0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Mateusz Mirys, OKO.pressMateusz Mirys, OKO.p...

Fotografuje zlew. Przed i po. Lubi takie zdjęcia — są jak dowody jej obecności. Osady z pasty, włosy w odpływie, sztuczna szczęka — zawsze zaczyna od łazienki. Gdy z niej wychodzi, zamyka drzwi, jakby wprowadzała strefy bezpieczeństwa. Nie chodzi o gest. Chodzi o granice. Wyciąga rękawiczki, układa środki w kolejności, jakby szykowała narzędzia do operacji. Ściereczki według koloru, gąbki według twardości.

- Gdy sprzątam domy, mało jest zaskoczeń – mówi. – Zwykle są przygotowane pod moje sprzątanie.

- Jak to?

- No wiesz, matki każą dzieciom sprzątać pokoje przed moim przyjściem, a same ogarniają tak z grubsza, żeby nie było, że mają w domu bałagan. Ja nie zaglądam do szuflad, jeśli nie muszę. Nie oceniam, ale czasem i tak niewiele wystarczy, by się czegoś domyślić. Poza tym ja te domy znam. Mam ich pod opieką około dziesięciu.

Joanna sprząta we Wrocławiu, ale to nie ma znaczenia dla tej historii, równie dobrze mogłaby mieszkać w Warszawie, Krakowie czy Poznaniu. Wstaje rano, pije kawę i rusza. Codziennie koordynuje kilka innych, nie swoich żyć.

Kto dziś potrzebuje Joanny?

Dom nie mojej matki

Joanna dowiedziała się od koleżanki, że pewna kobieta potrzebuje pomocy przy zakupach i sprzątaniu mieszkania.

- To było z 15 lat temu. Pani Celinka miała wtedy 80 lat. Miałam przychodzić w poniedziałki, środy i piątki, ale odwiedzałam ją dodatkowo, poza ustalonymi godzinami. Byłam jej wnuczką na etat.

- Pani Celina nie ma wnucząt?

- Ma. Syna też ma, ale nie odwiedzali jej często.

- Jak wyglądał dzień z panią Celiną?

- Przychodziłam przed południem. Dostawałam listę zakupów i szłam do sklepu. Wracając musiałam nadłożyć drogi, żeby pójść do ulubionej cukierni Celinki. Zawsze kupowałam dwa kawałki ciasta, dla niej i dla mnie. Czasem myłam jej włosy, robiłam paznokcie u stóp. Potem robiłam nam kawkę i rozmawiałyśmy. Wiele razy słyszałam te same historie, bo ona je powtarzała, ale za każdym razem płakałam albo się śmiałam.

- Kiedy płakałaś?

- Kiedy Celinka opowiadała, jak Niemcy weszli do jej domu i ona zabrała tylko jednego misia, a jej matka garneczek ze smalcem. Zawsze obie się na tym wzruszałyśmy. Albo jak opowiadała, że nie miała bucików do komunii, więc babcia uszyła jej pantofelki z białych rękawic ojca, który pracował na kolei.

- Dużo słuchałaś?

- No tak, znam jej życie bardzo dobrze. Mogę ci opowiedzieć trasy jej wycieczek, bo wyciągała wielkie albumy ze zdjęciami. Jej mąż był adwokatem. Robił piękne zdjęcia, wklejał do albumów i podpisywał białym tuszem. Ten mąż nie chciał, żeby Celinka pracowała, pieniędzy im nie brakowało. Miała zająć się domem i dzieckiem.

- Co przedstawiały fotografie?

- Piękne portrety. Szczególnie Celiny i ich syna, Tomasza. Było też mnóstwo zdjęć z życia codziennego i towarzyskiego. Celinka szykowała w weekendy spotkania w brydża. Miała dużo znajomych. Bywała.

- Ma kontakt z kimś z dawnych znajomych?

- Jak zaczęłam przychodzić, to już nikogo nie było. Poumierali albo tak jak ona, nie mieli już sił, by się odwiedzać.

- A syn?

- Pomimo tego, że syna wychowała na złotej tacy, to jest sama i samotna. Nie raz mi powiedziała, że ma niedobrego syna.

- Bo jej nie odwiedza?

- No to jedno, ale drugie to, że on po nieudanej operacji – jest chirurgiem – potrafił przyjść do niej, nakrzyczeć, spuścić parę z siebie i wyjść do swojego domu już, jak był spokojny. Potem trzy dni mi płakała.

- Dzwoniła do niego?

- Dzwoniła, ale blokował ją na telefonie. Tylko ją, bo ode mnie odbierał. Potem Celinka prosiła, żebym dzwoniła ze swojego telefonu, jak chciała mu coś przekazać. Albo dzwoniła z telefonu stacjonarnego i podawała mi słuchawkę: – Joanko, Joanko, weź ty porozmawiaj.

- On z tobą rozmawiał?

- On mi mówił, że matka jest osobą toksyczną.

Jakoś tego nie widzę. Nie wiem, co ona musiałaby mu zrobić, że tak ją traktuje. Wiem, że Celinka dużo się martwi i jak szybko nie odbiorę telefonu, to myśli, że zginęłam w wypadku samochodowym albo potrącił mnie tramwaj. To może być czasem obciążające, ale przecież to jest jego mama. Ona nie chce kontrolować, tylko się po ludzku martwi. Tak mi się wydaje, a Tomasz mówi, że coś jest u nich nie tak w rodzinie w kobiecej linii. Że babcia miała te lęki, a teraz matka.

Na co Celinka mówi, że Tomasz tak się zachowuje, bo ma żal do niej i do świętej pamięci męża, że podpowiedzieli mu tą chirurgię.

Na co on, że wcale nie o chirurgię chodzi, tylko o to, że chciał po studiach pojechać dookoła świata, a rodzice nie dali mu pieniędzy, a mieli.

Na co Celinka, że to był początek lat 80. i nie mieli takich możliwości, jak mu się wydaje i żeby przestał to w sobie dusić, bo ma prawie siedemdziesiąt lat, dorosłą córkę i jest już dziadkiem.

- Rozmawiają tak między sobą?

- Nie, przeze mnie. Ja jakby koordynuję te rozmowy.

Kości

Kiedyś wandale zniszczyli pomnik męża Celinki. Joanna jeździła z nią na cmentarz, kupowały kwiatki, a tam zniszczony nagrobek. Pani Celinie skoczyło ciśnienie, zatkały się uszy. Nie wiedziała, co robić. Syna nie poprosi, bo syn nie chodzi na cmentarze. Uważa, że jak ojciec umarł, to koniec, nie ma. W grobie są tylko kości, a on kości przecież widzi codziennie przy operacjach, więc nie ma potrzeby się tam pojawiać.

- Kto się tym zajął?

- Ja. Wiedziałam, że to dla Celinki ważne.

- Oni ci za to dodatkowo płacą?

- Nie, to jest w ramach towarzyszenia Celince – chodzenie z nią na cmentarz, żeby nikt inny nie musiał. Kiedyś Celinka powiedziała, że sto kilometrów dalej leżą jej rodzice i tam też są groby do posprzątania, więc pojechałam.

- A to jest dodatkowo płatne?

- Nie, bo ja na te groby Celinki rodziców, to mam po drodze, jak jadę na grób mojego taty.

Joanna pamiętała o wszystkich wizytach lekarskich pani Celinki, znała jej choroby, leki i dawkowanie. Opłacała ubezpieczenia, podatki od nieruchomości, kwatery na cmentarzach. Pamiętała o urodzinach wszystkich członków rodziny, kupując prezenty i dostarczając je osobiście do rąk solenizanta. Przygotowywała potrawy wigilijne, które Celinka mogła przekazać w pojemnikach synowi i organizowała spotkania rodzinne.

- Jak już miał przyjechać syn lub wnuczka z mężem i dziećmi, to Celinka dzwoniła, żebym też przyszła. Siadaliśmy wszyscy przy stole pełnym kolorowych galaretek. Robiłam je wcześniej w domu. Przed wizytą rodziny czesałam panią Celinkę, pomagałam zrobić makijaż, przygotowywałam stół. To były moje obowiązki, ale ostatecznie pytałam też komu białą, a komu z cukrem? Przecież nie mogłam zrobić kawy jedynie Celinie, a nikomu nie przyszło na myśl, by pójść do kuchni i się obsłużyć. Poza tym, co to za problem zrobić te kawy dla wszystkich. Byłam trochę takim buforem. Celina pytała mnie, co mówi syn, bo niedosłyszała, a syn pytał mnie, o co chodzi matce.

- A Ty mogłaś przyjść niezapowiedziana?

- Mogłam. Czasem dzwoniła: „Joanko, weź kup do tego ciasta Martini, to sobie po lampce wypijemy”.

- Zawsze było tak miło?

- Nie. Miała swoje humory. Chleb czasem kupiłam źle wypieczony, a w jogurcie było za mało owoców. Takie drobnostki. I wiedziała też, jak mi podnieść ciśnienie: „Ale przyznaj Joanko, że ten pan Kaczyński, to jest jednak bardzo wykształcony człowiek”.

- Dyskutowałaś z nią?

- Nie, włączałam odkurzacz i mówiłam, że nic nie słyszę, ona wtedy podnosiła głos, więc wychodziłam z odkurzaczem do pokoju obok.

Upadek

Kiedyś pani Celinka powiedziała Joannie, że nie chce już żyć, więc Joanna zadzwoniła do Tomasza. Martwiła się, ale syn pouczył Joannę, że jego matka jest niereformowalna. Z jednej strony chce umrzeć, a z drugiej ciągle jednak trzyma się tego świata, bo przecież ma już 90 lat.

Celinka czasem się przewracała i nie mogła wstać. Dzwoniła wtedy do Joanny.

- Jechałaś?

- No tak, rzucałam wszystko. Przecież ona leżała wtedy na podłodze.

- A jak naprawdę nie mogłaś?

- To dzwoniłam do mojego męża, żeby pomógł Celinie.

- A jak mąż nie mógł?

- To Celinka wolała poleżeć na tej podłodze i spokojnie poczekać na mnie, niż zadzwonić do kogoś innego. Ostatni raz jechałam tak ze trzy lata temu. Wtedy zauważyłam, że jest gorzej niż zwykle, bo nawet nie mogłam jej podnieść. Wskoczyłam na kanapę, wzięłam pod pachy i podciągałam do góry, ale nie dawałam rady. Zadzwoniłam do Tomasza, a on, że „Ojej” i czy to może poczekać, bo akurat jest po ciężkim dyżurze.

- Przyjechał?

- Tak. Posadziliśmy panią Celinkę, ale okazało się, że nie może dać kroku. Powiedziałam, że konieczne jest pogotowie, a on, że: „No tak…” i patrzył na mnie, więc zadzwoniłam. Przyjeżdża pogotowie, lekarz pytał, na co choruje pacjentka, jakie bierze leki, co się wydarzyło, a Tomasz patrzy na mnie.

- Nie odzywałaś się?

- No przecież ja jestem tylko „panią do towarzystwa” dla jego matki. I chciałam, żeby może Tomasz coś zrozumiał, że nic o matce nie wie.

- Zrozumiał?

- Szczerze, to myślałam, że jak matkę karetka zabiera, to człowiek za tą karetką jedzie, albo przynajmniej dzwoni do szpitala i pyta, na jakim matka jest oddziale. Tomasz nie wiedział. Pierwszą osobą, która odwiedziła Celinkę w szpitalu, byłam ja. Ona po tym upadku już nie wróciła do formy.

- Wróciła do domu?

- Na chwilę. Nie była już w stanie chodzić. Nogi miała zdrowe, ale w głowie sobie już ułożyła, że po upadku nie będzie chodzić. Kupiłam jej balkonik, ale nie mogłam być z nią non stop, bo mam też inne osoby pod opieką. Rodzina zdecydowała, że lepszy będzie dom seniora. Płacą mi teraz, bym ją tam odwiedzała, więc znalazłam taką placówkę blisko mnie. Umowa jest na mnie, do mnie dzwonią opiekunki, ja rozliczam fryzjera i pampersy, kupuję piżamę, kapcie, jogurt Fantazja. Jej mieszkanie jest już z niej opróżnione. Mieszka tam ktoś inny. Ona o tym nie wie, ale ja jej tego nie powiem.

Pampersy

Joanna wstaje od stołu i wyciąga z komody albumy. Jeden zapełniony jest zdjęciami z panią Celinką. Celinka z Joanną, zdjęcie ze spaceru, Celinka w nowej fryzurze, jak piją kawę, jak robią głupie miny. Celinka w kuchni, Celinka za młodu.

- Po co ci te zdjęcia?

- Na pamiątkę. To bardzo ważne. No bo jak Celinki zabraknie ostatecznie, to nie chcę, żeby nie było jej w moim życiu. – Joanna wyciąga jedno ze zdjęć. – O, to może powieszę na ścianie? Wiesz, dzwonił ostatnio Tomasz, powiedział, że wrócił z wakacji na Filipinach, Malediwach, czy innych Dominikanach i, że jest w mieście jakby co.

- Jakby co?

- No bo jak dzwoni, to sama go pytam, czy chce wiedzieć, co u mamy słychać, a on, że tak, ale jeśli to coś pilnego, bo jeśli nic pilnego, to on może mi opowiedzieć, jak było na wakacjach, bo naprawdę warto zwiedzać świat. Ogólnie poleca mi różne miejsca, a potem prosi, żebym powiedziała Celince, by zużywała mniej pampersów, bo z tego, co on pamięta, to jego wnuczki zużywają znacznie mniej.

- Co powiedziałaś?

- Nic, ale dużo sobie pomyślałam.

Przeczytaj także:

Dom nie mojego dziadka

Joanna pomaga też panu Edkowi, który całe życie był dyrektorem. Ma 85 lat pochował trzy żony i dwie partnerki. Wszystkie zmarły na raka. Jeszcze pięć lat temu mieszkał w innej miejscowości, ale córka Marta chciała mieć go na oku, więc sprzedał mieszkanie, do którego przychodził po długich dniach dyrektorowania i kupił nowe, niedaleko córki.

- Pan Edek, to taki amant, może trochę erotoman-gawędziarz – śmieje się Joanna. – Córka pana Edka prosiła, żebym chodziła do niego sprzątać, ale Edek sprzątania nie chce. To znaczy, może być sprzątanie, ale nie o nie chodzi, bo najważniejsze jest to, że Edek czeka na mnie z kawą. Ta córka wie, że to moje sprzątanie to też jakaś forma rozrywki dla ojca. Rozrywka w formie mnie – znów śmiech.

- Jaka rozrywka?

- Dużo rozmawiamy. O życiu, o śmierci, o kościele. Nawet mi opowiadał, jak chował do grobu swoje żony. Drugą chował do grobu pierwszej na przykład. Pan Edek ma pretensje do Boga, że te wszystkie swoje kobiety musiał pochować. Sam chce pochówku bez księdza, z mistrzem ceremonii, żeby Bogu zrobić po złości. Mam dopilnować Martę, że z pogrzebem będzie tak, jak on chce.

- Córka mogłaby nie uszanować jego woli?

- Nie sądzę. Edek „gada” na tą córkę, że ona taka bizneswomen, nic nie robi prócz zamieszania. Przyleci, poprzestawia, hałasu narobi i poleci.

Gdy Joanna wchodzi na piętro Edka dźwigając wiaderka, mopy, odkurzacz, Edek otwiera szeroko drzwi i krzyczy na cały blok, że idzie jego najpiękniejsza kobieta pracująca. I już do końca wykonania usługi sprzątania oraz wypicia kawki nie przestaje opowiadać.

- Ostatnio opowiadał, że kazał córce pisać anonse do gazety.

- I córka pisze?

- Oczywiście. Edek ma bardzo fajną córkę. Kazał jej napisać tak: „Ustatkowany mężczyzna po siedemdziesiątce…”

- Mówiłaś, że ma 85 lat.

- Ale Edek twierdzi, że 85-latek też jest po siedemdziesiątce. Poza tym mówi, że się dobrze trzyma, a ci w jego wieku to geriatria.

- Ktoś odpowiedział na anons?

- Oczywiście, znalazł sobie panie.

- W liczbie mnogiej?

- Tak. Z jedną się zdzwania, oglądają przez telefon Milionerów, komentują wspólnie. Ona mieszka daleko. Druga, Ela jest bliżej, czasem przyjeżdża. Bardzo elegancka kobieta, młodsza sporo od niego. Wtedy pijemy kawkę we trójkę.

- Te panie nie wiedzą o sobie wzajemnie?

- Oczywiście. Są z dwóch różnych miast.

Radio Pogoda

Pan Edek jest pełen życia. Szyje na maszynie, chodzi na kijki, pomaga córce wybierać meble w Ikei i jeździ z nią do Hiszpanii, bo ta kupuje za granicą nieruchomości.

- Ale jak raz Marta zabrała go w góry, to skończyło się zapaleniem płuc. I wtedy prócz sprzątania dochodzi opieka, ale tylko, gdy córka musi wyjechać.

- I jak wygląda dzień z panem Edkiem?

- Oj ci powiem… Zaczynamy od włączenia radia Pogoda. Czuję się, jakbym przeniosła się do moich dziadków. Ostatnio śpiewaliśmy z Edkiem „Chłopcy radarowcy”. Możliwe, że cały blok nas słyszał. Potem kawka, jakieś sprzątanie. Ostatnio, gdy myłam podłogi, Edek stał w progu łazienki i czytał mi na głos wiersze. On dużo czyta. Chodzi do biblioteki i podrywa bibliotekarki.

- A ciebie podrywa?

- Nie. Zapraszał na wino, ale to były żarty. Widzisz, ta córka ma męża, dzieci, dużo pracy, a Edek czuje się osamotniony. Wciąż szuka miłości.

- Tak mówi?

- Tak. Że szuka kobitki. I powtarza, że nie ma czasu, by tracić czas. Regularnie chodzi na zabawy do klubu seniora.

- Opowiada ci?

- Och, kochana, tam to się dopiero dzieje. Pierwsze z brzegu, co mi przychodzi do głowy, to opowieść Edka o imprezie walentynkowej. Ubrał się w różową koszulę i czerwoną marynarkę. Był widoczny. Spodobała mu się taka jedna babka, zatańczył i od razu miłość. Planował już wyjazd do Polanicy, ale Marta mówiła: „Tato, nie nakręcaj się”.

- A co z tamtymi dwiema dziewczynami?

- Edek zadzwonił tylko do Eli i powiedział, że zakochał się w miejscowej dziewczynie.

- Co Ela na to?

- Podziękowała za szczerość. Potem Edek poszedł na kolejne spotkanie do klubu, ale nowa dziewczyna już się nie pojawiła. Podobno stwierdziła, że nie może się prowadzać z Edkiem miesiąc po śmierci męża.

- Załamał się?

- Nie, co ty. Pojechał do Polanicy.

- Sam?

- Z Elą. Ona jest bardzo wyrozumiała.

Elokwencja Hołowni

Pan Edek do lekarzy chodzi z córką. Mógłby sam, ale w gabinetach lekarskich powtarza, że nic mu nie jest, więc córka wchodzi do gabinetu za Edkiem, wtedy on krzyczy, po co ona wchodzi, że on wie, co chce powiedzieć, a ona mówi, że właśnie dlatego musi wejść.

- A jest coś, czym się pan Edek martwi?

- Kiedyś martwił się, że nie zna hasła w krzyżówce, ale Marta nauczyła go korzystać z wyszukiwarki w telefonie i teraz Edek zna wszystkie odpowiedzi. Imponuje tym pewnie Eli, z którą rozwiązuje krzyżówki przez telefon.

I bardzo się martwił, że Trump wygrał wybory. O polityce też dużo rozmawiamy. Mu się na przykład podoba elokwencja Hołowni.

- Zagłosuje na niego?

- Nie, na Trzaskowskiego.

Ostatnio wchodzę, a pan Edziu coś tam odmierza na mapie. Córka zabrała go do Kołobrzegu, bo miała tam sprawy i pojechała trasą, której Edek nie znał, więc on liczył, ile kilometrów Marta nadrobiła autostradą, przeliczał prędkości. Nie mógł przeżyć, że kiedyś to się jeździło lepiej, wolniej.

Pan Edek ma w domu dużo zdjęć. Jak opowiada Joannie o jakiejś pani, to wyciąga zdjęcie i Joanna ma pełen obraz. W salonie Edka wiszą też portrety, mówi półżartem, że jest pośród tylu kobiet, ale wszystkie już nie żyją.

- Córka chciała zabrać Edka na rodzinne święta do Hiszpanii, ale Edek odmówił, bo zadzwoniła Ela, że przyjechałaby na święta do niego. Wczoraj już odbierał Elę z dworca. A do Marty zadzwoniła jakaś kobieta: „Dzień dobry, tu taki pan podał mi ten numer i prosił, by przekazać, że niejaka Ela już dojechała i że wszystko idzie zgodnie z planem”.

- Co się stało?

- Edek zapomniał telefonu.

Joanna stawia przede mną kryształową miskę z cukierkami

- Dostałam na zająca od pana Edka, częstuj się.

Dom z ciemnym korytarzem

Pani Małgosia mieszka w samym centrum miasta, sama. Córka we Francji, syn we Włoszech. Mąż nie żyje od kilku lat. Joanna poznała ją, gdy ta była jeszcze w szpitalu. Trafiła tam, bo przestała o siebie dbać. Jadła tylko zupki chińskie. Kiedyś pani Małgosia była bardzo zadbana, pracowała w różnych urzędach. Teraz ma 70 lat i brak potrzeby troski o siebie.

- Szpital był z powodu samotności, depresji i innych demonów Małgosi, ale o nich później – mówi Joanna.

Pani Małgosia była przy mężu, gdy umierał.

- Bardzo go kochała. Potem nie pozwoliła zmienić ich wspólnego łóżka, a było w kiepskim stanie, jak to po chorującej długo osobie. Od tego łóżka zaczęłyśmy. Pomogłam jej wymienić materac, kupić nowe pościele i poszewki.

Gdy Joanna wchodzi do Małgosi, najpierw zastaje mrok, bo mieszkanie ma bardzo długi korytarz.

- Włącznik jest na końcu. Muszę przejść przez ciemność, żeby zapalić światło. Gdyby nie tykający zegar z kukułką, myślałabym, że czas się tam zatrzymał. Są wielkie drewniane meble, zabytkowe skrzypce, bujane fotele i wielki dębowy stół. Wszędzie unosi się dym, bo Pani Małgosia kopci, jak smok. Dziwi mnie, że gdy wychodzimy, to unika, żeby ktoś widział ją z papierosem, bo przy mnie się nie ogranicza.

Pani Małgosia uwielbia gotować, ale nie ma dla kogo. Joanna nie jest jej potrzebna do opieki, ale żeby zjeść razem obiad lub zawieźć do lekarza.

- Doglądam wszystkiego na prośbę jej dzieci. To one mnie zatrudniają. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Kiedyś córka zabrała Małgosię do Francji. Dała jej mieszkanie niedaleko siebie, ale pani Małgosia wywinęła jej tam jakiś numer i wróciła do tego mieszkania pełnego antyków. Dziwiłam się dlaczego. Teraz już wiem.

- O czym?

- Małgosia czasem odwołuje moją wizytę. Wtedy wiem, co się dzieje. Znam te gadki dziwne, splątane historie. Miałam ojca alkoholika. Ciężko mnie w tym zakresie oszukać, ale nie dałam jej po sobie poznać, że wiem. Dopóki byłam obcą babą od „doglądania”, nie mogłam jej prawić morałów, a ona długo brnęła w te wszystkie wymówki, które znam na pamięć. Wiedziałam, że jak dziś ma śliwę pod okiem, to wczoraj było picie. Lubię ją sobie sprawdzić, wysyłam jej wiadomość na Messengerze i obserwuję te kropeczki nadchodzącej wiadomości. Jak długo się wyświetlają, potem znikają, a potem znów wyświetlają, to wiem już, co się dzieje. Mnie nie oszuka.

Joanna wraca do dzieciństwa. Ojciec miał jej dać pieniądze na wycieczkę szkolną. Powiedział, że wstąpi do baru, by je rozmienić i już z baru nie wyszedł. Joanna nie pojechała. Pamięta, jak z bagażnika dużego fiata sprzedawała z ojcem jabłka na targu. Potem tata kupował pół litra, sadzał Joannę na kolanach przed kierownicą i tak wracali do domu. Ojciec jedną ręką trzymał kierownicę, drugą flaszkę. Joanna zmieniała biegi. Miała może siedem lat.

Wigilia

- Dzieci martwią się panią Małgorzatą, wciąż dzwonią i pytają, jak mi to doglądanie idzie. To bardzo mili ludzie. Kiedyś Małgosia na mnie nakrzyczała, chciała, bym natychmiast była u niej, a ja tłumaczyłam, że jestem w innym domu. To nie było nic pilnego. Pożaliłam się jej córce, przepraszała za zachowanie mamy. Mam w niej wsparcie.

Ostatniej jesieni pani Małgosia jechała z wizytą na południe Francji do córki. Syn miał dolecieć. Joanna pomogła w pakowaniu i dała swoją kurteczkę, żeby Małgosia ładnie wyglądała.

- Tu, zobacz, zdjęcie mi wysłała w tej kurteczce ode mnie. Wróciła w dobrym humorze, ale po październiku jest listopad, potem grudzień i wigilia.

- Była sama?

- Tak. Dużo gotowała przed świętami. Zrobiła mi listę prezentów. Mówiła, że odwiedzi kuzyna. W wigilię jechałam do niej z opłatkiem, ale zawróciła mnie w połowie drogi, mówiąc, że przyszły koleżanki.

- Uwierzyłaś?

- A wiesz, że tak? Ona tyle ciast napiekła, że dałam się nabrać i na koleżanki, i na kuzyna. W pierwszy dzień świąt napisał do mnie jej syn, że nie ma z matką kontaktu.

- Dlaczego napisał do ciebie, a nie do kuzyna, rodziny?

- Ja mam płacone za doglądanie, więc myślę, że takie sytuacje są w to wliczone. Wstałam od stołu i pojechałam, mąż ze mną. Nie wiedziałam, co tam zastanę.

- Masz klucze od jej mieszkania?

- Mam klucze od każdego z domów. Najpierw pukałam, dzwoniłam. Cisza. Wtedy zdecydowałam się użyć kluczy. Bałam się wejść w tą ciemność korytarza. Wszedł mój mąż, odkrzyknął, że pani Małgosia jest, że żyje. Siedziała skulona w kurtce, w czapce, w mokrych spodniach, w kompletnej ciemności, przy otwartym szeroko oknie. Nie wiem, co planowała. Była kompletnie pijana.

- Powiedziałaś coś?

- Bez sensu jest wtedy mówić cokolwiek. Obmyłam ją i przebrałam, trochę posiedziałam. Wychodząc zapaliłam lampkę nocną i zostawiłam telefon pod ręką. Rano wróciłam. Kiedy kurtyna opadła, mogłam powiedzieć swoje.

- Co powiedziałaś?

- Że od początku wiem, że pije.

- A ona?

- Że tęskni za dziećmi i mężem. Więcej do tego nie wracałyśmy, ale wiem, że ciągle popija. Dalej udajemy. Wiem od jej córki, że pani Małgosia zawsze lubiła sobie wypić, ale kiedyś bardziej to kontrolowała. Czuję, że dzieci mają do niej żal o to picie, ale to jest ich matka, więc się martwią.

Małpiszon

- Teraz pani Małgosia ci ufa?

- Zaraz po świętach zabrała mnie do notariusza i dała pełnomocnictwo na wszystko.

- Na wszystko?

- W sumie tak. Ostatnio załatwiałam jej grupę inwalidzką w ZUS-ie, różne umowy, ubezpieczenia, podatki. Wszędzie mogę ją reprezentować. W bankach, w urzędach.

- Możesz wziąć na nią kredyt, sprzedać mieszkanie?

- Nie! To znaczy tak, w teorii. Ale coś ty!

- Jej dzieci wiedzą?

- Oczywiście. Zanim poszłam z Małgosią do notariusza, zadzwoniłam do nich. Powiedzieli, że to bardzo rozsądny pomysł, bo mamie trzeba podpisać nową umowę w Orange.

- Lubisz ją?

- Jest bardzo zamknięta w sobie, często oschła. Nie lubię, jak mówi do mnie „małpiszonie”, ale jak choruję, to dzwoni, żeby mój mąż podjechał po zupę dla mnie, sernik bez rodzynek i maślane ciasteczka. Ostatnio dostałam od niej kartkę w serduszka. Nie napisała na niej nic prócz swojego imienia. Na komodzie w salonie postawiła nasze wspólne zdjęcie.

Portret i cukiernica

Joanna ma dwóch synków, zaraz po szkole wyszła za mąż. Mąż dostał pracę w dużym mieście, więc po ślubie wyprowadzili się z małej wsi do małego mieszkania. Joanna zaczęła od pracy w dużym supermarkecie w dziale ogrodniczym, ale wolała kontakt z ludźmi.

Teraz mieszkają w pięknej okolicy, właśnie kwitną japońskie wiśnie. Ich mieszkanie jest przestronne, jasne i pełne bibelotów. Wszystkie są pamiątkami i wszystkie mają znaczenie. W salonie stoją regały z książkami. Książki leżą też na stole i na podłodze, ale nie ma w tym bałaganu. Wszystko jest równo poukładane. Na komodzie ramka z portretem jej ojca i kryształowa miseczka z cukierkami. Ojciec nie był najlepszym ojcem, a ona nie lubi kryształów, ale akurat na te pamiątki nie miała wpływu, a przecież chodzi o to, żeby pamiętać.

Pamięć przydaje się w życiu tak ogólnie oraz wtedy, gdy jest się na przykład przewodniczącą rady rodziców w przedszkolu jednego syna i skarbniczką w szkole drugiego syna. Joanna właśnie rozliczała wyjazd na zieloną szkołę, akcję charytatywną i kiermasz z ciastami. Podaje kawę w dużych filiżankach ze złotymi zdobieniami.

- Lubisz papierkową robotę?

- Nie zastanawiałam się, jest do zrobienia rozliczenie, to siadam i robię – odpowiada szybko – Zobacz, w korytarzu stoi stoliczek na kółkach z taką skrzyneczką. Mam jeszcze dziś wieczorem umówione dziewczyny na paznokcie. Już mi się nie chce tego robić, ale przecież nie powiem im, że to koniec, nie będziemy się już spotykać, więc po prostu robię i już.

Dom nie mojej przyjaciółki

Kiedy Joanna poznała Alicję, był wrzesień. Na pierwsze spotkanie umówiły się w kancelarii adwokackiej Alicji.

- Powitała mnie elegancka kobieta koło czterdziestki na niebotycznych szpilkach, w obcisłej ołówkowej spódnicy i dopasowanym topie. Konkretna, elokwentna, sprawcza, miła. Była w trakcie rozwodu. Powiedziała, że robi karierę, dużo pracuje i jest sama z dziećmi, potrzebna jest jej pomoc.

Joanna otrzymała wysoką, miesięczną pensję i służbowy samochód, by nie wozić dzieci Alicji byle czym (do szkoły, przedszkola, na tenis, hiszpański).

- Myślałam, że śnię. Alicja zgodziła się też, bym w poniedziałki, środy, piątki mogła zaglądać do mojej Celinki.

Granice relacji zaczęły się zacierać już na pierwszym spotkaniu. Po tygodniu Joanna dostała upoważnienia do odbierania dzieci ze szkoły i z przedszkola.

- Pomagałam jej w prowadzeniu domu i pilnowałam, by dzieci wróciły bezpiecznie ze szkoły i nie chodziły głodne.

- Na to się umawiałaś?

- Tak, to był zakres moich obowiązków, ale któregoś dnia Alicja zadzwoniła i poprosiła, bym pojechała z nią na weekend na jakieś szkolenie czy zjazd. Miałam opiekować się tam jej synkiem, bo w trakcie rozwodu Alicja nie mogła prosić ojca chłopczyka o opiekę, była między nimi wojna. Taki brudny rozwód, rozumiesz?

- Zgodziłaś się?

- Alicja mnie przekonała. Zarezerwowała mi osobny pokój w Hiltonie, a mój mąż, jak to mój mąż, powiedział, że zostanie z naszymi dziećmi, że nigdy nie spałam w Hiltonie i że może warto. Alicja podjechała najnowszym BMW.

- Imponowała ci?

- Może trochę, ale ciągle miałam z tyłu głowy, że coś tu jest nie tak.

Jedziemy, Alicja prowadzi bardzo szybko i jeszcze w czasie jazdy daje mi dwie podwyżki, mówiąc, że muszę mieć na godne życie. Nie protestowałam. Na tylnym siedzeniu spał jej synek. Wiedziałam, że ma cukrzycę, ale nigdy nie obsługiwałam pompy insulinowej i myślałam, że…

- Że nie będziesz musiała jej obsługiwać?

- Przynajmniej teraz, bez szkolenia. Nie wiedziałam, że ona mnie z tym dzieckiem wysadzi pod tym Hiltonem i pojedzie. Tylko wspomniała, jak włożyć ampułkę do pompy, ale myślałam, że reszty nauczy mnie w hotelu. Zniknęła w piątek, wpadła w sobotę mówiąc, że poznała na szkoleniu bardzo fajnego gościa, że ja też jestem wspaniała, mam jeść kawior i pić szampana.

- Szampana?

- Nie piłam, byłam z tym dzieckiem. Kawioru też nie jadłam, zamówiłam sobie krewetki. Ona szybko zniknęła, a ten mały chłopczyk zaczął na mnie warczeć.

- Warczał?

- Tak, jak piesek. Szczególnie gdy próbowałam zrobić coś przy tej pompie. Tak trzylatek wyrażał swoje emocje.

- Dzwoniłaś do Alicji?

- Tak, bo nie mogłam sobie poradzić z tą pompą, a dziecku rósł cukier. Ona nie odbierała. W końcu się udało, ale byłam bliska wezwania pogotowia. Byłam zła na nią i na siebie, że się zgodziłam. To było skrajnie nieodpowiedzialne.

- Wróciła w niedzielę, w południe, wstawiona. I podekscytowana tym facetem. Że tym razem to miłość. Dlatego nie patrzyła nawet na telefon. Wyobrażasz sobie?

Zapytałam, jak teraz wrócimy, a ona zamówiła piwo i powiedziała, że naprawdę nie wie, co ma w takiej sytuacji zrobić. Zagotowałam się w środku. Miałam tak dość Hiltona, krewetek i stresu, że poszłabym do domu pieszo, ale ona położyła kluczyki od tego BMW i powiedziała, że albo poprowadzę, albo zostajemy dzień dłużej.

- Co zrobiłaś?

- Wzięłam te kluczyki, mimo że nigdy nie prowadziłam automatu. Miałam zostawić ją, pijaną z dzieckiem? Poza tym to było dawno temu. Nie potrafiłam jeszcze postawić granic. Bardzo mną manipulowała. Mówiła, że zasługuję na więcej i dawała mi swoją torebkę Gucci stwierdzając, że nie będzie jej już nosić, bo jest z zeszłego sezonu. Starałam się dotrzymać jej tempa, mimo że była bardzo, bardzo nakręcona. Robiła wszystko, wszędzie, na raz biegając w tych wysokich szpilkach.

- Zrezygnowałaś z pracy dla niej?

- Poszłam w poniedziałek do Celinki, uspokoiłam się i nie zrezygnowałam.

Lista obowiązków

Joanna nie lubiła domu Alicji. Zimny i ciemny, a na środku salonu stał fortepian, na którym nikt nie grał. Joanna nie wie, czy był to fortepian mamy Alicji, która umarła na glejaka, czy siostry, która przedawkowała, czy brata, który się powiesił. W domu mieszkał jeszcze ojciec Alicji, który był chłodniejszy niż sam dom. To on powiedział Joannie, że Alicja od lat zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową. Więc Joanna została.

- Sprzątałaś i odbierałaś dzieci ze szkoły i przedszkola, tak?

- Tak. I dodatkowo dzwonili do mnie z tej szkoły, gdy coś się działo, bo Alicja najczęściej nie odbierała. Dzwoniła wychowawczyni, psycholog.

- Psycholog?

- Tak, kiedyś córka Alicji zabarykadowała się w łazience. Szkoła musiała wezwać straż. Obdzwonili wszystkich, ale z listy telefonów, odebrałam tylko ja. To była bardzo grzeczna dziewczynka, nie wytrzymywała tempa matki, tych jej nagłych zmian. Czasem odbierałam ją ze szkoły, brałam do siebie, dawałam obiad. Bawiła się z moim starszym synem. Byli w podobnym wieku. A tego małego chłopczyka Alicja podrzucała mi na weekendy, nawet jeśli musiałam gdzieś wyjechać. Brałam wtedy wszystkie dzieci ze sobą.

- Poszerzała ci listę obowiązków?

- Kiedyś dostałam wezwanie do sądu, jako jej świadek na sprawie rozwodowej. Nie uprzedziła mnie. Byłam w szoku, ale jak dostajesz wezwanie, to musisz się stawić. Często stawiała mnie w takich sytuacjach.

- I wciąż nie chciałaś rzucić tej pracy?

- Nie, to była bardzo toksyczna relacja. Gdy chciałam odejść, Alicja płakała, że sobie nie poradzi, że ma tylko mnie. Gdy miała dołki, pukała do moich drzwi i prosiła o wysłuchanie. Zostawała na noc, a gdy wychodziłam na przykład do Celinki, to potrafiła posprzątać moje mieszkanie i ugotować obiad, żeby wyrazić swoją wdzięczność. Najczęściej robiła tak, gdy coś przeskrobała. Przeniknęła swoim życiem do mojego życia. Dzwoniła w środku nocy mówiąc, że były mąż ją obserwuje, że widzi migoczące światła, że mam natychmiast przyjechać.

- Jechałaś?

- Nie, uspokajałam ją przez telefon.

- Czego jeszcze oczekiwała?

- Że będę odbierać jej rzeczy od kochanków.

- Odbierałaś?

- Tak.

- Coś jeszcze?

- Odbierałam jej nową biżuterię od jubilera. Na to też dostawałam upoważnienia, bo to były pierścionki wartości samochodów. Dużo tego było. Poza tym jako jedyna odwiedzałam ją, gdy była w szpitalach psychiatrycznych.

- Ojciec jej nie odwiedzał?

- Nie. On ją tylko odbierał. Czekał pod szpitalem, nie wchodząc na oddział.

- A kto wtedy opiekował się jej dziećmi? Ty?

- Nie, te pobyty trwały tygodniami. Dzieci zabierali ich ojcowie. Dziewczynka do jednego ojca, chłopczyk do drugiego, ale Alicja bardzo o te dzieci nie walczyła, bo lubiła imprezy.

- Zapraszała cię?

- Byłam z nią na imprezie u jej koleżanki. Ogromna willa z basenem, na stole łosoś, sushi, szampan i świece, ale jedliśmy na plastikowych talerzach plastikowymi sztućcami, bo ta koleżanka nie lubiła wkładać rzeczy do zmywarki.

Oj, to nie był mój świat. Gdy zobaczyłam, że ludzie tam wciągają kreski, to się przeraziłam.

- Odeszłaś?

- Jeszcze nie, bo Alicja wpadła na inny pomysł. Po tej imprezie uznała, że wszyscy z „towarzystwa prawniczego” bardzo mnie lubią, a jej aplikantka akurat rzuciła papierami i ja powinnam zająć jej stanowisko.

- Aplikantki?

- Tak! Powiedziałam, że przecież jestem po technikum handlowym, a ona, że najwyżej mianuje mnie asystentką i że sobie poradzę.

- Zgodziłaś się?

- Znowu nie byłam asertywna. Godziny pracy miałam mieć takie, by móc pomagać Celince. Alicja tak mnie nakręciła, zdopingowała. Powiedziała, że nie potrzebuję do tego wykształcenia, poradzę sobie.

- I co?

- Przez trzy miesiące całkiem nieźle mi szło, ubierałam te wszystkie sukienki, torebki, ale przytłaczało mnie, że na wiele pytań nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie lubię być niekompetentna i kiedy Alicja dała mi do podpisania umowę na czas nieokreślony, pierwszy raz powiedziałam „nie”.

Tiktokerka

Na targach książki Joanna była przebrana za pluszowe zwierzątko. Tak zaproponowało wydawnictwo, tylko że nikt nie chciał się przebrać.

- Potrzymajcie mi tylko oranżadę, a ja to zrobię – najpierw śmieszkowała, a potem dumnie kroczyła w brązowym pluszu promując książki. Wszyscy ją wtedy zapamiętali. Joanna, lat 38 od kilku już lat recenzuje książki w internecie.

- W sklepie niedaleko mojej Celinki były książki po dziewięć złotych i zaczęłam sobie kupować. Romanse i obyczajówki. Regał mi się zaczął zapełniać, to sobie pomyślałam, że może bym coś o tym gdzieś napisała, może komuś się przyda taka opinia. Więc zaczęłam pisać recenzje na tik toku.

Teraz autorki wysyłają mi książki do recenzji jeszcze przed publikacją. Czasem pytają o motywy, to im podpowiadam. Jak czytam, muszę zwracać uwagę na fabułę, czy tam się wszystko do siebie klei. Jeżdżę na targi, wejście mam za darmo. Wydawnictwa odzywają się do mnie z prośbą o patronaty. Mam z nimi normalnie umowy.

Dzwoni telefon.

- To moja Celinka, muszę odebrać – mówi Joanna i odrzuca połączenie.

- Dlaczego odrzuciłaś?

- Celinka ma telefon na kartę, a ja na abonament, więc odrzucam i oddzwaniam, żeby nie traciła impulsów.

Słyszę, jak Celinka prosi o cukiereczki, te zielone, czekoladę i maść przeciwbólową. Pyta też, czy Joanna odwiedzi ją na święta. Joanna weźmie dzieci, to się wszyscy ucieszą.

- Widzisz, ja dla niej jestem w życiu pewnikiem. Oczywiście, że mnie zdenerwuje. Oczywiście, że czasem mi przykro i pytam siebie samą, po co się w to wszystko ładuję, ale szybko mi przechodzi. Mój mąż mówi, żebym trochę zwolniła, że nie brakuje nam pieniędzy, ale potem i tak ze mną siada i pomaga liczyć te wszystkie wydatki na zielone szkoły, albo jedzie i wymienia kolanko pod zlewem u Celinki, albo robi zakupy pani Małgosi, kiedy jestem chora.

- A nie chciałabyś zwolnić?

- Nie potrafię niczego zostawić. Angażuję się uczuciowo.

- A nie można pracować bez uczuć?

- Można. Szczególnie gdy pracodawca jest oschły i wredny.

- A co cię przerasta w życiu?

- Chyba relacje w rodzinie. Jak ktoś się do siebie nie odzywa. Wtedy codziennie o tym myślę i przeżywam.

- Jest coś, na co nie masz czasu? Przecież koordynujesz życie jeszcze kilku innych domów.

- Muszę znaleźć czas na wszystko. Ale weekendy są moje. Śpię sobie dłużej, a mąż robi dzieciom śniadanie. Obiad jest zawsze wspólny. Teraz tu są książki – śmiech – ale przesuwamy to wszystko w bok i jemy razem.

Fuga między kafelkami

- Czego ludzie nie potrafią, a potrafisz ty?

- Niektórzy nie potrafią zapłacić podatku od nieruchomości. Tomasz, syn Celinki do mnie dzwoni i prosi, żebym pozałatwiała wszystko w urzędach. On nie potrafi z tymi paniami rozmawiać. A ja zagadam, uśmiechnę się i załatwione.

- Jakbyś nazwała to, co robisz?

- No jak, jak? Jestem opiekunką osób dorosłych, sprzątam po domach, robię paznokcie, jestem przewodniczącą rady rodziców i recenzuję książki na tik toku.

- Czy ktoś nazwał cię służącą?

- Chyba raz, ale już tam nie sprzątam. Ja siebie nie nazywam służącą, tylko pomocą, bo ja nie muszę tego robić, tylko chcę. Poza tym najważniejsze jest to, co ja myślę o sobie, co myśli o mnie mój mąż, a mąż zawsze mnie wspiera.

- Nie czujesz, że robisz w tych domach więcej niż ci za to płacą?

- Może jestem takim członkiem rodziny za pieniądze, takim, który pamięta, kto lubi tort śmietankowy z truskawkami, a kto czekoladowy z wiśniami, najlepiej podlany alkoholem.

- W rodzinach się o tym nie pamięta?

- Czasem się o tym nie myśli. W rodzinie każdy jest osobnym kafelkiem, a ja jestem fugą i wypełniam dziury między tymi kafelkami, żeby ładnie wyglądało.

- A sobie coś wypełniasz?

- No pewnie tak, pewnie wszystko się jakoś bierze z dzieciństwa. Na przykład moja mama wszystkim we wsi rozliczała PIT-y. Wszystko potrafiła ludziom załatwić, wszędzie poszła, niczego się nie bała. Do tej pory mówią na nią „szefowa”.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

;
Na zdjęciu Nina Lussa
Nina Lussa

Absolwentka Technologii Chemicznej i Polskiej Szkoły Reportażu. Autorka książek dla dzieci. Pisze, bo ludzie opowiadają jej historie. Lubi krótkie zdania i długie podróże.

Komentarze