Czy przy obecnej ordynacji i rozkładzie poparcia dla partii opozycyjnych zyski ze wspólnej listy przeważałyby nad stratami wynikającymi z wzajemnej niechęci w czterech elektoratach do liderów i programów? Na pytanie OKO.press szuka odpowiedzi socjolog Andrzej Machowski
Publikując list 447 obywateli i obywatelek z apelem o wspólną listę wyborczą, sformułowaliśmy kilka zasadniczych wątpliwości. Na niektóre z nich odpowiada w tekście dla OKO.press Andrzej Machowski* – socjolog, były członek PO, jeden z inicjatorów apelu Inicjatywa Obywatelska Wspólna Lista.
Zapraszamy do dalszej debaty!
Z pięciu wątpliwości, jakie zgłasza OKO.press, najważniejsze jest trzecie pytanie – i od niego warto zacząć:
„Czy przy obecnej ordynacji i rozkładzie poparcia dla partii opozycyjnych zyski ze wspólnej listy (efekt „pójścia razem”) przeważałyby nad stratami wynikającymi z wzajemnej niechęci w czterech elektoratach do liderów, programów czy choćby stereotypów?”
Pierwsza kwestia to uświadomienie sobie, co wynika z prostej „arytmetyki” modelu matematycznego systemu D’Hondta.
Załóżmy, że poparcie dla partii politycznych jest następujące (opieram się na uśrednionych sondażach ze strony https://ewybory.eu/sondaze/polska/, dane w proc.):
Przyjmijmy dalej, że mamy 30,27 mln uprawnionych do głosowania. Taką liczbę uprawnionych podała Państwowa Komisja Wyborcza przy II turze wyborów prezydenckich w 2020 roku). Przyjmijmy także, że deklarowana frekwencja wyborcza to 56 proc. To pozwala na oszacowanie liczby wyborców partyjnych, niezdecydowanych oraz tych, którzy nie chcą głosować.
Przy takim poparciu, jak w tabeli 1, podział mandatów przy starcie opozycji na czterech listach byłby – w ramach systemu D’Hondta – następujący:
Zobaczmy, co się dzieje, gdy KO, PL2050, Lewica i PSL powołują wspólną listę, a PiS i Konfederacja startują nadal na dwóch. Rozważmy trzy warianty:
[1] wspólna lista nie traci żadnych wyborców;
[2] wspólna lista traci 10 proc. wyborców spośród tych, którzy popierali partie ją tworzące, gdy startowały one oddzielnie;
[3] wspólna lista traci aż 18 proc. takich wyborców:
Przy starcie na czterech listach KO, PL2050, Lewica i PSL zyskują łącznie 255 mandatów (PiS i Konfederacja – 205 łącznie). Wspólna lista – nawet gdy traci 10 proc. wyborców, którzy nie akceptują czteropartyjnej koalicji – nadal zdobywa więcej mandatów (bo 267), niż przy starcie na czterech listach. Dopiero przy stracie 18 proc. wyborców, dorobek mandatowy wspólnej listy jest taki sam, jak przy starcie oddzielnym.
Ta granica 18-procentowej straty pojawia się zawsze (a można ją wyliczyć w ramach modelu matematycznego systemu D’Hondta), gdy mamy sześć (i tylko sześć) partii uczestniczących w podziale mandatów, a cztery z tych partii łączy się w jeden blok wyborczy. W takim przypadku – gdy strata wyborców nieakceptujących bloku jest mniejsza niż 18 proc. – blok daje zawsze więcej mandatów niż start oddzielny. Gdy strata przekracza 18 proc. – więcej mandatów przynosi start oddzielny.
Tak w ramach prostej D’Hondtowej arytmetyki „zyski ze wspólnej listy” konfrontują się ze „stratami wynikającymi z wzajemnej niechęci w czterech elektoratach do liderów, programów czy choćby stereotypów” czyli z ucieczką części wyborców.
Tyle że migracje wyborców w sytuacji, gdy pojawia się wspólna lista opozycji demokratycznej, są bardziej skomplikowane. Nie sprowadzają się jedynie do większej lub mniejszej straty części wyborców KO, PL2050, Lewicy i PSL nieakceptujących wspólnego startu. Czerwcowe badanie Kantara dla „Wyborczej” wskazuje, że stratę wyborców w zasadzie równoważą dwa inne czynniki. Pierwszy to bonus w postaci dodatkowych wyborców niepartyjnych, którzy nie poparliby żadnej z czterech partii. Są jednak skłonni oddać głos na ich wspólną listę. Drugi to ujawniona w tym badaniu kilkuprocentowa demobilizacja wyborców prawicy w sytuacji, gdy opozycja się jednoczy.
Spójrzmy, jak te migracje wyglądają w liczbach. Według badania Kantara, w porównaniu do sytuacji, gdy KO, PL2050, Lewica i PSL zgłaszają oddzielne cztery listy, start tych partii na jednej liście powoduje, że
wspólna lista KO, PL2050, Lewicy i PSL
traci:
zyskuje:
Z kolei prawica (czyli dwie listy: PiS i Konfederacji) w takiej sytuacji
traci:
zyskuje:
Oczywiście, podanych wyżej wskaźników procentowych nie należy traktować jako twardych ilościowych danych, pokazujących wielkość migracji wyborców między wyborcami opozycji demokratycznej, prawicy, niezdecydowanymi i niegłosującymi. Zważywszy, że próba w badaniu Kantara wynosiła 1000 respondentów, wszystkie one mieszczą się w granicach błędu.
Jednak z drugiej strony ujawniają one pewną ważną prawidłowość. Otóż jeżeli w dobrze opracowanym metodologicznie badaniu chcemy (i możemy – bo na to pozwalała przyjęta w badaniu Kantara metodologia) prześledzić, jak zmieniają się preferencje wyborcze respondentów w zależności od tego, czy są oni konfrontowani z czterema, czy z jedną listą opozycji demokratycznej, to okazuje się, że otrzymujemy bardzo złożony obraz. Bowiem nie tylko mamy do czynienia ze spodziewaną „ucieczką” od wspólnej listy części wyborców KO, PL2050, Lewicy i PSL, ale także
z pozyskiwaniem przez wspólną listę nowych wyborców (wcześniej niezdecydowanych lub niegłosujących)
oraz – gdy zamiast czterech list pojawia się wspólna lista opozycji – kilkuprocentową „ucieczką od wyboru” wyborców prawicy.
Zobaczmy, jak zmieniłyby się ilościowo elektoraty prawicy i opozycji demokratycznej w sytuacji powołania wspólnej listy, jeśli na dane z tabeli 1 nałożymy procentowe wskaźniki migracji oszacowane w badaniu Kantara.
Taki podział głosów – 8,56 mln dla opozycji demokratycznej i 6,17 mln dla prawicy (w sytuacji, gdy opozycja startuje na jednej wspólnej liście, a prawica na dwóch) daje:
Wynik opozycji jest tu o 2 mandaty lepszy, niż w wariancie, gdy zakładaliśmy, że [1] liczbę wyborców wspólnej listy można szacować jako sumę poparć dla ugrupowań ją tworzących [2] wspólna lista opozycji nie zmienia liczby wyborców prawicy (wariant 1 w tabeli 3).
Może to zaskakiwać, zważywszy, że liczba wyborców wspólnej listy oszacowana w tabeli 4 jest o 320 tys. mniejsza niż w wariancie 1 z tabeli 3. Zauważmy jednak, że w przypadku danych z tabeli 4 mamy korzystniejszy stosunek głosów oddanych na wspólną listę w stosunku do głosów oddanych na prawicę (8,56 do 6,17 daje proporcję 58,1 proc. do 41,9 proc.) niż w przypadku danych z tabeli 3 (8,88 do 6,49 daje proporcję 57,8 proc. do 42,2 proc.). A to w przypadku rozdzielania mandatów metodą D’Hondta ma kluczowe znaczenie.
Myślę, iż przedstawione wyżej argumenty przekonują, że zyski ze wspólnej listy zdecydowanie przeważają „nad stratami wynikającymi z wzajemnej niechęci w czterech elektoratach do liderów, programów czy choćby stereotypów”. Zwłaszcza przy obecnej ordynacji i rozkładzie poparcia dla partii opozycyjnych. Tym bardziej że wspólna lista opozycji demokratycznej wpływa także demobilizująco na ilościowo niewielką, ale przy podziale mandatów istotną część elektoratu prawicy.
Co się tyczy pierwszej wątpliwości:
„Czy politycy partii opozycyjnych, a przede wszystkim KO, którzy najwięcej mówią o wspólnej liście, podejmują rzeczywiste działania na rzecz jej utworzenia? Proponują zakres porozumienia, choćby zarys programu wyborczego? Prowadzą rozmowy? Wykonują przynajmniej gesty wobec potencjalnych partnerów?”
– to zadajemy podobne pytania. Odpowiedzi, jakich sobie udzielamy, śledząc doniesienia medialne, nie napawają optymizmem.
Za mało się w tej sprawie dzieje. Dlatego właśnie wystąpiliśmy z apelem.
Bo wierzymy, że głos opinii publicznej może skłonić polityków opowiadających się za wspólną listą do energicznych działań na jej rzecz. A polityków sceptycznych wobec idei wspólnej listy przekonać, że to dzisiaj najlepsze dla Polski rozwiązanie.
My chcemy – i tu przechodzę do drugiej wątpliwości zgłaszanej przez OKO.press – by wspólna lista stała się bytem realnym. Dla nas, inicjatorów apelu, wspólna lista nie jest elementem żadnej gry politycznej.
Wagę wyborów w 2023 roku można jedynie przyrównać do tych z 1989 roku.
Opozycja, by skutecznie przeprowadzić po wygranych wyborach program naprawy państwa, jego instytucji i polityki, musi zdobyć co najmniej 307 mandatów. Po to, by uporać się z problemem pisowskiego Trybunału Konstytucyjnego. Nie ma naszym zdaniem innej szansy na zdobycie takiej większości niż wspólna lista całej demokratycznej opozycji.
W tym kontekście – tu nawiążę do czwartej wątpliwości – wspólna lista w wyborach do Sejmu w 2023 roku daje partiom je tworzącym „możliwość artykulacji odmiennych koncepcji politycznych”. Chodzi tylko o to, by na pierwszy plan wysuwał się wspólnie wypracowany program naprawczy. A w tej sprawie prawie wszyscy mówią jednym głosem.
OKO.press pyta na końcu: „Czy dekretowanie ogólnospołecznego ruchu, jak przy tworzeniu Sierpniowej Solidarności, odwołuje się do faktycznej potrzeby czy choćby nastroju społecznego?”.
Część prodemokratycznej opinii publicznej jest silnie przywiązana do idei wspólnej listy. I w tym sensie można powiedzieć, że odwołujemy się do nastrojów społecznych. Ale wiemy też, że społeczne nastroje nie zawsze prowadzą do powstania społecznych ruchów. Mamy głębokie przekonanie, że zdecydowane pokonanie PiS wymaga takiego społecznego zaangażowania, jakie obserwowaliśmy w 1989 r. I mamy nadzieję, że nasz apel może takie zaangażowanie w jakimś stopniu pobudzić.
Czy rozwiałem wątpliwości OKO.press? Chciałbym wierzyć, że tak. Mam zatem nadzieję, że przyłączycie się do naszego apelu. Że wejdziecie na stronę www.wspolnalista.online i go podpiszecie. I że będziecie namawiać do tego swoich Czytelników.
Na zdjęciu: „Urny Wolności” - instalacja, którą 4 czerwca 2019 roku na Placu Litewskim w Lublinie zrealizował Teatr NN Ośrodek Brama Grodzka z okazji 30. rocznicy pierwszych wolnych wyborów.
*Andrzej Machowski, doktor psychologii, autor licznych publikacji dotyczących metodologii badań społecznych i psychometrii, wieloletni wykładowca Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Poseł na Sejm Unii Demokratycznej (1993-1997) i sekretarz generalny tej partii, w latach 1997-2002 doradca i rzecznik prezydentów Warszawy, burmistrz Ursynowa (2203-2006), zastępca burmistrza Halinowa (2007–2010). W PO od 2001, w 2006 przegrał z Tuskiem wybory na przewodniczącego PO i odszedł z partii do Stronnictwa Demokratycznego, członek Zarządu Głównego
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press
Komentarze