0:000:00

0:00

"Pomagamy wszędzie tam, gdzie pomocy musimy udzielić. Polska nie zostawia swoich przyjaciół w potrzebie. Wszyscy, których ściągnęliśmy podczas każdego z 14 lotów ewakuacyjnych, to Polacy, albo współpracownicy Polaków" - mówił podczas konferencji prasowej w czwartek (26 sierpnia 2021) premier Mateusz Morawiecki. "Na lotnisku w Kabulu i w całym Afganistanie sytuacja jest trudna, można powiedzieć dramatyczna, i pogarsza się z każdą godziną, z każdym dniem. Dlatego podjęliśmy decyzję o zakończeniu akcji ewakuacyjnej. Kończymy ją dzisiaj. Jutro przylatują ostatnie transporty z Uzbekistanu" - dodał.

Wiceszef Ministerstwa Spraw Zagranicznych Marcin Przydacz wyliczał, że niecałe 1 100 osób trafiło do Polski. Około 200 osób ewakuowano polskimi samolotami na prośby innych krajów i organizacji.

Dramat na lotnisku

A co się dzieje w samym Afganistanie?

W czwartkowe popołudnie wybuchły tam dwie bomby — zamachy miały samobójczy charakter. Media donoszą o dziesiątkach rannych, a także ofiarach, wśród których znaleźli się cywile i amerykańscy żołnierze. Nie wiemy jeszcze, ile osób zginęło, pojawiają się doniesienia o co najmniej 60 zabitych.

„Możemy potwierdzić, że eksplozja przy Abbey Gate była wynikiem złożonego ataku, który spowodował wiele ofiar w żołnierzach USA i cywilach” – napisał rzecznik Pentagonu John Kirby na Twitterze. „Możemy również potwierdzić co najmniej jedną inną eksplozję w hotelu Baron lub w jego pobliżu, w niewielkiej odległości od bramy Abbey" - dodał. Natomiast generał Kenneth McKenzie z centralnego dowództwa sił zbrojnych USA w briefiengu ogłosił, że życie w zamachu straciło 12 amerykańskich wojskowych, a 15 zostało rannych. Potwierdził, że atak przeprowadziło dwóch zamachowców-samobójców. Powiedział też, że jeszcze półtora tysiąca Amerykanów czeka na ewakuację w Kabulu. Łączna liczba osób, które są na lotnisku i próbują opuścić Afganistan, szacowana jest na pięć tysięcy.

Do zamachów przyznała się afgańska filia Państwa Islamskiego (ISIS-K). Już wcześniej docierały informacje o możliwym planowanym ataku terrorystycznym. W "New York Times" jeden ze świadków relacjonował: "Był ogromny tłum, a ludzie się przepychali. Potknąłem się i wtedy nastąpiła eksplozja. Myślę, że trafiła czterech lub pięciu żołnierzy. Upadliśmy na ziemię, a zagraniczni żołnierze zaczęli strzelać. Wszędzie były ciała, ludzie biegali”.

Przeczytaj także:

Ewakuacja trwa

Brytyjski "Guardian" opisał historię rodziny, która od czterech dni stała w kolejce na lotnisko. Kiedy znaleźli się tuż przy bramie, nastąpiła eksplozja. "Słyszeliśmy strzały i krzyki, żeby uciekać. Moje dzieci nie mogły przestać płakać, ludzie się przepychali i deptali nawzajem. Uciekliśmy, jesteśmy teraz w domu i boimy się wyjść. To było straszne. Jesteśmy teraz bezpieczni, ale przerażeni. Myślę, że to dla nas koniec, a brytyjska armia wstrzyma ewakuację" - mówił Ahmad, który ma brytyjski paszport i próbował wydostać się z Kabulu z żoną i dwójką dzieci.

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson ogłosił jednak, że pomimo "barbarzyńskiego ataku" ewakuacje będą kontynuowane. Pod lotniskiem w Kabulu czeka również transport ponad 170 psów i kotów — również tych, które zostały porzucone w placówkach dyplomatycznych. Ich opiekun - Paul "Pen" Farthing, były żołnierz brytyjskich sił zbrojnych, który w Kabulu prowadził fundację ratującą zwierzęta — zaapelował do rzecznika talibów Suhaila Shaheena o możliwość wejścia na lotnisko. Dzięki dotacjom dało się zorganizować samolot z Wielkiej Brytanii, który mógłby zmieścić 250 osób. Wszystkie zwierzęta miały lecieć w luku bagażowym.

BBC informuje, że po eksplozjach samolot nie wystartuje z lotniska Luton. Po zwierzęta i ich opiekunów poleci samolot z "kraju sąsiadującego z Afganistanem". Najpierw jednak Farthing musi dostać się na lotnisko.

Na miejscu — jak wynika z licznych relacji — panuje chaos. Niemieckie władze wysłały już samolot medyczny, który krążył w pobliżu Kabulu. Mają pomóc w transporcie rannych, mimo że już oficjalnie zakończyli swoją akcję ewakuacyjną.

Po 20:00 w czwartek w mediach zaczęły pojawiać się komunikaty o trzecim wybuchu ze strony lotniska.

O sytuacji w Afganistanie i polskiej ewakuacji rozmawiamy z Karolem Wilczyńskim, wykładowcą w Katedrze Porównawczych Studiów Cywilizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego i jednym z założycieli Salam Lab.

Katarzyna Kojzar, OKO.press: Nie wiem, czy w ogóle można teraz na takie pytanie odpowiedzieć, bo sytuacja w Kabulu zmienia się z godziny na godzinę, a może nawet szybciej. Ale co aktualnie wiemy o tym, co dzieje się w stolicy Afganistanu?

Karol Wilczyński, Salam Lab: Część krajów kończy ewakuację, w tym Polska, co ogłosił dziś (26 sierpnia) premier Morawiecki. Powiedziałbym: niestety kończy. Na miejscu wciąż kilkanaście tysięcy osób czeka na pomoc, są blokowani przez talibów, tłoczą się przed lotniskiem. A czasu jest coraz mniej – ewakuacja ma być zakończona do końca miesiąca. To ultimatum, jakie postawili talibowie.

Czy są tam nadal polscy współpracownicy?

Wszystko wskazuje na to, że tak.

Dlaczego ich nie ratujemy?

Powołano się na klasyczny argument, czyli bezpieczeństwo. Polska podjęła decyzję, że ze względów bezpieczeństwa ewakuacja będzie zakończona. Szkoda, bo moglibyśmy uratować jeszcze przynajmniej kilkaset osób.

14 samolotów

Polska może zwrócić się do innych państw, żeby pomogły? Żeby wzięły na pokłady swoich samolotów naszych współpracowników?

Tego nie wiemy, bo wszystko odbywa się za zamkniętymi drzwiami i - mam wrażenie - że bez większych chęci. I tak cud, że ktoś poszedł po rozum do głowy i zrozumiał, że nie chodzi tutaj o polityczną przepychankę, ale o życie ludzkie i zorganizował te ewakuacje. Wczoraj Jagoda Grondecka napisała na Twitterze, że bardzo dziękuje ministrom Dworczykowi i Przydaczowi za to, że stanęli na wysokości zadania, pomimo różnic politycznych. Udało się zebrać różne strony polityczne i ratować ludzkie życie. Na ten moment te spory ucichły, ale nie zapominajmy, jak było pierwszego czy drugiego dnia ewakuacji, kiedy Polska miała w ogóle nie wysyłać samolotów, a premier mówił, że ludzie się "rozpierzchli". To pokazuje stan polskiej polityki, że nawet ludzkie życie nie jest czymś, dla czego warto porzucić polityczne gry. Podsumowując: wspaniale, że się udało, szkoda, że się zakończyło. Polska przeprowadziła ewakuację, bo to był nasz obowiązek. Ale wszystkie te działania nigdy nie wykroczyły poza obowiązek.

Gdzie teraz trafią osoby, które przyleciały do Polski w tych 14 samolotach?

One już trafiły do ośrodków dla cudzoziemców, a część z nich do innych miejsc. Słyszałem nawet, że do ośrodków katolickich prowadzonych przez księży. Z tego co wiem, nikt się nie skarży na warunki. Trochę brakuje wyposażenia, ale to chwilowy problem, niezaskakujący, bo przyjechało nagle kilkaset ludzi, na co nikt nie był przygotowany. Tam będą przez 10 dni na kwarantannie ze względów pandemicznych, a potem zobaczymy. Mam nadzieję, że zostaną rozdzieleni tak, jak będą chcieli. Możliwe, że miasta będą organizować mieszkania. My w Krakowie walczymy, żeby kilka mieszkań zostało sfinansowanych przez magistrat, podobne ruchy pojawiły się już w Trójmieście czy warszawskiej dzielnicy Bielany. Na pewno nie powinno się tworzyć gett w ośrodkach, tylko umożliwić tym ludziom integrację.

Tuż przed eksplozją

Wróćmy jeszcze do Kabulu - jaka jest obecnie sytuacja na lotnisku? Dalej panuje tam taki chaos, jak na początku, gdy widzieliśmy te dramatyczne obrazki, kiedy ludzie próbowali się wspinać na samoloty? (rozmawiamy w czwartek, 26 sierpnia, po godz. 15:00)

Z tego, co wiem, to talibowie zamknęli dojście do lotniska. Wiele osób utknęło między ostatnim checkpointem a bramą lotniska. Służby gubią się w tej ogromnej liczbie osób, nie wiedzą, kogo przepuszczać, kto ma zapewniony transport, a kto nie. Dziś USA i Wielka Brytania wydały oświadczenia, że istnieje zagrożenie atakiem terrorystycznym, więc trzeba kończyć ewakuację. Czy taki atak jest realny? Na pewno nie byłby w interesie talibów. Oni chcą walczyć o rozpoznawalność na arenie międzynarodowej. Atak by to utrudnił. Poza tym obiecują, że przynoszą pokój, więc jeśli dojdzie do ataków, stracą jakiekolwiek poparcie wśród mieszkańców. A jak je stracą, to w regionach mogą zacząć się ruchy opozycyjne. To jest bardzo duża układanka, dlatego trudno odpowiedzieć jednoznacznie.

Karol Wilczyński oddzwania 10 minut po naszym wywiadzie: Widzisz, jak sama powiedziałaś, sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie. Podczas naszego wywiadu przy lotnisku doszło do wybuchów. Nie znamy na razie żadnych szczegółów. Jeśli stoją za nim talibowie, to na pewno zadziała na ich szkodę. Ale też na szkodę tych osób, które próbują wyjechać z kraju, bo ewakuacje będą teraz utrudnione. Wielu z nich może się nie udać uciec.

Inne drogi

Istnieją jakieś inne drogi ucieczki oprócz tej lotniczej? Wiemy coś o migracjach do wewnątrz kraju?

Z wnętrza kraju jest mało doniesień, które są prawdopodobne. Wiele filmików i wiadomości, które do nas dochodzą, to nagrania sprzed kilku miesięcy. Jest dużo dezinformacji, na której zależy talibom. Oni nie chcą, żeby świat wiedział, co się dzieje wewnątrz kraju. Ale wiemy na pewno, że cały Afganistan jest pod ich kontrolą, więc jeśli jest tam ktoś, kto współpracował z Niemcami, Polską czy ONZ, to nie wróżę mu dobrego losu. W najlepszym razie trafi do więzienia, a najgorszym zostanie zamordowany. Taka współpraca jest traktowana jak zdrada. Jeśli jeszcze nie udało im się uciec i nie uda im się to w najbliższym czasie, będą musieli się ukrywać.

Granice z Afganistanem są zamknięte? Nie da się uciec drogą lądową?

Pakistan już zamknął granice, Iran też prawdopodobnie zamknie. Choć tam da się przekroczyć granicę na pustyni, więc dość łatwo można uciec niezauważonym. Możliwe, że tamtędy ludzie będą próbowali przedostawać się dalej, a potem do Turcji, która na pewno nie będzie chętnie przyjmowała uchodźców. Już miesiąc temu wybudowali mur, spodziewając się kryzysu. Jeśli chodzi o granice z Tadżykistanem czy Uzbekistanem, to ich przekroczenie może być trudniejsze. To teren górzysty, trzeba go bardzo dobrze znać, żeby rozplanować trasę ucieczki, a dodatkowo dużą część granicy tworzy naturalna bariera - potężna rzeka Amu-Daria.

Wróżenie z fusów

Co możemy powiedzieć o sytuacji kobiet? Talibowie obiecują, że kobiety będą mogły pracować, a nawet zajmować wysokie stanowiska. Ale jaka jest prawda?

Nie ufam w jakiekolwiek zapewnienia talibów. Już pierwsze zakazy zostały wydane. Talibowie nakazali kobietom siedzieć w domach, bo, tu cytat z ich rzecznika, "wojownicy nie zostali nauczeni szacunku do nich". Bardzo prawdopodobnym scenariuszem są więc niestety gwałty czy zmuszanie do małżeństw, szczególnie w mniejszych prowincjach. Zakazano publicznego puszczania muzyki, kilkudniowych podróży dla kobiet. Wszystko wskazuje na to, że prawa kobiet nie będą respektowane. Co dalej zrobią talibowie? To wróżenie z fusów. Nie wiemy, a jakiekolwiek prognozy są nieuprawnione, tak samo jak wiara w ich słowa i zapewnienia.

Czy jest coś, co my możemy zrobić, żeby pomóc? Mam wrażenie, że dużo osób czuje ogromną bezsilność, obserwując to wszystko na odległość.

Z jednej strony można wysłać pomoc dla ośrodków i uchodźców. Stworzyliśmy nawet specjalną stronę temu poświęconą: www.mapagoscinnosci.pl. Natomiast każdy z nas może przeciwdziałać kampanii zarządzania strachem, którą prowadzi nasz rząd. Każdy z nas może pokazywać twarze tych uchodźców, pokazywać, że ich dramat to najpierw ludzki problem, a dopiero potem polityczny. Prawa człowieka nie mogą się unieważniać w momencie, kiedy wydaje nam się, że istnieje jakieś zagrożenie. W tym wypadku – zarówno mówiąc o Afgańczykach i Afgankach ewakuowanych z Kabulu, jak i osobach, które przebywają na granicy w Usnarzu – żadnego zagrożenia nie ma. Trzeba pomagać, głośno mówić, pokazywać historie, żeby obalać dezinformację. Każdy z nas może walczyć z tym strachem.

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Przeczytaj także:

Komentarze