„Holendrzy znów będą na pierwszym miejscu. Odzyskamy kraj, zatrzymamy tsunami uchodźców i imigrantów” – zapowiedział Geert Wilders, lider skrajnie prawicowej Partii Wolności, która w środę wygrała wybory parlamentarne w Holandii. Ale czy będzie rządzić? To wcale nie jest pewne
Kolejne jego rządy upadały, a on i tak potrafił magicznie utrzymywać się u steru przez 13 lat. Era „teflonowego” Marka Ruttego dobiega jednak końca, a jednym z jej ostatnich akcentów były wybory w Holandii w środę 22 listopada 2023.
Ordynacja wyborcza obowiązująca w Holandii ponownie zafundowała krajowi Izbę Reprezentantów na wskroś rozdrobnioną, bez jednoznacznego zwycięzcy z samodzielną większością. Do stworzenia rządu jak zwykle konieczne będzie mozolne klecenie koalicji.
Po przeliczeniu 98 proc. kart wiadomo, że najwięcej głosów otrzymała populistyczna, skrajnie prawicowa Partia Wolności (PVV), która wprowadzi do 150-osobowej izby niższej 37 przedstawicieli (w poprzedniej kadencji miała ich 17).
Tuż za plecami nacjonalistów znalazła się lewicowa koalicja GroenLinks-PvdA (GL/PvdA). Powrót Fransa Timmermansa na lokalne podwórko przełożyło się na 25 mandatów (+8). Trzecia na podium centroprawicowa Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VVD), którą do niedawna kierował premier Rutte, wywalczyła 24 miejsca, zmniejszając stan posiadania o 10 mandatów.
Powołana do życia w sierpniu 2023 roku i niemal do ostatnich dni stawiana w roli faworyta Nowa Umowa Społeczna Pietera Omtzigta zajęła ostatecznie czwarte miejsce i wyśle do Hagi 20 posłów.
Centrowym i socjalliberalnym Demokratom 66 przypadło dziewięć miejsc (spadek aż o 15), natomiast Ruchowi Rolnik-Obywatel, sensacyjnemu zwycięzcy marcowych wyborów regionalnych, rozczarowujące siedem. W sumie do parlamentu dostało się 16 podmiotów.
Lider i założycielskiej zwycięskiej PVV Geert Wilders to jeden z najbardziej kontrowersyjnych polityków w Holandii. Swoją rozpoznawalność zbudował na głoszeniu już przez kilkanaście lat ksenofobicznych haseł, wymierzonych przede wszystkim w mniejszość muzułmańską. Przestrzega przed postępującą „islamizacją kraju”, który w efekcie wedle opowieści Wildersa ma wyzbywać się „kulturowej jedności”. Za podżeganie do nienawiści na tle etnicznym lider PVV dwukrotnie stawał przed sądem, choć za każdym razem był uniewinniany. Tak często grożono mu śmiercią, że w miejscach publicznych musi pojawiać się z uzbrojoną ochroną.
PVV szła do tych wyborów w prostym przekazem: koniec z przyjmowaniem uchodźców, szacunkiem dla Koranu, islamskimi szkołami, podwójnym obywatelstwem, dyskryminacją „rdzennych” Holendrów i przepraszaniem za niewolnictwo. Ugrupowanie mniej lub bardziej otwarcie wzywa także do przeprowadzenia referendum ws. wyjścia Holandii z Unii Europejskiej.
Jak każdy szanujący się populista, Wilders dorzucił do tej listy kilka obietnic stricte socjalnych. Mowa m.in. o niesprecyzowanym wzroście płacy minimalnej, zerowym podatku VAT na żywność czy obniżce wieku emerytalnego. Partia Wildersa opowiada się również za zakończeniem militarnego wsparcia dla walczącej z Rosją Ukrainy.
PVV ma szansę na ministerialne teki po raz pierwszy w swojej historii – w 2010 roku na krótko poparła pierwszy gabinet Ruttego, ale nie otrzymała wówczas żadnych stanowisk.
Odchodzący na polityczną emeryturę obecny premier Rutte nie musi opróżniać szuflad już teraz – rozpoczynające się negocjacje o kształcie przyszłej koalicji mogą ciągnąć się miesiącami. Dość powiedzieć, że pozostający jeszcze u władzy czwarty gabinet Ruttego formował się przez rekordowe 271 dni.
W analizie dla „Guardiana” Jon Henley zwracał uwagę, że na ostatniej prostej przed 22 listopada Wilders taktycznie spuścił nieco z ksenofobicznego tonu, by zyskać większe pole manewru w rozmowach z ewentualnymi partnerami. Po ogłoszeniu wstępnych wyników lider PVV stwierdził koncyliacyjnie, że każda z partii chcących wziąć odpowiedzialność za państwo będzie musiała pójść na ustępstwa i poświęcić coś ze swojego programu.
„Będziemy kooperować z innymi ugrupowaniami. Chcę być premierem wszystkich Holendrów, niezależnie od ich pochodzenia” – mówił Wilders.
Do kogo więc PVV może wysłać swoich emisariuszy? Portal dutchnews.nl sugeruje, że Wilders być może spróbuje nawiązać współpracę z centroprawicową Partią Ludową na rzecz Wolności i Demokracji (VVD), która – przy użyciu dużo łagodniejszego języka – również nawoływała do ograniczenia imigracji. Co więcej, w trakcie kampanii kierownictwo tego jednego z ugrupowań rządzącej jeszcze koalicji nie wykluczało takiego porozumienia. Stanowisko VVD uległo zmianie dopiero w ostatnich godzinach.
„Nie sądzę, by Wilders miał szansę zostać premierem. On chce wyrugować islam z Holandii, a my potrzebujemy przywódcy, który łączy, nie dzieli” – stwierdziła liderka VVD i ministra sprawiedliwości Dilan Yeşilgöz-Zegerius w trakcie wieczoru wyborczego.
O wspólnych rządach z Wildersem nie chcą słyszeć też lewicowa GL/PvdA oraz – przynajmniej na razie – Pieter Omtzigt, lider liberalno-konserwatywnej Nowej Umowy Społecznej, który dawał wcześniej do zrozumienia, że jest w stanie wejść w układ zarówno z VVD, jak i ludźmi Timmermansa.
Taki scenariusz trójporozumienia będzie możliwy, jeśli PVV Wildersa rzeczywiście spotka się z ostracyzmem i nie uda jej się zebrać odpowiedniej liczby szabel do utworzenia rządu.
Wszystkie te konstelacje (może poza aliansem PVV i lewicy) to oczywiście wróżenie z fusów, bo, jak dobrze wiemy, przedwyborcze deklaracje często znaczą mniej, niż perspektywa przejęcia kontroli nad tym czy innym resortem. Pamiętajmy też, że w negocjacjach będą brały udział również mniejsze ugrupowania – do pogodzenia jest więc naprawdę sporo punktów widzenia oraz interesów.
Jedno jest pewne już teraz – w najbliższych latach holenderskie granice będą coraz mniej otwarte. Problem migracji, o który pokłóciła się ustępująca koalicja i który doprowadził do przyspieszonych wyborów, stał się kluczowym leitmotivem batalii o przychylność wyborców. Nietrudno zgadnąć, jakie stanowisko w tej kwestii ma antyislamska PVV, ale za zdecydowanie bardziej restrykcyjną polityką migracyjną opowiada się również VVD, choć, co dość przewrotne, liderka tego ugrupowania Yeşilgöz-Zegerius sama jest uchodźczynią.
Omtzigt z Nowej Umowy Społecznej chce natomiast, by roczny limit osób przybywających do Holandii wynosił 50 tys. Nawet lewicowy sojusz GL/PvdA postulował, by w najbliższej przyszłości liczba pracowników spoza UE pozostała na niezmienionym poziomie.
Politolog Tom van der Meer ocenia, że to właśnie spór wokół tematu migracji pozwolił PVV nabrać wiatru w żagle i podwoić poparcie względem poprzednich wyborów z 2021 roku. Swoją cegiełkę do tego sukcesu dołożyli… rywale.
„Fakt, że NSC i środowisko Ruttego uczyniły z migracji motor swoich kampanii, działał na korzyść PVV. Podobnie jak to, że w pewnym momencie do Wildersa zaczęło uśmiechać się szefostwo VVD” – komentuje ekspert w rozmowie z telewizją publiczną NOS.
Wtóruje mu Rob Jetten, szef Demokratów 66, którzy jeszcze przez chwilę będą współrządzić z Yeşilgöz-Zegerius.
„VVD pozwoliła, by poprzedni rząd upadł z powodu uchodźców. Jednocześnie ułatwiła zadanie PVV, bo sama w swoich działaniach normalizowała politykę opartą na nietolerancji” – zaznaczył Jetten.
Oprócz migracji żelaznym punktem każdego z programów partyjnych były rozwiązania mające rozbroić tykającą bombę w postaci kryzysu mieszkaniowego.
Według oficjalnych raportów w Holandii brakuje około 400 tysięcy mieszkań, a na dodatek w ostatnich latach ceny najmu poszybowały pod sufit.
Inną z osi kampanii była szeroko rozumiana sfera socjalna. Z ust liderów co rusz padały mniej lub bardziej wolnorynkowe pomysły na poprawę sytuacji majątkowej holenderskich rodzin, zwłaszcza w obliczu wysokich cen energii.
Nieco w cieniu sporu o uchodźców był natomiast problem azotowy. Gabinet Ruttego, zobligowany holenderskimi i unijnymi przepisami, zobowiązał się do zredukowania emisji szkodliwego tlenku azotu aż o połowę do 2030 roku, a największy ciężar tej transformacji – łącznie z zamykaniem hodowli bydła i wywłaszczeniami – miała wziąć na siebie wieś. Zapowiedzi radykalnych cięć w rolnictwie doprowadziły do masowych i gwałtownych protestów rolników. Dojście do głosu skrajnej prawicy zamiast proklimatycznego Timmermansa przesądzi raczej o daleko idącej rewizji tych planów.
Komentarze