0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na zdjęciu: Ukraińscy żołnierze przechodzą obok owiniętej dla bezpieczeństwa statui przy katolickiej Bazylice Archikatedralnej we Lwowie, 5 marca 2022 (Foto Daniel LEAL / AFP)

Trzy godziny po tym, kiedy wybuchła wojna, ja i mój chłopak mieliśmy być na siłowni. Wstałam jak zwykle o 06:40 i spojrzałam na komórkę. Nie uwierzyłam. Dzień wcześniej uspokajałam fryzjerkę, że nic złego się nie wydarzy, a teraz w łóżku przewijałam newsy o rakietach spadających na Odessę, Charków i Kijów. Wiedziałam, że wojna trwa od ośmiu lat, ale daleko, po drugiej stronie Ukrainy. A tu strzelają w Kijów?

Pierwszy dzień wojny

Iren ma 24 lata. Na uniwersytecie we Lwowie wahała się między ukrainistyką, a polonistyką. Kiedy już w sekretariacie uczelni wypełniała dokumenty, zaczęła wpisywać to pierwsze, ale kolega ją wystraszył, omsknęła jej się ręka i pierwsza litera wyszła jak „p”. Skoro los tak chce, to niech będzie polonistyka, pomyślała.

Z Iren spotykamy się w jednej z wciąż czynnych lwowskich kawiarni. Jej opowieść o początku wojny przerywają przeciwlotnicze syreny, musimy biec do schronu w podziemiach restauracji nieopodal.

Kwadrans później wracamy do niedopitej kawy, a Iren wraca do swojej opowieści.

No więc, jak mówiłam, wstaliśmy o 06:40 i zaczęliśmy czytać newsy. Mój chłopak ma z kolegami z siłowni i trenerem grupę na Telegramie. Trener napisał, żeby przyszli na trening. Nawet wojna nie może popsuć robienia formy, żartował.

Pół godziny czy godzinę po tym, jak się obudziliśmy, usłyszałam pierwszy alarm przeciwlotniczy w życiu. Znów nie mogłam uwierzyć. Nie wpadliśmy na to, że trzeba iść do jakiegoś schronu, po prostu siedzieliśmy w domu.

Za oknem wyły syreny, a w głowie miałam myśl, że muszę szykować się na siłownię.

A potem, jak zwykle, pojadę na wolontariat do centrum dla dzieci z dysfunkcyjnych rodzin, pomagam tam jednemu chłopcu. Byłam ciekawa, co mi dzisiaj opowie, bo ostatnio miał urodziny. Ale zaraz zdałam sobie sprawę, że to przecież głupota. Napisałam do dziewczyny prowadzącej centrum, że dzisiaj nie przyjadę. Odpisała: rozumiem.

Potem napisałam na grupie, którą mam z moimi uczniami. Prowadzę zajęcia z języka polskiego dla nastolatków. Zapytałam, czy będą dziś na zajęciach. Jedna uczennica odpisała, że tak, pewnie. Ale potem inna wysłała wiadomość, że nie może przyjść, bo jej mama pakuje walizki.

Jak jesteś przyzwyczajony do ustalonego trybu życia, nie możesz uwierzyć w takie coś jak wojna. Koleżanka mojej terapeutki, kiedy dowiedziała się o ataku Rosjan, poszła zrobić sobie manicure. Powiedziała, że bez tego nie mogłaby przetrzymać tego dnia.

Przeczytaj także:

Chcę wyjechać, ale nie jako uchodźczyni

Pierwszego dnia wojny siedzieliśmy w domu, non stop sprawdzaliśmy newsy. Odezwali się do mnie moi znajomi z Polski, mówili, żebyśmy do nich uciekali. Zaczęliśmy na gorąco analizować - zostać czy jechać. Ja chciałam jechać. Jestem tą, która zawsze się o wszystko martwi, wszystkim się przejmuje.

Potem powiedziałam sobie, że może poczekam jednak do weekendu. Jeśli rzeczywiście będzie bardzo źle, jak padnie Charków i Kijów, to wyjadę. Sama, bo mój chłopak musiałby zostać, ale porozmawialiśmy o tym.

Jednak kiedy zobaczyłam, że ta jedna z najpotężniejszych armii na świecie to są 18-letni chłopcy, którzy nie wiedzą, gdzie są, pomyślałam, że nie ma sensu uciekać. Zaczęłam też być bardzo dumna z mojego wojska.

Wiesz, mam przyjaciół w różnych zakątkach Ukrainy, także w Charkowie i Kijowie, rodzinę w centralnej Ukrainie. A ja jestem we Lwowie. Miałam poczucie, że jestem jedną z uratowanych. Mogę wyjść na miasto, mogę nawet pójść na kawę. A tam ludzie siedzą w schronach.

Drugiego dnia też siedzieliśmy cały dzień w domu. Spakowaliśmy plecaki bezpieczeństwa według zaleceń władz. W sobotę pojechaliśmy po zakupy. W niedzielę wybraliśmy się do rodziny na wieś i zobaczyliśmy blokposty. Wtedy pierwszy raz poczułam, że wojna jest naprawdę.

Drugi raz to wtedy, kiedy zobaczyłem kilometrowe kolejki samochodów z ludźmi uciekającymi ze wschodu.

To zabawne, bo planowaliśmy, żeby w marcu wyjechać do Polski, do Wrocławia. Mój chłopak jest programistą. Chcieliśmy zacząć tam nowe życie. Ja może poszłabym na studia albo zaczęła już pracować, może jako jakaś koordynatorka do spraw zagranicznych studentów na uniwersytecie?

Ale teraz wiemy, że nie możemy wyjechać. Dlaczego? Bo jeśli wyjedziemy teraz, to dla Polaków będziemy przede wszystkim uchodźcami.

Słuchaj, kiedy planujesz jakiś wyjazd, przeprowadzasz się gdzieś, jesteś szczęśliwy, czujesz ekscytację: o, spakuję to, a może pójdę do pracy tu… Przez granicę też przejeżdżasz normalnie. Teraz, żeby przekroczyć granicę, musisz to wszystko zobaczyć, łzy, nieszczęście, przestraszone twarze, kobiety z dziećmi, które nie wiedzą, co robić.

Już nie jedziesz z uczuciem, że będziesz mieć fajne życie.

Co robi 144 mln Rosjan?

Ostatnio często myślę o tym, co czuję wobec Rosjan. Te wszystkie filmiki z 18-letnimi chłopcami dzwoniącymi do matek i płaczącymi do telefonów. Z jednej strony im współczuję, z drugiej - dlaczego mam współczuć im, kiedy umierają ukraińskie dzieci? Powiesz, że mają taki rozkaz, ale kiedy jesteś tutaj na miejscu i strzelasz w budynek mieszkalny, to jakie masz usprawiedliwienie?

Poza tym, słuchaj, w Rosji żyje 144 miliony ludzi, którzy nie robią nic, żeby zatrzymać wojnę. Protesty? Widziałeś te protesty? Milicja wyciąga z tłumu człowieka, a reszta spokojnie stoi i tylko patrzy. To jest protest?

W 2014 roku, jak była rewolucja w Ukrainie, to wszyscy walczyli ramię w ramię. Jak kogoś biła policja, reszta ruszała z pomocą. Mamy takie powiedzenie, że w tłumie łatwiej i swojego ojca bić.

Ukraińcy blokują gołymi rękami rosyjskie czołgi na drogach, w Rosji ludzie wychodzą na protesty, a potem wracają do domu i piją herbatę.

Nie sądzę, że wojna szybko się skończy, ale im dłużej trwa, tym bardziej myślę, że damy radę. Kilka dni temu, kiedy zawoziliśmy jedzenie dla żołnierzy, zobaczyłam biedną babcię, która niosła herbatniki. Nawet ta babcia wyszła z domu, żeby zanieść garść herbatników żołnierzom! Z takim zapleczem nasza armia może walczyć i tydzień, i dwa, i trzy.

Będziemy mieć dużo zabitych, zostaną zniszczone dwa, może trzy miasta. Wiem, jak to zabrzmi, ale to nie będzie cała Ukraina. A po wojnie? Mam nadzieję, że nie będziemy się już wstydzić być Ukraińcami na Zachodzie.

No i że może trochę inaczej zaczniemy myśleć o życiu? Mamy teraz takie czasy, że najlepszy prezent to jest nowy iphone, nowy dom, samochód. Może po wojnie zrozumiemy, że szczęście to jest jak śpisz w swoim łóżku, a nie w piwnicy, że idziesz na kawę, a nie siedzisz bez wody trzy dni, bo jest bombardowanie.

6 godzin starego życia

Jak teraz wygląda moje życie? W nocy śpię, ale to nie jest głęboki sen. Cały dzień sprawdzamy newsy, i kontaktujemy się ze znajomymi i rodziną na wschodzie. Wczoraj zamówiliśmy pizzę. Czasami chcę obejrzeć jakiś film czy serial, ale teraz dużo ciężej wybrać mi coś pasującego do mojego nastroju.

Przed wojną zaplanowałam sobie nowy tatuaż. No i w niedzielę, trzeciego dnia wojny poszłam go zrobić. To był kwiat barwinka na całe ramię. Kiedy siedziałam tam na fotelu, to było dla mnie 6 godzin starego życia. Nie sprawdzałam newsów, rozmawialiśmy o kolorach tatuażu, o podróżach, to było jak powrót do normalnego, przyjemnego życia.

Co będę robić jak skończy się wojna? Chyba znów będę czuła jakiś sens.

Mam problemy zdrowotne i teraz nie widzę sensu leczenia. Jestem w zawieszeniu. Na razie we Lwowie jest spokojnie, ale przecież tutaj też może spaść nagle jakaś rakieta.

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Komentarze