W czwartek 4 listopada o godz. 23:30 polskiego czasu Joe Biden ma ogromne szanse, by wygrać wybory w USA. Ale wyścig jeszcze się nie zakończył. Krok po kroku tłumaczymy, na czym polega całe zamieszanie
Postaramy się napisać najprościej jak się da, bez hermetycznego języka i skomplikowanych kategorii, na co zwracać uwagę w amerykańskich wyborach, by nie pogubić się w szumie informacyjnym.
Wybory w USA nie rozstrzygają się na poziomie kraju: kandydat może zdobyć w sumie więcej głosów obywateli uprawnionych do głosowania i jednocześnie przegrać wybory. W ostatnich 20 latach dwa razy taka sytuacja spotykała kandydatów Demokratów: Ala Gore'a w 2000 roku oraz Hillary Clinton w 2016. Prezydenta wybiera bowiem kolegium elektorów, czyli przedstawicieli poszczególnych stanów. W praktyce wyborcy na poziomie stanów decydują, kogo później poprą ich reprezentanci.
Każdy stan ma przypisaną na stałe liczbę przedstawicieli w kolegium elektorów - jeden mniejszą, inny większą. By wygrać, kandydat musi zdobyć dla siebie 270 takich głosów. Jednak w większości stanów wybory są w praktyce rozstrzygnięte już przed głosowaniem - tradycyjnie od lat wygrywa tam z dużą przewagą kandydat Demokratów bądź Republikanów, tak jest np. w Luizjanie czy Kalifornii. Dlatego uwaga koncentruje się na tych stanach, gdzie wynik jest niepewny, to tzw. swing states.
W miarę liczenia głosów elektorzy z kolejnych stanów zasilają kandydatów. To z kolei wpływa na ich możliwości sięgnięcia po przynajmniej 270 elektorów potrzebnych do ostatecznego zwycięstwa. Kluczowe są wyniki we wspomnianych swing states: działają jak bonus, zwiększają pulę kandydatów ponad ich podstawowy stan posiadania ze stanów tradycyjnie wybierających Demokratę bądź Republikanina.
Dlatego Donald Trump wygrywając na Florydzie i Ohio, uzyskał odpowiednio wysoki bonus, by utorować sobie ścieżkę do potencjalnego zwycięstwa - bez tych stanów byłoby ono praktycznie niemożliwe. Trumpowi brakuje teraz 57 elektorów i ma jeszcze szansę ich zdobyć.
Ale Joe Biden wygrał w Arizonie, Wisconsin, Minnesocie oraz Michigan, dzięki czemu jego bonus jest obecnie większy: potrzebuje mniej głosów elektorskich (6), by dojść do upragnionej granicy 270 głosów.
"Ścieżka do zwycięstwa" to więc zasadniczo proste działanie matematyczne: dodawanie. Wyznaczają ją stany, gdzie triumfator jest jeszcze nieznany. Obecnie to Nevada (6 elektorów), Pensylwania (20), Karolina Północna (15) i Georgia (16). Wszystkie te pięć stanów jest jeszcze w zasięgu jednego i drugiego kandydata.
Podajemy stan na 4 listopada, godz. 22:30.
W żadnym z powyższych stanów przewaga nie jest tak duża, by uznać, że zwycięstwo jednego z kandydatów jest pewne. Jednak można uznać, że szanse Bidena w Nevadzie są bardzo duże - jeśli zdobędzie ten stan, wystarczy mu to do zwycięstwa, nawet jeśli Trump (co nie jest takie pewne) wygra we wszystkich pozostałych.
Biden ma więcej ścieżek do wygranej: może pozwolić sobie na przegraną w Nevadzie, jeśli zdobędzie Georgię lub Pensylwanię. Trump musi wygrać wszystkie z pozostałych czterech stanów, nie ma opcji rezerwowej.
Wynik mogą zmienić... policzone do końca głosy. Teraz znamy bowiem tylko prognozy. Jednak zarówno agencja Associated Press jak i telewizja CNN prognozują zwycięzców w stanach bardzo ostrożnie, a jeśli się na to decydują, mają 100 proc. pewności. Rygory prognoz zwiększyły się zwłaszcza po 2000 roku, kiedy okazało się, że Floryda przyznana Alowi Gore'owi, zawędrowała ostatecznie (po batalii sądowej) do Georga W. Busha. Od tamtej pory nie było ani jednej pomyłki.
Nie przeszkadza to jednak sztabowi Trumpa podważać tych prognoz. Analitycy związani z Republikanami przekonują np., że agencja AP zbyt wcześnie w Arizonie przyznała wygraną Bidenowi. Czy jest to możliwe? Tak. Ale baaaardzo mało prawdopodobne. Jednak stuprocentową pewność będziemy mieli po oficjalnym podliczeniu wszystkich głosów.
Kiedy to nastąpi? Najwcześniej w czwartek. Wtedy będą zliczane kolejne głosy z Nevady.
Jeśli Donald Trump przegra, na pewno będzie chciał podważyć wynik głosowania. Jego sztab już teraz zapowiedział, że chce powtórnego liczenia głosów w Wisconsin. Żąda również wstrzymania liczenia głosów w Michigan i Pensylwanii, powołując się na potrzebę większego udziału obserwatorów w procesie liczenia. Pozew dotyczący Pensylwanii trafił również do Sądu Najwyższego – Trump chce, by SN sprawdził, czy głosy pocztowe, które dostarczono trzy doby po dniu wyborów, mogą być legalnie policzone. Urzędujący prezydent niemal na pewno będzie chciał również podważyć wynik z Arizony.
Czy to może zmienić zwycięzcę? Możliwe. Ale nie jest to bardzo prawdopodobne.
Po pierwsze, w różnych stanach proces powtórnego przeliczania głosów jest odmiennie regulowany. W rozważanych przypadkach:
Inną sprawą jest skuteczność przeliczania głosów - w historii wyborów w Stanach Zjednoczonych przynosi to skutek w postaci zmiany zwycięzcy ekstremalnie rzadko. Od 2000 do 2015 roku w różnych wyborach głosy przeliczano 27 razy i tylko w trzech przypadkach zmieniło to wynik.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze