologicznej, czyli w najbardziej rozwiniętych i technologicznie zaawansowanych gospodarkach. Co to znaczy?

Że wpływ postępu technicznego na gospodarkę wyczerpał się, efekt rewolucji cyfrowej – jak mówił to już kilka lat temu amerykański ekonomista Robert Gordon, mamy za sobą, a opowieści o IV rewolucji przemysłowej są ciągle tylko opowieściami, od których produktywność rosnąć nie chce.

Co najwyżej rozbudzają się nadzieje inwestorów, gotowych palić pieniądze w niepewnych inwestycjach spod hasła sztucznej inteligencji.

Nie przekreślając ich nadziei na lepszą, zautomatyzowaną, zalgorytmizowaną i inteligentną przyszłość przyznać powinniśmy, że dynamizm światowej gospodarki zmalał, w przeciwieństwie do dynamizmu zjawisk społecznych, które prowadzą do końca społeczeństwa, jakie znaliśmy.

Największy problem w tym, że za tymi przeciwstawnymi procesami nie nadąża polityka. Lub raczej nadąża, ale w sposób oportunistyczny, a nie kreatywny. Odpowiedzią na sygnały kryzysowe jest uruchamianie gotowych, sprawdzonych skryptów politycznej mobilizacji i integracji. Najlepszym okazuje się ciągle prawicowy populizm, posługujący zarządzaniem strachem i afektem narodowym.

Gorzej sprawdza się, przekonał się o tym Jeremy Corbyn w Wielkiej Brytanii podczas ostatnich wyborów, populizm lewicowy – okazuje się, że gdy społeczeństwa w dotychczasowym kształcie już nie ma, trudno wykorzystywać skrypty socjalistyczne, odwołujące się do afektów solidarności społecznej.

Rośnie świadomość ekologiczna

Czy nowa narracja polityczna zdolna do integracji społecznej wokół realnych wyzwań wyłoni się z ruchów klimatycznych i ekologicznych? Najbliżej pozytywnej odpowiedzi zdają się być Niemcy, gdzie Zieloni uskrzydleni rosnącym poparciem, silnie pracują nad rozwojem języka politycznego, by uczynić go bardziej atrakcyjnym dla „zwykłego” elektoratu.

Wydawać by się mogło, że zielona polityka tylko może skorzystać na trendzie, który tak silnie ujawnił się w 2019 roku - gwałtownego wzrostu zaangażowania w działania na rzecz środowiska i klimatu. Ich spektakularnym wyrazem jest młodzieżowy ruch klimatyczny, ruch Extinction Rebellion, efekt Grety Thunberg, wzrost aktywności ekologicznych ruchów religijnych.

W ślad za tą aktywnością idą zmiany świadomości społecznej – badania socjologiczne pokazują, że świadomość ekologiczna rośnie na całym świecie, również w Polsce. Co ciekawe i co może wydawać się sprzeczne z naocznością, poziom świadomości jest podobny niezależnie od elektoratów.

Ta nowa dynamika to wielki potencjał dla nowej polityki. Niestety, niesie z sobą poważne zagrożenie. Doniesienia naukowców dotyczące zmian klimatycznych i ich potencjalnych konsekwencji są rzeczywiście coraz bardziej niepokojące, wręcz alarmistyczne. Czytane wprost bez świadomości dynamiki procesów środowiskowych, prowadzą do uproszczonych wniosków o nadchodzącej katastrofie.

Nierzadko wręcz pojawiają się daty wyrwane z raportów naukowych, które mają zapowiadać jeśli nie koniec świata, to na pewno początek takiego końca: 2030, 2050 to kilka punktów przełomowych, po których przekroczeniu przybliża się apokalipsa.

Alarmistyczne komunikaty intensyfikowane przez media prowadzą do wzrostu nastrojów katastroficznych i związanych z nimi stanów psychologicznych, jak coraz częściej diagnozowana przez terapeutów depresja klimatyczna. Przyszłość przestaje być źródłem nadziei, miejscem realizacji projektów lepszego życia, tylko wyzwala uczucia lęku i niepewności. Najlepszą jego miarą są wypowiedzi dzisiejszych nastolatków kwestionujących sens posiadania dzieci w świecie bez przyszłości.

Lęk podsycany wizją apokalipsy, nawet jeśli znajduje częściowe potwierdzenie w scenariuszach przedstawianych przez naukowców, nie jest dobrym paliwem dla progresywnej, demokratycznej polityki, której celem byłoby odzyskanie przyszłości.

Lęk taki skłania bowiem do szukania rozwiązań idących na skróty, bez zbędnej deliberacji, za to jeśli trzeba – z użyciem przemocy w imię wyższego celu, jakim jest ocalenie ludzkości i ziemi. Problem w tym, że zarządzanie lękiem nie jest kompetencją sił progresywnych, więc jego podsycanie nawet z dobrą intencją prowadzić będzie do zaskakujących konsekwencji – wzrostu siły formacji prawicowo-populistycznych, a w dalszej konieczności faszystowskich (zwłaszcza, gdy wybuchnie wspominany i oczekiwany kryzys).

Podobno dziś jesteśmy mądrzejsi

Stawką nowej proekologicznej polityki musi być ekologiczna odnowa projektu demokratycznego, podobnie jak konflikt społeczny przełomu XIX i XX wieku zreformował demokrację liberalną, wprowadzając do niej komponent społeczny. Projekt/projekty ekologicznej socjalnej demokracji jest pilnie potrzebny, bo nie sposób rozwiązać obecnego kryzysu ekologiczno-klimatycznego bez rekonstrukcji społecznej i przebudowy systemu gospodarczego.

W 2020 roku przekonamy się, czy mamy wyobraźnię i energię oraz społeczną gotowość, by taki projekt/projekty wprowadzać w życie jako alternatywę dla propozycji oferujących w najlepszym wypadku powtórkę z historii, a nie rzeczywiste rozwiązanie problemu.

Warto sięgnąć do wydanej niedawno po polsku książki Geoffreya Parkera „Globalny kryzys. Wojna, zmiany klimatyczne i katastrofa w XVII wieku”. Historyk rekonstruuje z niezwykła precyzją to, co działo się na świecie 400 lat temu na skutek podobnego jak dziś „sztormu doskonałego”: nałożenia kryzysu ekologicznego, politycznego, społecznego, gospodarczego.

W efekcie doszło do fali wojen i rewolucji, z których wyłonił się nowy świat oparty na gospodarce kapitalistycznej, postępie technicznym, nauce i polityce fundowanej na państwie narodowym. Za wypracowanie tego rozwiązania ludzkość zapłaciła, bagatela, utratą ok. 1/3 ludności.

Podobno dziś jesteśmy mądrzejsi, więc nie musimy tej historii powtarzać. Pod koniec 2020 roku będziemy bliżsi odpowiedzi, według jakiego scenariusza podążymy w przyszłość. Nie czekajmy jednak na tę odpowiedź, ale próbujmy aktywnie ją współtworzyć. Jak przekonuje Greta Thunberg, „nikt nie jest zbyt mały, by nie mieć wpływu.”

;
Na zdjęciu Edwin Bendyk
Edwin Bendyk

*Edwin Bendyk, dziennikarz, aktywista społeczny, pisarz. Od lipca 2020 prezes Fundacji im. Stefana Batorego. Szef działu Nauka w „Polityce”. Twórca Ośrodka Badań nad Przyszłością Collegium Civitas i wykładowca Graduate School for Social Research PAN. Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012), „Jak żyć w świecie, który oszalał” (wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim, 2014). Członek Polskiego PEN Clubu. Sympatyk alternatywnej sztuki, uczestnik wielu inicjatyw oddolnych, entuzjasta lokalnych mikroutopii.

Komentarze