0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.plGrzegorz Skowronek /...

Mniej więcej kiedy byłem w drugiej klasie liceum, temat zaangażowania politycznego „młodych” (czyli, dla wielu, każdego i każdej poniżej trzydziestki, kto akurat młodo wygląda) trafił na pierwsze strony gazet i portali internetowych. Stara gwardia liberalizmu przeżywała, że „coś mało tych młodych” na protestach w obronie niezawisłości sądownictwa, lewica doszukiwała się rychłego „końca historii” w strajkach w obronie prawa do aborcji i klimatu, zaś prawica, jak zwykle, doszukiwała się w tym neomarksistowskich knowań. To, co łączyło każdą z tych grup, to z pewnością pokładanie ogromnej nadziei w tych ruchach, wiara w ich ogromny potencjał. Sam napisałem wtedy kilka tekstów o tym, że w tym klimacie politycznym wreszcie pojawia się szansa, aby uznać „podmiotowość młodych” i że naprawdę możemy naprawić świat.

Niedziela

Cię zaskoczy

NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY" to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli" - analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Był to okres, kiedy przeżywaliśmy publikację raportu IPCC [Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu - czytaj tutaj], Brexit i wystąpienia Grety Thunberg. Działanie wydawało się nieuniknione. Słusznie zauważaliśmy potrzebę zrobienia czegoś, rzucenia się w aktywistyczny pracoholizm, widząc ogromne pokłady energii do wykorzystania. Myliliśmy się jednak, przyjmując za pewnik to, że wobec ogromu tych zmian wystarczy tylko zorganizowanie odpowiedniej liczby protestów i nie zwracania uwagi na narzekania kilku twitterowych publicystów.

Świata, przynajmniej do tej pory, zbawić się nie udało. „W trakcie pandemii skończyło się dzieciństwo Grety Thunberg”, zauważa w artykule dla „Politico” Karl Mathiesen. Przez lockdowny najpierw przestano organizować strajki, później kwestie protestów zaczęły znikać z pierwszych stron gazet. A to wybory kopertowe, a to jakaś kolejna reforma, a to zmiany obostrzeń i kolejny koniec pandemii. Tak jakoś wyszło, że to całe pustynnienie i zagłada przeszły na drugi plan.

Powody są jednak znacznie bardziej złożone niż pandemia i ograniczanie prawa do zgromadzeń.

Uważam, że w pewnym momencie na „młodych” narzucono tak duże oczekiwania i marzenia, że zostali oni po prostu nimi przeciążeni.

W młodzieżowych ruchach nie chodzi obecnie już tylko o nadzieję i chęć zbawienia świata. Dochodzi do tego, nie mniej ważna, kwestia przerażenia, poczucia braku sensu. Wreszcie – młodości, którą zużyliśmy na czytaniu raportów i wychodzeniu na ulicę, czy, po prostu, przejmowaniu się polityką 24/7.

Przeczytaj także:

A miało być pięknie

„Najbardziej frustruje mnie to, jak bardzo romantyzuje się nasze pokolenie”, mówi mi Martyna, tegoroczna maturzystka, dawniej działająca w ruchach klimatycznych „Mam wrażenie, że starsze pokolenia zrzuciły na nas odpowiedzialność, wierząc w to, że my naprawimy ich dawne błędy. To z tej romantyzacji wynika ogromne obciążenie tych ruchów, przez co czasem stają one w miejscu”.

Karl Mathiesen we wspomnianym tekście dla „Politico” zwraca uwagę na jeszcze szerszy kontekst. Stawia tezę, że nie tylko lockdown „zabił” impet Fridays For Future. Oprócz – czasem trochę boomerskiego – wytykania domniemanej niedojrzałości tych ruchów, zwraca uwagę na dwa aspekty. Po pierwsze, w wyniku pandemii FFF zostało zmuszone, aby więcej czasu spędzać na Zoomie, a więc przede wszystkim na międzynarodowych callach między członkami ruchu. To zaś miało doprowadzić do pierwszego tak znaczącego starcia się ze sobą problemów Północy i Południa: podczas gdy Północ zajmuje się walką o przyszłość i zieloną transformację, Południe musi walczyć o przetrwanie już teraz. Chodzi tutaj tak o pustynnienie i wzrost temperatur, które oddziałują na gospodarki tych krajów, jak i kwestie związane z rasizmem czy dyskryminacją na tle etnicznym.

Po drugie, chodzić ma o tzw. „depresję klimatyczną” (czy, jak pisze Mathiesen, climate anxiety). Pisząc z pozycji dorosłego, nie poświęca temu aspektowi zbyt dużo miejsca. Jest ona dla niego raczej jednym z oblicz frustracji wynikającej z tego, że młodych aktywistów coraz rzadziej pokazuje się już w mediach głównego nurtu.

Nie zauważa, że jest to problem szerszy, łączący się raczej z tym, o czym mówi Martyna. Młodzi są przecież wciąż reprezentowani w mediach. Chodzi raczej o to, że początkowy impet już opadł, że teraz najistotniejszym wyzwaniem jest raczej stworzenie nowych kadr, które zasilą administrację publiczną i sektor pozarządowy. Naturalnie ta zmiana, związana również z potrzebą doprecyzowania haseł i stworzenia spójnego projektu transformacji, przekłada się na znaczne poszerzenie tematów, za które młodzi członkowie ruchów klimatycznych muszą nagle czuć się odpowiedzialni. Mathiesen nie łączy więc faktów, wyprowadzając z pandemicznego zetknięcia się perspektyw Północy i Południa, jedynie tę ostatnią konsekwencję.

Prawda jest jednak taka, że odpowiedzialność za: klimat, walkę z rasizmem i populizmem, za walkę o prawa mniejszości, walkę z reakcyjnością Kościoła, walkę z kapitalizmem, a także milion innych rzeczy wymaga stworzenia ogromnego systemu i wrażliwości na... każdy aspekt naszego życia.

Przymusza do tego, żeby nie patrzeć na siebie jako na aktywistów, ale jako nowych proroków-świętych, którzy mają zbawić cały świat.

A to już trochę nie ma sensu – a przynajmniej nie tylko dla grupy tych kilku tysięcy młodych, którzy wcale świętymi (i to, w tej sytuacji, chyba męczennikami) być nie muszą.

„Zgodzę się z tobą, że też czasami żałuję, że cały ten czas, który poświęciłam na siedzenie po nocach i planowanie kolejnych akcji i strajków, nie spędziłam na tym, co w tym wieku najpiękniejsze, czyli po prostu na... jakimś przeżywaniu tej młodości”, mówi mi Zofia Krajewska, działaczka ruchów klimatycznych w Polsce, obecnie w CoopTech Hub. „Początkowo opieraliśmy się głównie na popularyzacji, co zresztą też nie było takie proste. Ale to był jakiś wyobrażalny cel, osiągalny. Marzenia o fundamentalnej zmianie systemów, na których opiera się problem kryzysu klimatycznego, są w ogóle trudne do zwizualizowania. Zajmą też dużo więcej czasu. To jest chyba główny problem”, dodaje, „teraz chodzi raczej o znalezienie swojej niszy, zorganizowanie się, bo przy tak trudnym temacie i odpowiedzialności z nim związanej można się po prostu wypalić”.

Wszyscy mówią, że kiedyś będzie dobrze

Zofia nie jest jednak kompletną pesymistką. Dalej widzi pewną utopię, mówi, że rewolucje widzi raczej w różnych obszarach życia, a nie tylko jedną, dzięki której uda się zbawić świat. Zwraca uwagę na nowe możliwości, formy organizacji, które pozwolą zbudować bardziej egalitarne społeczeństwo, oparte na bardziej sprawiedliwych rozwiązaniach gospodarczych.

Wypalenie i problem odnalezienia się w „nowym wydaniu” Fridays For Future to jednak wyzwanie, o którym wielu komentatorów zdaje się zapominać. Ogromna odpowiedzialność, przy jednoczesnej świadomości, że znanego nam świata może za chwilę po prostu nie być, to przepis na psychiczne przeciążenie. Celnie, choć w szerszym kontekście, zwracała na to uwagę działająca w RegenerAkcji Natalia Sarata, która od lat zajmuje się pomaganiem wypalonym osobom aktywistycznym. W tekstach, które znajdują się na jej blogu, łączy ona stan permanentnej mobilizacji (a więc i stresu) z wypaleniem.

Warto dodać, że do permanentnej mobilizacji pcha nas nic innego jak pewna utopijna wizja, w którą wkładamy całą naszą siłę i energię, utopia, za którą czujemy się odpowiedzialni. Podobnie, ale raczej już w pokoleniu naszych rodziców, można widzieć na przykładzie przepracowywania się dla utopii indywidualnych (chodzi o myślenie z serii: „jeśli będę wyrabiać na nadgodziny, to będzie mnie stać na budowę dużego domu”).

Jedyna różnica jest w tym, że pokolenie Z zaczęło wierzyć nie w utopie indywidualne, lecz zbiorowe – często nawet nie będąc tego, myślę, świadomym.

Istotne jest jednak to, że nigdy nie wypala się „w pojedynkę”, ale wypalają się grupy, wspólnoty, więzi. Jeśli zabraknie elementów troski, na które również zwraca uwagę Sarata, problemy kilku osób mogą oddziaływać na cały ruch. Przypomnijmy, że to właśnie osoby dorastające w tym okresie, w wyniku zawrotnie postępującej globalizacji i informatyzacji rzeczywistości społecznej, skazane są na przebodźcowanie i wystawione na różne problemy nerwowe. Od grupy nie można przy tym oczekiwać wszystkiego.

Symptomatyczna jest, w tym kontekście premiera nowej książki Justyny Sucheckiej, „Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze”. Pierwszą książkę, „Young Power”, krytykowałem w „Krytyce Politycznej” właśnie za wpisywanie się w nurt robienia z młodych „dorosłych” i pochwalania ich głównie za to, ile i jak pracują (przy czym wiem, że wiele osób, włącznie z autorką, tak tego nie odczytywało). Jej druga książka, wydana zresztą nawet w podobnej oprawie graficznej, opowiada już o problemach psychicznych. Sucheckiej, poprzez publikację tych dwóch następujących po sobie książek, udaje się uchwycić właśnie dwa problemy, które najlepiej charakteryzują tak to pokolenie, jak i ruchy społeczne, które wydaje: jednocześnie ogromną siłę i sprawczość, jak i słabość, a czasami, po prostu, zwyczajną bezradność.

Wreszcie, młodość to nie tylko chęć odpoczynku, ale też studia i praca. Innym problemem, na który zwracali mi uwagę moi rozmówcy, jest to, że większość pracy aktywistycznej jest wykonywana po godzinach, nieodpłatnie. Doprowadza to do sytuacji, w której młodzi aktywiści rzeczywiście pracują te legendarne 16 godzin na dobę. Nie dziwi więc fakt, że dwie chyba teraz intensywnie angażujące się na rzecz embarga działaczki FFF pochodzące z Polski, czyli Weronika Jędroszkowiak i Dominika Lasota, ogłosiły, że zawieszają studia, żeby skupić się na działalności aktywistycznej. Wydaje się to być naturalną konsekwencją, wynikającą z konieczności wpasowania się w system, który nie daje raczej zbyt dużo miejsca na zbawianie świata (dobrze pokazuje to chociażby film „Nie patrz w górę!”, z Leonardo di Caprio i Jennifer Lawrence w rolach głównych). Pytanie, czy musi tak być, i czy rzeczywiście jest to dobre dla skuteczności tych ruchów.

„Pandemia rozbiła ruch klimatyczny, ale i inne formy obywatelskiego zaangażowania" mówi Dominik Madej, który organizował strajki w Krakowie, obecnie pracuje w Polskiej Zielonej Sieci. "Jak dla mnie, to o tym przesądziły kwestie strukturalne, a nie jakaś zmiana w dyskursie. Protesty uliczne były tym co definiowało MSK, a i inne działania było trudniej planować i realizować zdalnie. Wiele osób przez to albo zawiesiło swoje działanie, albo odeszło, ale nadal te osoby są w naszej orbicie. Moim zdaniem MSK weszło w tryb uśpienia, żeby przetrwać pandemię. Wracają możliwości organizowania protestów i mam nadzieję, że urośniemy z powrotem do stanu przed lockdownami. Do tego wiele z nas się sprofesjonalizowało, więc mamy szanse wrócić z większą wiedzą organizacyjną i dokładniejszą wizją transformacji”.

Z drugiej strony dodaje:

„nie lubię tego, jak portretują nas media - jako młodzież, która cierpi na depresję, bo topnieją lodowce i męczą się misie polarne.

Ludzie z naszego pokolenia (i chyba ludzie w ogóle) są współcześnie w złej kondycji psychicznej. Moim zdaniem powodem tego są wysokie oczekiwania wobec nas, ale nie tylko. Łączy się to z większą świadomością na temat zdrowia psychicznego, a z drugiej (istotniejszej) prekariackie warunki życia, pracy, coraz mocniejszy rozkład międzyludzkich relacji”.

Wypalenie, które zabija utopie

„Na pewno dużym problemem okazało się to, że dla krajów Południa to, co dla nas jest katastroficzną wizją przyszłości, jest po prostu teraźniejszością”, mówi mi Kasia Niemier, działaczka z Poznania i studentka tamtejszego uniwersytetu. „Jednak to, co mówisz o przeciążaniu młodych, ma jeszcze jeden wymiar. Do mediów i na debaty zapraszana jest ta sama grupka osób, która musi mieć wyrobioną opinię na wszystko i wobec każdego dziadersa zamieniać się w centrum researchu. Nie mówię, że to źle, żeby mieć naukową podstawę, ale ta profesjonalizacja całych ruchów młodzieżowych zabija ich inspiracje, buntowniczość, przy jednoczesnym narzucaniu na pewną grupę, że ma mądrze i składnie reprezentować całe swoje pokolenie” .

To zdecydowanie szerszy problem. Nie chodzi w końcu jedynie o to, że wypalenie i climate anxiety to jedyne, co charakteryzuje to pokolenie, które i tak prześladują rożne problemy nerwowe i psychiczne. Problemem jest raczej to, że postawiono wszystko na jedną kartę, obciążając kilka tysięcy osób z całej Polski, żeby nagle mogły ten kraj zbawić. Nie chodzi tu również o to, żeby popaść w „racjonalny” dyskurs konserwatystów (w najbardziej lightowej wersji reprezentują to podejście Klub Jagielloński czy Nowa Konfederacja), i praktycznie rezygnować z politycznego upodmiotawiania młodych na rzecz rozwoju polityki eksperckiej i ewolucyjnych zmian, które w ogóle nie mają nadejść.

Jak jednak ktoś, kto musi też studiować, zdobywać pierwsze doświadczenie w pracy, w związkach, ma jeszcze znaleźć czas na zbawianie świata? Jak już wspominałem, dodatkowo obciążającym faktem jest poczucie katastrofizmu oraz nieuchronności zmian. (Warto przypomnieć, że coraz popularniejsze stają się też postulaty antynatalistyczne – po co w końcu rodzić dziecko, które i tak będzie cierpieć w wyniku zmian klimatycznych?).

Nie dotyczy to zresztą tylko ruchów klimatycznych, na jakich się tutaj skupiam.

Za niezawisłość sądów nie dadzą się pokroić studenci prawa, którzy muszą po nocach uczyć się przypisów oraz ciekawostek z podręczników i komentarzy.

Studenci ekonomii czy administracji nie będą angażować się w aktywizm, jeśli mają do wyrobienia absurdalne ilości praktyk, często bezpłatnych (podobnie studenci medycyny czy położnictwa).

Wreszcie, ktoś, kto jest po prostu wypalony nie będzie chciał zbawiać świata. Ktoś przeciążony nerwowo, albo, co również niestety częste, cierpiący na problemy związane ze zdrowiem psychicznym, nie będzie mieć po prostu siły, żeby nawet ten raz w miesiącu wyjść na ulicę. Jeśli komuś głowa i nerwy odmawiają posłuszeństwa, będzie co najwyżej leżeć na łóżku i patrzeć prosto w sufit.

I co być może istotniejsze, ten aspekt psychologiczny ma przełożenie na polityczną skuteczność ruchów społecznych. Wypalają się jednostki, wypalają więzi, wypalają grupy. Wtedy tym bardziej zaczyna brakować siły na budowanie nowych kadr i elit, które mogą współprzeprowadzić konieczne zmiany. Dochodzi więc raczej do tego, że dawna siła zmienia się w zmęczenie, a nadzieja – w strach.

I, jak słusznie zauważa Dominik, nie chodzi tutaj zawsze o przejęcie się klimatem czy obecnością w mediach, ale tym, że poza aktywizmem istnieje również życie. Jakkolwiek coachingowo to zabrzmi, widocznie przed zbawieniem świata trzeba spróbować zbawić siebie i najbliższych.

Nie oznacza to jednak, że te ruchy w ogóle wypadają z obiegu. To po prostu pewien przystanek, trudny moment, z którego trzeba sobie zdać sprawę. Dla niektórych może to, owszem, oznaczać rezygnację ze zbawiania świata i skupienie się na innych zobowiązaniach. Na razie, z pewnością, jednym z najważniejszych wyzwań jest przejście „starszej gwardii” ruchu do administracji i sektora pozarządowego, przy jednoczesnym zachowaniu dużej liczby osób ze szkół średnich.

Kolejnym jednak pozostaje właśnie problem przeciążenia. Być może potrzeba po prostu nowych ruchów, które będą reprezentować poszczególne postulaty, grupy, a być może nie powinno się stawiać na jedno pokolenie, szukając raczej międzypokoleniowych, szerszych form działania. W ten sposób, zdając sobie sprawę ze strachu i bezsensu, znaleźć jakąś nadzieję.

Nie musi to być zawsze utopia, która staje się kolejnym powodem do pracy po godzinach. To już wystarczająco przerabiamy w naszej „kulturze zapierdolu”, która dotyka też młodzieżowe ruchy społeczne.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze