Patryk P. w momencie wypadku przy Moście Dębnickim w Krakowie był nietrzeźwy, podobnie jak dwóch jego pasażerów. Najwięcej promili miał kierowca renault megane – potwierdziła prokuratura. Tacy kierowcy będą nam zagrażać, póki prawo jest dla nich łaskawe – mówi nam ekspert.
Sprawca wypadku w Krakowie był pod wpływem alkoholu – potwierdziła krakowska prokuratura. Chodzi o Patryka P., który w nocy z 15 na 16 lipca wypadł z jezdni na wysokości Mostu Dębnickiego i rozbił samochód na wiślanym Bulwarze Czerwieńskim niedaleko Wawelu. Wszyscy pasażerowie zmiażdżonego, usportowionego renault megane rs zginęli na miejscu. Patryk P. we krwi miał 2,3 promila. Nietrzeźwi byli również dwaj z trzech pasażerów.
„W miejscu, gdzie było ograniczenie prędkości do 40 kilometrów na godzinę, wstępne oceny wskazują na trzy, a może nawet więcej razy przekroczoną dopuszczalną prędkość” – mówił prokurator Rafał Babiński, szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
Wcześniej niektórzy komentatorzy zwracali uwagę na zachowanie pieszego znajdującego się w pobliżu miejsca wypadku. Na filmie udostępnionym przez krakowski magistrat widać, jak mężczyzna chce wejść na jezdnię tuż przed momentem utraty panowania nad pojazdem przez kierowcę. Wpływ zachowania pieszego na wydarzenia sugerowali sami urzędnicy. „W nocy kierowca przy dużej prędkości stracił panowanie nad samochodem (być może hamował, ponieważ zauważył pieszego wchodzącego na jezdnię w niedozwolonym miejscu)” – opisywał sytuację oficjalny profil Urzędu Miasta na Twitterze. W podobny sposób zareagował Krzysztof Hołowczyc, kierowca rajdowy, były mistrz Europy w rajdach samochodowych
„Według mnie kierowca miał pełną świadomość nadmiernej prędkości, z jaką się poruszał i wiedział, że jeżeli uderzy w pieszego, to tamten nie będzie miał żadnych szans na przeżycie” – usprawiedliwiał Patryka P. na łamach portalu NaTemat.
Wyniki badań stężenia alkoholu we krwi nie pozostawiają wątpliwości – zrzucanie winy na pieszego nie ma sensu. Tak wypadek w Krakowie komentuje w rozmowie z OKO.press Tomasz Tosza, szef Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów w Jaworznie. Tosza w swoim mieście wprowadza rozwiązania „wizji zero”. Chodzi w nich o ograniczenie liczby zgonów na drogach właśnie do zera. Władze osiągnęły ten cel w 2017, 2019 i 2021 roku.
Jak odebrał Pan sugestie o tym, że do wypadku mógł przyczynić się pieszy?
Pieszy nie miał z tym nic wspólnego. Wszyscy zastanawiali się, jak to możliwe, że ten człowiek zapomniał o wyłączeniu pasa na czas remontu. Teraz jest wszystko jasne: jak się ma 2,3 promila, to wielu rzeczy się nie kojarzy. Na tym filmie doskonale widać, że samochód wpadł w poślizg w momencie, kiedy wjechał w tymczasową organizację ruchu. On tam pędził, za późno zorientował się, że wjeżdża na zamknięty pas, a reszta była jedynie konsekwencją tego poślizgu. Pieszy nie ma z tym wypadkiem absolutnie nic wspólnego. Narracja o tym, że może być w jakimś stopniu winien, po ujawnieniu wyników badań na alkohol została kompletnie obalona. Trzeba poczekać jeszcze kilka dni na badanie toksykologii. Alkohol nie musi być jedynym powodem tego, co się wydarzyło.
Jak działa w takich sytuacjach prędkość na możliwość reakcji?
Przy 150-160 km/h pole widzenia człowieka, które w normalnych warunkach ma ok. 160 stopni, zawęża się do 15-30 stopni. Nie jest możliwe, by kierowca dostrzegł tego pieszego. Przy tym skrzyżowaniu rosną krzewy, on na długo przed wypadkiem nie był widoczny dla kierującego, który nie mógł wykonać żadnego manewru obronnego. Fizjologia nie pozwoliła mu na dostrzeżenie pieszego.
Czy nie jesteśmy za bardzo pobłażliwi wobec piratów drogowych? Liczba komentarzy usprawiedliwiających kierowcę przytłacza.
Dwa lata temu „Rzeczpospolita” zrobiła badania dotyczące poparcia społeczeństwa dla podniesienia wysokości mandatów. Ono było gigantyczne, blisko 70 proc. osób popierało takie rozwiązanie. Nie możemy kierować się komentarzami z internetu, pozostawianymi przez najbardziej zaangażowane w dyskusję osoby. Wyłączając je z dyskusji okaże się, że większość osób chce na polskich drogach standardów zachodnich – żeby można było się przemieszczać z punktu A do punktu B bez zagrożenia zdrowia i życia.
Istnieje świat komentarzy w internecie, ale istnieje też świat rzeczywisty. Już po wdrożeniu wizji zero w Jaworznie, gdy ludzie zauważyli efekty, powyżej 80 proc. mieszkańców wyraziło poparcie dla rozwiązań infrastrukturalnych, które wprowadziliśmy. Chodzi o budowę szykan, zawężanie pasów ruchu, wyniesione przejścia dla pieszych. Przeciwko jest 6 proc. mieszkańców. Ze szczegółowych wyników badania wiemy, kto jest przede wszystkim przeciw – to młodzi mężczyźni.
Ale czy takie rozwiązania da się na dużą skalę przenieść do większych miast, jak Kraków, Warszawa, Lublin, gdzie kierowcy lubią szaleć po szerokich arteriach, których w wielkich aglomeracjach jest więcej?
To rozwiązania inżynierskie, które powstawały od lat 70. w dużych miastach zachodniej Europy. To infrastruktura, która pomaga zwykłym kierowcom jeździć z przepisowymi prędkościami. Kierowcy w Polsce często uważają, że mamy za dużo znaków. I rzeczywiście, mamy „przeoznakowane” drogi – bo przez wiele lat były one projektowane tak, by były maksymalnie komfortowe dla kierowców. Tylko że wtedy budujemy drogi, które pozwalają jeździć szybko. Z tego wynika dodatkowe oznakowanie, ograniczenia w prędkości, zakazy i nakazy, do których kierowcy często się nie stosują.
Infrastruktura powstrzyma kierowców jeżdżących z ekstremalnymi prędkościami?
Wypadek w Krakowie był przypadkiem pewnego rodzaju patologii, która z punktu widzenia całości ruchu drogowego jest czymś incydentalnym. Po polskich ulicach odbywa się w końcu codziennie ponad 20 mln podróży, szaleńczych przejazdów mamy może kilkaset dziennie. To bardzo wąska grupa ludzi, którzy w patologiczny sposób podchodzą do ruchu drogowego. Na takich ludzi również znaleziono na zachodzie Europy rozwiązanie.
Ich nie powstrzymuje się za pomocą infrastruktury czy fotoradaru. Im po prostu odbiera się narzędzia, za pomocą których przekraczają prawo. Zadziała jedynie odbieranie im samochodów. Ta niewielka grupa wymaga dokładnie ukierunkowanych wobec nich działań. Eliminujemy tych ludzi z ulic, nie pozwalamy im zagrażać bezpieczeństwu innych. Oczywiście można kupować samochody, które mają bardzo wysokie osiągi, pozwalają jeździć powyżej prędkości dopuszczalnej przepisami. Właściciel może takie auto trzymać w garażu, podziwiać je, ale nie ma prawa go używać w inny sposób, niż przewidziany przepisami. Jeśli to robi, to powinna następować konfiskata takiego pojazdu. Jedynie ryzyko utraty samochodu może skłonić takich ludzi do jazdy wykorzystującej kilka procent możliwości tych pojazdów.
Jest jeszcze inna ścieżka. Są już na rynku producenci, którzy fabrycznie ograniczają możliwości samochodów. Robi tak Volvo – nowymi samochodami tej marki można jeździć najwyżej 180 km/h. Od przyszłego roku takie ograniczenie ma wprowadzić Renault.
Ciekaw jestem reakcji niezadowolonych z ograniczeń na drogach, na przykład młodych mężczyzn z Jaworzna, gdyby takie rozwiązanie było narzucane prawem.
Ich opinia nie decyduje. Większość społeczeństwa nie chce takich zachowań na drogach. Jeśli właściciel szybkiego samochodu chce się wyszaleć, może przewieźć je na lawecie na tor, poszaleć na własne ryzyko.
Ale niektórzy mówią, że torów nie ma, gdyby były, to nie byłoby problemu.
One są. Jest ich mało, ale są. Ich liczba byłaby większa, gdyby było więcej kierowców, którzy byliby skłonni płacić za ich użytkowanie. Być może gdyby wprowadzić stuprocentowy i skuteczny „ban” na ryzykowne zachowania na drogach publicznych, to rynek takich miejsc by ruszył. Liczba pasjonatów motoryzacji się nie zmniejszy, więc ruszą na istniejące, a być może i nowo wybudowane obiekty zamknięte.
Ściganie się to niebezpieczna zabawa. Mamy drogi publiczne, które jako społeczeństwo finansujemy. Mamy prawo wymagać, by ludzie poruszający się po nich robili to zgodnie z przepisami.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze