Rząd uspokaja – na razie oddalamy się od „narodowej kwarantanny". Na pewno nie ma ochoty jej wprowadzać ze względu na gospodarkę, ale na rękę jest mu oskarżać protesty o wzrost zakażeń. Wyjaśniamy, dlaczego nie warto przywiązywać się do liczb o epidemii podawanych przez władze
Codziennie media bombardują Państwa liczbami na temat epidemii. Liczb jest dużo, istnieją pomiędzy nimi skomplikowane zależności. Są również stosowane do udowodnienia lub obalenia różnych tez. W dzisiejszym raporcie tłumaczymy, na co przy tych liczbach zwracać uwagę.
Czy wtorek 10 listopada oddalił nas nieco od „narodowej kwarantanny"? Wykryto „tylko" 25 484 zakażenia, a więc nie wróciliśmy na razie do 27 tysięcy z drugiej połowy ubiegłego tygodnia.
Tak też zdaje się uważać rząd. „Wzrost zakażeń stopniowo maleje. Powoli zbliżamy się do realizacji stabilizacji ścieżki zachorowań" - mówił na konferencji prasowej na przekształconym na szpital tymczasowy Stadionie Narodowym minister zdrowia Adam Niedzielski. I dodał: „Robimy wszystko, aby nie doszło do narodowej kwarantanny".
Zgodnie z zapowiedziami premiera Mateusza Morawieckiego „narodowa kwarantanna", czyli jakaś forma lockdownu, miała zostać wprowadzona, jeśli w ciągu tygodnia liczba nowych zakażeń na 100 tys. mieszkańców przekroczy 70-75. I można by teraz spróbować to policzyć, ale tak naprawdę nie ma to większego sensu. Decyzja o lockdownie jest zawsze decyzją polityczną. Wybrane przez rząd progi są arbitralne i być może mają zastosowanie tylko pijarowskie – w odróżnieniu od złożonych modeli matematycznych, których naprawdę używa się do analizowania i przewidywania przebiegu epidemii.
Dopiero w sobotę 7 listopada przedstawiciele administracji publicznej przedstawili opinii publicznej szerszą informację, jakimi modelami matematycznymi posługują się w analizowaniu sytuacji:
Omówili je jednak bardzo ogólnie. W odróżnieniu od np. Niemiec, Szwecji czy Holandii, gdzie uważa się, że obywatele zasługują na informację o epidemii prezentowaną przez ekspertów na poziomie popularnonaukowym – w Polsce to domena polityków, który robią to na poziomie bardzo uproszczonym i z odpowiednią dozą propagandy. Stwierdzenie premiera Morawieckiego z niedawnej konferencji prasowej, że z jednego z modeli wyraźnie wynika, iż protesty będą odpowiedzialne za wzrost zakażeń, spowodowały reakcję jego autorów z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego UW. Badacze stwierdzili, że takie twierdzenia są nieuprawnione.
Przedstawione przez rząd progi bezpieczeństwa, od których mają zależeć restrykcje, nie mają dużego sensu, bo ilość wykrywanych zakażeń zależy od liczby wykonywanych testów i od tego, czy odsetek wyników pozytywnych w tej puli jest mniej więcej stały. Tylko jeśli uda się utrzymać taki mniej więcej stały stosunek, liczba testów rzeczywiście odzwierciedla aktualną dynamikę zakażeń.
A jaki jest ten trend w Polsce?
We wtorek Ministerstwo Zdrowia poinformowało o wykonaniu 54 701 testów, to mniej niż średnia z poprzedniego tygodnia.
Odsetek wyników pozytywnych w dobowej puli testów wyniósł 46,53 proc. i jest jednym z największych na świecie. A w ciągu ostatnich tygodni ewoluował tak:
Widać, że odsetek testów pozytywnych wciąż rośnie, a liczba testów za nim nie nadąża. Oznacza to, że coraz więcej zakażeń wymyka się epidemiologicznemu radarowi – to osoby będące nosicielami wirusa, ale także chore, którym nie udało się zrobić testu. Dwa tygodnie temu eksperci z grupy MOCOS wyliczyli, że liczbę wykrytych przypadków trzeba by pomnożyć przez 9. Teraz, ze wzrostem odsetka wyników pozytywnych ten współczynnik jest prawdopodobnie jeszcze wyższy.
Zgodnie z popularną - zwłaszcza wśród osób niesympatyzujących z rządem - opinią ten wzrost dodatnich testów miałby być wynikiem manipulacji władz, które nakazały laboratoriom wykonującym testy na koronawirusa prywatnie raportować od 5 listopada tylko pozytywne wyniki testów, natomiast nie całą liczbę wykonanych testów. Celem tej machinacji miałoby być stworzenie wrażenia, że z powodu protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego zakażeń jest więcej. Problem w tym, że jest ich nadal dokładnie tyle, ile uda się wykryć – bo w polskim prawie istnieje obowiązek zgłaszania choroby zakaźnej i laboratoria komercyjne musiały robić to również wcześniej.
Do tej pory nikomu z mediów nie udało się uzyskać od resortu zdrowia logicznej odpowiedzi, jak ta sytuacja wygląda w rzeczywistości, co jest smutnym obrazem komunikacji na linii media-rząd-społeczeństwo. Wiadomo na pewno, że dodatnie wyniki testów komercyjnych będą teraz raportowane bezpośrednio do elektronicznego systemu EWS, w którym ewidencjonowane są izolacje chorych i kwarantanny osób będących z nimi w kontakcie. Jak mówi OKO.press rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego „istotą tej zmiany jest skrócenie czasu, jaki upływa między wykryciem przypadku, a skutecznym poinformowaniem inspekcji sanitarnej". Przedtem laboratoria raportowały wyniki dodatnie po dłuższym czasie, np. w wersji papierowej, niepełne, bez koniecznych danych.
Coraz większa liczba testów pozytywnych nie jest powodem do chwały, bo świadczy o tym, że traci się kontrolę nad epidemią. Światowa Organizacja Zdrowia wskazuje, że taki odsetek powinien być o wiele mniejszy – w przypadku chęci poluzowania restrykcji powinien wynosić poniżej 5 proc. w ciągu ostatnich 14 dni. Polski odsetek powyżej 40 proc. jest astronomiczny i wynika z podjętej latem przez rząd decyzji, by testować przede wszystkim pacjentów objawowych. Ta decyzja z kolei zdaniem obserwatorów jest skutkiem osiągnięcia szczytu wydolności laboratoriów z jednej strony, a z drugiej – próby osiągnięcia jakiejś formy odporności stadnej. Taką hipotezę w rozmowie z OKO.press wysunęła epidemiolożka, prof. Maria Gańczak.
Dla laika, który nie śledzi modeli, najbardziej miarodajne będą opóźnione o kilka dni w stosunku do zakażeń - trendy hospitalizacji. A tu dynamika wzrostu jak na razie nie wyhamowuje, tj. przyrosty się nie zmniejszają.
We wtorek zajętych było już 21 640 łóżek w szpitalach, a respiratorów wymagało 1 898 pacjentów.
Rząd zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą i że w skali kraju wciąż jest wolnych 34 proc. łóżek i 26 proc. respiratorów. Ze strony personelu medycznego płyną jednak informacje, że część tych łóżek i respiratorów istnieje tylko w wykazach wojewodów, a w rzeczywistości z różnych powodów nie nadają się do użycia.
Także skokowy wzrost zgonów w październiku – o 15 tys., czyli 45 proc. powyżej średniej, każe przypuszczać, że bardzo wiele ofiar COVID-19 nie trafia do szpitala – umiera w domu, w domu opieki lub w karetce, m.in. z powodu braku miejsc w placówkach leczniczych.
Czy to oznacza, że także dane o zgonach – we wtorek ministerstwo poinformowało o 330 kolejnych – są niemiarodajne? Wiemy, że nie są pełne, ale będzie można zacząć to analizować dopiero na przełomie 2021 i 2022 roku (sic!), bo wtedy GUS poda informacje statystyczne o przyczynach zgonów w 2020 roku. Jednak jeśli w oficjalnej statystyce COVID-19 zgony zaczną spadać, to będzie to miarodajna informacja – bo ponieważ zgony są opóźnione w stosunku do zakażeń i hospitalizacji, początek ich spadku będzie miał miejsce w momencie, kiedy zniknie już problem braku miejsc w szpitalach.
Według licznika uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, na świecie wykryto już ponad 50 mln przypadków SARS-CoV-2, a zmarło 1,26 mln osób. W samej Europie liczba ofiar sięgnęła już 300 tys. – wszystko oczywiście biorąc pod uwagę, że to tylko ułamek rzeczywistych zakażeń i zgonów.
Z tym samym zastrzeżeniem Polska osiągnęła już 593 592 wykrytych zakażeń. Wyzdrowiało 230 661 osób, aktualnie zakażonych jest 354 556.
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze