0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz JagodzinskiTomasz Jagodzinski

Wszystko jest doskonale zorganizowane. Jedna tabelka dla chętnych do wolontariatu w Składzie Solnym, przy pakowaniu i układaniu słoików z zupą. Druga dla tych, którzy przyjdą na krakowski dworzec i będą rozdawać jedzenie osobom uciekającym przed wojną. Wybieram tę drugą, klikam w środę, godzinę 14:30. W dwie minuty zostaję wolontariuszką.

Niedługo potem przychodzą instrukcje: spotykamy się tu i tu, na dworcu koło Biedronki rozkładamy stoisko, a zmiana trwa trzy godziny. Potem ktoś nas wymieni.

Tak działa Zupa dla Ukrainy.

Jest nas czwórka, nie znamy się, ale po kilku minutach działamy przy wydawaniu zupy, jakbyśmy pracowali razem od lat. Ja rozkładam turystyczne stoliki, na których kładziemy zapas misek i chleba (nic nie może stać w kartonach na ziemi), Marta już zaczyna rozdawać zupę z pierwszego gara, Inga przygotowuje naczynia, a Karol dźwiga drugi 35-litrowy termos.

Wszyscy w rękawiczkach, maseczkach, mamy spięte włosy, a na stole płyn do dezynfekcji. Dostajemy dokładne instrukcje, jak przestrzegać zaleceń sanepidu, który podobno lubi zajrzeć na dworzec.

W wielkich termosach mamy pomidorówkę, jarzynową, fasolową i zupę z ciecierzycy. Wszystko wegańskie.

Namiastka domu

Wegańską zupę każdy zje bez obaw, ale to też świetna baza, można dodać mięso, można dorzucić trochę śmietany, która w czasie podgrzewania mogłaby się zwarzyć” – mówi Kasia Pilitowska, krakowska aktywistka, restauratorka, autorka książek kulinarnych i jedna z pomysłodawczyń Zupy dla Ukrainy Kraków. I wyjaśnia: cała inicjatywa to nie tylko częstowanie zupą na dworcu, ale przede wszystkim wysyłki słoików z jedzeniem na granicę i magazyn zup w artystycznym Składzie Solnym, siedzibie Stowarzyszenia Centrum Sztuki Współczesnej Wiewiórka. Z magazynu korzystają osoby, które uciekły przed wojną i krakowianie, którzy chcą dobrze nakarmić swoich ukraińskich gości. Ale przy wydawaniu słoików nikt o nic nie pyta, nie trzeba przynosić dokumentów czy dowodów na bycie uchodźcą.

Zupa to namiastka domu, a dom się należy każdemu.

skład solny i magazyn zupy
Magazyn zupy w Składzie Solnym, Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl

Granica jak każda inna

„Wojna wybuchła w czwartek, ale ja o tym nie wiedziałam. Wyszłam, jak codziennie, z psem na spacer. Minęła mnie koleżanka na rowerze – zresztą zawsze się mijamy o tej porze – która zwykle tylko macha mi na powitanie. A tym razem zatrzymała się i zapytała: »jak się czujesz w nowej rzeczywistości?«. Ja na to: »jakiej rzeczywistości?«. »Kasia, wojna wybuchła«. Od razu pomyślałam: tych wszystkich ludzi będzie trzeba nakarmić. Będzie trzeba dużo jedzenia. To była moja pierwsza myśl” – opowiada Pilitowska.

Przypomniała sobie o „Zupie na Granicę”, akcji gotowania dla osób, którzy próbowali dostać się do Polski z Białorusi.

Sama brała w niej udział, nosiła ciepłą zupę do lasów, w których przed służbami ukrywali się uchodźcy. Sama jadła tę zupę, bo przecież wolontariusze też muszą jeść. Zupa była jedną z nielicznych dobrych rzeczy, wtedy, przez te ciemne miesiące przy granicy z Białorusią.

„Pomyślałam, że skoro zupy się sprawdziły na tamtej granicy, to przecież sprawdzą się i tu. To jest przecież taka sama granica, jak każda inna” – mówi Kasia. „Zaczęłam kombinować, jak to zrobić w Krakowie, który leży przecież tylko 300 km od Lwowa. Okazało się, że w tym samym momencie podobne myśli miała Ania Chromik, ktoś połączył nas na Facebooku, założyłyśmy grupę, wrzuciłam tam zdjęcie pomidorówki ze swojej książki kucharskiej i tak nam ta inicjatywa zaczęła rosnąć jak na drożdżach”.

Zapach spokoju

Pomidorowa i jarzynowa, 70 litrów, schodzą nam na dworcu w nieco ponad godzinę. Niektórzy zaglądają do garnków, żeby wybrać, co wolą, inni po cichu zabierają miseczki i znikają w tłumie. Ktoś zagaduje, ktoś pyta o skład, ktoś inny chwali, że dobre. Zapach zupy momentalnie wypełnia całą przestrzeń przy peronie pierwszym. Pachnie spokojem i bezpieczeństwem, tak sobie myślę, zapominając przez sekundę, dlaczego tutaj jesteśmy.

Przeczytaj także:

Na dworcu nie ma już takich tłumów uchodźców, jak w pierwszych dniach wojny. Punkt pomocowy na stacji kolejowej jest lepiej zorganizowany, część specjalnych pociągów omija Kraków, więc też o wiele mniej osób wysiada w stolicy Małopolski. Jest też więcej połączeń do Czech i Niemiec, nie trzeba już siedzieć na dworcu przez cały dzień, czekając na pociąg do Berlina. Jest sporo wolontariuszy, na ścianach wiszą plakaty informacyjne. Wygląda to wszystko znacznie lepiej, niż zapamiętałam po poprzedniej wizycie na dworcu.

Panika przez zupę

A zupa była tutaj od samego początku, najpierw chałupniczo, nalewana z termosu wsadzonego do wózka sklepowego. „W pierwszych dniach wojny poszłam na dworzec, zobaczyłam tutaj tłum ludzi, dużo chęci do pomocy, ale żadnego zarządzania. Nie było tu miasta, nie było województwa. Razem z wolontariuszami z Food not Bomb uznaliśmy, że nie ma na co czekać i zaczęliśmy rozdawać zupę” – wspomina Kasia Pilitowska. Był moment, jak mówi, że miała nadzieję na odgórną koordynację z miasta. Powstała Koalicja Otwarty Kraków, kilkadziesiąt organizacji, które podzieliły się zadaniami. Ale zabrakło kogoś, kto by to wszystko spinał w całość. „To nie miasto, to my, wolontariusze i harcerze organizujemy tę pomoc” – mówi Pilitowska.

Urząd miasta przez chwilę nawet nie chciał zupy na dworcu i zakazał wydawania ciepłych posiłków. "Jest to zalecenie związane z bezpieczeństwem przebywających tam osób. Jakikolwiek pożar, jakiekolwiek zaprószenie ognia, jakiekolwiek wylanie gorących potraw mogłoby się zakończyć paniką" - mówił wiceprezydent Andrzej Kulig.

Szybko jednak zmienił zdanie, a po dniu przerwy zupa wróciła na dworzec. Z oficjalnym pozwoleniem, z wyznaczonym miejscem przy pierwszym peronie. „To wszystko, co tu mamy, ktoś nam kupił, dobre dusze. Ludzie, którzy po prostu piszą do mnie i pytają, czego potrzeba. Stąd mamy stoliki, zaprojektowane i wydrukowane ulotki, 35-litrowe termosy, jednorazówki” – wylicza Pilitowska.

Kasia jednak od tak dużego miasta oczekuje więcej. „Urząd ogłosił, że miasto codziennie wyda w namiotach przy dworcu 30 tysięcy ciepłych posiłków. Ucieszyłam się, bo wiedziałam, że my możemy wydać kilkaset zup w ciągu dnia, to kropla w morzu potrzeb. A potem okazało się, że w miejskim namiocie brakuje jedzenia. Byłam tam, pytałam, kto tym wszystkim zarządza, ale nikt nie był mi w stanie odpowiedzieć. Obok stolików z jedzeniem śmietniki i pojemniki na resztki, nie tak to powinno wyglądać. Posiłek ma być chwilą spokoju, powrotu do dobrych czasów. Ludzie zasługują na to, żeby jeść w jak najlepszych warunkach. Teraz już wszystko powoli się ogarnia, jak dla mnie, zbyt wolno” – opowiada.

Tysiące nakarmionych osób

Najważniejsze jednak, że urząd już nie boi się paniki, a uchodźcy po przyjeździe do Krakowa mogą zjeść gorącą zupę. Domową, bo słoiki do Składu Solnego przynoszą mieszkańcy. W grupie facebookowej co chwilę ktoś ogłasza: "zrobiłam 10 słoików krupniku, ktoś pomoże z transportem?"; "wekuje się dyniowa, jutro ją przywiozę". Każdy słoik musi mieć datę produkcji i skład - przypominają organizatorzy.

Pomagają też restauracje. Kasia Pilitowska ma całą listę lokali, które dostarczają dziesiątki litrów barszczu, żurku, pomidorówki czy jarzynowej. Wie, że jeśli w magazynie czegokolwiek zabraknie, ma kogo poprosić o pomoc.

Ruszyła też zrzutka na zupę. Cel: 20 tysięcy złotych. Do środowego wieczora uzbierało się już 8 tysięcy. Ogłaszając zbiórkę pieniędzy Kasia Pilitowska napisała na Facebooku:

„Podsumowaliśmy działanie Zupa dla Ukrainy Kraków i wyszło nie mniej, a raczej więcej, że wydaliśmy 25 000 porcji gorącej zupy przez 2 tygodnie! BRAWO MY!

Ponad 2600 talerzy z gorącą zupa dostali potrzebujący na dworcu. Zupa dociera na granicę i poza nią, nawet do Lwowa i Charkowa! Nasze zasoby finansowe własne wyczerpały się, dlatego odpalamy ZRZUTKĘ!"

Kiedy pytam o szczegóły, wyjaśnia: „Chcę opłacić paliwo tym, którzy naszą zupę wożą na granicę i tym, którzy pomagają tutaj: wiozą słoiki do mycia, odbierają, przywożą do Składu Solnego. Chcę też zwyczajnie podziękować osobom, które pomagają w podgrzewaniu zupy. Choć pewnie nie będą chcieli tego przyjąć, to wiem, że i tak te pieniądze pójdą na kolejne obiady dla tych, którzy najbardziej ich potrzebują”.

Wareniki, tylko nie ruskie

Do naszego stoiska na dworcu cały czas ktoś podchodzi. Czasami nawet nie chcą jeść, ale szukają peronu, pytają o noclegi albo transport. Kierujemy ich do harcerzy albo dajemy ulotkę po ukraińsku, z adresami punktów pomocowych, numerami telefonów i najważniejszymi informacjami.

Dużo osób chce pomóc - przynoszą kanapki albo pytają, co mogą kupić, czego brakuje. Tym zajmuje się z kolei Caritas, który otworzył swój punkt niemal vis-à-vis naszego zupowego stolika. Podchodzi też trójka starszych państwa, mieszanką polskiego i ukraińskiego pytają, czy mogą stanąć obok nas z pierogami. A właściwie - z warenikami, bo tak w Ukrainie mówi się na to, co u nas jest pierogami. Podsuwają nam pudełko do degustacji, mówią, że to tradycyjne, z ziemniakami i twarogiem. Komentujemy między sobą, że to jak nasze ruskie. "Tylko nie ruskie" - uśmiecha się jedna z pań.

Wareniki schodzą w kilkanaście minut. Państwo mówią, że jutro znowu ugotują i przyjdą, bo chcą się na coś przydać. Uciekli ze Lwowa całą ośmioosobową rodziną. Zatrzymali się w centrum Krakowa, ktoś udostępnił im część swojego mieszkania. Głupio tak siedzieć w nim bezczynnie.

Do jutra, machają nam na pożegnanie.

Zupa dla Ukrainy działa w Składzie Solnym, w siedzibie CSW Wiewiórka, przy ul. Na Zjeździe 8 w Krakowie, codziennie od 10:00 do 20:00. Tam można przywozić zawekowane i opisane wegańskie zupy w litrowych słoikach. Również tam można odbierać słoiki z zupą.

Na dworcu wolontariusze wydają posiłki od godz. 15:00 do wykończenia zapasów – czyli mniej więcej do 18:00-19:00. Można ich znaleźć przy windzie jadącej na peron pierwszy.

;
Na zdjęciu Katarzyna Kojzar
Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze