0:00
0:00

0:00

Pod koniec października na obrzeżach Krotoszyna (woj. wielkopolskie) niespodziewanie pojawiły się biegające luzem lisy hodowlane, które nie bały się ludzi. Zaalarmowało to krotoszyński oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (TOZ). Organizacja nie miała dotąd do czynienia ze zwierzętami futerkowymi, więc poprosiła o pomoc Stowarzyszenie Otwarte Klatki. Organizacja zgodziła się pomóc w wyłapaniu lisów.

30 października do Krotoszyna przyjechali inspektorzy Otwartych Klatek, by zabrać do azylu jednego lisa, którego wcześniej udało się złapać TOZ. A także by sprawdzić, skąd tyle lisów na wolności, bo ucieczki pojedynczych lisów z hodowli się zdarzają, ale tak liczne są niespotykane. Spodziewano się, że zwierzęta zbiegły z fermy we wsi Durzyn pod Krotoszynem.

Na miejscu inspektorzy TOZ i Otwartych Klatek byli o godz. 13:00. Zaczęli od obchodu ogrodzenia fermy. Było podwójne: wewnętrzne z litego płotu i zewnętrzne z siatki. Pas między ogrodzeniami był bardzo zaśmiecony, walały się tam m.in. klatki.

"Naszą uwagę zwróciło to, że w jednej z klatek leżą dwa martwe psy, zwłoki wyglądały na dość świeże. Dalej zobaczyliśmy stertę obornika a w niej przynajmniej kilka martwych lisów w zaawansowanym stadium rozkładu. Idąc wzdłuż siatki znajdowaliśmy kolejne zwłoki" - mówi OKO.press Bogna Wiltowska ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki.
Po lewej martwe psy w klatce, po prawej szczątki lisa w pasie między dwoma ogrodzeniami. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki

Wezwana na miejsce policja przyjechała po 20 minutach. Gdy funkcjonariusze zorientowali się w sytuacji, zgodzili się na wejście inspektorów w ich asyście na teren fermy (potem dołączył też Powiatowy Inspektorat Weterynarii). Brama była zamknięta tylko na skobel, w środku nie było nikogo z obsługi. Okazało się, że zwierzęta zostawiono zamknięte w klatkach bez wody i jedzenia.

"Byłam już na wielu fermach i widziałam tam różne rzeczy, ale tak strasznych jeszcze nigdy. Te obrazy na długo zostaną w mojej pamięci, nie da się ich wymazać" - mówi OKO.press Wiltowska.

Przeczytaj także:

Horror na fermie

Za bramą inspektorzy zobaczyli rzędy klatek z równo poukładanymi martwymi lisami. "Wyglądało tak, jakby ktoś je uśmiercił prądem [lisy fermowe zabija się wkładając jedną elektrodę w pysk a drugą w odbyt - red.] i pozostawił do oskórowania, ale z jakiegoś powodu nie dokończył pracy. Poidła na wodę były suche a w miskach już dawno nie było jedzenia" - opowiada Wiltowska.

Kilka lisów biegało luzem. Było też kilka jenotów zamkniętych w klatkach.

Uśmiercone lisy pozostawione do oskórowania. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki

W kolejnych klatkach były żywe lisy razem z martwymi. Najpewniej wygłodzone zwierzęta zagryzały te słabsze, po czym zjadały ich ciała. "Widziałam, jak jeden ogryza korpus swojego martwego towarzysza. Zwykle na dwa-trzy żywe lisy w klatce przypadał jeden martwy" - relacjonuje inspektorka Otwartych Klatek. Możliwe, że przez długi czas piły tylko deszczówkę.

Lis nad ogryzionymi szczątkami towarzysza z klatki. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki

Mówi, że w najgorszej sytuacji były chyba te, które trzymano w klatkach samotnie, bo im została tylko śmierć z głodu i pragnienia. Wiltowska: "W pamięć zapadł mi szczególnie jeden, który do samego końca wgryzał się w kraty próbując uciec i w takiej pozycji zmarł".

Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki
"Widzieliśmy też szczenięta: te jeszcze żywe wciąż przytulały się do swojego martwego rodzeństwa" - mówi.

"Lisy były apatyczne z głodu i pragnienia. Nie uciekały, co zwykle robią lisy fermowe na widok człowieka, tylko tępo się w nas wpatrywały" - dodaje. Dwa lisy były już w stanie agonalnym, więc weterynarz, który przyjechał na miejsce, mógł je tylko uśpić.

Łącznie na całej fermie inspektorzy naliczyli ponad 170 martwych lisów. Szybko zorganizowano puszki z karmą. "Musieliśmy rozdzielać zwierzęta, bo zaczynały walczyć ze sobą jak tylko napełniliśmy im miski i poidła" - mówi Wiltowska.

Trudno w tym momencie powiedzieć, jak długo zwierzęta pozostawały porzucone. Z pewnością przynajmniej kilka - kilkanaście dni, jeśli nie dłużej.

Młode lisy. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki
Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki
Jeden z luzem biegających lisów. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki
Jenot. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki

"Jeszcze nigdy nie odbieraliśmy zwierząt z takiego piekła"

"Jeszcze nigdy nie interweniowaliśmy i nie odbieraliśmy zwierząt z takiego piekła. Pierwszy raz naszym oczom ukazał się obraz tak głębokiej znieczulicy, okrucieństwa i tak rażących uchybień" - napisało Stowarzyszenie Otwarte Klatki.

Organizacja była w stanie odebrać interwencyjnie 18 lisów z ok. 50 żywych, które tam znaleziono (PAP informuje o ok. 70). Część z nich trafiła do Ośrodka Okresowej Rehabilitacji Zwierząt w Jelonkach. Koszty interwencji i transportu zwierząt okazały się być dla organizacji wysokie, dlatego prosi ona o wsparcie finansowe (link do zbiórki). Zebrano już ponad 43 tys. zł.

Jeden z interwencyjnie odebranych lisów u weterynarza. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki

"Interwencyjny odbiór lisów z takich ferm jest zawsze trudny, bo niełatwo znaleźć im odpowiednie miejsce do życia. To wspaniałe zwierzęta, ale wymagają dużych wolier i odpowiedzialnego opiekuna" - mówi OKO.press Paweł Rawicki, prezes Stowarzyszenia Otwarte Klatki.

"Trudniej z nimi nawiązać kontakt niż z psem czy świnią, bo to jednak zwierzęta bardziej dzikie niż udomowione. Są lisy w azylach świetnie dogadujące się z ludźmi, ale są też takie, z którymi nigdy nie udaje się nawiązać jakiejś więzi. Dlatego mało jest w Polsce ośrodków, które są skłonne zaopiekować się fermowymi lisami" - dodaje.

Reszta żywych zwierząt decyzją Powiatowego Lekarza Weterynarii została przekazana do innej fermy lisów w województwie wielkopolskim.

Według informacji, które do PAP przekazał Wojewódzki Lekarz Weterynarii w Poznaniu Andrzej Żarnecki, na miejscu łącznie było 260 lisów oraz 14 jenotów.

Otwarte Klatki: "PIW nie zainteresował się losem zwierząt"

PAP podaje za Wojewódzkim Lekarzem Weterynarii w Poznaniu, że właścicielką hodowli była ciężarna kobieta, która samotnie prowadziła fermę, ponieważ jej mąż przebywa w więzieniu.

Powiatowym Lekarzem Weterynarii na tym terenie jest Anna Lis-Wlazły. Lokalnemu portalowi krotoszynska.pl powiedziała, że w październiku przyjęła zgłoszenie o "niewłaściwie działającej fermie zwierząt futerkowych". Kontrola wykazała, że ferma jest prowadzona nielegalnie i obecnie nie znajduje się pod nadzorem Inspekcji Weterynaryjnej. Zaznaczyła, że "w toku czynności przeprowadzonych ustalono, że zwierzęta w hodowli przebywały w niewłaściwych warunkach".

Wojewódzki Lekarz Weterynarii poinformował, że podczas pierwszej kontroli kobietę zobowiązano do wywiezienia wszystkich zwierząt do ferm, które spełniają odpowiednie wymogi do hodowli. Ta jednak tego nie zrobiła. "Uśpiła je, bo prawdopodobnie chciała sprzedać na futra" - powiedział PAP Żarnecki.

Lis-Wlazły powiedziała, że powiatowy inspektorat zawiadomił Prokuraturę Rejonową w Krotoszynie, która - jak podaje portal - już wszczęła postępowanie w tej sprawie. Takie zawiadomienie - wraz z materiałem dowodowym - złożyły również Otwarte Klatki i krotoszyński TOZ.

O inne szczegóły sprawy chcieliśmy dziś zapytać Annę Lis-Wlazły, ale, jak przekazano nam w sekretariacie, nie było jej dziś w pracy. Czekamy na odpowiedź mejlową.

Pojenie ocalałych lisów. Fot. Andrew Skowron / Otwarte Klatki
"Powiatowy Inspektorat Weterynarii nie zainteresował się losem zwierząt. Z tego powodu od wielu dni lub nawet tygodni lisy były skazane na śmierć głodową" - napisały w komunikacie prasowym Otwarte Klatki.

Do interwencji doszło w okresie, gdy w Sejmie PiS zamroził dalsze prace nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt. Jednym z jej najważniejszych zapisów jest likwidacja w Polsce przemysłu hodowli zwierząt na futra.

"Ze środowiska futrzarzy zawsze płyną głosy, że to są skrajne sytuacje i że takich hodowców jak ten z Durzyna trzeba tępić. Tylko że dopóki w Polsce nie zostanie wprowadzony zakaz hodowli zwierząt na futra, to takie sytuacje jak ta będą się powtarzały. A prawda jest taka, że podobne patologie dotyczą nie tylko małych ferm, ale również tych największych, co pokazało nasze śledztwo na fermie w Góreczkach" - mówo OKO.press Rawicki.

Wspomniane przez aktywistę śledztwo zostało przedstawione w filmie dokumentalnym Onetu "Krwawy biznes futerkowców", gdzie pokazano cierpienie norek na fermie Wojciecha Wójcika, brata Szczepana Wójcika, lobbysty i przedsiębiorcy futrzarskiego.

;
Na zdjęciu Robert Jurszo
Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze