Niektóre sondaże dają Macronowi w II turze zaledwie 2 pkt. proc. przewagi nad Le Pen. Z punktu Unii Europejskiej stawki w tych wyborach są jeszcze wyższe niż dla Francuzów. Destabilizacja Francji w przypadku wyboru Le Pen położyłaby kres europejskiemu frontowi antyputinowskiemu
Oficjalne wyniki I tury podane przez ministerstwo spraw wewnętrznych w poniedziałek 11 kwietnia po południu.
Sondaże dotyczące drugiej tury sporządzone w wyborczą niedzielę we Francji mogły przyprawiać o ciarki na plecach. Sondaż Ipsos Sopra Steria dla telewizji France 2 dawał Emmanuelowi Macronowi 54 proc. poparcia w rozstrzygającej rundzie, a 46 proc. Marine Le Pen.
Badanie Elabe wskazywało na stosunek głosów 52 proc. do 48 proc. Z kolei Ifop dla LCI szacował, że Le Pen może zdobyć aż 49 proc., zaś Emmanuel Macron - 51 proc.
Zważywszy kluczową pozycję prezydenta we francuskiej architekturze instytucjonalnej i kluczową pozycję Francji w Unii Europejskiej, a także niejasną polityczną rolę, jaką może odgrywać Marine Le Pen, która właśnie weszła do drugiej tury, w kontekście rosyjskich starań o przynajmniej częściowe przejęcie sterów Europy, tak niewielki odstęp między kandydatami oznacza, że najbliższe dwa tygodnie także dla Polski będą bardzo nerwowe.
Do drugiej tury 24 kwietnia pozostały niecałe już dwa tygodnie, a odliczając ciszę wyborczą – ledwie 12 dni. W tej chwili rozgrywka toczy się na boisku, gdzie jednej bramki broni to „stare, liberalne, europejskie, nastawione na zysk“, a drugiej - „nowe, takie, jak kiedyś, francuskie, nastawione na nas“.
Stawką kampanii na ostatniej prostej będzie przedefiniowanie tych biegunów, przesunięcie ich w taki sposób, by zestaw proponowanych wartości i rozwiązań przyciągnął tych wyborców, którzy wcześniej nie wyobrażali sobie zagłosowania na tę konkretną osobę albo już dawno zaplanowali pozostanie w domu.
W dodatku wszystko wskazuje na to, że wyczerpuje się tzw. „pakt republikański“ - czyli dyscyplina głosowania w drugiej turze nastawiona na odsunięcie nacjonalistów - na który francuscy politycy bez pudła liczyli od 2002 roku, kiedy pierwszy raz w 2. turze zagościł polityk Frontu Narodowego, ojciec Marine Le Pen, Jean-Marie.
Skądinąd trudno się dziwić: Emmanuel Macron jest politykiem otwarcie liberalnym i choć w przemówieniach często posługuje się słowem „Republika“, to w praktyce Francuzki i Francuzi coraz rzadziej mają okazję poczuć tę specyficzną republikańską emocję, że jest się ważną częścią większej całości.
Wręcz przeciwnie, państwo chce coraz więcej - apogeum stanowił surowy paryski lockdown - a coraz rzadziej się troszczy. Dlatego urzędujący prezydent ma bardzo duży elektorat negatywny - podjęcie z nim rozmowy jest dla niego w tej chwili priorytetem, ale musi zrobić to w taki sposób, by nie spalić przy okazji innych mostów.
Tymczasem Marine Le Pen od prawie dziesięciu lat wkłada ogromny wysiłek, by francuski republikanizm przedefiniować w stronę polityki tożsamości, to jest dumy z bycia Francuzem, ekskluzywności francuskiego obywatelstwa i poczucia, że „państwo to ja“ (w przeciwieństwie do tradycyjnie republikańskiego „państwo to my“).
Dla wielu głosujących pierwsza opcja jest równie niestrawna jak druga. Inni jednak ten nowy „republikanizm“ biorą z dobrodziejstwem inwentarza.
Dla wszystkich jest jasne, że największy sukces w pierwszej turze odniósł Jean-Luc Mélenchon. Co prawda, pod względem liczby oddanych głosów zajął trzecie miejsce (21,95 proc.) z wynikiem znacznie powyżej sondaży i exit polls.
Mélenchon wygrał pierwszą turę w większości departamentów zamorskich oraz… w Paryżu i okolicach. I to są wyniki, którym należy się bliżej przyjrzeć - przesunięcia elektoratów bowiem niekoniecznie poszły tak jak zakładały wcześniejsze sondaże.
Już na początku kampanii stało się jasne, że rozczarowanie Socjalistami jest ogromne i przełoży się na wyniki wyborcze. Kandydatka Francuskiej Partii Socjalistycznej z 2007 roku i pierwsza kobieta, która dostała się do drugiej tury wyborów prezydenckich, Ségolène Royal, też straciła złudzenia co do swojej partii.
Jako pierwsza wyszła z inną receptą na utrzymanie lewicy w grze: trzeba oddać „taktyczny głos“ (vote utile) na lidera skrajnej lewicy, Jean-Luca Mélenchona. „Nasz głos nie może być oddany tylko po to, żeby postawić tamę dla skrajnej prawicy!".
Jeszcze w lutym oznajmiła, że na miejscu Anny Hidalgo, mera Paryża, kandydatki socjalistycznej, wycofałaby się z wyścigu. Od tego czasu Mélenchon, który wcześniej ścigał się z Le Pen na francuski protekcjonizm i antyeuropejskość, zrozumiał, że musi zmienić ton. Antyeuropejskość ustąpiła miejsca postulatom wymierzonym w stronę Europejskiego Banku Centralnego. Protekcjonizm - odnowionemu, inkluzywnemu rozumieniu praw człowieka i szeroko zakrojonej otwartości na nowych przybyszy.
Wyborcy Mélenchona to jedna z grup, o których wiadomo, że nie popierają ani liberalnego kursu Macrona, ani, co do zasady, prawicowego nacjonalizmu Le Pen.
Kłopot w tym, że od poprzedniej dekady skrajna prawica i skrajna lewica zaczęły się ze sobą stykać. Tam, gdzie centrowy, liberalny system stawia na europejską integrację, lewicowy protekcjonizm łatwo pomylić z prawicowym izolacjonizmem i szowinizmem.
W dodatku dla osób średnio nadążających za przemianami obyczajowymi Mélenchon jako mężczyzna mógł być bliższy ideału prezydenckości niż Marine Le Pen. Właśnie dlatego, że wyznają one prawicowe wartości i marzą o powrocie do starych dobrych czasów.
Skądinąd początkowo ogromna popularność Érica Zemmoura, która przekuła się w obiektywny elektoralny sukces – 7,07 proc. ledwie kilka miesięcy po wejściu do polityki – może świadczyć, że ta hipoteza nie była całkiem bezpodstawna.
Prawica jednak lubi mężczyzn na górze, nawet w równościowej i genderowo wyzwolonej Francji.
Warto mieć to na uwadze, kiedy analizuje się przepływy elektoratu Mélenchona. W ciągu niecałych dwóch miesięcy, mimo antynatowskiego kiksa na początku wojny, więcej niż podwoił swój elektorat.
A ponieważ skrajna prawica wystawiła oferty interesujące dla wszystkich, którzy wydawali się mieć prawicowe tęsknoty, wzrost poparcia dla lidera Francji Niepokornej (La France Insoumise) był w gruncie rzeczy owocem takiego samego rozumowania, jakie stało za apelem Ségolène Royal.
Mocny wynik Mélenchona miał pokazać, że mimo rozsypki, w jakiej znalazła się niegdyś ogromna Partia Socjalistyczna - jeszcze w 2012 roku miała przecież i prezydenta, i większość w obu izbach parlamentu, dziś jej kandydatka nie otrzymała nawet 2 proc. głosów - lewicowa wrażliwość wciąż ma się we Francji całkiem nieźle.
Mobilizacja wokół Mélenchona miała zresztą na celu, by rzutem na taśmę wyeliminować z drugiej tury Marine Le Pen. I prawie się to udało.
Mélenchon zresztą od razu po ogłoszeniu wyników exit polls zaapelował, by ci, którzy go poparli, w żadnym razie nie oddawali w drugiej turze głosu na Marine Le Pen.
Problem w tym, że dopóki nie zaapeluje wprost, by głosować na Emmanuela Macrona, a to może jednak nie przejść mu przez gardło, może to oznaczać po prostu wezwanie do wyborczej absencji.
I rzeczywiście, przewidywana frekwencja w drugiej turze może okazać się niska. Dlatego podstawowym zadaniem Macrona będzie teraz przekonanie lewicowego elektoratu, ażeby w ogóle poszedł do urn.
Podstawowym problemem Macrona pozostaje konieczność przeprowadzenia reformy emerytalnej i tu populistycznie zorientowana Marine Le Pen może mieć spore fory.
Le Pen postuluje pozostawienie wieku emerytalnego na poziomie 60. roku życia, pod warunkiem przepracowania 40 lat. Czy jednak w zapracowanej Francji będzie to faktycznie deal breaker – w tej chwili nie wiadomo, wydaje się, że znacznie większym problemem dla obecnych i przyszłych emerytów są nowe zasady naliczania świadczeń zapowiedziane w ramach reformy.
Jeśli zaś chodzi o tę kwestię, dotychczasowy prezydent może spróbować przedefiniować przeliczniki, tak by nowy system nie był, jak w propozycji z 2019 roku, niemal jednoznacznie niekorzystny dla świadczeniobiorców.
Większym kłopotem może być kwestia migracyjna. W tej kampanii Mélenchon radykalnie zmienił zdanie w tej kwestii i jeśli faktycznie ta zmiana sprawiła, że stał się interesujący dla wyborców bardziej mainstreamowej lewicy, to trudno będzie pominąć tę kwestię przy pozyskiwaniu jego elektoratu.
Tymczasem Emmanuel Macron w tym obszarze prezentuje zdecydowanie „jastrzębią“ postawę – w środku pandemii mianował na nowego premiera Jeana Castexa, znanego z twardego podejścia do osób o nieuregulowanym statusie czy problemach mieszkaniowych.
Zwłaszcza że Francja wciąż boryka się z plagą dziwnych zamachów terrorystycznych, najczęściej przypisywanych właśnie ludności napływającej z krajów arabskich lub nieetnicznym Francuzom. (Piszę, że „są przypisywane“, ponieważ stoję na stanowisku, że zamachy terrorystyczne są zazwyczaj inspirowane z zewnątrz i polityka migracyjna nie ma tu większego znaczenia).
Z punktu widzenia innych krajów Unii Europejskiej stawki są jeszcze wyższe niż dla Francuzów. Wiemy to najlepiej. Destabilizacja Francji w przypadku wyboru Marine Le Pen położyłaby kres staraniom o wspólny europejski front antyputinowski, nie tylko plan zaostrzania sankcji, ale i te sankcje, które wprowadzono do tej pory, odejdą do lamusa.
Le Pen jest jednoznacznie anty-NATO-wska, choć nie głosi już wyjścia z Sojuszu, tylko wycofanie się z jego dowództwa. Zresztą podobnie jak Jean-Luc Mélenchon - geopolityczne położenie Francji sprawia, że niefrasobliwość w tym względzie może być zrozumiała.
Jednak dla nas rozchybotanie europejskiego skrzydła NATO może oznaczać poważne zagrożenie. I choćby z tego względu wszelkie głosy poparcia dla Marine Le Pen ze strony polskich obywateli napawają mnie po prostu zgrozą.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Komentarze