W czwartek wieczorem 5 listopada wygrana Joe Bidena w USA jest wciąż najbardziej prawdopodobna. Ale niewykluczone, że o wyborze prezydenta może zdecydować procedura ostatni raz używana w 1837 roku
Jak wygląda sytuacja na wyborczym froncie w USA? To zależy, kto odpowiada na to pytanie.
Według prognozy agencji Associated Press (na niej opiera się również OKO.press) Joe Biden ma zagwarantowane już 264 głosy elektorskie (by zwyciężyć musi zdobyć co najmniej 270), a w grze są jeszcze 4 stany: Nevada, Georgia, Karolina Północna oraz Pensylwania. Donald Trump musiałby wygrać wszystkie, by zachować prezydenturę. Associated Press już w środę rano polskiego czasu przypisała ten stan Bidenowi. Pytanie, czy nie za wcześnie.
Prognoza telewizji CNN wymienia Arizonę jako jeden z pięciu stanów, gdzie rozgrywka nie jest rozstrzygnięta. W Arizonie trwa liczenie głosów jeszcze trwa - przewaga Bidena wynosi wciąż solidne 68 tys. głosów, jednak powoli się kurczy, a do policzenia zostało jeszcze ok. 450 tys. głosów.
Arizona jest bardzo ważna - od niej zależą kolejne wyborcze scenariusze.
Jeśli rzeczywiście - tak jak podaje AP - byłaby pewnym stanem Bidena, szansę Demokraty na wygraną są bardzo wysokie, wystarczy, że wygra w którymkolwiek z pozostałych stanów: nawet jeśli straci przewagę w Nevadzie (gdzie prowadzi), zostają mu jeszcze Georgia i Pensylwania, gdzie z godziny na godzinę odrabia straty. Karolinę Płn. z dużym prawdopodobieństwem wygra Trump.
Sytuacja 5 listopada o godz. 19:00 wygląda następująco:
Ważne: liczba głosów różnicy i głosy do policzenia nie w każdym stanie znaczą to samo. W Georgii i Pensylwanii głosy do policzenia są w „niebieskich regionach” faworyzujących Bidena, w Arizonie i Nevadzie sytuacja jest bardziej złożona.
Kiedy wreszcie dowiemy się, kto zdobył odpowiednią liczbę głosów elektorskich? Być może już dziś w nocy. Jeśli w ramach liczenia kolejnych głosów w Pensylwanii Biden dogoni Trumpa, wygrana urzędującego prezydenta w tym stanie stanie się ekstremalnie mało prawdopodobna. Wybory się zakończą.
Być może wcześniej dowiemy się, kto wygrał w Georgii - to zakończyłoby wyścig wg prognozy Associated Press. Ale już według prognozy CNN nawet gdyby Georgię zdobył Biden, wciąż możliwy jest... remis w kolegium elektorów.
Kolejne informacje ze Stanów Zjednoczonych będziemy podawać w naszej relacji na żywo:
No właśnie, remis, co z nim?
Jeśli rację ma CNN, że wyścig w Arizonie nie jest rozstrzygnięty (wydaje się to mało prawdopodobne, ale na pewno możliwe), i ostatecznie trafi ona do puli Trumpa, na horyzoncie wyłania się trzeci możliwy scenariusz zakończenia wyborów: równa liczba głosów elektorskich dla każdego z kandydatów.
Jeśli Trump zdobędzie Arizonę, a do tego Nevadę, Pensylwanię i Karolinę Płn. będzie miał 269 głosów elektorskich, tyle samo, ile Joe Biden po zdobyciu Georgii. A wtedy wybory, i tak już wystarczająco skomplikowane i historyczne ze względu na ogromną liczbę głosów pocztowych, wkroczą w kolejną fazę politycznego zamieszania.
Jeśli żaden z kandydatów nie uzyska w głosowaniu 270 głosów elektorskich potrzebnych do wygranej, do gry wchodzi Art. 2, par. 1, ust. 3 amerykańskiej konstytucji, a wraz z jego uruchomieniem - Izba Reprezentantów, która wybiera prezydenta oraz Senat, który wybiera wiceprezydenta.
Taka sytuacja miała miejsce tylko trzy razy w historii i to do tego w czasach prehistorycznych - ostatni raz w 1837 roku, a więc - bagatela - 183 lata temu.
Na chwilę obecną większość w Izbie Reprezentantów mają Demokraci, w Senacie - Republikanie. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem byłaby w takim wypadku sytuacja, że prezydentem zostaje Joe Biden, ale już wiceprezydentem Republikanin Mike Pence.
Najbardziej prawdopodobny scenariusz w takim wariancie nie oznacza jednak wcale jedynego możliwego rozwoju wypadków. Już tłumaczymy dlaczego.
Otóż w głosowaniu prezydenckim w Izbie Reprezentantów nie decyduje wcale większość kongresmenów!
Decyduje większość głosów reprezentacji poszczególnych stanów: kongresmeni z obu partii najpierw głosują w ramach swojego stanu, a później - w zależności od tego, kto zdobędzie większość - oddają w imieniu stanu głos na konkretnego kandydata.
Teoretycznie można więc wyobrazić sobie sytuację, że partia, która jest w mniejszości w Izbie Reprezentantów, ma większość w wystarczającej liczbie reprezentacji stanów i wybiera prezydenta.
W Senacie głosowanie odbywa się w taki sposób, jaki znamy w Polsce: wiceprezydent jest wybierany bezwzględną większością głosów, a więc musi zdobyć poparcie 51 ze 100 senatorów. To otwiera jednak kolejne pole potencjalnych kłopotów: wystarczy, że z senackiej większości wyłamie się od jednego do kilku senatorów, a uzyskanie wystarczającej większości jest niemożliwe. I mamy pat.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze