0:00
0:00

0:00

Śledztwo

Wymyślona historia o ekoterrorystach podbiła prawicowe media. Jej autorem jest hodowca norek

  • Julia Dauksza

Na fermach futrzarskich w Polsce co roku rodzi się i ginie kilka milionów zwierząt – głównie norek amerykańskich i lisów. Przemysł futrzarski od lat jest pod lupą organizacji ochrony zwierząt, które uważają, że hodowla powinna być zabroniona. Argumentem są nagrania z polskich ferm, dokumentujące cierpienie zwierząt i znęcanie się nad nimi.

Wstrząsające publikacje przyciągają uwagę polskich i zagranicznych mediów, zmuszając przedstawicieli branży futrzarskiej do tłumaczeń i składania obietnic poprawy. Ale równocześnie sypią się obustronne pozwy między hodowcami i ekologami.

OKO.press przyjrzało się sprawie, która toczy się obecnie przed Sądem Okręgowym w Warszawie.

Przeczytaj także:

wGospodarce.pl: ekoterroryści zaatakowali fermę

Pozew o naruszenie dóbr osobistych złożyła organizacja ochrony zwierząt z Niemiec – SOKO Tierschutz. Zajmuje się ona zbieraniem dowodów i ściganiem sprawców znęcania się nad zwierzętami. W 2014 roku jej działacz uczestniczył w realizacji reportażu niemieckiej gazety „Die Welt”, o hodowli zwierząt futerkowych w Polsce. W efekcie został czarnym charakterem artykułu opublikowanego na portalu wGospodarce.pl.

Portal prowadzi wydawnictwo Fratria, którego właścicielami są m.in. spółka Spółdzielczy Instytut Naukowy (jej udziałowcem jest senator Grzegorz Bierecki), Apella (spółka SKOK-ów) i prawicowy dziennikarz Jacek Karnowski.

Artykuł „Niemcy bezkarnie niszczą polski biznes” informował o incydencie, który miał wydarzyć się na jednej z wielkopolskich ferm norek. Jego autor - Jacek Strzelecki - opierając się na informacjach przekazanych przez właściciela hodowli, pisał, że „niemieccy ekoterroryści z organizacji SOKO Tierschutz w towarzystwie dziennikarzy „Die Welt” zdemolowali polską fermę zwierząt futerkowych”.

Według relacji Strzeleckiego, mieli oni włamać się na fermę, zniszczyć klatki i wypuścić około 200 zwierząt. Straty miały sięgać kilkuset tysięcy złotych.

Artykuł jednoznacznie wskazywał sprawców i piętnował ich jako „ekstremistów ekologicznych”.

Artykuł o "niemieckich ekoterrorystach". Kliknij zdjęcie aby przejść do pełnego tekstu. Fot. screen wGospodarce.pl

Obrońcy zwierząt: nie weszliśmy na teren zakładu

Według bohaterów artykułu, jedyne prawdziwe informacje w nim podane to czas, miejsce i uczestnicy wydarzenia. Samo zajście miało jednak wyglądać zupełnie inaczej.

Dziennikarze „Die Welt” oraz towarzyszący im aktywiści przyjechali z kamerą pod fermę norek w Granowcu, nieopodal Ostrowa Wielkopolskiego, by uzyskać komentarz właściciela na temat warunków hodowli. Rok wcześniej polskie stowarzyszenie Otwarte Klatki opublikowało drastyczne nagrania pochodzące z tej fermy. Reporterzy „Die Welt” uwiecznili tylko nerwową reakcję właściciela, który próbował zatrzymać ich samochód i wezwał policję. Funkcjonariusze wylegitymowali ich tylko i pozwolili im odjechać. O przestępstwie, którego mieli się dopuścić, dowiedzieli się następnego dnia z polskich mediów.

Zapewniają, że zespół przebywał tylko na zewnątrz fermy. Wejście na nią byłoby z resztą trudne, bo po publikacji wyników śledztwa Otwartych Klatek została zabezpieczona monitoringiem i wieżyczkami strażniczymi.

„W artykule padły zupełnie nieprawdziwe i niesprawdzone informacje, bardzo krzywdzące dla organizacji zajmującej się ochroną zwierząt” - mówi reprezentujący obrońców zwierząt adwokat Zbigniew Krüger.

„Zarzucenie takiej organizacji, że popełnia przestępstwa i dokonuje zniszczeń stawia ją w świetle narażającym ją na utratę zaufania społecznego. A sposób jej przedstawienia w artykule jest skandaliczny, włączając w to jednoznacznie negatywne odwołania do terroryzmu i resentymentów antyniemieckich.”

"Die Welt": "Piekło zwierząt futerkowych leży w Polsce". Kliknij aby przejść do artykułu. Fot. screen

Prokuratura: nie stwierdzono przestępstwa

Zawiadomienie o wtargnięciu na fermę, uszkodzeniu mienia, a nawet znęcaniu się nad zwierzętami faktycznie wpłynęło - do Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim. Jednak śledztwo w tej sprawie zostało umorzone. Mimo opisywanych przez wGospodarce.pl rzekomych zniszczeń na fermie, zabrakło dowodów potwierdzających popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa i pozwalających na postawienie komukolwiek zarzutów.

Wątpliwości śledczych budziły zmieniające się wersje wydarzeń.

Z zeznań funkcjonariusza, który brał udział w interwencji, wynika, że policja nie została wezwana z powodu włamania, lecz podejrzanych osób robiących zdjęcia w okolicach fermy. Dopiero potem wpłynęło zgłoszenie o uszkodzeniu mienia, przy czym kwota strat szybko urosła z kilkuset złotych do kilkuset tysięcy złotych.

Dodatkowo świadek, który miał widzieć „włamywacza”, w trakcie procesu cywilnego stwierdził, że przestępstwa dokonano dopiero dzień po wizycie dziennikarzy i nie był przekonany, że miał z nim coś wspólnego działacz SOKO.

Fałszywe zawiadomienie czy fake news?

Fałszywe zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa jest, zgodnie z polskim prawem, przestępstwem. Zapytaliśmy rzecznika Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim, czy śledczy badali ten wątek sprawy. Okazuje się, że nie.

„Taki zarzut bardzo trudno udowodnić. Trzeba wykazać, że takie zawiadomienie złożono z zamiarem fałszywego oskarżenia i z pełną świadomością, że faktyczny stan rzeczy był inny” – mówi mecenas Krüger. I dodaje: „Wystarczy, że osoba składająca zawiadomienie uprawdopodobni, że mogła mieć subiektywne przekonanie o możliwości popełnienia przestępstwa – nawet, jeśli coś się jej przywidziało.”

Działacze walczący z hodowlą zwierząt na futro uważają jednak, że cała historia mogła zostać sfabrykowana specjalnie na potrzeby medialne.

„Przemysł futrzarski nie jest w stanie odeprzeć zarzutów, które podparte są filmami ze śledztw, więc posuwa się do desperackich kroków, by zdyskredytować taką działalność” – tłumaczy Paweł Rawicki ze stowarzyszenia Otwarte Klatki. „Przypisywanie aktywistom wandalizmu i przemocy to łatwa droga do kryminalizacji działań obrońców zwierząt. Jednak polskie organizacje prozwierzęce na ogół odcinają się od takich metod, więc czarny PR robi się im chociażby tak zwanymi fake newsami”.

Na podstawie materiałów zdobytych przez Otwarte Klatki ostrowska prokuratura postawiła ostatnio zarzut znęcania się nad zwierzętami pracownikowi innej fermy. Nagrano jak rzucał zwierzętami o klatki i ściany. Przyznał się do winy, grożą mu nawet dwa lata więzienia.

Ekoterroryzm – pożywka dla prawicowych mediów

Oprócz wydawcy portalu, przed sądem stanął też Szczepan Wójcik, ówczesny wiceprezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych. Wraz z rodziną prowadzi kilkanaście ferm norek w całym kraju. To jego brat - Wojciech, poinformował media o włamaniu.

Szczepan Wójcik został pozwany z powodu wywiadu, którego udzielił wGospodarce.pl kilka dni po zdarzeniu w Granowcu. "Dokładnie widać, do jakich perfidnych działań się posuwają, by oczernić uczciwych hodowców w oczach opinii publicznej” – mówił w wywiadzie o obrońcach zwierząt, podkreślając, że zostali „schwytani na gorącym uczynku”. Według niego „akcja” miała mieć na celu zniszczenie polskiej branży futrzarskiej.

Autor artykułu i wywiadu - Jacek Strzelecki, nie ma sobie nic do zarzucenia. Utrzymuje, że przygotowując publikacje dochował należytej rzetelności, choć

nie udało mu się skontaktować telefonicznie z jego negatywnymi bohaterami, a maile wysłane im w dniu publikacji - jak twierdzi - przez przypadek skasował.

W aktach sprawy zachowały się późniejsze maile, w których dziennikarz pyta redakcję „Die Welt” czy wie, że działalnością polskich organizacji prozwierzęcych i sprawą „włamania” zajmuje się ABW. Choć nie ma żadnych dowodów by służby kiedykolwiek zajmowały się tym zajściem.

Sojusz dziennikarsko - futrzarski

Jacek Strzelecki odszedł z zespołu wGospodarce.pl kilka miesięcy po publikacji.

Znalazł pracę jako redaktor naczelny portalu wSensie.pl. Należy on do „Fundacji Wsparcia Rolnika – Polska Ziemia”, prowadzonej przez Szczepana Wójcika – tego samego, który w wywiadzie dla wGospodarce.pl opowiadał o oczernianiu polskich hodowców norek.

W nowym medium Strzelecki kontynuował temat działalności organizacji ekologicznych, zarzucając obrońcom zwierząt używanie chemicznych farb włosów, noszenie syntetycznych ubrań i przekręty finansowe.

Sam Szczepan Wójcik również nie odpuszcza ekologom. O ekoterroryzmie opowiadał w wywiadach dla Telewizji Trwam, „Naszego Dziennika” czy portalu Prawy.pl. Forsuje tezę o istnieniu w Polsce ekoterroryzmu i działalności bojowników, którzy „sieją spustoszenie na fermach”. Trzonem tych twierdzeń jest historia rzekomego włamania, która nadal żyje własnym życiem. Ostatnio ekonomista dr Marian Szołucha powoływał się na nią w audycji Radia Maryja oraz w felietonie na stronie Stefczyk.info. Ta ostatnia prowadzona jest przez wydawnictwo Fratria. Jego przedstawiciele i hodowca norek z obrońcami zwierząt spotkają się w sądzie w sierpniu.

;

Komentarze